Komuda Jacek L. - Trzech do podzialu.txt

(60 KB) Pobierz
Autor: Jacek Komuda
Tytu�: TRZECH DO PODZIA�U

Z "NF" 6/96

   Niebo, rano wype�nione jeszcze wiosennym b��kitem, teraz, 
pod wiecz�r, zaczyna�o si� chmurzy�. Pot�ne k��by 
przes�oni�y tarcz� s�o�ca. Blask zachodu k�ad� si� 
czerwieni� na ich grzbietach, do�em przydawa� rudawego 
koloru rzadszym ob�okom. Chmurzyska zbli�a�y si� i cho� nie 
by�o wiatru, g�stnia�y, przybieraj�c ciemn�, niepokoj�c� 
barw�.  
   Starszy m�czyzna w bia�ej peruce wysun�� g�ow� przez 
okno karocy. Przywo�a� gestem dworzanina. Tamten - m�ody, o 
d�ugich, zawi�zanych z ty�u w�osach, ponagli� konia i 
przybli�y� si� szybko.  
   - Jean, daleko jeszcze do Tykocina?  
   - Ze trzy mile, mi�o�ciwy panie. Nie zd��ymy przed 
zmierzchem.  
   - Nie zd��ymy? - trudno stwierdzi�, czy ta odpowied� 
zasmuci�a, czy te� uradowa�a. Na zm�czonej, pooranej 
bruzdami twarzy wykwit� dziwny grymas. Wcisn�� si� g��biej w 
at�asowe poduszki. Wspar� g�ow� na r�kach. By� zm�czony... 
Oczy mia� przekrwione, a posta� zgarbion�, jak pod 
brzemieniem zbyt ci�kim dla ramion. Ostro�nie dotkn�� 
stoj�cego  obok, inkrustowanego z�otem kufra. Przycisn�� do� 
d�o�, jak gdyby w skrzyni znajdowa�y si� skarby ca�ego jego 
�ycia, skarby starego, zniszczonego cz�owieka o siwych 
kosmykach w�os�w wymykaj�cych si� spod peruki.  
   Karoca zwolni�a i stan�a. Drzwi otwar�y si�, a dwaj 
forysie roz�o�yli schodki. Do �rodka zn�w zajrza� Jean.  
   - Co si� dzieje... Jasiek? Gadaj, Jean!  
   - Tu musimy stan��, mi�o�ciwy panie. Teraz noc� strach 
jecha�. Po drogach pe�no moskiewskiego hultajstwa. Jeszcze 
cz�owieka ob�uskaj�.  
   - �le si� czuj�. Dusi mnie. Jasiek. Powietrza! 
Powietrza, Jean!  
   Dworzanin po�piesznie wskoczy� do karocy. Pom�g�
s�ugom wynie�� starego na zewn�trz. Posadzili go na 
przygotowanym zawczasu krze�le. Zbiera�o si� na burz�. By�o 
parno, gor�co. Dragoni z eskorty zsiadali z koni. S�udzy 
szybko pod�wign�li krzes�o ze swym panem i ponie�li je na 
ganek gospody. Karczmarz czeka�, zgi�ty w p�.  
   - Wszystko gotowe? - zapyta� go Jean Winnicki.
   - W rzeczy samej - karczmarz odpowiadaj�c patrzy� na 
kr�la, nie na Winnickiego - w rzeczy samej, mi�o�ciwy 
panie... prosiemy, prosiemy w nasze progi. Wnet wieczerza 
b�dzie.  
   Ostro�nie wnie�li starego do g��wnej izby. By�a du�a, 
mroczna. O�wietla�y ja tylko �wiece w �elaznym �wieczniku i 
ogie� w palenisku. Na dworze b�ysn�o. Zielonkawa po�wiata 
pioruna zal�ni�a w brudnych, matowych szybkach okien. 
Dopiero po d�ugiej chwili us�yszeli huk gromu.  
   Kr�l Stanis�aw odes�a� pokojowych machni�ciem r�ki. 
Zosta� sam z Winnickim. Dworzanin rozejrza� si� doko�a. Nie 
widzia� wszystkich k�t�w przestronnej sali. ��te p�omienie 
�wiec o�wietla�y tylko pos�pn� twarz starego m�czyzny i 
blat sto�u.  
   - To ju� jeste�my... Na Litwie... - wydysza� - ju� 
tutaj...  Tak szybko. Jean! - rzuci� do dworzanina, kt�ry 
chcia� ruszy� ku drzwiom. - Zosta�. Nie chc� by� sam. Nie 
dzi�...  Jeszcze znowu b�dziesz mia� k�opoty... Zawsze 
ci�gnie ci� do kart i dziewek.  
   Winnicki sk�oni� si�, ukrywaj�c skrzywienie warg. �e te� 
ten stary piernik - nazywa� tak swego pana tylko w my�lach, 
cho� reszta s�u�by czasami nie waha�a si� m�wi� tego 
kr�lowi Stanis�awowi prosto w oczy - zawsze musi mu wypomina� 
jego s�abo�ci.  
   - Zaraz b�dzie wieczerza, mi�o�ciwy panie.  
   Znowu b�ysn�o. Po�wiata na chwil� rozjarzy�a mrok w 
k�tach izby. Jasiek drgn��, k�ad�c d�o� na r�koje�ci szpady, 
bowiem w g��bi co� si� poruszy�o. Z p�mroku wy�oni�a 
si� wysoka posta� i zbli�y�a, stukaj�c podkutymi obcasami 
wysokich but�w. Jasiek omal nie przetar� oczu, nieznajomy 
odziany by� tak dziwnie, �e zdawa�o si� przez 
chwil�, i� nie mo�e pochodzi� z tych czas�w. Ale wra�enie 
min�o. To by� tylko zwyk�y, staromodny szlachcic. Musia� 
mie� co najmniej pie�dziesi�t lat, cho� szerokie bary 
znamionowa�y wielk� si��, nie nadw�tlon� przez wiek. 
Przyodziany by� w str�j polski - skromny, szary �upan i 
narzucony na� kontusz, przewi�zany pasem s�uckim.  
   - Dobry wiecz�r waszmo�ciom - powiedzia� i sk�oni� si�, 
�ci�gn�wszy z g�owy ko�pak ozdobiony czaplim pi�rem.  
   - Co wa�pan tutaj robisz?!  
   - A tak, nocowa� mi przysz�o - odpar� tamten prosto.  
Winnicki przyjrza� si� mu uwa�niej. M�czyzna podgala� w�osy 
wysoko, mia� d�ugie, sumiaste w�sy, opadaj�ce poza 
podbr�dek. Teraz wygl�da� zwyczajnie... Wra�enie, �e co� 
jest w jego postaci niezwyk�e, by�o chyba z�udzeniem. To 
tylko podlaski ho�ota - pomy�la� leniwie Jasiek. - Za�o�� 
si�, �e nie wie, kogo ma przed sob�...  
   - Waszmo�ciowie chyba nie wyprosicie mnie za pr�g?! - 
zapyta� cicho i jakby �a�o�nie. - Jestem Miko�aj 
Borucki, herbu Nowina.  
   Jasiek obejrza� si� na kr�la. Stanis�aw August by� blady, 
co m�odzieniec przypisa� duchocie panuj�cej w izbie.  
W�a�ciwie powinni�my poda� panu jeden z trze�wi�cych 
olejk�w, ale te zosta�y w karocy, a za oknamideszcz. W ko�cu 
kr�l by� mu winien pensj� za ca�y rok. I w dodatku nie robi� 
nic, aby jako� zaspokoi� jego wierzycieli, tak jak to Janowi 
obieca�.  Winnicki wiedzia�, �e Stanis�aw jest na 
wyko�czeniu. Palce, kt�rymi wskazywa� krzes�o, dr�a�y. A 
jednak jeszcze mia� si��, �eby spr�bowa� walczy�... Walczy� 
nawet w takiej sytuacji, w jakiej by�a teraz 
Rzeczpospolita...  
   - Siadaj wa�pan - powiedzia� kr�l cichym g�osem.  
   Borucki nie us�ucha�. Wpatrywa� si� w jego zm�czon� 
twarz.
   - Tak mi si� widzi, �e waszmo�ci sk�d� znam - powiedzia� 
podejrzliwym tonem. Winnicki dos�ucha� si� w jego g�osie 
urazy, ten stary szlachcic dobrze wie kogo ma przed sob�. - 
Dok�d was los prowadzi? Czasy niespokojne, a wy w podr�y. 
Wsz�dzie pe�no moskiewskiego �cierwa... Szlachta uchodzi z 
Litwy. Jedziecie wprost ku nieszcz�ciu.  
   Zabola�a Winnickiego ta obcesowo��.
   - Nic wa�ci do tego - mrukn��. Nie usiedzi szaraczek 
spokojnie - pomy�la�. Jego wzrok pad� na bro� intruza.  
Takiego or�a nie u�ywano w Rzeczypospolitej od wielu lat. 
To nie by�a zwyk�a, paradna karabela, jak� nosili szlachcice 
starej daty, ani august�wka, lecz d�uga, ci�ka husarska 
szablica w czarnej pochwie. Pewno spadek jeszcze po 
pradziadach. Winnicki widywa� podobne w starych 
zbrojowniach, do jakich zalicza� si�, niestety, arsena� 
koronny w Warszawie. Ale tamte szable bywa�y zardzewia�e. 
Za� r�koje�� or�a nieznajomego l�ni�a, jak gdyby u�ywano 
jej do�� cz�sto. - Sk�d i dok�d jedziemy, nasza rzecz.  
   - Pana si� pytam, a nie s�ugi! - mrukn�� Borucki ostro, 
tak�e w jego postawie zasz�a zmiana. Tak nie 
zwyk� m�wi� za�ciankowy szlachetka. 
   - Przybywamy z daleka - wymijaj�co odpar� Stanis�aw. - A 
sk�d wy?  
   - Spod ��czycy. Widz�, �e przejechali�cie kawa� drogi z 
Warszawy. I nie wygl�dacie na takich, co jad� na miody albo 
dziewki. A przecie� na Podlasiu i jednego i drugiego dosy�. 
Tutaj w Tykocinie mieszka jedna taka ho�a dziewucha.  G�adka 
i diable bro�, nie jaka� cnotliwa dziewica, co ma zro�ni�te 
mi�dzy nogami. Powiadam wam, cycki jako dwie limony. 
Kr�lewska jab�o� nie urodzi takich owoc�w. Acan przecie� 
lubisz dziewki - powiedzia� do kr�la, zmru�ywszy jedno 
oko. - Co te� by�my bez nich czynili? Jak powiadaj�, 
bia�og�owa a ryba smak sw�j w �rodku nosi...  
   - Nie po drodze nam do Tykocina. Pod��amy innymi drogami 
ni� ty, panie bracie - rzek� z wahaniem Stanis�aw August. - 
Jedziemy na Litw�.  
   - Na Litw�? Przecie� tam stoi ca�a pot�ga moskiewska!  
�o�dacy tej kurwy imperatorowej Katarzyny �upi� szlacht�, 
grabi� ch�opstwo i �yk�w. A najgorsi s� targowiczanie.  
Dorwali si� do w�adzy i maj�tk�w. Kogo nawet puszczaj� 
�ywym, tego ob�uskuj� z maj�tno�ci. I wy macie tam jaki� 
cel?  
   - Tak nam wypada droga.  
   - Droga! Widzicie waszmo�ciowie, drogi mog� by� r�ne - 
powiedzia� szlachcic gor�czkowo. - Jedna wiedzie do 
karczmy, druga do zamtuza i z tych�e szlak�w powinien 
korzysta� uczciwy cz�owiek. Jest i trzecia - na manowce.  
Jest i czwarta - �ciszy� g�os - na szubienic�... Kt�r� z 
nich wybrali�cie?  
   - To nie twoja... - zacz�� Winnicki, ale kr�l uczyni� 
niecierpliwy gest d�oni�. Znaczy�o to, �e odsy�a� go precz.  
Dworzanin cofn�� si� wolno. Nie, �eby dr�a� o bezpiecze�stwo 
swojego pana... Ale z drugiej strony Jasiek wiedzia�, co 
zamierza� Stanis�aw August i mimo wszystko docenia� jego 
starania.  Nie chcia�, aby sta�o mu si� co� z�ego.  
Przynajmniej nie teraz, kiedy kr�l jeszcze co� znaczy� i 
m�g� co� zrobi� dla Ja�ka. Swoj� drog� Winnicki czu� 
ciekawo��. Kim by� �w tajemniczy szlachcic? Co sprawi�o, �e 
kr�l godzi� si� rozmawia� z nim w cztery oczy? Tu toczy�a 
si� gra o wielk� stawk�. Uda� tylko, �e wchodzi na schody, 
szybko i cicho skoczy� w bok, po czym skry� si� za wielkim, 
okopconym kominem.  
   - No i co panie August? - g�os Boruckiego rozbrzmia� 
teraz w�adczo, zdecydowanie. - Co z nasz� umow�? Jak 
zbierali kreski na sejmikach na wa�ciny sejm, co potem 
wprowadzi� t� konstytucj� i wszystko przewr�ci� na g�owie i 
kiedy wa�ci obierali, ca�a ziemia ��czycka stan�a za tob� 
jak jeden m��.  Wtedy to by�em wa�ci potrzebny. Wtedy mnie 
szanowa�e�. I da�e� s�owo: �adnych zmian, �adnego 
uszczuplania Polski. Pal diabli t� ustaw� sprzed dw�ch lat. 
Ale co robisz teraz? Jedziesz do Grodna. Zw�cha�e� si� z 
Targowic�. I my�lisz, �e b�dzie tak �atwo plun�� mi w oczy 
po tym wszystkim?  
   Zapad�a cisza. Ukryty za kominem Jasiek s�ysza� tylko 
ci�ki oddech Stanis�awa Augusta Poniatowskiego. Serce 
m�odzie�ca zabi�o mocniej. A wi�c �w tajemniczy szlachcic 
by�...? No w�a�nie - kim? O co tu mog�o chodzi�? Umowa 
sprzed lat? Nigdy o niej nie s�ysza�.
   - A co mam robi�, wed�ug ciebie? - us�ysza� zdenerwowany 
g�os kr�la. - Nic ju� nie ocali Rzeczypospolitej. Nic... 
Nikt nam nie pomo�e. Przegrali�my wszystko. Pozostaje 
chroni� resztki dawnej �wietno�ci. Ale bez ust�pstw.  
�adnego oddawania... Poczyniono mi pewne obietnic...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin