Clark Lucy - Na fali szczęścia.pdf

(341 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Lucy Clark
Na fali szczęścia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Co to za hałas? - zapytała Rhea, zaskoczona
ogłuszającym hukiem dochodzącym z ulicy. Stanęli na ganku.
Matt zamknął drzwi na klucz.
- To, droga siostro, jest motocykl. Mam wrażenie, że
harley.
Po chwili ich oczom ukazało się źródło hałasu.
- Skąd wiedziałeś? O ile wiem, nie interesują cię motory.
- Jestem facetem. - Gdy popatrzył na motocyklistę w
czarnej skórze, zorientował się, że to kobieta. Maszyna
zahamowała tuż przed nimi, po czym jeździec oparł stopę na
ziemi.
To jest Matt Bentley, pomyślała Kelly. Rozpoznała też
Rheę, z którą miała do czynienia w trakcie rozmowy o pracę.
Matt wyjechał wówczas na jakąś konferencję. Teraz, oboje z
lekarskimi torbami w ręce, stali przed zabytkowym
budynkiem z tablicą, która mówiła, że znajduje się tu lecznica.
Kelly nie miała wątpliwości, że znalazła się we właściwym
miejscu.
Przyglądała się Mattowi spod opuszczonego kasku i czuła,
jak po plecach przebiega jej niepokojący dreszcz. Zabójczo
przystojny. Miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy, ściągnięte
brwi i zaciśnięte wargi. Wpatrywał się w nią niebieskimi
oczami, a ona wyobraziła sobie, jak jego twarz rozjaśnia
uśmiech. Matt był wysoki, na pewno z metr dziewięćdziesiąt.
Podobali się jej wysocy mężczyźni. Zdjęła kask.
- Chcecie się przejechać? - Zdziwił ją niski, uwodzicielski
ton jej własnego głosu. Chciała tylko, żeby ten mężczyzna się
rozchmurzył, lecz on na pewno inaczej to zinterpretował.
- Nie, dziękuję. - Mars nie znikał z jego czoła.
- Kelly! - ucieszyła się Rhea. - Nareszcie jesteś!
- Doktor O'Shea - rzekł bezbarwnym tonem Matt, ona
tymczasem zdjęła rękawice, przymknęła oczy i potrząsnęła
głową, by rozprostować rude włosy.
Poczuł ucisk w dołku. Nie spodziewał się lekarki o
tycjanowskich włosach! Miał słabość do rudych, zwłaszcza
zielonookich, jak Kelly. Zdusił w sobie to zainteresowanie.
- We własnej osobie. - Podała mu dłoń. - Domyślam się,
że ty jesteś Matt.
Ostrożnie ujął jej rękę, starając się nie zwracać uwagi na
gorąco, które go ogarnęło.
- Czekaliśmy na ciebie wczoraj. Spóźniłaś się całą dobę.
- Zrozumiałam, że zaczynam pracę dzisiaj. - Nieco
speszona popatrzyła na Rheę.
- Masz rację, ale zaczynaliśmy się niepokoić.
- Przepraszam. Popsuł mi się samochód.
- To widać - zauważył Matt z przekąsem.
- Nie lubisz motorów?
- Nie bardzo. Spieszę się. Do zobaczenia wieczorem.
- Nie przejmuj się nim - powiedziała Rhea. - Chodź,
rozgość się. - Wskazała na dom po przeciwnej stronie ulicy. -
Matt mieszka na lewo od ciebie, a mój dom jest po prawej.
- Domyślam się, że wasi rodzice mieszkają pośrodku.
Kelly uśmiechnęła się do wysokiej brunetki. Gdy tydzień
wcześniej przyjechała do Bright na rozmowę w sprawie pracy,
od razu zapałała sympatią do Rhei Dawson. Poznała także
ojca Rhei i Matta. Miała zastępować starszego pana przez pół
roku. Jednym z warunków umowy było to, że Kelly zamieszka
w ich domu.
- Czy moje rzeczy już przyjechały?
- Tak, wczoraj. Matt wniósł wszystko do środka.
- Super. - Zapaliła silnik. - Chcesz się przejechać?
- Już się bałam, że mi tego nie zaproponujesz! -
roześmiała się Rhea.
- William Davidson. Trzydzieści dwa lata. Prawnik z
Melbourne. Przyjechał do Bright w odwiedziny do znajomych.
Znaleźli go nieprzytomnego w pokoju gościnnym. - Matt
przekazywał jej informacje na temat pacjenta, który był w
drodze na ostry dyżur. - Był u mnie wczoraj z objawami
przeziębienia. Nie dałem mu antybiotyków, ponieważ infekcja
wirusowa powinna sama przejść w ciągu paru dni. - Podniósł
na nią wzrok. - Proponuję, aby pierwszego dnia pani doktor
tylko mi asystowała, mimo że ma pani znakomite referencje.
- Nie mam nic przeciwko temu, lecz sądzę, że byłoby
lepiej, gdybyś mówił mi po imieniu. Tak będzie wygodniej,
zwłaszcza w trudnych sytuacjach, gdy na przykład będziesz
musiał mnie poprosić o retraktor. - Uśmiechnęła się do niego,
on jednak ledwie skinął głową.
- Nic więcej o nim nie wiem, więc nie wiem też, czego
mamy się spodziewać. Kiedy przyjedzie, zaczniemy od
prześwietlenia płuc.
- Może ma astmę?
- Aktualnie nie brał żadnych leków oprócz paracetamolu.
Był niezadowolony, że nie przepisałem mu antybiotyku.
- Nie brał nic na przeziębienie albo na grypę?
- Tylko paracetamol.
- Wobec tego musimy czekać, aż go przywiozą. Skoczę
tymczasem do toalety.
Matt ruszył do gabinetu zabiegowego, by przygotować go
na przyjęcie pacjenta. Poczuł w powietrzu egzotyczny zapach.
Kelly. Mimo że jej perfumy nie były mocne, ich bukiet zdążył
już rozejść się po niewielkim szpitalu.
Kelly jest wspaniała. I niebezpieczna. Zdążył już poznać
ten typ kobiet. Przemykały się beztrosko przez życie, za
każdym razem przyprawiając go o zgryzotę i łamiąc mu serce.
No cóż, mimo że doktor O'Shea jest wyjątkowo pociągająca,
trzeba trzymać się od niej z daleka. Traktować ją jak
koleżankę z pracy. Przez najbliższe pół roku.
- Przyjechała karetka.
Już miał wezwać Kelly, lecz ona w tej samej chwili weszła
do gabinetu. Jednocześnie wtoczyło się łóżko na kółkach z
panem Davidsonem.
Kelly sięgnęła po latarkę, by obejrzeć jego źrenice, a
pielęgniarki zaczęły go rozbierać.
- Źrenice rozszerzone - stwierdziła. Dotknęła tętnicy
żylnej, by zbadać puls. - Ciśnienie krwi?
- Osiemdziesiąt na pięćdziesiąt - oznajmiła pielęgniarka.
- Popatrz na jego oczy. - Przekazała Mattowi latarkę. - Ma
płytki oddech. Trzeba...
- Co się dzieje?! - wrzasnął pacjent, gwałtownie siadając i
wytrącając Mattowi latarkę. Drugą ręką tak się zamachnął, że
Kelly straciła równowagę i upadła. - Co wy robicie?! Kto wam
pozwolił?! - krzyczał, tocząc wściekłym wzrokiem po
zebranych.
- Kelly... - Matt najwyraźniej się zaniepokoił. Pozbierała
się błyskawicznie. Potem pielęgniarka pomogła jej zmienić
rękawiczki i ochronny fartuch.
- Stracił pan przytomność. Pańscy przyjaciele się
przestraszyli - zwróciła się do pacjenta, bacznie mu się
przyglądając.
- Nic mi nie jest! - Jedna z pielęgniarek postąpiła krok w
jego stronę. - Nie podchodź do mnie! - Wyrwał wenflon z
przedramienia.
- Panie Davidson... - zaczął Matt.
- Nie podchodź do mnie! - Nie zwracał uwagi na strużkę
krwi, która spływała mu po ramieniu. - Robale! To wy je na
mnie wypuściliście! Zjedzą mnie! Wyżerają mi mózg! Zróbcie
coś! - wrzeszczał histerycznie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin