Centrum galaktyki #2 Przez morze slonc - BENFORD GREGORY.txt

(686 KB) Pobierz
GREGORY BENFORD





Centrum galaktyki #2 Przezmorze slonc





Tom 2 szescioksiegu CentrumGalaktyki



(przeklad: Cezary Frac)





Davidowi Hartwellowi

Po ostatecznym "nie" nie pojawia sie "tak",

A od niego zalezy przyszlosc swiata.

"Nie" bylo noca. "Tak" jest dzisiejszym sloncem

Walace Stevens





CZESC PIERWSZA

2056 RA



1





Ogien kotluje sie za rufa, pchajac statek z predkoscia bliska tej, z ktora rozchodzi sie swiatlo. Magnetyczne gardziele marszcza gladkie pole dipolowe.Strzala mknaca poprzez czern...

Niebiesko-bialy pioropusz syczacego wodoru...

Granitowoszara asteroida napedzana przez ryczacy palnik gazowy...

Zasysa pyl miedzygwiezdny. Miesza go w kotle izotopow. I wypluwa je, ultrafioletowy plomien w przepastnej otchlani.



Wewnatrz statku Nigel Walmsley jadl ostrygi.Resztka wina, pomyslal markotnie, zagladajac do kubka. I tak bylo. Jesli mozna wierzyc plotce, nikt inny na statku nie zabral wiecej niz butelke i zapas zostal znacznie nadwatlony w ciagu dwoch minionych lat.

Podniosl kubek i przelknal ostatni schlodzony haust. Pinot chardonnay zmyl lekko metaliczny smak ostryg, pozostawiajac tylko aromat morza i soczysta fakture, wspomnienie Ziemi. Nigel z rozkosza wysaczyl z muszli resztke zimnego plynu. Osiem lat swietlnych od Ziemi, wyciszylo sie echo Golfsztromu.

-Takie jest zycie - mruknal Nigel.

-Aha... co?

Zdal sobie sprawe, ze zaniedbuje swojego goscia. Z drugiej strony, Ted przybyl bez zapowiedzi, i to dokladnie w porze kolacji.

-Watpie, czy bede w stanie zastapic czyms kalifornijskie chardonnay, a juz z pewnoscia nie ostrygi.

-Aha. Nie, nie sadze. Jestes... jestes pewien, ze te ostrygi byly jeszcze dobre? - Ted Landon niezdarnie zmienil pozycje.

-Zostaly zapakowane prozniowo na lata, wiec w czym problem? - Nigel wzruszyl ramionami. - Zobaczymy. - Rozlozyl sie na macie tatami, omal nie stracajac lokciem lampki z laki. Teda krepowala jego nagosc. Sam siedzial ze skrzyzowanymi nogami, co nie bylo wygodne. Znow sie poruszyl, przesuwajac scierpniete nogi. Coz, nie mial wyboru; Nigelowi braklo czasu, zeby sklecic pare krzesel w warsztacie.

Ted wyjal kapciuch.

-Moge?

Nigel pokiwal glowa. W czasie posilku mialby zastrzezenia, ale Ted zapewne juz to wiedzial. On wiedzial wszystko. Mieli dluga na metr charakterystyke jego osobowosci, nawet w ferrytowym archiwum. Sam ja widzial.

Ted rozpoczal niespieszny, wykonywany z pietyzmem rytual nabijania fajki.

-Wiesz, kiedy uslyszalem, ze planujesz mieszkanie w Strefie Niskiego Standardu, pomyslalem, ze lubisz ascetyczny tryb zycia. Ale tutaj jest kapitalnie.

Nigel pokiwal glowa i rozejrzal sie po salonie, probujac ujrzec go oczami Teda.

...karmazynowy wazon z bladozoltym kwiatem, tacka z samotnym platkiem tlacego sie kadzidla, szkatulka z drewna lekowego, cienkie jak pajeczyna tapety na scianach, ukosne ostrza zoltego swiatla pociagajace w gore pylki kurzu - a niech jeszcze Ted poczuje potrzebe i znajdzie ubikacje, otwor ocembrowany porcelana prosto z Korei, przykrywany drewniana klapa, po obu stronach kamienie pod nogi w ksztalcie stop dla tych, ktorzy wolno sie ucza: przykucnij i wyproznij sie, po co zakladac maske na cenna chwile dnia...

-O co biega? - zapytal Nigel, przeskakujac na transatlantycki slang.

Ted popatrzyl na niego bez wyrazu, nadal lekko rozdrazniony.

-Reorganizuje personel.

-Ty jestes nowym dyrektorem fabryki.

-To nie jest trafne okreslenie, ale... sluchaj, Nigel, czeka mnie pare trudnych decyzji.

-Faktycznie.

Ted usmiechnal sie. Usmiech byl krzepiacy i szeroki, ale przelotny - zniknal rownie szybko, jak sie pojawil.

-Dotychczas brales udzial w operacjach zewnetrznych.

-W sieci, tak. - Nigel byl za stary, by wykonywac prace, sila wlasnych miesni, lecz nikt nie mial zastrzezen do jego koordynacji ruchow i refleksu. Z tego wzgledu, co prawda wspomagany przez staly medserwis, zostal polaczony z serworobotami, ktore pracowaly na zewnatrz statku.

-Widzisz, mam dluga liste oczekujacych na ten rodzaj pracy, a ty jestes...

-Za stary - dopowiedzial bez ogrodek Nigel.

-Coz, mnostwo ludzi tak uwaza. Kiedy dojdzie do glosowania, kto i co bedzie robic w przestrzeni Izydy, dostaniesz mnostwo czerwonych choragiewek.

-Nic dziwnego.

-Jestem tutaj, aby prosic cie o rezygnacje. Wycofanie sie z operacji zewnetrznych.

-Nie.

-Co?

Z pewnoscia nie moglo to byc takie trudne do zrozumienia.

-Nie.

-Ale glosy naszej spolecznosci sa prawie decydujace.

-Nie, sa zaledwie sugestia. Moi koledzy z zespolu nie wyleja mnie w taki sposob. To ty jestes struktura dowodzenia, Ted. Z pewnoscia wiesz, ze mozesz uchylic kazdy wynik glosowania z wyjatkiem bezwzglednej wiekszosci.

-Coz...

-Mamy tysiac dwustu szescdziesieciu szesciu glosujacych i watpie, zeby wiekszosc chciala mnie wysiudac. Wiekszosc albo nic nie wie o mojej pracy, albo o nia nie dba.

Ted mial drobny nawyk. Zaciskal szczeki i napinal usta tak nieznacznie, ze Nigel ledwo dostrzegal, jak blednie czerwien jego warg. Potem zwieral zeby i pocieral nimi o siebie delikatnie i metodycznie, jakby je ostrzyl. Miesnie pofaldowaly skore na jego szczece.

-Teoretycznie, Nigel, masz racje.

-Otoz to.

-Ale ze wzgledu na dobro spolecznosci musisz zrozumiec, ze aktywna opozycja znaczacej mniejszosci jest, no coz, sprzeczna z dlugofalowymi interesami naszej misji i...

-Cholera jasna!

Ted znow zazgrzytal zebami, napinajac miesnie zuchwy.

-Uwazam, ze alternatywne zajecie uznalbys za calkiem atrakcyjne.

-Mianowicie?

-Ciezka praca w odlewni.

Topienie skaly asteroidy, wywolywanie naprezen wstepnych w materiale z celu polepszenia jego wlasnosci wytrzymalosciowych, poslugiwanie sie laserowymi nozami i wiazkami elektronow.

-Wgniazdowany?

-Eee... tak, jasne.

Podlaczaja cie do wielkich maszyn przez gniazda umieszczone na biodrze, kolanie, lokciu i nadgarstku. Delikatne elektroniczne interfejsy polaczone sa bezposrednio z nerwami. Wtedy czujesz maszyne, czujesz jak maszyna, pracujesz jak maszyna, sluzysz maszynie, jestes maszyna.

-Nie.

-Ostatnio czesto uzywasz tego slowa, Nigel.

-Jest wyjatkowo ekonomiczne.

Ted westchnal - spontanicznie czy z wyrachowaniem? Trudno powiedziec - i zacisnal wielkie rece na kolanach. Bylo mu niewygodnie w pozycji zazen, nawet bez butow. Z jakiegos powodu wiekszosc gosci siadala w ten sposob, choc sam Nigel zwykle rozkladal sie na poduszkach. Byc moze kanciasta prostota orientalnego wnetrza narzucala ludziom w nim przebywajacym dyscypline prostowania kregoslupa. Jemu to otoczenie sugerowalo cos wrecz przeciwnego.

-Nigel, wiem, ze nie chcesz odchodzic od operacji zewnetrznych, ale mysle, ze po przejsciu do odlewni poczujesz sie...

-Jak ostemplowany znaczek.

Ted poczerwienial.

-Do licha, od kazdego czlonka zalogi spodziewam sie poswiecenia! Prosze cie o zmiane pracy, choc w zasadzie...

Nigel machnal reka, nakazujac mu milczenie. Odkryl, ze ten gwaltowny gest, konczacy sie wysunieciem palca wskazujacego, prawie zawsze powstrzymuje szybkostrzelne slowne ataki Teda. Bezcenna sztuczka.

-A jesli nie poslucham? Wtedy co, sloty spowalniajace?

To wywarlo zamierzony efekt. Nagle wyciagniecie slotow spowalniajacych na srodek sceny znacznie podnioslo stawke, co z kolei zaklocilo prowadzenie negocjacji w sposob ulubiony przez administratorow - w pelni kontrolowany. Poza tym przypomnialo Tedowi, ze Nigel przyczynil sie do ich rozwoju jako dobrowolny krolik doswiadczalny; juz zaplacil cene, ktora byla bardziej niz metaforyczna.

-Nigel... - zaczal, powoli krecac glowa. - Jestem zdziwiony, ze myslisz takimi kategoriami. Nikt w spolecznosci "Lansjera" nie chce zapakowac cie do spalni. Przyjaciele po prostu probuja dac ci do zrozumienia, ze byc moze nadszedl czas odstapienia od zadan wymagajacych refleksu, zrecznosci i wytrzymalosci, ktore to cechy, spojrzmy prawdzie w oczy, stopniowo tracisz. My wszyscy...

-Racja. Innymi slowy, zawsze postrzegaliscie moj przydzial do prawdziwej, fizycznej roboty na zewnatrz jako polityczna rybke rzucona trojwymiarowej, wysoko postawionej foce.

-Twarde slowa, Nigel. I, oczywiscie, zupelnie nieprawdziwe.

Nigel usmiechnal sie i splotl rece na karku. Lezal teraz z wysoko uniesionymi lokciami, co napinalo miesnie dolnych partii plecow.

-Nie tak chybione, jak moglbys myslec - wymruczal niemal sennie. - Nie tak dalece... - W jego umysle migaly stare obrazy: wtargniecie Obcych do Ukladu Slonecznego, perlowa sfera "Snarka", statku zwiadowczego, z ktorym spotkal sie tylko na chwile, za Ksiezycem; wrak z Mare Marginis, ksiezycowego Morza Brzegowego - zmiazdzona skorupka jaja, ktora spadla z gwiazd milion lat temu; pokretna logika komputera obcych z "Marginis", komputera, ktory nauczyl ich, jak zbudowac "Lansjera". Byl tam, widzial to wszystko, ale teraz obrazy splowialy.



-Mialem nadzieje, ze wywre na tobie wrazenie waga glosowania. - Powiedzial powaznie Ted. - Za pare miesiecy znajdziemy sie w przestrzeni Izydy. Zespoly powierzchniowe musza rozpoczac cwiczenia na serio. Nie moge wszystkim dogodzic...

-Przejde na status wsparcia - rzucil nonszalancko Nigel.

-Co?

-Wstaw mnie do rezerwowej jednostki badawczej. Z pewnoscia beda sie zdarzaly martwe chwile, kiedy znajdziemy sie na powierzchni. Czas, kiedy wiekszosc zalogi spi albo pracuje nad czyms innym. Chyba nie chcesz, zeby serwomoduly staly bezczynnie na powierzchni, prawda? Ja bede tylko stac na posterunku, bede pelnic warte, dopoki do akcji nie wkroczy wlasciwa ekipa robocza.

-Hmm, nie to dokladnie mialem...

-Mam w nosie twoje plany, jesli chcesz znac prawda. Proponuje kompromis.

-Wsparcie nie jest pelnoetatowym zajeciem.

-Wezme jakas dodatkowa robote.

-Coz...

-Cos w hydro. Moze w agro. Tak, to mi sie spodoba.

Przyglad...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin