The Sexorcist Rozdział 3.pdf

(67 KB) Pobierz
442918638 UNPDF
Rozdział 3 – Kwiaty, mąka i inne
słowa
Karma nawet nie mrugnęła – co prawdopodobnie powinno zaniepokoić Brittany,
ale jakoś ani trochę nie zmartwiło. -Kogo zabijamy?
Drobna blondynka z kręconymi włosami, która była uderzająco podobna do Shirley
Temple podniosła obie ręce jak negocjator zakładników zbliżający się do uzbrojonych i
niebezpiecznych.
-Nikogo. Nie zabijamy nikogo.
-Organizatora wesela. - powiedziała wysoka punkówa.
-Ex organizatora wesela. - Shirley Temple powiedziała smutno.
-Ex? - Karma zaakcentowała tę krótką sylabę. Następnie opadła z powrotem na
krzesło z jękiem. -Co się z tym stało?
-Nic. Jeszcze. Dlatego potrzebujemy zabójcy.
-Jo. - powiedziała Shirley Temple z irytacją. -Nie rezygnujemy z kontraktu z
organizatorem wesela tylko dlatego, że odwołał rezerwację.
- Trzy tygodnie przed twoim weselem Lucy – punkówa - Jo – najwyraźniej
protestowała. -Trzy tygodnie! I poręczył. To z miejsca wyrok śmierci.
-Co tym razem było wymówką? - zapytała Karma budzącym postrach głosem.
-Kwiaty. - Lucy opadła na drugie krzesło, twarzą do biurka, kiedy jej kohorta
zaczęła spacerować. -Kwiaciarz, którego ustaliłyśmy skontaktował się dziś rano z
organizatorem. Najwyraźniej główny dostawca zachorował na jakiś rodzaj grzyba, który
zniszczył cały ich magazyn. Każdy jeden kwiat. Wykończył całkowicie. I nie jedna, nie
dwie, ale wszystkie t rzy szklarnie zgłosił podobne problemy. Nieprawidłowy system
zraszaczy zatopił wszystkie kwiaty. Zmieszany z ich zamówionymi pestycydami
spowodował, że wszystkie kwiaty zostały spryskane dodatkowo toksycznymi chemikaliami.
A trzecia? Szarańcza. Aktualna plaga szarańczy.
-Bardzo biblijne – powiedziała Karma oschle.
-Organizator powiedział, że więcej nie zniesie. Powiedział, że za każdym razem,
kiedy tylko pomyślał o moim weselu widział na czerwono. Odszedł. Jestem sama. Bez
kwiatów.
Dzwonkowa wersja Abby „I Do, I Do, I Do” zaświergotała w torebce Lucy.
Wyciągnęła to i sprawdziła numer osoby dzwoniącej. -Piekarnia Better Buns. - przeczytała
na głos, następnie zbladła. -O Boże, tylko nie tort.
Brittany obserwowała jak Lucy otworzyła telefon i wymówiła ostrożnie „halo”.
Potem przyglądała się jak zarumieniona panna młoda straciła z twarzy cały kolor. Mogła
właściwie zobaczyć krew odpływającą z głowy biednej Lucy. Panna młoda chwiała się
lekko na krześle i Brittany była zadowolona, że ta już siedzi albo z pewnością upadłaby na
podłogę.
-Zjełczała mąka? - zapytała osłupiała Lucy. -Nie możecie zrobić ciasta bez mąki
albo coś? - Słuchała jeszcze trochę, następnie wydała przerażony skowyt. -Ależ nie
możecie odwołać naszego zamówienia. Daliśmy wam zaliczkę.
-Masz cholerną rację, nie może odwołać tego zamówienia. - warknęła Jo,
zmierzając w stronę, gdzie Lucy przycupnęła nisko na krześle jak ofiara klęski żywiołowej,
zaszokowana kiedy patrzyła na szczątki swojego życia. -Daj mi telefon, Luce. Przemówię
mu do rozsądku.
Jo próbowała złapać telefon, ale Lucy musiała zdać sobie sprawę jaka to byłaby
katastrofa, ponieważ przycisnęła telefon do piersi i skręciła swoje ciała wokół niego
ochronnie, przez cały czas nucąc, -Panie Bunting, proszę. - w stronę ustnika.
-Jo, myślę, że nie powinnaś...
Kiedy Karma odezwała się, obie, Lucy i Brittany spojrzały w jej kierunku,
całkowicie zapominając o jej obecności w pokoju. Jo obróciła na własną korzyść nieuwagę
Lucy wyszarpując telefon z jej uchwytu i zaczynając wylewać zniewagi słowne na linii.
-Słuchaj Bunting, mam w dupie twoje problemy z mąką. Zrobisz ciasto dla Lucy.
Zrobisz mojej kuzynce najlepsze cholerne ciasto, które kiedykolwiek do cholery było
zrobione albo przyjdę tam i złamię sobie nogę na twoim małym kościstym tyłku. Łapiesz, ty
niewyraźny -.
Brittany miała element zaskoczenia po swojej stronie. Jo spodziewała się, że
Karma i Lucy spróbują zabrać jej telefon, ale nie przewidziała, że Brittany może być
agresorem. Kiedy Jo oddalała się teraz z czerwoną twarzą od duszącej się panny młodej,
Brittany skoczyła na nią od tyłu i szybko ją rozbroiła, uciekając z telefonem przyciśniętym
do ucha.
-Pan Bunting? - Brittany sapnęła do telefonu kiedy biegła, uchylając się i
machając, kładąc meble między siebie a Jo. Zniżyła głos, żeby brzmiał podobnie do głosu
Lucy jak tylko mogła – na szczęście ich głosy były już bardzo podobne – wysokie i
radosne.
-O kurczę! Przepraszam za moją kuzynkę Jo. Jest teraz taka zestresowana.
Prawdopodobnie nie powinnam tego panu mówić, ale właśnie miała najgorszą walkę ze
swoim narzeczonym.
Przez telefon, męski piskliwy głos zaszczebiotał. -Tak mi przykro pani Cartwrigh -.
Brittany nie dała mu szansy na dokończenie. Karma miała zamiar ją zwolnić i nie
była w stanie powiedzieć choćby słowa, żeby to powstrzymać, ale to było coś, co wiedziała
jak naprawić. Wydała wymuszony śmiech i postanowiła przedyskutować jakąkolwiek
wymówkę wymyślił. Zjełczała mąka, jej ciocia Fanny.
-Wie pan jacy są mężczyźni. Ich matki coś powiedzą, a oni po prostu się zgadzają,
nawet bez myślenia czy ich przyszła panna młoda pójdzie na to. Biedna Jo. Czy wie pan,
że jej narzeczony właściwie powiedział tak, kiedy jego matka zasugerowała ślub grupowy
ze wszystkimi jego czterema siostrami? Jak bardzo można stać się tandetnym?
-Nie jest tak, że jego rodzinę nie stać na urządzenie czterech osobnych dużych
drogich ślubów ze wszystkimi dekoracjami. Mają furę kasy, chociaż to niegrzeczne z mojej
strony nawet o tym wspominać. Przyszła teściowa Jo naprawdę myślała, że to uczyniłoby
to doświadczenie bardziej specjalnym. Może to pan sobie wyobrazić? Chociaż jestem
pewna, że jakoś to wszystko załatwią.
-Szkoda, że tak wyszło z pana mąka. Taka szkoda. Naprawdę chciałam polecić
pana piekarnię moim nowym teściom, skoro planują tak dużo ślubów przez następnych
kilka miesięcy, ale zgaduje, że musimy trochę pobiegać i spróbować kilka degustacji na
ostatnią chwilę. Możemy użyć mojego małego ciasta jako przesłuchanie dla dużych, które
będą potrzebne w następnych miesiącach. Więc w pewnym sensie, zgaduję, że
wyświadczył nam pan przysługę. Teraz przedstawię to doświadczenie moim nowym
teściom.
Brittany urwała swoje paplanie i czekała. Zarzuciła przynętę, teraz musiała
zobaczyć, czy Bunting ją złapie. Dźwięk klimatyzatora rozbrzmiewał wstrząsając Brittany
na tyle, że zdała sobie sprawę, że biuro Karmy zrobiło się niesamowicie ciche, kiedy
Karma, Lucy i Jo gapiły się na nią. Przynajmniej Jo przestała ścigać ją wokół pokoju.
Wszystkie stały sparaliżowane. Czekając.
Cisza majaczyła po drugiej stronie linii. To trwało tak długo, że Brittany zaczęła się
zastanawiać, czy Bunting nie rozłączył się w trakcie jej tyrady. Jej serce ponownie zacinało
się i przycisnęła do niego ręke. Potem niski kaszel nadszedł przez słuchawkę telefonu.
-Pani Cartwright, nie wiem co sobie myślałem. Nasz dostawca mąki zdecydowanie
będzie zdolny do wymiany naszego zapasu zadowalająco zanim przygotujemy pani tort.
Serce Brittany zaczęło bić dwa razy szybciej, kiedy zwycięstwo wezbrało na fali
adrenaliny przez jej krew. -Oh? Więc myśli pan, że będzie w stanie zając się moim
zamówieniem ostatecznie?
-Oczywiście pani Cartwright. Nigdy nie zrezygnowalibyśmy z tak wartościowego
klienta. Bardzo przepraszam za to zamieszanie.
-O nie, panie Bunting. Nie ma absolutnie niczego, za co trzeba przepraszać.
Wszyscy byliście bardzo profesjonalni. - Brittany dzieliła kłamstwami z praktyką nabytą w
ciągu całego życia.
-Bardzo dziękuje za poinformowanie nas o sytuacji z mąką. Mam całkowite
zaufanie, że pokonacie tę małą przeszkodę.
Bunting wykonał jeszcze kilka prób płaszczenia się, żeby upewnić się, że jest w jej
łasce, następnie życzył jej najlepszego w jej szczęśliwym dniu i pożegnał się. Brittany
zamknęła telefon i podniosła wzrok, żeby zmierzyć się z trójką kobiet gapiących się na nią.
Wyraz twarzy Lucy był pełen uwielbienia, Karmy ogłupiony, a Jo wciąż morderczy.
-Jak to zrobiłaś? - zapytała Karma.
-Kogo to obchodzi. - rzuciła Lucy. -Zrobiła to! Mam tort!
Jo skrzyżowała ramiona na piersi. -Wyatt i ja nie jesteśmy zaręczeni.
Lucy machnęła na jej zażalenie. -Wkrótce będziecie. I on jest nadziany. - dodała
radośnie.
Nic nie mogło zmniejszyć humoru pany młodej. -Skąd o tym wiedziałaś?
-Kim jesteś? - Jo warknęła. -I co daje ci prawo dyktowania kiedy wezmę ślub? A
Wyatt jest jedynakiem, tak dla wiadomości. Nie wiem w jaki sposób stworzysz te jego
rzekome siostry.
Brittany wzięła głęboki oddech i wyciągnęła przed siebie ręce. Ponieważ Jo
wyglądała na najbardziej wkurzoną, odpowiedziała najpierw na jej pytanie.
-Jestem Brittany – powiedziała, -I nikt kto nie chce nie musi brać ślubu.
Następnie odwróciła się do swojej potencjalnej szefowej i do Lucy. -Nie było nic
złego z mąką. Czas był niecelny. Organizator wesela prawdopodobnie zadzwonił do
piekarni, żeby dać im znać, że mają porozumiewać się bezpośrednio z tobą. Piekarnie
często sprzedają więcej niż mają. Czasami ponieważ spodziewają się rezygnacji z
zamówień, ale często są pewni klienci, którym boją się odmówić – jak organizatorom
wesel, którzy będą niezawodnie dostarczać klientów. Kiedy twój organizator opuścił
równanie, odwołanie twojego zamówienia stało się sprawą tylko wkurzenia jednej
skromnej małej panny młodej. Zadzwonili do ciebie z jakąś wymówką, że wyraźnie stracili
nad czymś kontrolę – jak zjełczała mąka – i kiedy możesz nie polecić piekarni nikomu
innemu, są szanse, że nie będziesz miała negatywnego wpływu na ich biznes na dłuższą
metę.
Lucy skinęła głową z wyraźnym podziwem. -Więc powiedziałaś im, że będę miała
całe mnóstwo interesu z tortami weselnymi w niedalekiej przyszłości i zmienili zdanie.
Jo nadal była nieporuszona. -Czy nie zauważą, że nie zamówimy kolejnych pięciu
tortów weselnych?
-Szczerze? Prawdopodobnie nie. - Brittany wyliczała powody na palcach. -Po
pierwsze – Wesela są odwoływane każdego dnia a ja już zasiałam ziarno, że twój związek
nie miał zbyt solidnych podstaw. Dwa – kiedy twój tort jest zrobiony i za drzwiami, zajmują
się następną katastrofa i nie maja czasu martwić się czy kiedykolwiek wrócisz po
następne. Oraz trzy – co zrobią nawet jeśli zauważą? Dopadną cię i zażądają, żebyś
skorzystała z ich piekarni? On już wie, że schrzanił próbując wycofać się z ciebie. Nie
wydaje mi się, że piekarz prześladowca próbujący karmić cię na siłę swoimi wypiekami
jest prawdopodobnym problemem.
Jo zmarszczyła brwi. -Kim jesteś?
-Jestem nową sekretarką. Albo raczej chciałabym być. - Brittany spojrzała na
Karmę, która patrzyła na nią badawczo.
-Czy planowała pani już kiedyś wesele, pani Hylton?
-Hilton? Jak Paris? - Jo parsknęła. -Wyatt to pokocha.
-Hylton-VanDeere – poprawiła Brittany. -Z y. Żadnego związku. I nie, nigdy
wcześniej nie planowałam wesela, ale koordynowałam kilka dużych wydarzeń.
Karma stuknęła w papier na swoim biurku. -Nie ma tego w twoim CV.
Wzruszyła ramionami. -To sprawy rodzinne.
Lucy przechyliła głowę dociekliwie. -Twoi rodzice są organizatorami wydarzeń?
-Um, tak. - Coś w tym stylu. Jej matka wolała nazywać swoją profesję jako
wolontariusz, ale nawet organizator wydarzeń był prawdopodobnie o wiele bardziej celnym
opisem. Wyobrażenie jej matki o wolontariacie było bardziej kolacjami z talerzem-za-
dziesięć-tysięcy-dolarów z metką na nim niż jadłodajnia i schronienie.
-Oferta pracy dla stanowiska sekretarki zawiera podstawowe zadania
administracyjne dla mnie, kiedy to konieczne. - powiedziała Karma, każde słowo
nieśpieszne. -Gdyby te zadania zawierały zlokalizowanie kwiaciarza i osoby zajmujące się
organizacją przyjęć i rozwiązywanie problemów, które mogą pojawić się otaczając wesele
zaplanowane na trzy tygodnie od ostatniej soboty, czy będziesz na to otwarta?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin