Knoll Patricia - Podwójny ślub.pdf

(616 KB) Pobierz
Knoll Patricia - Podwójny ślub
PATRICIA KNOLL
Podwójny ślub
Tytuł oryginału:
A Double Wedding
101679244.037.png 101679244.038.png 101679244.039.png 101679244.040.png 101679244.001.png 101679244.002.png 101679244.003.png 101679244.004.png 101679244.005.png 101679244.006.png 101679244.007.png 101679244.008.png 101679244.009.png 101679244.010.png 101679244.011.png 101679244.012.png 101679244.013.png 101679244.014.png 101679244.015.png 101679244.016.png 101679244.017.png 101679244.018.png 101679244.019.png 101679244.020.png 101679244.021.png 101679244.022.png 101679244.023.png 101679244.024.png 101679244.025.png 101679244.026.png 101679244.027.png 101679244.028.png 101679244.029.png 101679244.030.png 101679244.031.png 101679244.032.png 101679244.033.png 101679244.034.png 101679244.035.png 101679244.036.png
g
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Niespokojne pustynne wiatry atakowały na przemian to po-
rywami deszczu, to tumanami kurzu wielką szybę wystawową
Yogurt Gallery. Wokół framugi drzwi zastygało świeże błoto.
Silvanna Carlton popatrzyła z rezygnacją na olbrzymią
szklaną taflę. Przecież nie dalej jak dziś rano czyściła ją do
połysku. Potem przeniosła wzrok na świeżo umytą szachownicę
czarno-białych płytek podłogi.
Mrucząc coś pod nosem o zmiennej pogodzie arizońskiego
lata, wetknęła na powrót mopa w wiaderko z wodą pachnącą
sosną i mszyła w stronę wejścia. Zwinnie kołysząc wąskimi
biodrami, omijała niewielkie malowane na biało stoliki i krzesła
z lanego żelaza. Zamaszystymi ruchami wytarła zabłocone
miejsca. Z ponurą miną poprzysięgła sobie założyć nową izola-
cję na drzwi, gdy tylko podpisze stosowne dokumenty i sklep
stanie się jej własnością.
Ta myśl od nowa napełniła ją radością. - Jej sklep! Ta pod-
łoga, okna i całe wyposażenie, wszystko będzie należało do niej.
Wreszcie będzie miała własny interes.
Pod wpływem uśmiechu jej ładna twarz stała się wręcz pięk-
na. W brązowych oczach pojawiły się radosne błyski. Widząc
swoje odbicie w szybie wystawowej, zdmuchnęła złotobrązowy
kosmyk włosów z twarzy i roześmiała się głośno.
Z mopem w ręku wycofała się na suchą część posadzki, by
przyjrzeć się własnemu dziełu. Była tak podniecona, że omal
nie stanęła na rękach na małym stoliku, by wykonać salto w tył.
Zadowoliła się piruetem, trzymając kij od mopa niby partnera.
Wirowała po sali niczym Ginger Rogers w jednym z filmów
muzycznych.
Odkąd przed trzema laty zakończyła karierę akrobatki cyr-
kowej, imała się różnych nieciekawych zajęć, aż wreszcie trafiła
na pracę, którą pokochała - prowadzenie tego sklepu. Pragnęła
osiadłego, spokojnego życia i teraz miała okazję to osiągnąć.
Yogurt Gallery wydawała się dla niej idealnym rozwiąza-
niem. Stojąc za ladą, poznawała mnóstwo interesujących osób.
Miała też stały kontakt z miejscowymi artystami, którzy wsta-
wiali tu w komis swoje prace, od wyrobów ze szkła poczy-
nając, na olejnych obrazach kończąc. Ujmująca postawa Silvan-
ny zjednywała jej klientów, a artystyczna dusza - lokalnych
twórców.
Dzięki dobrej lokalizacji w samym centrum przez galerię
przewijał się nieustanny strumień klientów. Ludzie zaglądali tu,
by zjeść zimną przekąskę i odetchnąć od panującego w Tucson
upału. Zważywszy na to wszystko, doszła do wniosku, że mo-
głaby mieć taki sklep na własność.
Roześmiała się z tego budowania zamków na lodzie. Naj-
pierw trzeba by ten sklep kupić, choć wydawało się to coraz
bardziej prawdopodobne. Wszystko dzięki babci, która - niech
ją Bóg za to wynagrodzi - wspomogła ją finansowo.
Wciąż trzymając mopa w ręku, Silvey odwróciła się tyłem
do drzwi, kiedy ktoś zapukał w szybę.
Na zewnątrz stał jakiś mężczyzna i osłaniając dłońmi oczy,
zaglądał do środka. Nie widziała wyraźnie jego twarzy, a jedy-
nie białą koszulę i ciemne spodnie.
- Zamknięte! - zawołała zaniepokojona.
Mężczyzna zwinął dłonie w trąbkę wokół ust.
- Proszę otworzyć! Muszę... - Dalsze słowa zagłuszył ob-
sypujący wszystko kurzem wiatr.
- Przepraszam, ale już zamknięte. - Pokręciła głową. Prze-
szła po mokrej posadzce, by opuścić żaluzje.
Mężczyzna sądził najwyraźniej, że Silvey chce otworzyć
drzwi, bo cofnął się i z nadzieją popatrzył na klamkę.
- Zaczekaj! - zawołał, widząc, co chce zrobić.
Silvey zauważyła jeszcze urażony wyraz twarzy i złość
w oczach za przyciemnianymi szkłami, potem zamknęła żaluzje
i zawróciwszy na pięcie, odeszła od drzwi. Dochodziła jedena-
sta w nocy, a godziny otwarcia sklepu były wyraźnie wypisane
na drzwiach.
Stała przez chwilę bez ruchu i bojąc się wyjrzeć, zastanawia-
ła się, czy nieznajomy już sobie poszedł.
- Niech mnie diabli, jeśli pozwolę się uwięzić we własnym
sklepie - mruknęła. Uchyliła koniec żaluzji i zobaczyła, że męż-
czyzna oddala się chodnikiem. Z ulgą odstawiła wiadro z mo-
pem na zaplecze. Wzięła zmywak do szyb i miękką ścierkę, by
przepolerować raz jeszcze szkło i stal nierdzewną.
Zwykle nie zamykała sklepu, pozostawiając to pracującej
dorywczo młodzieży, ale dziś z powodu wakacji urzędowała
w galerii od momentu otwarcia. Silvey rozwiesiła szmatkę na
krawędzi zlewozmywaka i ścisnęła chłodną stal. Usztywniła-
barki i wyciągnęła do przodu szyję, chcąc rozluźnić mięśnie
karku. Wreszcie wyprostowała się, potarła kark i ziewnęła.
Ostatnie miesiące były wyjątkowo męczące. Walter, właści-
ciel galerii, zachorował i spadła na nią cała odpowiedzialność
związana z prowadzeniem interesu. Kiedyś myślała, że wejście
w posiadanie własnej firmy będzie łatwe. Teraz pokiwała głową
nad swoją naiwnością.
To, że przez długi czas była akrobatką, nie pomogło jej
wcale. Jak zdążyła się zorientować, nie wzbudzało to zbytniego
szacunku, a już najmniej kojarzyło się ze stabilnością. W końcu
przecież straciła pracę, kiedy cyrk zbankrutował. Od tej pory
przez trzy lata wykonywała różne prace, co również świadczyło
przeciwko niej, gdy chciała zaciągnąć kredyt.
Gdy zadzwonił do niej urzędnik z działu kredytów i oświad-
czył, że bank uznał udzielenie jej pożyczki za zbyt ryzykowne,
omal nie dostała ataku serca i zatelefonowała do babci, żeby się
wypłakać. Babcia oddzwoniła po dwóch godzinach i poinfor-
mowała Silvey, że odpowiednia suma pieniędzy zostanie prze-
lana na ich wspólne konto jeszcze tego samego dnia.
Oszołomiona Silvey została z mnóstwem pytań, które mu-
siały poczekać, ponieważ w sklepie było mnóstwo klientów.
Bardzo pragnęła wrócić do domu i dowiedzieć się, skąd babcia
wytrzasnęła gotówkę.
Ponieważ zanosiło się na dłuższą rozmowę, miała nadzie-
ję, że w domu nie zastanie zasiedziałych gości. Ekscentryczni
przyjaciele babci przebywali z nią nieraz do późna w nocy. Jed-
nak, jak się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że nie na
darmo.
Nachmurzyła się, sprawdzając zamki i gasząc światło. Bab-
cia ostatnio zachowywała się dość dziwnie, zwłaszcza jak na
kogoś, kto zawsze był oryginałem. Była cicha, niemal senna.
Przestała uskarżać się na złe traktowanie starszych i ubole-
wać nad losem zwierząt doświadczalnych. Nie poruszała też
swego najnowszego hobby: ocalenia sztuki i cmentarzy Indian
arizońskich.
Silvey wzięła płaską, zamykaną na zamek błyskawiczny,
saszetkę z utargiem, by złożyć ją w skrytce nocnego depozytu
bankowego. Zarzuciła torebkę na ramię i przed wyjściem tylny-
mi drzwiami włączyła alarm. Asfalt stygł powoli, oddając ciepło
nagromadzone w ciągu dnia. Wiatr ucichł na chwilę.
Zamknąwszy drzwi, odwróciła się w stronę ciemnej uliczki.
Gęste chmury skryły księżyc, a latarnie na końcu alejki były
zgaszone. Prosiła co prawda właścicieli centrum handlowego,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin