Lackey Mercedes - obietnica magii.pdf

(937 KB) Pobierz
97083952 UNPDF
M ERCEDES L ACKEY
OBIETNICAMAGII
Drugitomzcyklu
„TrylogiaOstatniegoMagaHeroldów”
Tłumaczyła: Magdalena Polaszewska-Nicke
97083952.001.png
Tytuł oryginału:
MAGIC’S PROMISE
Data wydania polskiego: 1995 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1990 r.
Dedykowane
Elizabeth (Betsy) Wollheim,
która powiedziała: „Zrób to”
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Niebieskie skórzane juki i parciany tłumok, wypchane brudnymi ubraniami
i najrózniejszymi rzeczami osobistymi, z głuchym odgłosem wyl adowały w k acie
pokoju. Lutnia, nie rozpakowana jeszcze z połatanego skórzanego pokrowca, ze-
slizgneła sie po oparciu jednego z wysciełanych krzeseł i z łagodniejszym nieco
dzwiekiem spoczeła w zagłebieniu wytartej czerwonej poduszki siedzenia. Zna-
lazłszy tam oparcie, przechyliła sie na bok i wygl adała teraz niczym grube, pijane
dziecko. Na matowej powierzchni ciemnego skórzanego futerału połyskiwało bla-
do przedpołudniowe sło nce wci az jeszcze widoczne za jedynym wychodz acym na
wschód oknem. Wprawdzie pokrowiec poprzecierał sie juz tu i tam, ale dwa lata
poniewierki nie przycmiły zanadto jego blasku, a rozdarcie wzdłuz czesci chro-
ni acej pudło instrumentu zszyte było drobniutkim, misternym sciegiem.
Vanyel skrzywił sie na widok az nazbyt widocznego szwu. Przedarcie? Nie,
przedarcie nie byłoby tak równe. Nazwałbym to raczej przecieciem, albo raczej
rozpłataniem i dopiero wtedy byłbym blizszy prawdy. Oby tylko nikt tego nie
zauwazył.
Lepiej, ze to pokrowiec lutni, a nie ja sam. . . ostrze było tak blisko, ze wolał-
bym nawet o tym nie myslec. Mam tylko nadzieje, ze Savil nie bedzie sie temu
przygl adac zbyt dokładnie. Juz ona dobrze by wiedziała, sk ad sie to wzieło, i by-
łaby wsciekła.
Mag heroldów Vanyel osun ał sie niezgrabnie na krzesło, całym ciezarem ciała
rzucaj ac sie prosto w objecia miekkich, obci agnietych tkanin a oparc.
Nareszcie w domu. O nieba, zycia we mnie nie wiecej niz w tamtych jukach,
które wyl adowały w k acie.
— O-o-och. — Vanyel oparł sie wygodnie i poczuł nagle, jak gdyby wszystkie
miesnie jego ciała podniosły naraz jeden wielki krzyk, dopominaj ac sie zadosc-
uczynienia za wszelkie długo ignorowane bóle i przeci azenia. Mysli z trudem
torowały sobie droge do jego swiadomosci, przebijaj ac sie przez mgłe całkowi-
tego wyczerpania. Najwiekszym pragnieniem Vanyela w tej chwili było zamkn ac
zmeczone oczy. Ale na jego spełnienie Vanyel nie miał odwagi, bo z chwil a gdyby
zamkn ał powieki, natychmiast zmorzyłby go sen.
Kiedys wreszcie bede musiał sobie przypomniec, ze nie mam juz szesnastu
4
lat, i wbic sobie do głowy, ze nie moge kłasc sie nad ranem, wstawac o brzasku
i nie płacic za to zadnej ceny.
Kilka chwil temu, gdy Vanyel czyscił w stajni swego Towarzysza, Yfandes, ta
zasneła na stoj aco. Tego ranka na długo przed switem wyruszyli na ostatni etap
swej podrózy, a potem przez cały czas gnali co tchu, wyczerpuj ac do cna rezerwy
sił, aby tylko jak najpredzej osi agn ac spokojny azyl domu.
Bogowie. Obym nigdy wiecej nie musiał ogl adac granicy karsyckiej.
Niestety, o tym moge sobie tylko pomarzyc. O Panie i Pani, jesli mnie mi-
łujecie, dajcie mi tylko troszke czasu, abym mógł odetchn ac. Tylko o to prosze.
O odrobine czasu, abym znów poczuł sie jak człowiek, a nie maszyna do zabija-
nia.
W pokoju unosił sie intensywny zapach mydła i wosku pszczelego uzywanego
do polerowania mebli i boazerii. Vanyel przeci agn ał sie, wsłuchuj ac sie w trzesz-
czenie swych stawów i ze zdziwieniem powiódł wzrokiem dookoła.
Dziwne. Dlaczego nie czuje sie tutaj jak w domu? Zamyslił sie na moment, bo
zdało mu sie nagle, ze jego skromna kwatera o scianach wyłozonych boazeri a ze
złotego debu wygl adała na jakis anonimowy, nazbyt nieskazitelnie czysty pokój
nie zamieszkany przez nikogo. Przypuszczam, ze to dosc logiczne — pomyslał od
niechcenia. — Nikt tutaj nie pomieszkiwał zbyt długo. Przez ostatni rok cały czas
byłem w drodze, a przedtem przyjezdzałem tu zwykle zaledwie na kilka tygodni.
Och, bogowie.
Był to wygodny, przytulny — i dosc przecietny — pokój. Podobny do całe-
go tuzina izb, które Vanyel zajmował ostatnimi czasy, jesli juz spotkał go luksus
otrzymania pokoju goscinnego w tym czy innym zamku. Umeblowanie było tu-
taj dosc skromne: dwa krzesła, stół, biurko, a przy nim taboret, szafa na ubrania
oraz łózko z baldachimem w rogu pokoju. Łózko było ogromne — jedyny wyraz
słabosci Vanyela, który miał w zwyczaju rzucac sie niespokojnie podczas snu.
Vanyel usmiechn ał sie kwasno, przypomniawszy sobie, jak wiele osób kwito-
wało to przypuszczeniem, ze na tak wielkim łózku musiało mu zalezec ze zgoła
innych powodów. Nigdy by mi nie uwierzyli, ze Savil cwiczy sie w sztuce miło-
snej znacznie czesciej niz ja. No tak. Moze to i dobrze, ze nie mam kochanka. Po
nocy ze mn a budziłby sie cały w si ncach. I zawsze pierwsz a jego mysl a byłoby
uswiadomienie sobie, ze znów udało mu sie unikn ac uduszenia podczas któregos
z moich koszmarów.
Pomijaj ac jednak łózko, pokój był raczej pospolity. Miał tylko jedno okno,
a i przez nie niewiele było widac. Z pewnosci a nie był to apartament, jakiego
mógłby sobie zazyczyc, gdyby tylko chciał. . .
Ale po co mi apartament, skoro tak rzadko bywam w Przystani, a w swym
pokoju jeszcze rzadziej?
Na przekór wszelkim zasadom etykiety połozył nogi na niskim, porysowa-
nym stoliku pomiedzy krzesłami. Mógł wprawdzie zaz adac, aby dostarczono mu
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin