ABC chrześcijaństwa.doc

(567 KB) Pobierz
ABC chrześcijaństwa

ABC chrześcijaństwa
A l f r e d   C h o l e w i ń s k i   S J

 

 

·         Przedmowa

·         Wprowadzenie

KERYGMAT APOSTOLSKI

·         Jezus nie tylko otworzył nam Niebo (okrojone przyjęcie Dobrej Nowiny)

·         Skąd człowiek czerpał szczęście na początku?

·         Skąd człowiek usiłuje czerpać szczęście po Upadku?

·         Dwie funkcje Krzyża Chrystusowego

·         Ratunkiem dla grzesznika -- Krzyż, Zmartwychwstanie i Dar Ducha Świętego (kerygmat pozytywny)

·         By uniknąć faryzeizmu...

ODPOWIEDZI

·         Zło innych czyni mnie lepszym -- Jezusem Chrystusem (Kazanie na Górze)

·         Niewidzialny Bóg chce być faktem empirycznym (misja Kościoła)

·         Chrzest - "początkiem" Życia Chrystusa w nas

·         Religie naturalne czekają na chrześcijaństwo

·         Realizujący obietnice zbawienia Bóg spotyka się z wolnością człowieka (wiara biblijna)

·         Zbawienie według świata i według Jezusa Chrystusa

·         Stojące na głowie sprawy społeczno -- polityczne Jezus postawił na nogi

 

 

 


początek strony
© 1996-1997 Mateusz

Przedmowa

 

 

Gdyby w upalnym dniu, nam spragnionym, podano dwie szklanki wody informując, że w pierwszej woda została zaczerpnięta z ujścia Wisły do Bałtyku, a w drugiej pochodzi z samych źródeł Wisły, bez wahania sięgnęlibyśmy po wodę ze źródła -- czystą, rokującą zdrowie.

Podobnie rzecz się ma w sferze ducha. Nie bez wpływu Ducha Świętego. Ojcowie Soboru Watykańskiego II wiele dobrego w tym względzie uczynili.

W wierzących rodzi się i rośnie głód poznania Pisma Świętego, nie tyle jako źródła wiedzy (ta bowiem po dwóch tysiącach lat jest ogromna), co raczej jako mocy Bożej przemieniającej człowieka.

W tym klimacie w latach 1980 -- 81 grupa Kapłanów -- Jezuitów, prowadzących ośrodki akademickie prosiła swego kolegę ks. Alfreda Cholewińskiego, biblistę z wykształcenia, o pomoc.

Przez dwa lata z rzędu pod koniec czerwca spotykaliśmy się w nielicznym gronie w Zakopanem u Jezuitów pod Gubałówką na "Górce", by przez kilka dni słuchać wtajemniczeń w dynamikę życia chrześcijańskiego według Pisma Świętego.

Dobrze się stało, że te wykłady w drugim roku naszych spotkań zostały utrwalone na taśmie magnetofonowej. Z czasem spisał je w formie skryptu kleryk teologii zauroczony wartością syntez duchowości biblijnej.

Całe lata ów skrypt żył i karmił wielu (zwłaszcza na "obozach biblijnych") bezustannie powielany na ksero. Co wartościowe, piękne i dobre broni się samo. Nie gasnące "powodzenie" skryptu upomniało się o przygotowanie do druku.

Bywają książki, które narodziły się drukiem tylko dlatego, że ich autorzy tego pragnęli, a czytelnicy a czytelnicy postanawiają być bardziej ostrożni przy kolejnych zakupach. Bywają książki, których "życia" pragnęli i autor i czytelnicy.

W przypadku tej książki jej autor mógł co najwyżej z Nieba wpływać na jej narodziny. W gruncie rzeczy jej walory powołały ją do życia drukiem. Tym samym jej autor będzie mógł kontynuować swe wykłady spod Gubałówki dla spragnionych "wód życia" w Księgach Natchnionych, zwłaszcza że w jego życiu Wiara i Nadzieja już zgasły, a wybuchła Miłość.

 

 

o. Mieczysław Wołoszyn SJ

Wprowadzenie

 

 

Chciałbym w oparciu o Biblię przedstawić ABC chrześcijaństwa. Czym ono jest? Jak je Pan Bóg sobie wyobraża? Po co w ogóle zainicjował taki fakt w historii ludzkości?

Pragnę w świetle tych najbardziej ogólnych, ale też i najbardziej istotnych problemów zweryfikować to, co my w Kościele robimy i jak żyjemy. Czy to jest zgodne z zamiarem Boga?

 

Po co jest Kościół ?

Jaką mu Bóg powierzył misję ?

Dlaczego Chrystus zostawił go na ziemi ?

 

Zacznijmy więc od sedna rzeczy, by później wychodząc od rdzenia chrześcijaństwa wyprowadzić wnioski bardziej praktyczne.

Dlaczego w ogóle zgodziłem się przyjechać na ten Zjazd? Ponieważ odnoszę wrażenie, że w Kościele panuje spore zamglenie, gdy chodzi o świadomość, czym jest Ewangelia i co ona głosi. Księża jakoś nie zdają sobie z tego sprawy. Nie mają w głowie jakiegoś kośćca. Takiego jasnego szkieletu, który dawałby im orientację. Dlatego to, co słyszę w kazaniach po kościołach w niedzielę, w 80% to nie jest Ewangelia. Tam się jakąś inną religię przepowiada, ale nie chrześcijańską.

To świadczy o tym, jak jesteśmy zagubieni, jak nie wiemy, co jest dobrym ziarnem. Jak nam się tutaj idee mieszają. A wydaje mi się, że na tym odcinku mam coś do powiedzenia, że mam tu jasne idee, które wypływają z tego źródła naszej wiary, jakim jest Pismo Św.

Proszę także o słuchanie bez nastawienia wybiórczego, bez wyławiania tego, co mi odpowiada. Innych rzeczy nie słyszę, albo zaraz je zapominam, ponieważ, to nie jest to, czego pragnę słuchać. Naprawdę słucham wtedy, gdy uważam, że ten który mówi, może mieć mi coś do powiedzenia: coś ważnego, coś prawdziwego. Może mieć, to nie znaczy, że zawsze ma. O taką gotowość słuchania bardzo proszę.

Do tych rzeczy podchodzę z wiarą. Wierzę bowiem, że Bóg tu i teraz chce nam coś dać, żebyśmy więc tego nie zmarnowali, bo inaczej zagłębianie się w ten problem nie będzie miało sensu. Inaczej byłaby to tylko strata czasu.

W pierwszej części przedstawimy problem najbardziej centralny, trochę dogmatyczny, trochę biblijny. On jeszcze będzie mało praktyczny. Dopiero stamtąd, z tego środka, krok za krokiem będziemy wysnuwali wnioski, które nam będą rzucały światło na praktykę naszego życia, na naszą pracę duszpasterską. Tym problemem będzie to, co teologia fachowo nazywa kerygmatem w ścisłym znaczeniu. To znaczy kerygmatem apostolskim, tym, co stanowiło temat przepowiadania pierwszych apostołów.

Dzieje Apostolskie relacjonują to w sześciu miejscach: w trzech miejscach bardziej szczegółowo, a w trzech innych w najogólniejszym zarysie. To jest to, co moglibyśmy nazwać sednem Ewangelii, jej głównym nerwem, sercem. To, co stanowi o tym, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną, a nie uciążliwą nowiną dla człowieka.

Jezus nie tylko otworzył nam Niebo (okrojone przyjęcie Dobrej Nowiny)

 

 

Skonfrontujmy najpierw ten kerygmat (gr. keryssein -- głosić, przepowiadać) z powszechnym ujęciem, jakie mają w głowach nasi ludzie, ci, z którymi się spotykamy.

To jest schemat, który ludzie mają w głowach, a księża na ambonach i w konfesjonałach prezentują. Według tego schematu daje się ludziom rady, dokonuje się wyborów duszpasterskich.

Jaki jest ten schemat, który nie będzie naszym schematem, który będzie skonfrontowany i zastąpiony jakby innym? Wielu do tego schematu wstydziłoby się przyznać, ale on de facto istnieje w głowach ludzi, w głowach masy księży i wielu biskupów.

Można by go z grubsza w ten sposób opisać: Pan Bóg dał człowiekowi w raju życie nadprzyrodzone. Dał mu udział w swoim życiu i dał mu to, co nazywamy Łaską Bożą. I człowiek miał ten dar jakby uczynić swoim przez próbę, którą miał przejść.

Ta próba polegała na daniu przykazania, które jest symbolicznie wyrażone w Piśmie Św. w formie zakazu: "Nie będziesz spożywał owoców z jednego drzewa -- dobra i zła". Próba skończyła się negatywnie. Pierwszy człowiek tego przykazania nie wypełnił. Przekroczył je i wskutek tego utracił życie wieczne.

A życie wieczne miało dać człowiekowi wstęp do nieba. Miało mu zapewnić szczęśliwą wieczność z Bogiem. Teraz niebo przed nim się zamknęło i dla ludzi nie ma ratunku. Na ludzi przyszedł grzech pierworodny.

Jest on zawinionym brakiem Życia Bożego, które miało w nas być, które miało się w nas pojawić równocześnie z rodzeniem i być przekazywane w akcie rodzenia. Tak wyjaśnia później ów dogmat Sobór Trydencki, że to miało się dokonać w sposób jakby paralelny z biologicznym, na drodze przekazywania życia.

Człowiek teraz przekazuje życie z brakiem Łaski Bożej. I ten zawiniony brak łaski nazywa się grzechem pierworodnym.

I dotąd interpretacja jest dobra, tego nie będziemy zwalczać. Niebo jest zamknięte i cały rodzaj ludzki znajduje się w rozpaczliwej sytuacji. Cały jest skazany na wiekuistą zagładę. Grzech pierworodny swój owoc pokazuje w grzechach indywidualnych, które w każdym człowieku prędzej czy później wychodzą na powierzchnię. Tym samym człowiek jakby przypieczętowuje ten swój stan odłączenia od Boga, zasługując jednocześnie na wiekuiste potępienie. Z tej tragicznej sytuacji nie było wyjścia.

Dlaczego? (Tu jest ta teoria, którą będziemy uzupełniać, korygować i rozszerzać jej ciasne horyzonty.) Dlaczego nie było wyjścia?

Dlatego, że grzech pierworodny i nasze grzechy osobiste powodują nieskończoną obrazę Pana Boga. I człowiek teraz nie potrafi sam tej nieskończonej obrazy naprawić. Nie potrafi zadośćuczynić za swój grzech. Nie potrafi Bogu złożyć wystarczającej satysfakcji, wynagrodzenia, ponieważ wszystko, cokolwiek czyni, jest skończone. Człowiek jest istotą skończoną i każdy jego czyn ma, niestety, tylko wymiar skończony. Natomiast grzech, którym obraził nieskończonego Boga, posiada wymiar nieskończony.

Dlatego człowiek jest bezradny. Sam z tej sytuacji nie potrafi wyjść, choćby się nie wiadomo jak starał. Choćby robił wszystko, co może, nie potrafi Bogu wynagrodzić, naprawić tego, co grzechem zepsuł. Nie potrafi Panu Bogu złożyć nieskończonego wynagrodzenia.

I dlatego -- mówi ta teoria, która jest jakby eksplikacją dogmatu o Odkupieniu -- trzeba było wcielenia Syna Bożego. Dlatego, że wcielenie Syna Bożego stwarza sytuację pojawienia się kogoś, kto jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem w jednej osobie. Jako człowiek może w naszym imieniu złożyć Panu Bogu odpowiednie wynagrodzenie. I to wynagrodzenie jest dopiero w jego wypadku równe nieskończonej obrazie Boga, bo On jest również Bogiem. I to wynagrodzenie, które Bogu złoży, posiada również wymiar nieskończony. Nieskończona obraza będzie mogła wreszcie być zlikwidowana nieskończonym wynagrodzeniem złożonym przez Syna Bożego. Dlatego Jezus się rodzi, żyje wśród nas, składa Bogu to nieskończone wynagrodzenie, którym przez swoją śmierć krzyżową, wyrównuje grzech człowieka.

Ta teoria bardzo podkreśla śmierć. Właściwie tylko podkreśla śmierć. To jest ten moment, w którym Syn Boży w imieniu grzesznej ludzkości kładzie z drugiej strony na szalę nieskończone wynagrodzenie, wyrównujące nieskończoną obrazę. Bóg Ojciec jest nareszcie przebłagany jak trzeba za nasze grzechy i dlatego wielkodusznie dla ludzkości zaczyna nową erę. Podwoje niebios się otwierają. Brama jest znowu otwarta na oścież i ludzkość może w nią wejść. To jest w tej teorii Dobrą Nowiną (faktycznie, to także jest Dobrą Nowiną dla ludzkości).

Ale tutaj ta Dobra Nowina się kończy. To co dalej się ludziom mówi, co ludzie myślą, nie jest już Dobrą Nowiną. Dlatego, że mówi się: "Niebo jest już otwarte. Jezus już złożył za nas zadośćuczynienie Panu Bogu. No i teraz my 'wszyscy ludzie' starajmy się wejść do tego nieba, bo ono jest już otwarte. Teraz nasz wysiłek przyniesie owoce. Owoce życia wiecznego".

Dlatego zaczyna się teraz cała ta strona, którą ludzie doskonale znają. Cały ten bagaż moralizowania. Mianowicie: "Dzieło odkupienia dokonane. Jezus Chrystus złożył Panu Bogu zadośćuczynienie za nas. Przebłagany Bóg otworzył znowu niebo, życie wieczne jest dla nas możliwe. I starajmy się, wysilajmy się, pracujmy nad sobą. Róbmy wszystko co możliwe. Bądź dobrym mężem, żoną... Zachowuj przykazania". Wszystko w ten worek wpychamy i kładziemy go grzecznie ludziom na ramiona. Dla pociechy mówimy im: "Nie jesteś w tych sprawach sam. Bóg ci pomaga. Przecież po to ustanowił sakramenty, żeby ci w tym pomagały".

Tylko, że ludzie tu stwierdzają jedną dziwną rzecz. Te sakramenty jakoś słabo pomagają. Chodzę do spowiedzi, przystępuję do Komunii Św., a właściwie sytuacja się niewiele zmienia. Jestem właściwie taki jak zawsze byłem.

To jest ta teoria, która ma prawo obywatelstwa w głowach ludzi. To jest to, z czego my często wychodzimy mówiąc o Odkupieniu. Mówiąc o tym, jak funkcjonuje zbawienie Boże, o co właściwie w Kościele chodzi.

Otóż o tym schemacie mówimy, że jest on co najmniej niewystarczający, niepełny. Można by tu użyć takiego porównania: Odkupienie -- jako dogmat -- to jest jakby wielki ocean, a ta teoria byłaby butelką, która zawiera wodę z tego oceanu, ale o której nigdy nie możemy powiedzieć, że to jest ocean. To nie jest Dobra Nowina. Dobra Nowina to jest coś więcej, coś szerzej. To jest coś, co naprawdę człowieka stawia na nogi. Co naprawdę raduje serce człowieka. Co daje perspektywę i nadzieję, co mu również daje moc.

Czego w tej teorii brakuje? Przede wszystkim ona akceptuje tylko Mękę i śmierć Pana Jezusa (bo to jest moment wynagrodzenia). Natomiast zmartwychwstanie nie ma już takich dobrych eksplikacji. Zmartwychwstanie w tej teorii schodzi do rzędu jakiegoś dowodu na bóstwo Jezusa. Albo osobistej gratyfikacji, jaką Bóg Ojciec dał swojemu Synowi za trudy męki. Nie widać w tej teorii, jak się tu ma zdanie św. Pawła z Listu do Rzymian z końca czwartego rozdziału:"On został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia".

Jezus zmartwychwstał nie dla siebie, ale dla nas. Zmartwychwstanie jest bardzo ważne dla nas i jest dla nas również pożyteczne. Tak jak wszystko, co się stało z Jezusem Chrystusem. Jego przyjście, życie i śmierć. Zmartwychwstanie dokonało się dla naszego usprawiedliwienia. W tej teorii nie widać, jak to się dzieje.

Dalej, ta teoria jest bardzo jurydyczna. To znaczy, wychodzi z założenia, które nie jest biblijne, z założenia, że grzech jest obrazą Boga, że grzech jest zniszczeniem jakiegoś abstrakcyjnego, przez Boga ustanowionego porządku moralnego i ten porządek musi być naprawiony. On musi być naprawiony albo przez karę grzeszników, albo przez jakiś wyjątkowy czyn. Właśnie tak, jak to Jezus zrobił swoją męką i śmiercią. Ten porządek tylko tak może być wyrównany. Ponieważ grzech jest zniszczeniem tego porządku ustanowionego przez Boga, jest również i obrazą Boga, który jest jego twórcą. Jest ośmieleniem się do buntu przeciw Bogu, jakby pokazaniem Mu pleców. (My te obrazy bardzo antropomorfizujemy). Jest to coś takiego, jak byśmy kogoś uderzyli w twarz. Ten ktoś później jest na nas śmiertelnie obrażony i musimy coś zrobić, żeby go udobruchać. Tak my to wszystko rozumiemy.

Brak jest w tej teorii podejścia egzystencjalnego, które jest podejściem na wskroś biblijnym. Stwierdza ono, że ludzkość zaciągnęła okropny dług względem Pana Boga. Przyszedł Syn Boży, który ten dług wyrównał. Ale to wszystko dzieje się nad naszymi głowami. To osobiście mnie nie dotyczy. Ja się o tym wszystkim tylko dowiaduję. Dowiaduję się, iż kiedyś w zaraniu ludzkości zdarzyła się ta wielka katastrofa ludzkości z Adamem i Ewą na czele. Niebo się zatrzasnęło i nie było dla nas nadziei. Jednak Bóg był tak dobry i posłał swojego Syna. I ten Syn złożył Panu Bogu za mnie wynagrodzenie. W tej chwili niebo jest już otwarte. O tym wszystkim się tylko dowiaduję. Coś ponad moją głową wydarzyło się w przeszłości. Było strasznie źle, teraz jest już dobrze. Ja się dowiaduję, że muszę się teraz wysilać, żeby nie zmarnować tego wszystkiego, co Bóg dla mnie zrobił, aby śmierć Chrystusa nie była dla mnie daremna. O tym się dowiaduję, ale to mnie wewnętrznie nie zmienia.

Żeby to jeszcze lepiej zilustrować, użyjmy tu pewnego obrazu. Otóż za nasze grzechy jesteśmy skazani na dożywotnie więzienie. Siedzimy w tym więzieniu. I teraz odkupienie w tej teorii polega na tym, że nagle przychodzi wiadomość: "Słuchaj. Jezus Chrystus przyszedł do więzienia i powiedział: Ja za ciebie odsiedzę! Ty wyjdź na wolność!" No dobrze, ale jeżeli ja miałem przedtem serce złodzieja, zbója, mordercy, lubieżnika, mam je dalej. Jeszcze się nic we mnie nie zmieniło. Jestem taki, jaki byłem.

To jest Odkupienie jakby zewnętrzne, jurydyczne. Ono nie dotyka serca człowieka. Ono mnie nie zmienia. Tymczasem ja czuję, że problem siedzi gdzieś w środku. Dlatego Ewangelia w powszechnym odczuciu ludzi nie jest Dobrą Nowiną.

Niby mówi się: "Ewangelia, Ewangelia -- Dobra Nowina ". No, kochany, pokaż mi, co jest dobrego w tej Ewangelii, którą ty przepowiadasz. Ty mi mówisz tylko, co mam robić. To jest uciążliwa nowina.

Ludzie w większości mają takie doświadczenie. Chrześcijaństwo jest furą przykazań do zachowania, ciężkim wozem, który trzeba ciągnąć. No, niby pomaga mi w tym Bóg, ale ja czuję, że ta pomoc jest słaba, że ona mi moich problemów życiowych nie rozwiązuje. Ona mnie z grzechów na dalszą metę nie wyprowadza. Na nowo w nie wpadam. Co jest? Coś tu nie gra.

Powinniśmy sobie to wszystko dobrze uświadomić, gdyż taką koncepcję zbawienia mają ludzie w swoich głowach. Może nie jest ona jasno uświadomiona. Kiedyś zapytałem pewną dziewczynę, która co niedzielę chodzi do kościoła, na religię uczęszczała do dwunastej klasy włącznie: "Na czym polega Ewangelia? Jak ty ją rozumiesz? Jak rozumiesz Odkupienie?" Nie umiała odpowiedzieć. Przedstawiłem jej powyższą teorię. Wtedy odpowiedziała: "No tak, no tak, tak księża mówili. (No i co jeszcze) Nic więcej". Tak ludzie de facto powszechnie myślą.

Skąd człowiek czerpał szczęście na początku?

 

 

Skonfrontujmy teraz te teorie z tym, co na temat Dobrej Nowiny mówi Biblia -- norma naszej wiary. W tym, co będziemy rozważać, pójdziemy etapami historii zbawienia. Będziemy szli etapami dlatego, że Pismo Św. ten temat tak nam właśnie przedstawia.

Etap pierwszy -- historia ludzkości przed upadkiem

My tu abstrahujemy od tego, czy ten etap przed upadkiem istniał, czy nie istniał, w jakiej formie istniał. Będziemy się trzymali opisu biblijnego -- Słowa Bożego.

Nawiasem tu mówię, że są różne teorie odnośnie tej sprawy. Czy tak było naprawdę? Oczywiście nie było tak naprawdę, jak Biblia opisuje. Nie było nigdzie raju. Głupim jest pytanie, w jakiej części geograficznej istniał raj. Raj jest to symboliczny opis, który przedstawia wewnętrzną sytuację człowieka.

Ale jest problem, czy ta wewnętrzna sytuacja człowieka naprawdę istniała przed upadkim? To jest problem. Ponieważ to wydaje się niezgodne z nauką o ewolucji, która mówi, że ludzkość wychodziła ze stanu barbarzyństwa. Jeszcze niżej, ze stanu półzwierzęcego, zwierzęcego. I powoli się cywilizowała. Powoli rosła jej kultura. Powoli rosła świadomość ludzkości.

To, co mówi Biblia, kazałoby przyjąć, że gdzieś w zaraniu, setki tysięcy lat temu istniał taki moment. Nie wiadomo jak długi. Mniej lub więcej krótki. Jakiegoś blasku, oświecenia. Kiedy ludzkość żyła na szczytach świadomości tego, kim jest, jakie ma Bóg względem niej plany, o co Bogu chodzi. A przez grzech wszystko to później utraciła.

Czy nauka nas do tego uprawnia, żebyśmy moment takiego światła, jakiegoś blasku przyjęli? Powiedzmy, kiedy ludzkość materialnie i kulturalnie jest na niskim poziomie, ale duchowo jest na najwyższych szczytach. Czy mamy prawo coś takiego przyjmować?

We współczesnej teologii istnieje tendencja, żeby postawić znak równości między protologią (nauka o prawdach, które były na początku ludzkości) a eschatologią. Czyli to, co opisuje Księga Rodzaju, nigdy nie miałoby miejsca. To jest jakby przedstawienie na początku Pisma Św. zamiarów Pana Boga wobec ludzkości. Ku czemu zmierza historia zbawienia, a co będzie osiągnięte na końcu, gdy przyjdzie definitywnie koniec eschatologii.

To jest dzisiaj teoria dość modna i szeroko lansowana przez teologię. Ona ma ten minus, że nie bardzo zgadza się z tym, co Kościół o tych sprawach dotychczas myślał.

Opis grzechu, według tej teorii, miałby jedynie charakter typologiczny. To znaczy, że grzech Adama i Ewy opisany w Ks. Rodzaju jest typem każdego grzechu. W nim każdy może się przejrzeć. W tym grzechu każdy z nas może zrozumieć, jak funkcjonuje w nim mechanizm zła, w jaki sposób dochodzi w nim do grzechu, co się właściwie wtedy dzieje z człowiekiem.

Oczywiście, że protologia jest także eschatologią. To znaczy, że Bóg zmierza do tego, żeby przywrócić sytuację raju wśród ludzkości. Do tego zmierza historia zbawienia. Z tym trzeba się zgodzić. Jest tylko pytanie. Czy w tym się wyczerpuje intencja doktrynalna tego urywka?

Otóż cała teologia tradycyjna plus połowa dzisiejszych poważnych teologów jest zdania, że nie. Powiadają, że Biblia mówi to, co było na początku. Nie widzą jakichś trudności w tym, żeby w pewnym momencie, w przyszłości, ludzkość jakby fizjologicznie, biologicznie do tego dojrzała. Kiedy ta świadomość mogła być już świadomością ludzką, że człowiek sobie to, o czym mówi opis biblijny, jasno uświadomił.

Pomagam sobie w wyjaśnianiu tego problemu następującym przykładem. Stosuję tu analogię do małego dziecka, które przez chrzest otrzymuje życie Boże w zarodku. I ten zarodek jest jak ziarno całym przyszłym drzewem, które z niego wyrośnie. Ono jest już w nim zawarte. Bóg rzeczywiście w ludzkość włożył te wszystkie dary, o których jest mowa w Ks. Rodzaju. Tylko że ludzkość od początku nie musiała ich w pełni sobie uświadamiać. Owe dary były ziarnem. W miarę jak ludzkość się będzie rozwijać w swojej kulturze, w swojej cywilizacji, będą coraz bardziej uświadamiane. To wszystko wystąpi nie tylko w świadomości, ale także przyniesie owoce w zachowaniu człowieka.

Uważam, że bardzo trudno będzie w tej nowej teorii udowodnić, że tu jest tylko mowa o eschatologii. Trudno będzie udowodnić zgodność z dogmatem o grzechu pierworodnym.

My w tej chwili zajmujemy się jak gdyby klinicznym obrazem sytuacji człowieka z 1 i 2 rozdziału Ks. Rodzaju, który był bez grzechu. Otóż Bóg stworzył człowieka jako istotę doskonałą, której niczego nie brakowało w swojej doskonałości, harmonii.

Pamiętajmy, że w tych rozdziałach Ks. Rodzaju jest zawarta intencja polemiczna wobec sposobu wiary sąsiednich narodów odnośnie człowieka i jego genezy.

Według babilońskich i innych mitów (Enuma Elisz) człowiek jest ze swojej natury zły, ponieważ jest stworzony z krwi boga Kingu, który był bogiem buntownikiem. On jako pierwszy wprowadził rozłam w świat bogów. Paru z nich nawet zakatrupił. Wytworzyła się wojna między bogami. Boga Kingu ujarzmił bóg Marduk.

Później zwołano naradę bogów, aby zadecydować, co zrobić z tym gagatkiem. Zapadła decyzja, aby zabić boga Kingu i z jego krwi zmieszanej z gliną stworzyć człowieka. I w tej koncepcji człowiek jest jakby tym zlepkiem, w którym bogowie skanalizowali zło w nich tkwiące. Człowiek ma naturę z istoty swej złą. Taka była nauka starożytności.

Z tym polemizuje Biblia mówiąc, że człowiek wyszedł z ręki Boga doskonały, jako istota zharmonizowana. Nic mu nie brakowało. To jest to, co mówi Pismo w Ps. 8: "Otoczyłeś go chwałą i czcią". Człowiek był królem stworzenia.

Ta prawda jest treścią Ks. Rodzaju "Stworzył go na obraz i podobieństwo swoje" (Rdz 1,27). "Obraz i podobieństwo" jest używane w literaturze egipskiej i babilońskiej tylko w odniesieniu do króla. Mówi się o królach panujących, zgodnie z teologią wschodnią, że król jest obrazem i podobieństwem boga Marduka czy podobieństwem boga Rew w Egipcie itp. Obraz i podobieństwo boga znaczy, że bóg jest obecny dla poddanych w królu. On go reprezentuje, przedstawia jakby w widzialny sposób dla poddanych.

Przeniesienie tego teologumenu przez Biblię na człowieka jako takiego chce powiedzieć, że każdy człowiek posiada godność królewską w odniesieniu do całego świata, że jest widzialnym reprezentantem Boga, Jego obrazem dla całego stworzenia. Jak król w imieniu Boga rządzi swymi poddanymi, tak Pismo Św. mówi do człowieka: "Ty masz rządzić całym światem".

To prawo rządzenia jest wypowiedziane w sposób dość drastyczny. Jest tu użyty wyraz hebrajski, który znaczy: "Ty możesz deptać po stworzeniach, one są na twoje usługi". Władza królewska była tak absolutna, że deptanie po ludziach było czymś normalnym. Zwłaszcza w czasie wojny, względem wrogów.

Nas najbardziej tu interesuje relacja człowieka do Boga. Otóż człowiek żył w intymności z Panem Bogiem. To właśnie wyraża antropomorficzny obraz tych popołudniowych przechadzek Pana Boga przy wietrzyku po rajskim ogrodzie. Jeszcze jak sobie puścimy wodze fantazji, to widzimy, jak spotyka Adama, który gdzieś tam kopie grządki. Klepie go po ramieniu i pyta: "Co tam słychać, Adasiu kochany? Jak ci dzisiaj szło, zadowolony jesteś? Niczego ci nie brakuje?".

Człowiek był stworzony jako istota, która swoje życie czerpie tylko z Boga. Poczucie bezpieczeństwa człowiek bierze z Boga. To poczucie, że jest kochany przez kogoś, (jest to potrzebne do życia człowiekowi do tego stopnia, że można śmiało postawić znak równości " żyć to znaczy kochać i być kochanym" ), człowiek czerpał z Boga. Można by to tak powiedzieć, że człowiek jak drzewo był wkorzeniony w Boga, z którego czerpał wszystko, co potrzebne jest do życia. Tym był Bóg, stamtąd przychodziło życie.

Posłużmy się tu naszą sytuacją, znaną nam ze stosunków między ludźmi. Każdy człowiek zabiega, żeby mieć wpływowe przyjaźnie, bo wtedy czuje się pewniej, wtedy wszystko załatwi. Czuje się bardzo mocny prestiżowo, bo ma jakiegoś wysoko urodzonego czy bardzo ważnego w życiu społecznym przyjaciela, do którego może osobiście zadzwonić. Człowiek czuje się wtedy pewny, bo wie, że on wszystko załatwi i zawsze pomoże. Kiedyś to zabezpieczenie człowiek czerpał z Boga.

To, co mówię, jest proroczą zapowiedzią tego, co już teraz daje nam zmartwychwstały Chrystus, który przywraca ludzkości to, co kiedyś straciła. Pismo Św. nam mówi, że ta relacja, jaka jest dzisiaj, była już wtedy; człowiek żył tym poczuciem, że jest kochany przez Boga. On tę miłość odczuwał. Tę miłość do Boga również w sposób naturalny i spontaniczny posiadał.

To jest to, co mówi Pismo Św. na temat życia odrodzonego w Chrystusie, że Duch Św. daje człowiekowi poczucie, że jest kochany, że Bóg go kocha. I wtedy w jego sercu pojawia się okrzyk pełen miłości i zaufania: "Abba, Ojcze". Czymś takim żył człowiek przed upadkiem, kiedy jeszcze nie było grzechu.

Ta miłość sprawiła również, że człowiek w sposób naturalny odczuwał miłość do innych ludzi. I tutaj wyrazem tego jest jego żona, która w intencji drugiego rozdziału Ks. Rodzaju jest jakby typem nie tylko życia małżeńskiego, ale w ogóle typem całego życia społecznego. Człowiek jest stworzony do życia społecznego, którego główną regułą jest reguła miłości, wzajemnej pomocy. Czyli przeciwieństwo egoizmu. Ja pomagam drugiemu człowiekowi, ja żyję dla niego.

Tak wyglądała sytuacja człowieka w raju. Do jego konstytucji należało jeszcze życie Słowem Bożym. Biblia przedstawia tę sytuację w nakazie: "Z tego jednego drzewa nie możesz jeść". Ten zakaz był dla człowieka zbawienny, ponieważ mu przypominał, że jest stworzeniem, że twoje miejsce jest takie a nie inne. Chodzi o to, żeby królik zgodził się na to, że jest królikiem, a nie pretendował do tego, żeby być koniem. Aby koń był zadowolony, że jest koniem a nie pretendował do tego, żeby być słoniem.

Człowieku, pamiętaj, że jesteś tylko człowiekiem. Dlatego człowiekowi zabroniona jest autonomia moralna. Czyli prawo decydowania o tym, co jest moralnie dobre dla mnie, a co jest moralnie złe. O tym decyduje Bóg. Bóg tylko chciał, aby człowiek to uznał. To była treść tego pierwszego słowa, które Bóg skierował do człowieka. I człowiek tym słowem żył. Człowiek żył zadowolony w poczuciu, że jest na swoim miejscu, że wszystko naokoło gra, że jest dobrze.

Św. Paweł w 7 rozdziale Listu do Rzymian mówi o pierwszym człowieku: "Kiedyś ja prowadziłem życie bez prawa" (Rz 7,9). Cały fragment tego rozdziału jest opisem sytuacji człowieka przed upadkiem: człowiek w raju bez prawa. Nie w tym sensie, że nie miał żadnego prawa. Tylko w tym sensie, że prawo było zinterioryzowane, wewnętrzne. Ono było mu zapisane w sercu i dlatego nie odczuwał prawa jako ciężaru zewnętrznego, jako jarzma na nim ciążącego. Tak jak my to dzisiaj odczuwamy.

To była jak gdyby pierwsza scena dramatu, sytuacja człowieka stworzonego przez Pana Boga. Sytuacja człowieka, który otrzymał od Boga naturę taką, że życie mu będzie płynęło tylko z Boga. Człowieku, będziesz zadowolony i tylko wtedy będziesz szczęśliwy, gdy w tym będziesz trwał. To życie ode Mnie będzie ci płynęło...

Gdybyśmy tak hipotetycznie zapytali pierwszego człowieka: "Czego potrzebujesz do szczęścia? Czego ci brak?" odpowiedziałby, że do szczęścia potrzebuje tylko i wyłącznie Boga. My dziś mówimy inaczej.

Gdyby dzisiejszemu człowiekowi postawiono takie pytanie, odpowiedziałby: "Do szczęścia potrzebuję pieniędzy, rodziny, małżeństwa, samochodu, domu, lepszej pracy, innej teściowej itd, itp". Nikt z zapytanych, tak przez zaskoczenie, nie odpowiedziałby: "Ja do szczęścia potrzebuję Boga". Dziś człowiekowi taka potrzeba nie rodzi się w głowie.

Tymczasem nasza natura jest tak stworzona przez Pana Boga, że do szczęścia jest nam potrzebny wyłącznie i jedynie Bóg. Wszystko inne jest względne. Wszystko inne jest dobre i przyczynia się do szczęścia, ale nie jest istotne. Brak tych innych rzeczy szczęścia nie zabiera, nie daje człowiekowi poczucia, że traci grunt pod nogami. Nie daje człowiekowi tego poczucia, że wpada w przepaść bez dna, nie wiadomo co się teraz ze mną dzieje. Nie daje poczucia tej determinacji, którą teraz posiadamy. Wszystko inne jest relatywne. To znaczy, wszystko inne jest dobre, jeśli jest używane w Bogu, ale zawsze Bóg jest najważniejszy.

To jest bardzo ważne i dobrze powinniśmy sobie to uświadomić, dlatego że my jakby trochę wstydzimy się o tym mówić (bo tak się sprawy mają) i ludzi do tego zachęcać. My, gdy dzisiaj przepowiadamy, to całą pasję wkładamy w problemy, że ty, człowieku, masz prawo do domu, pracy, pieniędzy itp. A jakoś tak cichuteńko, po cichu mówimy: "Ty masz prawo do Boga. Twoim życiem jest Bóg, a nie te wszystkie rzeczy". Tak mówi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin