Calmel Mireille - Noce królowej.pdf

(1540 KB) Pobierz
1036716013.001.png
Calmel Mireille
Noce królowej
Alienor, młodziutka księżniczka Akwitanii, wyjątkowa piękność i silna osobowość, w wyniku
układów politycznych zostaje żoną niekochanego przez nią króla Ludwika VII.
Druidzka wróżba mówi jednak, że to ona i potężny władca Anglii, Henryk II, będą w przyszłości
stanowili parę, która zapoczątkuje dynastię Plantagenetów.
Misją połączenia tych dwojga zostaje obarczona dama dworu i przyjaciółka Alienor, Loanna de
Grimwald, ostatnia z rodu druidzkich wieszczek. Dopóki nie wypełni swego zadania, nie wolno
jej myśleć o własnym szczęściu i ukochanym trubadurze Jaufrem. Przeszkód do pokonania jest
wiele, jak również bez liku niebezpiecznych sytuacji i pułapek...
CZĘŚĆ I
l
Nie lubiłam siebie samej - zwłaszcza tej nocy, szesnastego maja Roku Pańskiego 1133, czułam się
nikomu niepotrzebna.
Choć uwielbiałam oczekiwanie, teraz wsłuchiwałam się niecierpliwie w docierające z korytarza
1036716013.002.png
odgłosy szybkich kroków, skrzypienie rozeschniętych klepek, strzępy rozmów dochodzące przez
zamknięte drzwi lub przez przewód kominka i szumiące w wygaszonym palenisku.
W coraz bardziej dojmującej samotności czekałam na „właściwą chwilę" - gdy zadźwięczą dzwony
katedry Angers, tak blisko i donośnie, że zadrżą kamienne mury zamku.
Pani Matylda, księżna Normandii, hrabina andegaweńska, wnuczka Wilhelma Zdobywcy i prawowita
pretendentka do korony angielskiej, rodziła w mfirmerii znajdującej się na dole, tuż przy
drewnianych schodach. Ja byłam nieopodal -
niepotrzebna, odrzucona. Drżałam na samą myśl o tym, że za chwilę przyjdzie na świat dziecko. Moja
matka wyprosiła mnie jak jakąś służącą. Była w tym domu wszystkim: akuszerką, doradczynią,
astrologiem, pigularzem, zarządzającą...
Czarownicą. A ja nie nadawałam się do niczego! Byłam chudziutką dwunastoletnią dziewczynką o
nogach cienkich jak patyki. Nie lubiłam tych nógjeszcze bardziej niż całej reszty: rudoblond włosów,
zbyt dużych oczu wyzierających z podłużnej, upstrzonej piegami twarzy. W przeciwieństwie do mojej
matki byłam brzydka i bezużyteczna.
Wysłała mnie do lasku po zioła, których rzekomo potrzebowała. Teraz leżały na stoliku w moim
pokoju. Dumna z wykonanego zadania, podeszłam do drzwi infirmerii, zza których rozlegały się
krzyki pani Matyldy. Matka pogłaskała mnie po głowie, przygładzając niesforne loki wymykające się
z warkoczy.
- Nie teraz, kochanie. Hrabina jest słaba, dziecko urodzi się z nastaniem pełni.
Będzie duże i silne, choć tak trudno mu przyjść na świat. Wszyscy są tu zajęci, więc taka mała
wścibska osóbka jak ty zawadza. Idź już.
- Mamo, co mam z tym zrobić? - nalegałam, wskazując na koszyk z ziołami.
- Później, później.
Zanim drzwi się zamknęły, zdążyłam dostrzec panią Matyldę. Była blada i spocona, twarz miała
wykrzywioną od wysiłku. Stała na szeroko rozstawionych nogach, trzymała się stołu. Wokół niej
krzątały się trzy zaaferowane akuszerki. Dół jej białej koszuli splamiony był krwią. Poszłam na górę,
do swojego pokoju. Dygotałam na całym ciele, przerażona sceną, jaką przed chwilą zobaczyłam. Z
silnej damy, budzącej respekt i wyniosłej, nie pozostało ani śladu. Ta, która była moją matką
chrzestną, wydawała się odrażającym potworem opętanym przez wierzgającego diabła.
Może trzeba się pomodlić? Modlić z całego serca, aby pozostawił ją w spokoju. Co za głupota! Co
za niedorzeczność! Bóg ma ważniejsze sprawy! A poza tym cóż może wiedzieć o bólach
porodowych? Nie, lepiej pomodlić się do naszej wspólnej matki.
Spojrzałam przez okienko przesłonięte naoliwionym papierem. Niebo brzemienne było chmurami
zwiastującymi burzę. Spoza obłoków wyłaniał się chwilami księżyc, okrągły i pełny jak brzuch
Matyldy, płaski jak stół, który stał na honorowym miejscu, odkąd król Artur objął w posiadanie
Anglię, okrągły jak oczy czarnoksiężnika Merlina - mojego przodka... Okrągły niczym mój koszyk.
I raptem przestałam się bać.
- Dzięki ci! - szepnęłam w stronę uśmiechniętego księżyca.
Czcze były starania Kościoła - należałam do rodu wielkich kapłanek, druidów i wieszczek. Smętny i
obłudny Bóg nie zastąpi dawnych obrzędów i wierzeń. Zanadto kochałam życie, zbyt wiele
przyswoiłam sobie nauk zakazanych przez księży.
Przez chwilę szperałam w kredensie, by wreszcie wydobyć zeń drżącą ręką moździerzyk z
czereśniowego drewna, do którego prze-sypałam zebrane zioła.
- Skoro moja matka ich nie chce, to ja, Loanna de Grimwald -poprzez moc trzech kręgów życia - daję
im wodę, ogień i ziemię, aby tchnienie wszechświata miało moc kojącą i uzdrawiającą.
Ujęłam pałkę moździerza i z poczuciem ogarniającego mnie czaru mocno roztarłam zioła, aż zmieniły
się w brązową papkę pachnącą lasem. A teraz najważniejsza czynność: uniosłam moździerz wysoko
ponad głowę i podeszłam z nim do okna.
W oddali, za murami zamku, wieś pogrążała się we śnie, płomyki świec w domkach rozsianych
wzdłuż wału obronnego rzucały migotliwe światło rozpraszające wieczorną mgłę. Porykiwanie
bydła, parskanie koni, chrząkanie świń na dziedzińcu folwarcznym tworzyły zgodny chór. Z gołębnika
słychać było trzepot skrzydeł i lękliwe gruchanie, łączące się z ostrym pokrzykiwaniem sokołów.
- Ta noc jest inna niż wszystkie - szepnęłam. - Nawet zwierzęta to czują. Już niedługo, już wkrótce!
Zaniosę hrabinie maść i utulę dziecko - gdy tylko dotknie mnie promień księżyca w pełni!
Oparłam się łokciami o parapet i z uśmiechem zadowolenia pochyliłam nad drewnianym
moździerzykiem.
W infirmerii rozległ się ostatni krzyk rodzącej. Ginewra odcięła delikatnie pępowinę. Złapała
noworodka za nóżki, główką w dół, i klepnęła w pośladki. W
pokoju rozległ się głośny płacz.
- To syn! Trzeba zawiadomić Gotfryda Pięknego!
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się ze znajomym skrzypnięciem, którego wyczekiwałam od wielu
godzin.
- Chodź - powiedziała Ginewra.
Ostrożnie wzięłam moździerz i bez słowa minęłam moją matkę, przytrzymującą ciężkie dębowe
drzwi.
Ciasną izbę wypełniał gęsty biały dym, ale nie zwracałam na to uwagi. Byłam w komorze
przylegającej do mojego pokoju, gdzie oddawałam się moim ulubionym praktykom magicznym.
Gotfryd zwany Pięknym, hrabia Andegawenii i Maine, nie znosił kotar między pokojami. Część
mieszkalna była więc podzielona wewnętrznymi ścianami, wzniesionymi z kamieni zmieszanych z
wapnem i piaskiem. Zycie na zamku Angers stało się z tego powodu bardziej intymne, a to mi bardzo
odpowiadało. Oprócz obszernej sali na parterze, w której podawano posiłki, na piętrze znajdowały
się pokoje: każdy miał swoją izdebkę, oczywiście małą i wąską, ale wygodną.
Był to luksus, który pani Matylda doceniła, gdy po śmierci pierwszego męża, cesarza niemieckiego,
powtórnie wstąpiła w związek małżeński.
Dym szczypał mnie w oczy i drapał w gardle. Mimo to, zdecydowana doprowadzić swoje
przedsięwzięcie do końca, wrzuciłam do ognia wyschnięty mech, który skruszyłam w palcach.
Płomień przygasł, z paleniska uniósł się cierpki zapach.
Czułam ociężałość w całym ciele, skronie ścisnęła mi jakby obręcz, w dole brzucha pulsował ból
pełznący ku górze. Padłam na kolana, nie odwracając wzroku od paleniska.
Nagle dym zgęstniał jeszcze bardziej i pojawiły się dziwne kształty, które splątały się, by w końcu
zmienić się w wyraziste obrazy. Wszystko wokół mnie kołysało się w tańcu cieni i świateł. Patrzyłam
na to widowisko, nie widząc go, przeniknięta wizjami z innego wymiaru. Ściany chwiały się jak w
konwulsjach. A może ja tak to odczuwałam? Otworzyłam szeroko oczy i dziwiąc się własnej mocy,
chłonęłam woń tajemnej wiedzy, która mnie upajała.
Nie wiem, jak długo byłam w transie. Nagle dym się rozproszył, jakby ustępował
pod naporem świeżego powietrza napływającego od strony pokoju. Drzwi się otworzyły i jakby z
oddali usłyszałam głos, odbijający się echem w moich uszach.
Wracałam do przytomności.
- Loanno! Na moc trzech kręgów! Ile razy mam ci powtarzać, że jesteś za młoda na takie
doświadczenia?
Uchwyciłam się ręki wyciągniętej w moją stronę. Matka wyglądała na zagniewaną.
Chciałam ją uspokoić, pocieszyć uśmiechem, ale nie miałam siły, tak bardzo czułam się wyczerpana
swoimi wizjami. Pomogła mi wstać. Zdołałam utrzymać się na drżących nogach. Nie chciałam jej
martwić. Uniosłam dumnie brodę i wytrzymałam gniewne spojrzenie szmaragdowych oczu.
Matka była niewysoka. Miała okrągłą, pucołowatą twarz i gęstą czuprynę przypominającą kłębek
rudej wełny. Gdy wyprostowałam się z dziecięcą dumą, niemal dorównywałam jej wzrostem.
- Jesteś tak samo uparta jak ja w twoim wieku, Canillette! Przez chwilę, widząc moją determinację,
patrzyła na mnie łagodniej, lecz trwało to mgnienie.
- To może być niebezpieczne dla kogoś, kto nie jest do tego przygotowany. Loanno, musisz zachować
Zgłoś jeśli naruszono regulamin