HANS HELLMUT KIRST - Przeznaczenie.pdf

(1991 KB) Pobierz
Hans Helmut Kirst
PRZEZNACZENIE
907389604.004.png
To, co ta książka zawiera, nie jest dokładnym
odwzorowaniem rzeczywistości. Powstała ona
z subiektywnej interpretacji faktów i z niczym nie
skrępowanego zmyślenia, opartego jednak na
podstawie dokumentarnej.
Główną sprawą jest tu praca policji kryminal-
nej, jej możliwości i niebezpieczeństwa, na jakie
jest narażona, działanie jej mechanizmów i wyso-
kie wymagania stawiane jej ludziom.
Ten wątek został przedstawiony dość realistycz-
nie, natomiast jego tło, czyli dziedzina polityki,
ma raczej charakter symboliczny. Nie chodzi tu
ani o określone partie, ani o znane osobistości,
lecz jedynie o możliwości, jakie stwarza gra poli-
tyczna.
Jest to zatem powieść.
907389604.005.png
Emerytowany funkcjonariusz policji Keller tak
mówił o komisarzu Krebsie, kierowniku wydziału
przestępstw obyczajowych:
Nigdy nie widziałem, by ktoś tak gorliwie jak
Krebs, niczego nie przeczuwając, kopał grób,
który mógł się stać grobem także dla niego.
Przy tej okazji wydobył on jednak na światło
dzienne mnóstwo śmieci i brudu; poniektórym
zaczęło to cuchnąć tak mocno, że zrobili wszyst-
ko, co było w ich mocy, ażeby położyć kres odkrywaniu
śmierdzącej prawdy.
Wszystko się dokonało w ciągu czterdziestu
ośmiu godzin, to jest dwóch ostatnich dni dorocz-
nej monachijskiej uroczystości, Festynu Paździer-
nikowego. Dokonał się również czyjś los i można
go było złożyć w grobie.
907389604.006.png
I
yła to rzecz zwyczajna, zupełnie powszednia
— przynajmniej dla niego. Przywykł już od dawna
nie odczuwać ani odrazy, ani zgrozy, nawet w ta-
kim przypadku jak ten, kiedy miał oto przed sobą
okrutnie sponiewierane dziecko. Stało się to na początku
jego nocnego dyżuru.
Nazywał się Krebs, na imię miał Konrad. Był komisarzem
w Prezydium Policji, kierował tam wydziałem przestępstw
obyczajowych — obyczajówką. W zakres jego odpowie-
dzialności wchodziły zatem takie sprawy jak stręczyciel-
stwo, prostytucja i pornografia.
Ta ostatnia dziedzina stale zresztą traciła na znaczeniu.
Zajmowało się nią tylko paru policjantów, którzy lubili oglą-
dać zarekwirowane zdjęcia i wycofane z obiegu filmy. Nie
trzeba już było również w tej instytucji zbyt gorliwie przej-
mować się prostytucją. Stała się ona ostatnio swego rodzaju
grą towarzyską. Homoseksualizm zaś od dawna przestał sta-
nowić jakiś szczególny problem.
Pomimo wszystko policjanci pracujący w obyczaj owce
wciąż jeszcze nie narzekali na brak zajęcia. Trudno było
wyobrazić sobie jakąś okropność, która by nie mogła się
pojawić w zasięgu ich działalności. Było to zawsze coś spla-
mionego krwią, spermą i moczem. Keller, wybitna osobis-
tość w Prezydium, nazwał kiedyś tę dziedzinę „kloaką cięż-
kich psychicznych zaburzeń trawiennych".
B
W tym momencie można było wszakże odnotować tylko
tyle: Sobota, 7 października, przedostatni dzień tegorocz-
nego Festynu Październikowego w Monachium. Pogoda
7
907389604.007.png 907389604.001.png 907389604.002.png
sucha, bezchmurna. Wciągu dnia ocieplenie do 14, a nawet
18 stopni. Zachód słońca o godzinie 17.42.
Przestępstwo popełniono około godziny dwudziestej
trzydzieści — meldował policjant. — Sprawca został najwi-
doczniej spłoszony przez dwóch przechodniów.
Przypuszczalnie jakaś czuła parka — uzupełnił ktoś os-
trym, stanowczym głosem tuż za plecami Krebsa. Był to in-
spektor Michelsdorf. — Ściskali się po ciemku, weszli do
bramy i usłyszeli jęki dziecka. Zawiadomili policję. Zatrzy-
mano ich dla spisania zeznań.
Komisarz Krebs pochylił się nad leżącym dzieckiem. Była
to dziewczynka — skulona, dygocąca, zapłakana.
Spokojnie, malutka — powiedział cicho. — Już po
wszystkim, dziecinko. Teraz jesteś bezpieczna.
Jeszcze nie zbadano zgodnie z przepisami, panie ko-
misarzu, miejsca przestępstwa — zauważył ostrym głosem
starszy inspektor Michelsdorf. — A także ofiary, zwłasz-
cza że nie zachodzi obawa o bezpośrednie zagrożenie ży-
cia...
Podajcie koc — rozkazał Krebs — i wyłączcie re-
flektor.
Wczesne wieczory na początku października w Mona-
chium bywały zimne, po zachodzie słońca temperatura szy-
bko spadała. Z ziemi unosiła się przy tym jesienna wilgoć,
nawierzchnia ulic wyglądała jak pokryta szronem. Leżąca
na przejeździe między dwiema kamienicami dziewczynka
marzła. Ustał wprawdzie jej gwałtowny dygot, ale wciąż
drżała.
To już cała seria — uznał za wskazane stwierdzić Mi-
chelsdorf. — Chyba trzeci albo czwarty całkiem podobny
wypadek w ciągu trzech miesięcy.
Bardzo możliwe — odparł komisarz cicho, niemal
uprzejmie. Wziął podany przez któregoś policjanta koc,
zdarł z niego plastikową osłonę i owinął nim dziecko tros-
kliwie, z pewną czułością.
— Zabezpieczyć ewentualne ślady! — głośno zawołał Mi-
chelsdorf. Wszyscy obecni policjanci musieli go usłyszeć,
o co mu właśnie chodziło. — Bezpośrednio zbadać ofiarę!
8
907389604.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin