Carr Philippa - Córki Anglii 17 - Czas na milczenie.doc

(1473 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Philippa Carr

Czas na milczenie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z angielskiego przełożyła Joanna Puchalska

 

ŚWIAT KSIĄŻKI

Tytuł oryginału A TIME FOR SILENCE

 

Projekt okładki i stron tytułowych

Cecylia Stanis^ewska

Ewa Łukasik

Redakcja

Anna Ryder

Redakcja techniczna

Mirosława Kostnęyńska

Korekta

Jadwiga Pajewska Jolanta Spodar

 

MiŁiSKA BIBLIOTEKA PIBLICŁNA w ZabrzuHhCHF'             

              ZN. KLAS.             ' 0 0 i   / ŚA    0^

             

Copyright © 1991 by Philippa Carr

© Copyright for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z 0.0. 1999

Bertelsmann Media Sp. z 0.0.

Warszawa 1999

Druk i oprawa w GGP

ISBN 83-7129-577-4

Nr 1793

                                         

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                     

                                                        Preludium                                                       

                                                                                                               

Po raz pierwszy spotkałam Carla Zimmermana w naszym domu w Westminsterze, kiedy miałam jedenaście lat. Pamiętam doskonale ten moment. Właśnie świętowaliśmy z całym Londynem — a właściwie z całą Anglią — koronację króla i królowej.

Zmarły król był niezwykle barwną postacią. Zasłynął już jako książę Walii licznymi skandalami, które bulwersowały opinię publiczną — wiadomo, że ludzie uwielbiają się gorszyć. Kiedy wstąpił na tron, ustatkował się, ale wtedy oczywiście był już dużo starszy.

Urodziłam się w ostatnim roku tamtego wieku. Matka moja mówiła, że byłam za mała, by pamiętać koniec oblężenia Mafekingu. Stała wtedy w oknie trzymając mnie w ramionach i patrzyła na ludzi świętujących na ulicach, a ja podobno śmiałam się i byłam zachwycona.

Książę Walii wstąpił na tron jako Edward VII po śmierci swej matki, wielkiej królowej Wiktorii. Ludzie często powtarzali, że minęła wówczas bezpowrotnie pewna epoka. Teraz z kolei Edward opuścił ten świat, a my witaliśmy nowych suwerenów — jego syna Jerzego i jego żonę, królową Marię.

Mój ojciec, Joel Greenham, był posłem do parlamentu z okręgu Marchlands - reprezentowanego przez Greenhamów od czasów Jerzego II — najpierw z ramienia partii wigów, a następnie liberałów, gdy partia zmieniła nazwę.

Byłam przyzwyczajona do spotkań towarzyskich, gdyż rodzice często przyjmowali gości zarówno w Westminsterze jak i w Marchlands, w cudownym, najukochańszym domu rodzinnym. Przyjęcia londyńskie miały charakter oficjalny; bywali na nich ważni ludzie ze świata polityki, których spotykanie przyprawiało mnie o dreszcz emocji. Na wsi było inaczej. Przyjeżdżali do nas właściciele sąsiednich majątków, krewni i przyjaciele. Ich wizyty upływały w znacznie swobodniejszej atmosferze.

Moja obecność na przyjęciach urządzanych w naszym domu w Londynie utrzymywana była w tajemnicy. Cichutko jak myszka siedziałam przytulona do balustrady na drugim piętrze, skąd miałam doskonały widok na schody i skąd mogłam błyskawicznie czmychnąć, gdyby któryś z gości przypadkiem spojrzał w górę. Rodzice doskonale wiedzieli, że tam jestem. Czasami któreś z nich patrzyło w moją stronę i dyskretnie machało ręką, dając znak, że zdaje sobie sprawę z mojej   obecności.  Robert  Denver też  wiedział

0 stanowisku obserwacyjnym przy poręczy, ale on właściwie był członkiem rodziny.

Z Denverami łączyła nas wielka zażyłość. Moja matka

1  lady Denver wychowywały się razem jako młode panny. Potem lady Denver - którą nazywałam ciocią Belindą -wyjechała   na   kilka   lat   do   Australii,   a   kiedy   wróciła i wyszła za mąż za sir Roberta Denvera, dawna przyjaźń odżyła.   Ciocia   Belinda   miała   dwoje   dzieci,   Roberta i   Annabelindę.   Oboje   stanowili   bardzo   ważne   osoby w moim życiu.

Robert, starszy ode mnie o pięć lat, był jednym z najmilszych ludzi, jakich znałam. Był wysoki i szczupły, a przy tym trochę sztywny i niezręczny. Jego siostra Annabelinda twierdziła, że Robert wygląda, jakby ktoś w pośpiechu poskładał poszczególne części ciała i nie wszystkie dobrze dopasował. Usposobienie miał łagodne i delikatne. Od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam, stał mi się bardzo bliski.

Między starszą ode mnie o dwa lata Annabelinda a jej bratem trudno było doszukać się podobieństwa. Ona wzbudzała niepokój, fascynowała otoczenie i była zadziwiająca pod każdym względem.

-  Annabelinda   podobna   jest   do   swojej   matki. -Niejeden raz słyszałam te słowa z ust mojej matki.

Denverowie mieszkali stale na wsi. Kiedy przyjeżdżali do Londynu, zatrzymywali się u nas. Robert miał w przyszłości przejąć rodzinny majątek, więc obaj z ojcem z racji licznych zajęć nie byli tak częstymi gośćmi jak Annabelinda i jej matka. One z kolei dużo bardziej wolały Londyn niż wieś.

Tego dnia gościła u nas cała rodzina Denverów. Sir Robert, ciocia Belinda i Robert uczestniczyli w przyjęciu, a Annabelinda siedziała z nami na górze. Już wtedy była piękna. Miała duże niebieskie oczy, gęste czarne włosy i gładką, jasną cerę. Była odważna i pełna życia. Wyobrażałam sobie, że ciocia Belinda musiała być dokładnie taka sama w jej wieku i że pewnie dokuczała mojej matce tak samo, jak Annabelinda dawała się we znaki mnie.

-  Nie pozwól Annabelindzie rządzić - powtarzała mi matka. - Miej swoje własne zdanie. Nie dopuść, żeby ci mówiła, co masz robić. Ona potrafi być bardzo apodyktyczna... tak jak jej matka - dodawała w zamyśleniu.

Wiedziałam doskonale, co ma na myśli, i gotowa byłam za wszelką cenę słuchać tej rady.

W dniu owego pamiętnego przyjęcia, kiedy zasiedliśmy pod opieką mojej guwernantki, panny Grant, by jak co wieczór wypić kubek mleka, Annabelinda dała upust swemu rozdrażnieniu.

-  Może to dobre dla ciebie, Lucindo - rzuciła gniewnie. - W końcu masz dopiero jedenaście lat. Ja mam już trzynaście, a ciągle traktuje się mnie jak dziecko.

-  Będziemy podglądać wchodzących gości. To przecież doskonała zabawa,  prawda Charles? - zwróciłam się  do młodszego brata.

-  O, tak - poparł mnie. - A jak wszyscy pójdą do jadalni, to zakradniemy się na dół i zaczekamy w schowanku. Robert na pewno przyniesie coś fantastycznego do jedzenia.

-  Annabelinda wie o tym doskonale - zauważyłam. -Przecież była już tam z nami parę razy.

-  To świetna zabawa - powtórzył Charles.

-  Zabawa! — wykrzyknęła oburzona Annabelinda. — Żeby kogoś... w moim wieku traktować jak dziecko!

Przyjrzałam się jej uważnie. Rzeczywiście, trudno było o niej powiedzieć, że wygląda dziecinnie.

-  Annabelinda szybko się rozwinie - przepowiadała zawsze moja matka.

Słowa te sprawdziły się. Annabelinda już nabrała kształtów. „Ona urodziła się dojrzała, tak jak jej matka". Była to kolejna opinia powtarzana przez moją matkę, ujawniająca jej wiedzę na temat cioci Belindy. Brzmiała jak ostrzeżenie.

-Ja na pewno nie będę patrzeć zza poręczy -oświadczyła z wyraźnym niesmakiem Annabelinda. — To dziecinada.

Wzruszyłam ramionami. Prawdę mówiąc, nie mogłam się doczekać tej dziecinady. Goście wstępujący po szerokich schodach i moi rodzice czekający na ich powitanie pod wielkim żyrandolem stanowili widok niezapomniany, który urzekał mnie za każdym razem. Salon i jadalnia znajdowały się na pierwszym piętrze. Na rozległym podeście u szczytu schodów goście wymieniali z rodzicami kilka zdawkowych uprzejmości, a potem dostojnym krokiem przechodzili do salonu. Właśnie ten moment uwielbialiśmy obserwować zza poręczy.

Potem, kiedy już wszyscy zasiedli w jadalni, cichutko zakradaliśmy się tylnymi schodami na dół do małego pokoiku, czyli naszego schowanka. W pomieszczeniu tym stało kilka szaf i kredensów, w których przechowywano najróżniejsze rzeczy, oraz stół i kilka krzeseł. Zasiadaliśmy tam i pałaszowaliśmy   przysmaki,   które   znosił   Robert.   Czekaliśmy

8

cierpliwie, aż zjawi się z tacą, na której znajdowała się galaretka z bitą śmietaną, lody lub inny smakołyk. Robert siadał z nami i czekał, aż zjemy. Była to najmilsza część wieczoru. Jestem pewna, że on też lubił spędzane z nami chwile.

Wreszcie panna Grant poszła sobie, a my zajęliśmy posterunek przy poręczy. Przyszła także Annabelinda. Nie wyjaśniła powodów zmiany swojej decyzji. Wciśnięta obok nas wygłaszała krytyczne komentarze na temat wyglądu pań, nie szczędząc też uwag pod adresem panów.

Kiedy goście udali się na kolację, nadeszła najbardziej emocjonująca chwila. Cichutko zeszliśmy na dół, przyśpieszając kroku pod wielkim, jasnym żyrandolem. Potem wystarczyło przemierzyć cztery stopnie w górę, żeby znaleźć się w schowanku.

Charles nie mógł powstrzymać chichotu. Zgodnie z jego przewidywaniami niemal natychmiast pojawił się Robert z tacą, na której stały cztery szklane miseczki z leguminą. Widocznie domyślił się, że Annabelinda jednak zdecyduje się przyjść i dla niej też przyniósł porcję deseru.

Odniosłam wrażenie, że ona wstydzi się tego, iż przyłapano ją na zadawaniu się z młodszymi dziećmi. Ponieważ jednak jej brat Robert zstępował do nas z wyżyn świata dorosłych - i w dodatku się tego nie wstydził -czuła się do pewnego stopnia wytłumaczona.

Usiedliśmy przy stole i bez reszty oddaliśmy się łakomstwu.

-  Wiedziałem, że będzie leguminą - westchnął Charles. - Kucharka mówiła. Wcale nie była tym zachwycona. Uważa, że to strasznie staroświecki deser.

Pozostali pominęli tę uwagę milczeniem. Biedny Charles! Jako najmłodszy przyzwyczaił się do tego, że starsi często ignorowali jego słowa. Na szczęście miał bardzo pogodne usposobienie. Z zapałem rzucił się na leguminę.

-  Przyniosłem ci podwójną porcję - powiedział Robert. - Pomyślałem, że się ucieszysz.

-  Wielkie dzięki - Charles okazał wdzięczność uśmiechając się promiennie.

-  O czym oni tam rozmawiają? - spytała Annabelinda.

-  Głównie o polityce - odparł Robert.

-  Czy wciąż o wyborach? - zainteresowałam się.

-  Tym  razem  o  Izbie  Lordów  jako  podstawowej przyczynie obecnych problemów.

-  Izba blokuje wszystko, co chce przeprowadzić rząd -stwierdziłam mądrze. - Zawsze tak było.

-  Może nowy król zaprowadzi porządek? - zasugerowała Annabelinda.

-  Monarchia jest konstytucyjna - przypomniałam jej. -Izba  Lordów,   choć   mniej   ważna   niż  Izba   Gmin,   też zatwierdza  uchwały.   Ojciec  mówi,  że  premier  Asquith powinien mianować więcej parów, wtedy miałby ich więcej po swojej stronie.

Annabelinda ziewnęła.

-  Miło z twojej strony, Robercie, że przyniosłeś nam te pyszności - zwróciłam się do jej brata.

-  Zawsze do usług, Lucindo.

-  Wiesz... lubię cię za to. Posłał mi ciepły uśmiech.

-  Widzisz - wyznał - ja naprawdę lubię być z wami... Tu jest przyjemniej niż na przyjęciu.

-  Zjadłbym jeszcze trochę - rozmarzył się Charles.

-  Co  takiego?  Zobacz,  ile zjadłeś,  łakomczuchu! -wykrzyknęłam z oburzeniem.

-  Weź   moją -   zaproponował   Robert,   co   Charles skwitował radosnym okrzykiem:

-  Na pewno nie chcesz?... Szkoda, żeby się zmarnowała...

W tym momencie wydało mi się, że posłyszałam kroki na schodach. Zastygłam bez ruchu, nasłuchując.

-  Co się stało? — Robert spojrzał na mnie.

-  Ktoś   jest  na   schodach.   Słyszałam,   jak   podłoga zatrzeszczała. Zawsze skrzypi w tym miejscu...

10

Podeszłam do drzwi i otworzyłam je.

Na progu stał młody człowiek, wyraźnie zaskoczony moim widokiem. Zauważyłam bardzo jasne włosy i niebieskie oczy... Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Był w wieczorowym stroju, więc domyśliłam się, że musi być jednym z gości.

-  Czy pan się zgubił? - spytałam.

-  Tak...  tak... zgubiłem  się - mówił z ledwo wyczuwalnym obcym akcentem.

Do drzwi podeszli pozostali. Młody człowiek spojrzał na naszą gromadkę.

-  Och - zaczął - naprawdę, bardzo przepraszam. Sam nie wiem, jak  się tu znalazłem. Jestem taki niezręczny. Wylałem sos na marynarkę. Chciałem ją oczyścić, zanim ktoś zauważy.  Znalazłem...  ustronne miejsce...  wytarłem plamę. Wyszedłem... i nie wiem, gdzie jestem. Zgubiłem się.

-  Aha,  rozumiem,  nie  trafił pan  z powrotem  do jadalni.  Ten dom pełen jest zakamarków, ale za to jest położony blisko parlamentu. Jest pan prawie na dobrym piętrze. Pokażę panu drogę.

-  To bardzo uprzejmie ze strony panienki. Annabelinda przyglądała mu się z uwagą.

-  Niech pan z nami usiądzie na chwilę - zaproponowała. - Nie był pan jeszcze w tym domu, prawda?

-  Nie.  To moja pierwsza wizyta.  Przyjechałem do Anglii dopiero dwa tygodnie temu.

-  Skąd pan pochodzi? - spytała Annabelinda.

-  Ze Szwajcarii.

-  Och, wyobrażam sobie, jak tam jest pięknie... góry i jeziora...

Uśmiechnął się do niej. Wyraźnie uspokoił się i odprężył.

-  Jak się pan nazywa? — spytałam.

-  Carl Zimmerman.

-  Ja jestem Annabelinda Denver - przedstawiła się Annabelinda. - To  mój   brat Robert.  Pozostała dwójka mieszka w tym domu. Lucinda i Charles Greenhamowie.

11

 

-  Wielkie dzięki - Charles okazał wdzięczność uśmiechając się promiennie.

-  O czym oni tam rozmawiają? - spytała Annabelinda.

-  Głównie o polityce - odparł Robert.

-  Czy wciąż o wyborach? - zainteresowałam się.

-  Tym  razem   o   Izbie   Lordów   jako  podstawowej przyczynie obecnych problemów.

-  Izba blokuje wszystko, co chce przeprowadzić rząd -stwierdziłam mądrze. - Zawsze tak było.

-  Może nowy król zaprowadzi porządek? - zasugerowała Annabelinda.

-  Monarchia jest konstytucyjna - przypomniałam jej. -Izba   Lordów,   choć   mniej   ważna   niż   Izba   Gmin,   też zatwierdza   uchwały.   Ojciec   mówi,   że   premier  Asquith powinien mianować więcej parów, wtedy miałby ich więcej po swojej stronie.

Annabelinda ziewnęła.

-  Miło z twojej strony, Robercie, że przyniosłeś nam te pyszności — zwróciłam się do jej brata.

-  Zawsze do usług, Lucindo.

-  Wiesz... lubię cię za to. Posłał mi ciepły uśmiech.

-  Widzisz - wyznał - ja naprawdę lubię być z wami... Tu jest przyjemniej niż na przyjęciu.

-  Zjadłbym jeszcze trochę - rozmarzył się Charles.

-  Co  takiego?   Zobacz,  ile  zjadłeś,  łakomczuchu! -wykrzyknęłam z oburzeniem.

-  Weź   moją -   zaproponował   Robert,   co   Charles skwitował radosnym okrzykiem:

-  Na pewno nie chcesz?... Szkoda, żeby się zmarnowała...

W tym momencie wydało mi się, że posłyszałam kroki na schodach. Zastygłam bez ruchu, nasłuchując.

-  Co się stało? - Robert spojrzał na mnie.

-  Ktoś   jest   na   schodach.   Słyszałam,   jak   podłoga zatrzeszczała. Zawsze skrzypi w tym miejscu...

10

Podeszłam do drzwi i otworzyłam je.

Na progu stał młody człowiek, wyraźnie zaskoczony moim widokiem. Zauważyłam bardzo jasne włosy i niebieskie oczy... Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Był w wieczorowym stroju, więc domyśliłam się, że musi być jednym z gości.

-  Czy pan się zgubił? - spytałam.

-  Tak...   tak...   zgubiłem  się - mówił z  ledwo  wyczuwalnym obcym akcentem.

Do drzwi podeszli pozostali. Młody człowiek spojrzał na naszą gromadkę.

-  Och - zaczął - naprawdę, bardzo przepraszam. Sam nie wiem,  jak  się tu znalazłem.  Jestem taki niezręczny. Wylałem sos na marynarkę.  Chciałem ją oczyścić, zanim ktoś zauważy.  Znalazłem...  ustronne miejsce...  wytarłem plamę. Wyszedłem... i nie wiem, gdzie jestem. Zgubiłem się.

-  Aha,   rozumiem,   nie   trafił  pan   z   powrotem   do jadalni.  Ten dom pełen jest zakamarków, ale za to jest położony blisko parlamentu. Jest pan prawie na dobrym piętrze. Pokażę panu drogę.

-  To bardzo uprzejmie ze strony panienki. Annabelinda przyglądała mu się z uwagą.

-  Niech pan z nami usiądzie na chwilę — zaproponowała. - Nie był pan jeszcze w tym domu, prawda?

-  Nie.  To  moja pierwsza wizyta.   Przyjechałem do Anglii dopiero dwa tygodnie temu.

-  Skąd pan pochodzi? - spytała Annabelinda.

-  Ze Szwajcarii.

-  Och, wyobrażam sobie, jak tam jest pięknie... góry i jeziora...

Uśmiechnął się do niej. Wyraźnie uspokoił się i odprężył.

-  Jak się pan nazywa? — spytałam.

-  Carl Zimmerman.

-  Ja jestem Annabelinda Denver — przedstawiła się Annabelinda. -  To  mój   brat  Robert.   Pozostała  dwójka mieszka w tym domu. Lucinda i Charles Greenhamowie.

11

-  No to  już wszyscy  się znamy - powiedział Carl z uśmiechem.

-  Nie zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie. Oni uważają, że jesteśmy za  mali...  z wyjątkiem Roberta oczywiście. Przyniósł nam leguminę.

Młody człowiek uśmiechnął się jeszcze promienniej.

-  Rozumiem. Bardzo się cieszę, że was spotkałem.

-  Czy jesteś ważnym dyplomatą?

-  Niezbyt ważnym... To moja pierwsza posada.

-  I zgubiłeś się na schodach! - wykrzyknęła Anna-belinda.

-  Każdemu może się to zdarzyć - pocieszyłam go.

-  Mnie się to ciągle zdarza - dodał Robert.

-  Czy długo zostaniesz w Londynie? - spytała Anna-belinda.

Lekko wzruszył ramionami.

-  Trudno przewidzieć.

-  Musisz być  kimś  ważnym,  skoro zaproszono cię tutaj - indagowała Annabelinda.

Znów wzruszył ramionami.

-  Przyszedłem ze znajomym. To ze względu na niego dostałem zaproszenie.

-  Czy nie zauważą, że cię nie ma? — spytałam.

-  Zaraz wszyscy wyjdą z jadalni - powiedział Robert. -Lepiej wracajmy. Wskażę ci drogę.

-  Dziękuję. To miło z twojej strony. Annabelinda nie była zadowolona z takiego obrotu

sprawy. Obrzuciła brata pełnym wyrzutu spojrzeniem, ale gość już podniósł się i ruszył za Robertem w stronę drzwi.

-  Dzięki za leguminę! - zawołałam za nimi. Robert uśmiechnął się do mnie w odpowiedzi.

-  Dziękuję wam wszystkim — skłonił  się grzecznie młodzieniec i obaj z Robertem wrócili do gości.

-  Zaczynało robić się ciekawie - prychnęła Annabelinda. - A Robby musiał wszystko zepsuć!

12

Miał rację - wystąpiłam w obronie Roberta. - Ich nieobecność mogła zostać zauważona.   To  by postawiło tego Carla w niezręcznej sytuacji... Jest tu przecież po raz pierwszy.

-  Żałuję,  że  poszedł.   Było  zabawnie.   No  dobra... dosyć tego. Idę do swego pokoju.

Wyszła, a my z Charlesem też wróciliśmy do siebie. Nie mieliśmy ochoty czekać na wyjście gości.

-  Dobra legumina - podsumował na koniec Charles. -Wcale nie szkodzi, że jest strasznie staroświecka.

Ja natomiast — podobnie jak Annabelinda — czułam się lekko zawiedziona.

No...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin