R547. Fielding Liz - Brzydkie kaczątko.pdf

(706 KB) Pobierz
290419606 UNPDF
Liz Fielding
Brzydkie kaczątko
290419606.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Środa, dwudziesty drugi marca. Przymiarka. Stoję cała w fal-
bankach, usiłując wczuć się w rolę druhny. Koszmar staje się faktem.
Kurs asertywności okazał się kompletną stratą czasu. Jakżeż mogłam
oprzeć się gorącej prośbie Ginny? Ale najpierw lunch z Robertem,
którego rzuciła właśnie urocza i bardzo inteligentna Janinę... Jak
zwykle byłam pod ręką, gdy chciał się komuś wyżalić. Jak zwykle też
wylewałam krokodyle łzy... Swoją drogą ciekawe, jak Robert czuje
się w charakterze porzuconego.
- Żółty aksamit? A cóż jest złego w żółtym aksamicie?
- Prawdopodobnie nic. - Z pewnością był odpowiedni na wszyst-
kie okazje. - Oczywiście pod warunkiem, że rola druhny znajdowa-
łaby się wysoko na mojej liście marzeń. - A znajdowała się na sto
dwudziestym miejscu, dokładnie po wyrwaniu zęba bez znieczulenia.
- I o ile potrafiłabym zaakceptować pomysł ubrania się w suknię, któ-
ra podkreśla wszystkie niedoskonałości mojej figury.
Zerknęła w dół na swoją klatkę piersiową, której, jak sądziła,
przydałoby się dodatkowych piętnaście centymetrów w obwodzie.
Wzrok Roberta powędrował za jej spojrzeniem.
- I zapewne wtedy - dodała szybko, by odwrócić jego uwagę -
290419606.003.png
gdy cieszyłaby mnie perspektywa dreptania za dziewczyną, która bę-
dzie najpiękniejszą panną młodą tego stulecia, w dodatku w otocze-
niu jej równie pięknych, kruczowłosych kuzynek, którym w żółtym
kolorze jest bardzo do twarzy.
Czyżby była zazdrosna i małostkowa? Och, tak!
- Być może tobie też będzie dobrze w tym kolorze - powiedział
Robert bez specjalnego przekonania.
Nie musiał prawić jej komplementów. Byle tylko nie wspomi-
nał o Janinę... Już wystarczająco wiele razy słyszała, jaką cudowną
istotą była Janinę. No cóż, aż dziw, że Robert nie ożenił się z tym
chodzącym ideałem.
- Będę wyglądać jak kaczka - stwierdziła, choć zdawała sobie
sprawę, że w gruncie rzeczy i tak nikt tego nie zauważy, ponieważ
nikt nie będzie na nią patrzeć.
- Być może. - Robert, zamiast choćby zdawkowo zaprzeczyć,
uśmiechnął się szeroko.
No tak, ostatecznie po to zaprosił ją na lunch, by poprawić sobie
humor. Drużbie jest o wiele łatwiej, pomyślała z irytacją. Jedyna de-
cyzja, jaką będzie musiał podjąć Robert, to wybór między szarym
bądź czarnym żakietem. A może nawet i to nie, albowiem matka
Ginny reżyserowała ślub córki z wprawą hollywoodzkiego reżysera.
Kolory a także fasony wszystkich strojów były przemyślane do
290419606.004.png
ostatniego guzika.
Robertowi przyjdzie jedynie dopilnować, by jej brat punktualnie
stawił się na swój ślub. Potem jeszcze w odpowiednim momencie
poda młodym obrączki oraz wygłosi krótką, lecz zapewne błyskotli-
wą mowę podczas przyjęcia weselnego. Daisy widziała go już w tej
roli przedtem. Robert był często proszony na świadka, szczęśliwie
unikając roli pana młodego.
Na pewno zorganizuje Michaelowi huczny wieczór kawalerski,
a nazajutrz na czas dostarczy go w nienagannym stanie do kościoła.
Sam natomiast zadziwi gości swą dystynkcją i kurtuazją, a śniadanie
zje prawdopodobnie w towarzystwie najładniejszej z druhen. Nie
było bowiem kobiety, która pozostałaby obojętna na urok Roberta.
Miał powodzenie i potrafił to wykorzystać.
Natomiast druhny... Daisy westchnęła. Cóż, strój druhen był
wytworem chorej fantazji matki panny młodej. Falbanki, wstążeczki,
aksamit... Okropne! Dlaczego jeszcze na domiar złego matka Ginny
musiała wybrać właśnie żółty aksamit?! Czy nie wystarczyło przy-
strojenie całego kościoła kwiatami w tym kolorze?
- Nie musisz się ze mną tak ochoczo zgadzać - skarciła go. -
Robiłam, co mogłam, aby nie być druhną. Zmusiłam Ginny do przy-
sięgi, że niezależnie od tego, co wymyśli jej matka, nie zmusi mnie,
bym szła za nią wzdłuż nawy...
290419606.005.png
- Najlepiej opracowane plany...
- Najlepiej opracowane plany często biorą w łeb. Nie mogę
wprost uwierzyć, że matka Ginny pozwoliła, aby tak ważna dla prze-
biegu ceremonii osoba wyjechała na narty tuż przed terminem ślubu!
- Nie sądzę, by ktoś jej o tym powiedział. W przeciwnym razie
stanęłaby na głowie, by do tego nie dopuścić. - Robert uśmiechnął
się lekko. - Biedna Daisy. - Pochylił się ku niej i delikatnie potargał
jej niesforne loki, wymykające się spod elastycznej opaski. - Nie
masz racji, twierdząc, że będziesz wyglądać jak kaczka. Kaczki koły-
szą się na boki, a ty chodzisz prosto.
Daisy musiała bardzo się starać, by powstrzymać rumieniec za-
kłopotania, ale nie do końca jej się to udało.
- Naprawdę? - spytała słabym głosem.
Uśmiechnął się szeroko. Och, zrobiłaby prawie wszystko, by
Robert częściej uśmiechał się do niej w ten sposób!
- Z pewnością miałaś na myśli kaczątko.
- Masz rację. Kaczątka są puszyste, żółte i...
- Puszyste, żółte i...
- Nie mów mi tylko, że ładne i rozczulające!
- Nigdy bym na to nie wpadł - powiedział poważnie, ale jego
ciepłe, jasnobrązowe oczy śmiały się do niej serdecznie. - Masz prze-
cież o wiele za duży nos.
290419606.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin