02. McKinney Meagan - Księżycowa dama.pdf

(1600 KB) Pobierz
(Microsoft Word - 02. McKinney Meagan - Ksi\352\277ycowa dama)
Meagan McKinney
KSI Ħņ YCOWA DAMA
Dla Jude’a Nicholasa Foreta,
oficera i d Ň entelmena
1
Prolog
Wrzesie ı 1881 roku
R afael Belloch odsun Ģ ł skórzan Ģ zasłon ħ w oknie powozu, gdy mijali ratusz. Wysun Ģ ł głow ħ przez okno
i zawołał do stangreta:
- Jed Ņ t ħ dy, przez Baxter Street!
- Ale Ň to Five Points, prosz ħ pana! A w dodatku ju Ň si ħ Ļ ciemnia.
- Trafiłe Ļ dwa razy w dziesi Ģ tk ħ . Jed Ņ jak mówi ħ !
- Roi si ħ tu od ciemnych typów... Wyl ħ garnia szumowin!
- Nic mnie to nie obchodzi! Rób co ka Ňħ !
- Jak pan sobie Ň yczy.
Wo Ņ nica zad Ģ ł w tr Ģ bk ħ , by ostrzec inne pojazdy. Potem smagn Ģ ł lejcami konie po l Ļ ni Ģ cych zadach i
lakierowany powóz skr ħ cił w najbli Ň sz Ģ przecznic ħ .
Rafe opadł ze znu Ň eniem na obite pikowanym atłasem siedzenie i przygl Ģ dał si ħ , jak dzie ı umiera w
krwawej łunie zachodu. Ksi ħŇ yc wschodził wła Ļ nie nad Upper Bay. Ze swego miejsca Belloch mógł do-
strzec od strony Manhattanu zarys wie Ň y. To nieuko ı czony jeszcze most wznosił si ħ dumnie nad miastem
na przeciwległym brzegu East River. Zwisaj Ģ ca z filarów pl Ģ tanina pr ħ tów wygl Ģ dała jak paj ħ cza sie ę na
tle ciemniej Ģ cego nieba.
Wst ħ pniaki nowojorskich gazet przepowiadały, Ň e pokraczna struktura runie lada chwila pod własnym
ci ħŇ arem. Ale Rafael widział ju Ň na Zachodzie, jak jego ludzie - in Ň ynierowie i robotnicy - wiercili tunele
kolejowe w granitowych skałach rzekomo nie do przebicia. Most nie runie, b ħ dzie stał. Mógł si ħ o to
zało Ň y ę !
Wydawało si ħ , Ň e teraz nawet najbardziej fantastyczne marzenia mog Ģ si ħ urzeczywistni ę . Niektórzy
wierzyli, Ň e w tej epoce cudów wszystkie zdobycze nauki zostan Ģ wykorzystane dla dobra ludzko Ļ ci.
Rafe słuchał z pogard Ģ tych pyszałkowatych za Ļ lepie ı ców. Owszem, ludzie potrafili ju Ň rozsadza ę góry i
budowa ę drapacze chmur, ale głodne dzieci nadal Ň ebrały w mrocznych zaułkach Baxter Street. Post ħ p
przynosił po Ň ytek tym, którym p ħ czniały portfele. Na ludzk Ģ dusz ħ nie miał Ň adnego wpływu. Ani na
skamieniałe serce wypełnione jedynie my Ļ l Ģ o zem Ļ cie.
Turkot kabrioletów i kolasek ucichł w oddali, gdy powóz opu Ļ cił dobrze utrzymane ulice o trotuarach z
szaroniebieskiego piaskowca i wjechał na poszczerbione bruki slumsów. Przez chwil ħ , póki nie dotarł do
jego uszu chrapliwy zgiełk Five Points, Rafael zanurzył si ħ w dziwnie koj Ģ c Ģ cisz ħ . Było tak cicho, Ň e
słyszał bij Ģ ce na Anioł Pa ı ski dzwony ko Ļ cioła Ļ w. Patryka.
Za dnia na Baxter Street nie brakowało „przyzwoitych” przechodniów. Dla wielu magistrackich
urz ħ dników Lower East Side stanowiła istny raj. Mo Ň na tu było wpa Ļę do ulubionej trafiki i za jednym
zamachem odwiedzi ę zaprzyja Ņ nion Ģ dam ħ lekkich obyczajów. Nierzadko obie znajdowały si ħ pod
jednym dachem.
Sytuacja w tej cz ħĻ ci miasta nieco si ħ poprawiła od osławionych czasów, gdy członkowie
konkuruj Ģ cych gangów rozwalali sobie nawzajem czaszki w biały dzie ı . Nawet słynny Karol Dickens nie
o Ļ mielił si ħ pojawi ę tu bez eskorty. Ale to było przed ponad trzydziestu laty. Teraz w miejscu starej
gorzelni stał ko Ļ ciół i misja. Mimo to wi ħ kszo Ļę nowojorczyków nadal unikała Five Points, zwłaszcza po
zachodzie sło ı ca. I wła Ļ nie dlatego Rafe Belloch odwiedzał od czasu do czasu te strony. On - jeden z
filarów nowojorskiej elity. On - ulubieniec Caroline Astor, wyroczni „braminów z Fifth Avenue”, jak ich
pogardliwie okre Ļ lał.
Ich? Nas, poprawił si ħ w duchu. Niestety, nas.
Jazda przez Five Points była znakomit Ģ odtrutk Ģ , ilekro ę ogarniało go zbytnie samozadowolenie.
Luksus i wysoka pozycja społeczna zwi Ģ zane z niedawno zdobytym bogactwem mogły sprawi ę , Ň e
spocznie na laurach. Musiał wi ħ c od czasu do czasu przyjrze ę si ħ znów ludzkiej n ħ dzy. Przypominała mu,
Ň e jego Ň yciow Ģ misj Ģ jest zemsta. Zemsta na tych, którzy teraz byli gotowi brata ę si ħ z nim. Na podłych
bogaczach, którzy spowodowali ruin ħ i ha ı b ħ jego rodziny. Którzy bez mrugni ħ cia okiem skazali go w
dzieci ı stwie na n ħ dzn Ģ egzystencj ħ w Five Points.
Ponure cienie przeplatały si ħ ze Ļ wiatłem gazowych latar ı . Powóz mijał butwiej Ģ ce drewniane domy.
Od czasu do czasu migały mi ħ dzy nimi wysokie ceglane domy czynszowe. Współczucie zmagało si ħ w
duszy Rafaela z obrzydzeniem, gdy spogl Ģ dał na zaludniaj Ģ cych te k Ģ ty włócz ħ gów, Ň ebraków, złodziei,
morderców, ulicznice i oszustów. A przede wszystkim na tłumy bezdomnych dzieci, porzuconych lub
2
osieroconych, zdanych tylko na własne siły, walcz Ģ cych z bezpa ı skimi psami o suchy k Ģ t do spania.
Na Wall Street powinni stworzy ę jeszcze jedn Ģ giełd ħ : brudu i n ħ dzy, pomy Ļ lał. Tego towaru nigdy w
mie Ļ cie nie zabraknie!
Powóz podskoczył nagle i zatrzymał si ħ . Po chwili ruszył znowu. Mijali wła Ļ nie skrzy Ň owanie trzech
przecinaj Ģ cych si ħ ulic, za którym rozci Ģ gał si ħ istny labirynt mrocznych, n ħ dznych zaułków, pełen
niezliczonych melin. ĺ wiat, o którym nie mówiło si ħ i nie czytało, chyba Ň e w brukowej prasie. Powóz
skr ħ cił w jeden z zaułków i znowu si ħ zatrzymał, tak raptownie, Ň e zad Ņ wi ħ czały ła ı cuszki przy uprz ħŇ y.
Rafael omal nie spadł z siedzenia. Wysun Ģ ł głow ħ przez okno.
- Psiakrew! - zakl Ģ ł. - Wilson, co ty, u diabła...
Nim sko ı czył, smukła kobieca r ħ ka podsun ħ ła mu pod nos wilgotn Ģ szmat ħ . Zd ĢŇ ył odwróci ę głow ħ ,
ale poczuł ci ħŇ ki odór chloroformu. Nie stracił przytomno Ļ ci, lecz był jak ogłuszony pot ħŇ nym ciosem w
głow ħ .
Opadł bezwładnie na siedzenie. Wszystkie zmysły odmówiły mu posłusze ı stwa. Wokół rozbrzmiewała
kakofonia niezrozumiałych d Ņ wi ħ ków. Potem kto Ļ jednym szarpni ħ ciem otworzył drzwiczki powozu.
- Wysiadaj, durniu, i lepiej si ħ po Ļ piesz, bo ci ħ podziurawi ħ !
Nadal otumaniony i walcz Ģ cy z mdło Ļ ciami Rafe znalazł si ħ na brudnej, za Ļ mieconej uliczce. W
g ħ stniej Ģ cym mroku ledwie mógł dostrzec pot ħŇ nego m ħŇ czyzn ħ w płaszczu z szorstkiego, lu Ņ no tkanego
materiału i w spodniach z Ň aglowego płótna wetkni ħ tych w drewniane chodaki. W prawej r ħ ce
nieznajomy Ļ ciskał kawaleryjski pistolet.
Rafael spojrzał w gór ħ i nad jego lewym ramieniem zobaczył drugiego napastnika. Siedział na ko Ņ le
obok Wilsona i przykładał mu wielki nó Ň do gardła.
Nagle kto Ļ podsun Ģ ł mu do twarzy latarni ħ , tak blisko, Ň e niemal całkiem go o Ļ lepił.
- Patrzcie no, ale si ħ wystroił! - mrukn Ģ ł m ħŇ czyzna stoj Ģ cy na ulicy. - Szcz ħĻ cie nam sprzyja, kochanie!
„Kochanie”, jak si ħ Rafe szybko zorientował, Ļ wieciło mu wła Ļ nie w twarz latarni Ģ . Była to ta sama
kobieta, która zamroczyła go chloroformem. Twarz miała do połowy zasłoni ħ t Ģ czarn Ģ mask Ģ , a
odgarni ħ te do tyłu ciemne włosy przewi Ģ zała szkarłatnym szalem naszywanym paciorkami. Ubrana była
w połatan Ģ spódnic ħ z br Ģ zowej wełny i brudnozielony aksamitny Ň akiet, który uwydatniał jej obfity
biust.
Mierzyła go zimnymi oczyma, które połyskiwały w otworach czarnej maski jak odłamki lodu.
Rafaelowi przemkn ħ ło przez my Ļ l, Ň e serce ma równie zimne, dostrzegł jednak w spojrzeniu jej
zdumiewaj Ģ co bł ħ kitnych oczu ból i wyrzut, zupełnie jakby miała Ň al do całego Ļ wiata.
Wła Ļ cicielka tych oczu nie mogła by ę zatwardział Ģ zbrodniark Ģ . Jeszcze nie!
K Ģ ciki jej ust drgn ħ ły w leciutkim u Ļ miechu. Bł ħ kitne oczy błysn ħ ły, zaraz jednak odwróciła je, jakby
nieco zmieszana.
- Poznali Ļ cie chyba, kto to taki? - rzuciła kpi Ģ co do swoich kompanów zaskakuj Ģ co d Ņ wi ħ cznym, miłym
głosem. - Rafael Belloch we własnej osobie! Waligóra, jak go nazywaj Ģ . Dr ĢŇ y tunele i wznosi mosty dla
Kansas-Pacific. O, przepraszam! Podobno przej Ģ ł ju Ň t ħ korporacj ħ .
- Dobry Bo Ň e! Masz racj ħ , dziewczyno. To Belloch!
Trzeci bandzior prychn Ģ ł pogardliwie z wysoko Ļ ci kozła.
- Jasne, jasne! A ja jestem Jay Gould!
- Mówi ħ ci, psiakrew, Ň e to Belloch! - upierał si ħ osiłek terroryzuj Ģ cy Rafaela pistoletem. - Dopiero co
widziałem t ħ g ħ b ħ w „Heraldzie”. Popatrz tylko na uprz ĢŇ : kapie od złota!
- Oczywi Ļ cie, Ň e to Belloch - potwierdził słodki głosik. - Tak Ģ przystojn Ģ bu Ņ k ħ zapami ħ ta ka Ň da
kobieta!
W nast ħ pnej chwili w jej głosie zabrzmiała wyra Ņ na drwina.
- Oj, panie Waligóro! Za daleko si ħ pan zapu Ļ cił od Fifth Avenue!
- By ę mo Ň e - odparł Rafe. W głowie ju Ň mu si ħ rozja Ļ niło, a urzeczenie nieznajom Ģ szybko ust ħ powało
miejsca w Ļ ciekło Ļ ci. - Za to wam trojgu coraz bli Ň ej do wi ħ zienia przy Ludlow Street!
- Jak nam b ħ dzie zale Ň ało na twojej opinii - warkn Ģ ł grubia ı sko oprych stoj Ģ cy obok kobiety - to sami j Ģ
od ciebie wyci Ģ gniemy. Dawaj portfel i zegarek. I bez Ň adnych sztuczek!
Rafe wyci Ģ gn Ģ ł z wewn ħ trznej kieszeni surduta portfel ze Ļ wi ı skiej skóry, a z kieszonki kamizelki złoty
zegarek z dewizk Ģ .
- A teraz płaszcz, baronie - poleciła kobieta. Ujrzał iskierki wesoło Ļ ci w jej pi ħ knych oczach.
- Baronie? - powtórzył, pozbywaj Ģ c si ħ okrycia. - Sk Ģ d ten zaszczytny tytuł?
3
- Zasłu Ň ył pan co najmniej na takie wyró Ň nienie w imperium rabusiów!
- Skoro zaliczam si ħ do rabusiów, to mo Ň e raczej wy powinni Ļ cie podnie Ļę r Ģ czki do góry?
- Tylko si ħ zgrywa na bohatera - prychn Ģ ł pogardliwie ten z kozła. - Stracha ma, Ň e hej!
- Wcale nie ma stracha. - Kobieta przygl Ģ dała si ħ uwa Ň nie twarzy Rafaela w Ļ wietle latami. - Nasz pan
Belloch nie jest boja Ņ liwy. Ten szyderczy grymas na jego twarzy to nie Ň adne udawanie. Ju Ň sobie pewno
układa w my Ļ li, jak by nam spu Ļ ci ę lanie! Wszystkim trojgu.
Za Ļ miała si ħ melodyjnie.
- Widz ħ , Ň e potrafi pani czyta ę w my Ļ lach! - rzekł Rafe. - Czy jest pani równie biegła w seansach
spirytystycznych i wró Ň eniu z fusów? Czemu kobieta obdarzona tak Ģ urod Ģ i wykształceniem marnuje si ħ
jako pospolita złodziejka?
Jej oczy pociemniały. Spojrzenie skrzywdzonego dziecka znikło bez Ļ ladu.
W tym momencie Rafe poj Ģ ł, Ň e ta kobieta nie chce, aby jej przypomina ę , Ň e została stworzona do
wy Ň szych celów. To był jej słaby punkt i tym z pewno Ļ ci Ģ nale Ň ało tłumaczy ę wyraz bólu pojawiaj Ģ cy si ħ
w jej spojrzeniu.
- To zaj ħ cie, panie Belloch - odparła chłodno, przewieszaj Ģ c sobie przez rami ħ jego płaszcz, jakby to był
koronkowy szal - z pewno Ļ ci Ģ bardziej mi si ħ opłaci ni Ň harowanie za marne grosze w fabryce odzie Ň y.
Tam bym si ħ dorobiła tylko Ļ lepoty!
- Gadane to ty masz, Belloch! - mrukn Ģ ł drwi Ģ co ten z kozła, przyciskaj Ģ c nó Ň jeszcze mocniej do
gardła Wilsona. - Wy, kolejowe rekiny, zdarliby Ļ cie skór ħ nawet z umarlaka! My przynajmniej
kradniemy uczciwie: twarz Ģ w twarz. Tacy jak ty chowaj Ģ si ħ za plecy Wall Street: niech banki odwalaj Ģ
za nich brudn Ģ robot ħ !
Rafael powstrzymał si ħ od odpowiedzi. Nie miał w Ģ tpliwo Ļ ci: obaj m ħŇ czy Ņ ni z przyjemno Ļ ci Ģ by go
zamordowali. Skupił si ħ na studiowaniu twarzy pi ħ knej bandytki. Chciał utrwali ę sobie w pami ħ ci ka Ň dy
uroczy szczegół niezakryty przed jego wzrokiem. Szlachetne czoło; delikatny zarys nosa; słodkie, pełne
wargi. Odnajdzie j Ģ na pewno i wtedy zedrze z niej mask ħ !
Wpatrywał si ħ chyba zbyt długo. Jej oczy znów stały si ħ lodowate.
- Prosz ħ si ħ nie ogranicza ę do płaszcza, panie Belloch - rzuciła zjadliwym tonem. - Przyda si ħ nam i
reszta pa ı skiego ubrania. Dostaniemy za nie ładny grosz u handlarza starzyzn Ģ .
- Reszta? Czy to Ň art, na Boga Ojca?!
Wzdrygn Ģ ł si ħ , gdy lufa kawaleryjskiego pistoletu wbiła mu si ħ w pier Ļ .
- Słyszałe Ļ , co dama do ciebie mówi! ĺ ci Ģ gaj łachy!
- Zbieram na posag - wyja Ļ niła z kokieteryjnym Ļ mieszkiem.
Belloch opanował gniew.
- My Ļ lisz, Ň e uda ci si ħ zrobi ę ze mnie pajaca?! - wykrztusił.
- Owszem, tak wła Ļ nie my Ļ l ħ , panie Belloch. Niew Ģ tpliwie dumny i odwa Ň ny z pana m ħŇ czyzna. Ale
Ň aden z was nie jest bohaterem na golasa.
- To rozwa Ň ania teoretyczne czy głos do Ļ wiadczenia?
Znowu odwróciła wzrok.
- Chc ħ mie ę pewno Ļę , Ň e uda si ħ pan prosto do domu. Prosz ħ si ħ rozbiera ę !
- Potrzebna mi ły Ň ka - upierał si ħ . - Buty mam nowe i strasznie ciasne.
- Niech go szlag! - wybuchn Ģ ł m ħŇ czyzna na ko Ņ le. - Zastrzel ħ tego drania!
- Nie! - Kobieta odwróciła si ħ błyskawicznie w jego stron ħ z gracj Ģ baletnicy wykonuj Ģ cej piruet. -
ņ adnego strzelania!
Podeszła do Rafe’a. Przyjrzał si ħ jej z bliska, jeszcze dokładniej. Przez kilka sekund jej oczy płon ħ ły
ciepłym blaskiem i miały barw ħ najpi ħ kniejszych niezapominajek.
Nie była wi ħ c całkiem zimna. Ani całkiem pozbawiona sumienia.
- Rozbieraj si ħ szybciej, mój panie, bo jeszcze si ħ rozmy Ļ l ħ co do tego strzelania! - powiedziała niemal
prosz Ģ cym tonem.
Kipi Ģ c ze zło Ļ ci, Rafe spełnił jej polecenie. Oddał surdut, kamizelk ħ i koszul ħ z cienkiego płótna. Dama
wcale nie udawała wstydliwej i przygl Ģ dała mu si ħ bacznie.
- Kto by pomy Ļ lał! Ma mi ħĻ nie jak ze stali! - zauwa Ň ył bandzior z kozła.
Kobieta bł Ģ dziła niemal t ħ sknym wzrokiem po silnej piersi i smukłej talii Rafaela.
- Teraz rozumiem, dlaczego pani Astor ma do pana słabo Ļę ! No, szybciej, panie Belloch: buty i spodnie!
Buty schodziły opornie i omal si ħ nie przewrócił, Ļ ci Ģ gaj Ģ c je. Złodziej wymachuj Ģ cy pistoletem
4
wyrwał mu obuwie z r Ģ k.
- Mo Ň e Ļ my niegodni, Ň eby ci je sznurowa ę , ale ukra Ļę jako Ļ nam si ħ udało, do licha!
Wr ħ czaj Ģ c kobiecie spodnie. Rafe spytał wyzywaj Ģ co:
- Kalesony te Ň ?
Jej zuchwała odpowied Ņ zbiła go z tropu.
- Jak najbardziej - odparła. - Wst ħ p był ogromnie interesuj Ģ cy. Niech Ň e mi pan teraz nie sprawi zawodu!
- Do Ļę tej zabawy! - zaprotestował ten z kozła, zeskakuj Ģ c na ziemi ħ . - Zostaw w spokoju jego gacie,
rozpustnico! Nie mam ochoty wyl Ģ dowa ę na Blackwell’s Island tylko dlatego, Ň e zachciało ci si ħ ogl Ģ da ę
tego pi ħ knisia!
Obaj m ħŇ czy Ņ ni poci Ģ gn ħ li j Ģ za sob Ģ jak niesfornego urwisa. Rafe dostrzegł, Ň e słodkie wargi wygi ħ ły
si ħ w lekkim u Ļ mieszku. Była zadowolona ze swej psoty.
Kiedy trójka rabusiów znikała w mrocznej uliczce, usłyszał przekorny głos dziewczyny:
- We dnie i w nocy b ħ d ħ my Ļ lała o tym, co mnie omin ħ ło, panie Belloch!
To było wyra Ņ ne wyzwanie.
- A my Ļ l sobie, my Ļ l, ty impertynencka dziewucho! - burkn Ģ ł Rafe pod nosem.
To tylko zaostrzy jej apetyt, dodał w duchu. I mój te Ň .
Przysi Ģ gł sobie na wszystkie Ļ wi ħ to Ļ ci, Ň e bez wzgl ħ du na to, o czym ta dziewczyna b ħ dzie my Ļ lała,
przyjdzie dzie ı , gdy ujrzy cał Ģ nag Ģ prawd ħ .
1
Czerwiec 1883 roku
P anie i panowie - oznajmił Paul Rillieux mocnym, d Ņ wi ħ cznym głosem. - Wielu ludzi posiada
niewytłumaczalny jak dot Ģ d dar nawi Ģ zywania kontaktów z siłami... nazwijmy to... nadnaturalnymi.
Okre Ļ lamy ich jako wra Ň liwych na ponadzmysłowe bod Ņ ce. Nie pretenduj ħ do miana jednego z tych
wybranych, jednak Ň e zajmowałem si ħ troch ħ naukami tajemnymi. Dowiedziawszy si ħ o moich
zainteresowaniach, pani Astor poprosiła mnie o niewielki pokaz telepatii. Telepatia to udokumentowana
ju Ň w sposób naukowy mo Ň no Ļę przechwytywania my Ļ li innych osób za po Ļ rednictwem przenikaj Ģ cego
nasz Ģ ziemsk Ģ atmosfer ħ gazowego pierwiastka zwanego eterem.
Podwy Ň szenie na ko ı cu ogrodowej galerii, dot Ģ d zaj ħ te przez orkiestr ħ graj Ģ c Ģ walce i motywy z
Ň nych oper, opustoszało. Muzycy ust Ģ pili miejsca na podium staremu wynalazcy i badaczowi, który
zasłyn Ģ ł równie Ň jako jasnowidz.
- Wszyscy wiemy - dodał Paul Rillieux z przymilnym u Ļ mieszkiem - Ň e Ň yczenie pani Astor ma moc
równ Ģ rozkazowi najwy Ň szych władz. Tak wi ħ c stawiłem si ħ na wezwanie i oto jestem.
Skłonił si ħ gładko uczesanej matronie, z której szyi spływała istna kaskada brylantów. Dama skin ħ ła
łaskawie głow Ģ , jakby zezwalaj Ģ c zebranym na okazanie uznania dla dowcipu mówcy. Rozległ si ħ
powstrzymywany dot Ģ d Ļ miech, zarówno na przybranej od Ļ wi ħ tnie galerii, jak «w otaczaj Ģ cych j Ģ
ogrodach.
Elektryfikacj ħ dolnego Manhattanu rozpocz ħ to zaledwie przed rokiem, tu Ň po uko ı czeniu budowy
elektrowni na Pearl Street. Teraz nawet rezydencj ħ Maitlandów, usytuowan Ģ w dolnej cz ħĻ ci Fifth
Avenue, o Ļ wietlały Ň arówki umieszczone w mosi ħŇ no-kryształowych kinkietach. Kinkiety miały kształt
putti - szelmowsko u Ļ miechni ħ tych cherubinków, a mi ħ dzy nimi wisiały ogromne gobeliny utrzymane w
zielonej tonacji.
- Umysł ludzki to psyche, czyli dusza - perorował Rillieux - a zarazem pneuma, czyli duch, jej
eteryczny dwojnik. Ta para rzadko pozostaje w harmonii. Człowiek Ļ wiadomie zastanawia si ħ nad tym,
co b ħ dzie na obiad, podczas gdy jego pod Ļ wiadomo Ļę zamartwia si ħ skrycie jakim Ļ niedotrzymanym
przyrzeczeniem lub marzeniami, które si ħ nie zi Ļ ciły.
Opieraj Ģ c si ħ lekko na trzcinowej laseczce, Rillieux mierzył wzrokiem otaczaj Ģ cy go wykwintny tłum.
Oprócz Caroline Schermerhorn Astor w Ļ ród jego słuchaczy znajdowali si ħ : Alice Vanderbilt; hrabia de
Chartrain, francuski arystokrata na wygnaniu; debiutuj Ģ ca w towarzystwie Antonia Butler, przyszła
dziedziczka fortuny dorównuj Ģ cej fortunie Vanderbiltów; oraz gospodarz przyj ħ cia Jared Maitland,
potentat w dziedzinie obrotu nieruchomo Ļ ciami.
Obecno Ļę pani Astor dowodziła, Ň e dama owa wreszcie uległa pod coraz silniejszym naporem
mno ŇĢ cych si ħ jak króliki nowobogackich. Przybywali oni głównie z zachodu i mieli okropne maniery, za
to pieni ħ dzy jak lodu, tote Ň nawet pani Astor nie mogła ju Ň udawa ę , Ň e nie istniej Ģ . Prawd ħ mówi Ģ c, w
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin