robards karen-kusicielka.pdf

(1375 KB) Pobierz
Microsoft Word - robards karen-kusicielka.doc
KAREN
ROBARDS
K usicielka
390845310.002.png
Książkę tę dedykuję - jak każdą z moich powieści
- mojemu mężowi Dougowi i naszym trzem synom:
Peterowi, Christopherowi i Jackowi z wyrazami miłości.
W sposób szczególny chcę podziękować za pomoc Peterowi,
który właśnie zaczyna swój pierwszy rok nauki w college'u.
390845310.003.png
Rozdział 1
Styczeń 1813 r.
Jeśli ją pochwycą, zginie.
- Gdzieś ty się zaszyła, do czorta?
Ochrypły męski głos rozległ się zbyt blisko, przerażająco blisko.
Musieli być tuż-tuż, skoro nie zagłuszył go huk morza. Ta świado-
mość zmobilizowała ją do jeszcze większego wysiłku. Śmiertelnie
przerażona uciekała śliską dróżką. Byle naprzód...
- Niech no tylko cię złapię, to gorzko pożałujesz, żeś mi uciekła!
Teraz głos rozbrzmiewał prawie nad jej głową. Claire odważyła
się zerknąć w górę. Nad krawędzią klifu świeciła blada tarcza księ-
życa. W gęstej mgle, która po zachodzie słońca nadciągnęła od mo-
rza, dziewczyna dostrzegła sylwetkę swego prześladowcy. Serce
mocniej zakołatało jej ze strachu, przeszył ją dreszcz, z trudem sta-
wała się opanować głośne dyszenie. Ścieżka, choć niebezpieczna,
stanowiła jedyną drogę ucieczki. Skrawek lądu, który właśnie prze-
szukiwali ścigający, kończył się paręset jardów dalej niemal piono-
wym urwiskiem, o które w dole rozbijały się fale Atlantyku. Gdyby
Claire uciekała górą, po grząskim polu, miałaby do wyboru: ocean
albo powrót prosto w ręce tych, którzy usiłowali ją zabić.
- Po stokroć przeklniesz chwilę, gdy uwierzyłaś, że wystrych
niesz mnie na dudka!
Wiedział, a raczej podejrzewał, że ona jest blisko, uświadomiła
Sobie Glaire z przerażeniem. Inaczej nie straszyłby jej takimi po-
gróżkami. Resztką rozsądku zabroniła sobie wątpliwej pociechy,
jaką byłoby powtórne zerknięcie w górę - na tle ciemnych głazów
mężczyzna bez trudu zauważyłby jej bladą twarz. Usiłując zapano-
wać nad paniką, bezszelestnie sunęła przyklejona do skały. Nagle
390845310.004.png
8 __________________ Karen Robards
poślizgnęła się i z trudem tłumiąc okrzyk, rozpaczliwie szukała ręką
punktu zaczepienia na skale. Wyciągniętą dłonią trafiła na niewielki
występ i kurczowo zacisnęła wokół niego palce. Przez chwilę tkwiła
nieruchomo, próbując odzyskać równowagę. Przywarła mocno do
twardego, zimnego granitu, serce waliło jej jak młotem. Z
przymkniętymi oczami zmusiła się, by wyrównać oddech.
Gdybym spadła, pomyślała po chwili z przebłyskiem czarnego
humoru, zerkając na białe grzywy fal zalewające kamienistą plażę,
przynajmniej nie musiałabym się bać, że mnie zabiją. Sama bym ich
wyręczyła!
Wyobraziła sobie, jak spada, a jej ciało bezwładnie niczym wór
toczy się po głazach, i znieruchomiała z trwogi. Ale potem przed jej
przerażonymi oczyma odmalowała się wizja losu, jaki zamierzali
zgotować jej prześladowcy. Wcześniej, przywiązana do obskurnej
ramy łóżka stojącego w kuchni wiejskiej chałupy, podsłuchała ich
rozmowę. Nad ranem, kiedy porządni ludzie śpią, a ci, co nie śpią,
potrafią udawać ślepych i głuchych, zamierzali wypłynąć z nią dale-
ko od brzegu i wrzucić swą ofiarę do lodowatego oceanu. Utopić jak
kociaka, jak to określił ich przywódca z przerażającą jowialnością.
Na wspomnienie tych słów Claire znowu poczuła zimny dreszcz.
Ta banda brutali zamierzała ją zabić. Ale dlaczego? Dlaczego?!
Gorączkowo szukała odpowiedzi, na próżno jednak. A szukać jej
przestała, dopiero gdy namówiła pilnującego ją zbira, by rozwiązał
sznury, bo musi skorzystać z nocnika. I gdy się odwrócił, żeby mo-
gła się załatwić, Claire tymże niechętnie podanym nocnikiem ude-
rzyła bandytę w głowę. Od owej chwili przestała zadawać pytania,
skupiona wyłącznie na ucieczce. Później będzie miała czas pomy-
śleć, czemu ją to spotkało. Jeśli przeżyje.
- Ej, Briggs, co ty wygadujesz? Tylko straszysz tę biedulkę.
Drugi głos zabrzmiał równie blisko jak pierwszy. Claire go roz-
poznała, należał do herszta bandy. Tym razem instynkt wziął górę
nad rozsądkiem i dziewczyna z przerażeniem spojrzała w górę. Tuż
nad krawędzią klifu wysoko nad sobą zobaczyła dwie sylwetki.
Mężczyźni zapewne spoglądali na swoich towarzyszy, którzy prze-
szukiwali drugą część terenu. Zerknęła w dół, ale w atramentowym
mroku nocy i gęstniejącej mgle dostrzegła jedynie białe grzywy fal.
Wiedziała, że od stosunkowo bezpiecznej plaży dzieli ją jeszcze
kawał zdradzieckiego urwiska.
Czy znali tę dróżkę? Czy wiedzieli, że Claire uciekła tędy i stała
teraz niemal pod nimi? Czy igrali z nią niczym bezwzględne koty
390845310.005.png
Kusicielka ____________________ 9
z przerażoną myszą? Dopiero teraz zaświtała jej taka myśl, budząc
śmiertelną trwogę.
Błagam, Boże, modliła się Claire, na moment wznosząc wzrok
ku niebu. Nie chcę umrzeć. Nie teraz, nie tak. Przecież mam dopiero
dwadzieścia jeden lat.
Ku swemu przerażeniu poczuła, że drżą jej kolana.
Dość tego, Claire ostro skarciła się w duchu. Przestań się roz-
tkliwiać. Nie umrzesz.
Zbyt wiele doświadczyła. Przedwczesna śmierć matki; bolesne
dzieciństwo, na które kładły się cieniem okrucieństwo i bezwzględ-
ność ojca; obiecujące małżeństwo, które przyniosło jedynie pustkę i
zawód; wreszcie porwanie i krzywdy doznane od prześladowców.
Zbyt wiele przeszła, by teraz umrzeć.
Przywoławszy się do porządku, Claire zapanowała nad drżeniem
nóg i ostrożnie ruszyła dalej. Jeszcze raz poślizgnęła się na śliskim
piargu i znowu omal nie krzyknęła z trwogi. Stłumiła krzyk, złapała
równowagę, zacisnęła zęby i podjęła wędrówkę. Przy odrobinie
szczęścia tamci pomyślą, że ukryła się w kłujących janowcach. Przy
odrobinie szczęścia nie wpadną na to, by spojrzeć w dół.
Kiedy zejdzie na plażę, myślała, ślizgając się na kamieniach i głę-
boko wciągając powietrze, by wyrównać oddech, już tylko godzina
drogi będzie ją dzielić od Hayleigh, rodzinnego gniazda jej męża.
Claire od pierwszego wejrzenia znienawidziła to olbrzymie paskudz-
two z niezliczonymi wieżyczkami, ale teraz serce jej się do niego wy-
rywało. Cóż za ironia losu, że jej mąż siedział tam sobie teraz spo-
kojnie, nie wiedząc o grożącym jej niebezpieczeństwie, o tym, że
żona walczy o życie w cieniu jego zamku. Claire wytężała wzrok,
lecz w mrokach nocy i gęstej mgle nie mogła dojrzeć Hayleigh. Wie-
działa jednak, że zamek niczym kamienny sokół tkwi wysoko na
granitowym cyplu, z którego właśnie schodziła. Cypel Hayleigh sta-
nowił najdalej wysunięty w morze fragment lądu, w który wgryzał
się żarłoczny ocean, tworząc niewielką zatokę. Do zamku było stąd
ze sześć mil. Na wschód rozciągały się nieprzyjazne moczary, na któ-
rych przygotowano stos polan. Gdyby, uchowaj Boże, Napoleon, te-
raz na szczęście zajęty w Rosji, próbował najechać Anglię, zapłonę-
łyby, ostrzegając przed inwazją. Na zachód stamtąd opadało
urwisko, w które uderzały fale Atlantyku. Na górę lub na dół można
było się dostać tylko wąskimi ścieżkami, wykutymi w granitowej
skale. Okoliczni mieszkańcy nazywali je dróżkami szmuglerów, bo
choć niegdyś klif stanowił wyłączną własność kóz, teraz przeszedł
390845310.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin