Przypadek Józefa.txt

(16 KB) Pobierz
Przypadek J�zefa

Historia �Przypadku J�zefa"

Reporta� o ludziach op�tanych przez szatana Miros�aw Spychalski napisat z my�l� o publikacji w "Odrze". W redakcji powiedziano mu jednak, �e tekst mo�e si� ukaza� tylko pod warunkiem, �e b�dzie opatrzony dopiskiem �opowiadanie science-fiction". Spychalski nie zgodzi� si�, poniewa� byt to reporta�, a wszystkie opisane w nim wydarzenia zdarzy�y si� naprawd�. Zani�s� tekst do ��ycia Warszawy", gdzie po pewnym czasie odda� mu go �wczesny kierownik dzia�u publicystyki, Ryszard Holzer, nie m�wi�c ani st�wa. Spychalski wys�a� wi�c tekst do �Nowego Dziennika" w Nowym Jorku. Wkr�tce potem zatelefonowa�a stamt�d roztrz�siona Izabella Filipiak, opowiadaj�c, �e z reporta�em dzia�y si� dziwne rzeczy, ��cznie z tym, �e za�ama� si� pod nim st�. Ona sama nie mogta wytrzyma� z tekstem nocy pod jednym dachem, wi�c go spali�a. - Nie przysy�aj mi wi�cej takich rzeczy - poprosi�a. Kiedy Spychalski my�la� ju�, �e nigdzie nie opublikuje tekstu, spotka� redaktor�w FRONDY, kt�rzy przygotowywali akurat pierwszy numer pisma po�wi�cony problemom z szatanem. Ucieszyli si�, poniewa� brakowa�o im tekstu, kt�ry przedstawia�by nie w teorii, ale w praktyce, niemal namacalnie, udzia� diab�a w rzeczywisto�ci. Wydawa�o si�, �e tym razem obejdzie si� bez przyg�d, je�li nie liczy� przypadku maszynisty, kt�rego podczas przepisywania tekstu na komputerze co� napad�o, wybieg� noc� z domu rozebrany do pasa, zacz�� w�amywa� si� do ko�cio�a i zosta� przez ko�cielnego poszczuty psami. Reporta� zosta� jednak z�o�ony, zamakietowany, przeszed� korekt� i wys�any zosta� do drukarni. Kiedy pierwszy numer by� gotowy, okaza�o si�, �e tekst w nie wyja�niony spos�b znikn�� ze �rodka. Pozosta�o po nim jedynie nazwisko Spychalskiego na li�cie autor�w FRONDY. �Przypadek J�zefa" drukujemy poni�ej, a to, �e oby�o si� tym razem bez niespodzianek, zawdzi�cza� nale�y by� mo�e egzorcystycznemu medalikowi �w. Benedykta.

M.S. junior

 

Budynek jest niewielki, jednopi�trowy, po�o�ony w centrum p�milionowego miasta, na ty�ach centrum handlowego. Gdyby zapyta� przeci�tnego przechodnia, co si� w nim znajduje, nie potrafi�by odpowiedzie�. Zreszt� wi�kszo�� z nas si� tego nie dowie. Podobnie zreszt� jak nigdy nie dowiemy si� tego, co znajduje si� w szeregu innych rozrzuconych po naszych miastach budynkach. Trafiamy tam, gdy przyjdzie nasz czas, albo nie trafiamy tam nigdy.

Dzie�, w kt�rym tracimy pewno��, zaczyna si� zazwyczaj normalnie. Najpierw pojawia si� zwyk�y, poranny promie� s�o�ca prze�wituj�cy przez firank�, potem dzwoni budzik, wstajemy, myjemy si� i idziemy do pracy albo zostajemy w domu, bo przecie� mo�e to tak�e zdarzy� si� w niedziel�.

By�a �roda - dzie� pracy, uda�em si� wi�c do tajemniczego, jednopi�trowego budynku w centrum miasta.
J�zef tak wspomina sw�j dzie� utraty pewno�ci: "Zaczynali�my normalny dzie� pracy w redakcji. By�em tego dnia redaktorem dy�urnym. Czyli mia�em na g�owie wszystkie najwa�niejsze wiadomo�ci dnia. Pami�tam, �e by�o tego sporo. By� rok 1989, w dodatku jesie�, wi�c sobie wyobra�.

Kiedy go zobaczy�em, cz�owiek ten wyda� mi si� jednym z wielu wariat�w, jacy nawiedzaj� redakcj�. A w tamtym roku, jak we wszystkich latach prze�omu wariat�w ujawni�o si� sporo. Bo przecie� odzyskali�my wolno�� i mo�na by�o si� wreszcie komu� bez obaw poskar�y�. Kiedy m�wi� - mimo, �e by�o mi go oczywi�cie �al - zastanawia�em si�, jak pozby� si� natr�ta. Gdy tylko pojawi� si� pierwszy z fotoreporter�w, poleci�em mu, �eby poszed� z tym cz�owiekiem".

J�zef przerywa i nerwowo si�ga po papierosa. Rozgl�da si� chwil� po pomieszczeniu, jego wzrok zatrzymuje si� przez d�u�sz� chwil� na nagich zw�okach m�odej dziewczyny. Po chwili m�wi dalej:
"Reporter wr�ci� po dw�ch godzinach blady i co� be�kota� o lataj�cych po mieszkaniu faceta talerzach i przesuwaj�cych si� meblach i pobieg� do ciemni wywo�ywa� zdj�cia".

Podobny przypadek mniej wi�cej w tym samym okresie zdarzy� si� we Wroc�awiu. Pawe� Kasprzak, �wczesny redaktor naczelny pisma regionalnej "Solidarno�ci" - "Region", do dzisiaj opowiada to cz�ciowo jako anegdot�.

- Napromieniowanych, bo tak ich nazywali�my, po tym jak przyszed� jeden, kt�rego regularnie atakowali promieniami Marsjanie, by�o sporo. Byli to r�ni ludzie, najcz�ciej z mani� prze�ladowcz�, zdarzali si� te� wys�annicy r�nych si� pozaziemskich, kt�rzy przynosili recepty na zbawienie Polski. Nachodzili albo redakcj�, albo komisj� interwencji. Mieli�my zasad�, by tych ludzi nie lekcewa�y� i zawsze starali�my si� z nimi rozmawia�. A� w ko�cu pojawi�o ich si� tylu, �e uniemo�liwia�o to jak�kolwiek prac�. Nie chcieli�my ich jednak odrzuca�, bo byli to ludzie nieszcz�liwi, a zawsze musieli�my pracowa�, i kto� wpad� na genialny w swej prostocie pomys� i zorganizowa� tych wszystkich ludzi w jedn� grup�, kt�ra wybra�a swego przedstawiciela. Tak wi�c zamiast dwudziestu "napromieniowanych" tygodniowo, nawiedza� nas tylko jeden, ten ich przedstawiciel w�a�nie.

Najbardziej tajemnicza jednak by�a historia z lataj�cymi talerzami - by�o u faceta trzech reporter�w, bardzo rozs�dni i wiarygodni ludzie, i ka�dy z nich wraca� blady i m�wi�, �e te talerze rzeczywi�cie lataj�. Niestety �aden z nich nie mia� ze sob� aparatu, a fotoreporterzy utrwalali wtedy wydarzenia dziejowe".

- A ty sprawdza�e�? - zapyta�em.
- Wiesz, jako� nie.
- Ba�e� si�?... Pytanie pozosta�o bez odpowiedzi.

J�zef w przeciwie�stwie do naczelnego "Regionu" postanowi� to sprawdzi�, zaraz po tym, jak fotoreporter pokaza� mu zdj�cia.

'Te zdj�cia powali�y nas obu. Nie pokazywa�y wcale mieszkania faceta, mimo i�, by�y to dok�adnie te zdj�cia, kt�re fotoreporter robi� w tym mieszkaniu. Najlepszym dowodem na to jest to, �e Marek (fotoreporter), nast�pnego dnia przesta� pracowa�, potem leczy� si� w Tworkach, a kiedy je opu�ci�, natychmiast wst�pi� do zakonu. To, co by�o na tych zdj�ciach, by�o czym� niesamowitym. Jakie� koszmarne twarze, dziwne pomieszczenia, podobne do loch�w, pola us�ane ludzkimi szcz�tkami. No i na ka�dym z tych zdj�� znajdowa� si� cie� tej samej postaci.

Ale ja wtedy Markowi nie uwierzy�em, my�la�em, �e robi sobie ze mnie jaja. Nast�pnego dnia poszed�em tam sam, ze swoj� kamer�. By�em okazem zdrowego sceptycyzmu, wi�c si� nie ba�em. My�la�em sobie, �e je�eli Marek nie �artuje, to trafia mi si� genialny materia� akurat do numeru �wi�tecznego, a poza tym b�d� mia� film, kt�ry sprzedam jakiej� zachodniej telewizji. Poszed�em, talerze faktycznie przesuwa�y si� bez niczyjej pomocy, wytr�ci�o mnie to z r�wnowagi, ale znowu nie by�em a� takim sceptykiem, by zaprzecza� temu, co widz� na w�asne oczy. Marzy�em wi�c tylko o tym, by sfilmowa� to tak, by wygl�da�o jak w rzeczywisto�ci. My�la�em o tym mniej wi�cej tak, jak ty sobie pewnie teraz my�lisz: "O k***wa! Trafi�em na genialny materia�." - I co uda�o ci si�? - pytam.

- Oj, stary, z tego sobie nie �artuj. Widzisz, gdzie rozmawiamy? W kostnicy. Tutaj teraz pracuj� i to z w�asnego wyboru, i wiem dlaczego to robi�. Niech odpowiedzi� na to pytanie b�dzie to, �e zamiast kariery dziennikarskiej, albo politycznej wybra�em mycie zw�ok. A przecie� jak sam wiesz, zapowiada�em si� �wietnie. Mia�em kontakty, kraj odzyska� wolno��, mog�em podr�owa� po �wiecie, robi� wreszcie to, co lubi� i dostawa� za to dobre pieni�dze.

Powiem ci tylko tyle, �e kaset� z tym filmem wyrzuci�em do rzeki natychmiast po obejrzeniu i stara�em si� o tym zapomnie�. Oczywi�cie nie uda�o si�, bo zosta�em wybrany, podobnie jak wybrany zosta� Marek...

Po paru dniach dosta�em parali�u i torsji. Lekarze nie potrafili powiedzie�, co mi jest. Trwa�o to dwa tygodnie. P�niej poczu�em si� nieco lepiej, postanowi�em wyj�� na dw�r, do sklepu, do ludzi. Szed�em trzymaj�c si� �ciany, i kiedy tak szed�em nie wiadomo dlaczego rzuci� si� na mnie pies, zaraz potem rzuci� si� nast�pny. To by�o przera�aj�ce. Ta ich potworna w�ciek�o��. Mnie zawsze psy lubi�y. Przera�ony uciek�em do domu i nie wychodzi�em z niego przez dwa tygodnie. Po prostu si� ba�em. Po kilku dniach wybuch� nagle m�j telewizor, chocia� nie by� w��czany ju� od dawna. Zacz��em ba� si� coraz bardziej, i chyba po tym po raz pierwszy w �yciu zacz��em si� modli�, ze strachu. Przedtem nigdy si� nie modli�em, mo�na nawet powiedzie�, �e by�em libertynem. Ba�em si� wychodzi� z domu. Prawie z nikim si� nie widywa�em. Czasem przychodzili do mnie znajomi, ale kiedy im opowiada�em, co si� dzieje, to widzia�em jak z trudem powstrzymuj� si� od �miechu. Wtedy zrozumia�em, �e ja jestem gdzie� indziej. Ale nie wiedzia�em gdzie. Nic nie wiedzia�em".

Podobna historia jaki� czas p�niej wydarzy�a si� nad morzem. M�wi Andrzej, redaktor znanego tygodnika:
"Z Ma�kiem pewnego dnia zdarzy�o si� co� dziwnego. Przesta� si� odzywa�, nie odpowiada� na telefony, nie otwiera� znajomym. A wiesz, Maciek, to by�a wa�na posta�, w swoim �rodowisku by� kim� w rodzaju guru, kt�ry skupia� wok� siebie m�odych artyst�w. By� ich duchowym przewodnikiem. Oni tam eksperymentowali troch� z r�nymi rzeczami: zajmowali si� najpierw zg��bianiem satanizmu, chodzili na jakie� kursy psychotroniczne, wiesz takie rzeczy, �e szkoda na to czasu, �e to s� bzdury.

Maciek, chyba w dwa miesi�ce po zamilkni�ciu, nagle si� u mnie zjawi�. By� cz�owiekiem za�amanym i przera�onym. Opowiada� te dwa miesi�ce i by�a to opowie�� niewiarygodna. Najpierw go sparali�owa�o. Przez d�u�szy czas nie m�g� si� wcale porusza�. Potem nie wiadomo dlaczego eksplodowa� jego telewizor. Opowiada� jeszcze jakie� inne koszmary, kt�re przypomina�y tani horror, i wiesz, z jednej strony mu wierzy�em, bo wiedzia�em �e ten cz�owiek nie k�amie. Ale my�la�em, �e on po prostu zwariowa�, �e co� w nim pu�ci�o, i wyobra� sobie, �e nagle zacz�o dzia� si� co� dziwnego ze mn� i Ani�, moj� dziewczyn�. Jeszcze podczas obecno�ci Ma�ka, sparali�owa�o mnie od pasa w g�r�, Ania za� dosta�a takich dziwnych, niespodziewanych torsji. Po prostu, bez wcze�niejszego uczucia md�o�ci, ni st�d ni zow�d nagle wymiotowa�a, i to by�y torsj...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin