Prounijne omamy.doc

(73 KB) Pobierz
Prounijne omamy

Prounijne omamy

Ks. Czesław S. Bartnik, Nasz Dziennik

 

Propagandyści integracji z UE na niewolniczych warunkach wmawiają Polakom, że rządy podpisały jedynie traktat gospodarczy, a więc nie zaciągnęliśmy żadnych zobowiązań ideologicznych, politycznych, moralnych i kulturowych. Jednak jest to tylko zasłona dymna, mająca ukryć wyprzedaż wolnej duszy polskiej. Propagandyści ci mają jakieś omamy raju zachodnioeuropejskiego, nie dostrzegają płynących stamtąd zagrożeń.

 

Gospodarka jako autostrada dla ideologii

 

Redukowanie Traktatu z Aten do samej gospodarki jest nieprawdziwe. Trzeba pamiętać, że już Traktat z Maastricht I z 7 lutego 1992 roku, powołujący Unię Europejską, wprowadził nie tylko wspólnotę gospodarki, ale i waluty, polityki zagranicznej, bezpieczeństwa, wymiaru sprawiedliwości, obywatelstwa "europejskiego" (nie będziemy już obywatelami Polski, lecz Europy). Wprowadzono też jeden wspólny Parlament Europejski. Po Maastricht II w lutym 1997 roku przygotowuje się dalsze zacieśnianie wspólnoty: jeden prezydent, jeden minister spraw zagranicznych, jeden rząd, jedna etyka "europejska", jeden system wartości i w ogóle jedna ideologia. Na razie wszystko to nie jest jeszcze ujęte w konstytucji, bo inżynierowie Europy nie chcą spłoszyć środkowowschodniej europejskiej dziesiątki nędzarzy, ale wyraźnie widać, że chodzi im o stworzenie jednego superpaństwa i imperium, dla którego nasze tereny są niezbędne. Oczywiście, społeczeństwa zachodnie wcale nas nie chcą, zresztą nas nie znają. "Chcą" nas jednak bardzo stratedzy nowej Europy, mogącej rywalizować z Ameryką. Jeśli chodzi o wartości, to Konwent Europejski w 2. punkcie przygotowywanej konstytucji europejskiej proponuje: poszanowanie ludzkiej godności, wolności, demokrację, państwo prawa i poszanowanie praw człowieka. Są to jednak sformułowania bardzo niejasne i nieprecyzyjne.

 

Poza oficjalnymi zapisami forsuje się na różne sposoby ideologię nowej szkoły frankfurckiej, rozgałęzionej na lobby żydowskie we Francji i USA, a więc liberalizm, postmodernizm i socjaldemokrację. Ideologia ta jest zwrócona przede wszystkim przeciwko Kościołowi katolickiemu i tradycjom chrześcijańskim, Dekalogowi, rodzinie, godności innych narodów, przeciwko znaczeniu uniwersytetów i dyscyplinie społecznej na rzecz absolutnej swobody bogatych jednostek. Może dlatego Papież liczy, że Polska mogłaby choć częściowo zahamować te rozkładowe tendencje? W każdym razie Zachód nie poprzestaje na samej gospodarce, lecz używa jej w dużej mierze jako narzędzia do osiągania celów ideologicznych, np. niszczenia chrześcijańskiej moralności i religii. Pat Cox zaatakował w swoim czasie impertynencko Leszka Millera za to, że premier nie chciał sprzedać mediów państwowych antypolskiemu koncernowi prasowemu, szerzącemu ową ideologię. Dziś ten sam pan Cox, zaganiając nas do UE, zapewnia, że Unia nie obejmuje kwestii ideologii. A więc u samych podstaw propagandy prounijnej leży niespójność myślowa!

 

Podobną nierzeczowość wykazuje prezydencka broszurka "Tak dla Polski", jeśli chodzi o religię i Kościół (s. 9). Na pytanie: "Czy członkostwo w Unii jest zagrożeniem dla religii i Kościoła?", odpowiedź brzmi: "Nie". A jaka jest argumentacja? "Swoboda wyznania i rola Kościoła gwarantowana jest przez Konstytucję Rzeczypospolitej". A więc nie przez konstytucję Unii, lecz przez naszą Konstytucję, która będzie podlegała przyszłej konstytucji europejskiej. Dalej prezydent naucza, że "Kościoły w państwach Unii mają pełną swobodę". A więc nie w całej Unii jako takiej, lecz w poszczególnych państwach. W całej Unii natomiast pełną swobodę ma tylko ateizm, który jest podstawą tamtej ideologii.

 

Mamy tu zatem słynny problem tzw. klauzuli kościelnej, czyli Deklaracji ministrów spraw zagranicznych Unii z 2 października 1997 roku, dołączonej do Traktatu Amsterdamskiego, nie mającej zresztą żadnego znaczenia prawnego, tak jak i polska deklaracja "moralności", dołączona do umowy kopenhaskiej. Otóż prezydent powołuje się na tę Deklarację, która notabene została w broszurce źle przytoczona. W niej brzmi ona następująco: "UE respektuje i nie narusza przewidzianego prawem krajowym statusu Kościołów i stowarzyszeń lub wspólnot religijnych w Państwach Członkowskich" (s. 9). Tymczasem w oryginalnym tekście niemieckim (w tłumaczeniu na polski) jest: "Unia przestrzega statusu, jakim cieszą się Kościoły (...) w państwach członkowskich odpowiednio do ich przepisów prawnych, tak aby nie zostały one naruszone" (za ks. H. Jurosem). Zachodzi tu zatem istotna różnica: UE nie tylko respektuje status Kościoła jedynie w poszczególnych krajach (a nie w całej UE), ale także rości sobie prawo kontroli, czy te przepisy nie są naruszane, tak przez państwo, jak i przez Kościół. Pośrednio więc UE ma jurysdykcję i nad Kościołem. Ciekawe, że dyplomaci kościelni nie dostrzegają tego od roku 1997.

Prezydent dodaje, że "Unia nie pozwala dzielić obywateli na lepszych i gorszych z powodu ich stosunku do religii". Właśnie widzimy, jak ten przepis jest realizowany: "równe prawa" mają i wyznawcy jakiejś religii, i publiczni bluźniercy, co pokazują liczni pseudoartyści, bluźniąc przeciwko Chrystusowi, Matce Bożej, Kościołowi, Papieżowi. Prawnicy mówią wprost: w UE wolno wyznawać sobie prywatnie wiarę i wolno przeciwko niej (prywatnie i publicznie) bluźnić. Pozwala na to wolność i pluralizm. Jest to po prostu jakaś degeneracja prawna i intelektualna.

 

Za gospodarką idzie także niemoralność. U nas pod spóźnionym naciskiem Episkopatu po szczycie w Kopenhadze uchwalono deklarację parlamentarną o zachowaniu autonomii co do moralności (chrześcijańskiej). Chodzi głównie o ochronę życia, małżeństw, rodziny, etyki seksualnej. Jednakże Parlament Europejski uznał, że deklaracja polska nie ma dla niego charakteru wiążącego. Profesor Dariusz Rosati, zagorzały zwolennik integracji na obecnych warunkach, mówi, że "moralność nie jest przedmiotem ustaleń między Polską a Unią", czyli że nic nam nie grozi. Ale przecież to źle, że nie ma ustaleń, które by nas zabezpieczały przed inwazją barbarzyństwa moralnego z Zachodu. Inwazja ta dokonuje się już poprzez stosowanie różnych środków gospodarczych. I tak filmy demoralizujące młodzież są tańsze, także ceny drogich leków są niższe, jeśli są do nich dołączone środki antykoncepcyjne lub poronne. Pomoc finansowa dla młodzieży zostaje udzielona, jeśli dopuści się propagandę przeciwko Dekalogowi; czasami obiecuje się pomoc dla miast, jeśli propaguje się treści homoseksualne; finansowanie badań humanistycznych bywa łatwiejsze, jeśli mają one wydźwięk antykatolicki itp.

 

Z kolei prezydent Kwaśniewski mówił 11 maja br. w I programie telewizji, akurat przeciwnie do pana Rosatiego, że UE nie opiera się na ustaleniach gospodarczych, lecz na "systemie wartości". Mamy więc Unię ideologiczną, a nie gospodarczą. W propagandzie zalęgła się degrengolada. Nasi notable albo nie rozumieją problematyki, a tylko sieją pustosłowie, albo po prostu nas okłamują. Jeśli jednak UE opiera się na "systemie wartości", jak chce prezydent, to "wolna wymiana towarów i kapitału" pociąga za sobą z konieczności "wolną wymianę idei", a więc i owych wartości, o których mówił prezydent Niemiec Johannes Rau w Gnieźnie w 2000 roku, a mianowicie kodeks nowych wartości niechrześcijańskich, bo "chrześcijańskie już się przeżyły i chrześcijan jest w Europie już tylko 49 procent". Nie tylko w Holandii i Belgii, ale niemal we wszystkich państwach zachodnich działają potężne ośrodki, które swobodnie zwalczają wartości chrześcijańskie, łącznie z etyką, i otrzymują błogosławieństwo ze strony ustawodawstwa i rządów. "Nowe wartości" UE są ubierane w piękne słowa: demokracja, prawa ludzkie, wolność, godność. Praktycznie są to tylko frazesy dla mas, a w głębi rzeczy są to: materializm, ateizm, prawo siły, prymat pieniądza nad osobą, etyka czysto indywidualna, podział na "nadludzi" i "podludzi", duch burzenia wszelkiego szlachetnego dziedzictwa, kult człowieka technicznego, pogarda dla religii, "skuteczność" zamiast prawdy. W rezultacie my, tu na dole, podejrzewamy, że większość naszych polityków niemyślących po polsku nie tylko wie o inwazji niemoralnej ideologii zachodniej, ale po cichu ją wspiera albo przynajmniej czuje się wobec niej całkowicie bezradna.

 

Przestępcze mamienie młodzieży

 

Wprawdzie polityka od wieków łączyła się z jakimś oszukiwaniem i podstępem, ale dzisiaj sięgają one zenitu. U nas obecnie dochodzi do szczególnie bolesnych dwóch wielkich oszustw: wobec młodzieży i bezrobotnych.

Propagandyści dla jakichś osobistych celów żerują na naturalnych marzeniach młodego człowieka o szerokim świecie. Obiecują po integracji studia i naukę na Zachodzie, nie tylko dla garstki młodzieży, ale dosłownie dla wszystkich. Tymczasem studia dla Polaków za granicą są - i będą - bardzo drogie. Czesne, utrzymanie, środki naukowe, komunikacja z Polską - w normalnych warunkach trzeba na to kilka tysięcy euro miesięcznie. Stypendium lub zniżki uzyska może jeden z tysiąca chętnych, i to jeśli jest dzieckiem znanego polityka, wysokiego urzędnika lub radykalnego ateisty. U nas chętnych na studia zagraniczne byłoby około miliona. Jednak i na Zachodzie czołowe uczelnie są przepełnione. Poza tym w dziedzinach humanistycznych mają poziom przeważnie niższy niż nasze uniwersytety państwowe.

 

Trzeba też zauważyć, że tylko nieliczni ludzie mają wybitne zdolności językowe. Większość potrzebuje kilku lat nauki języka. Na doskonałą znajomość, żeby pisać w obcym języku z humanistyki, trzeba ok. 10 lat. Przy tym w ceniących się uczelniach nie dopuszczą obcokrajowca do doktoratu wcześniej niż po 10-20 latach od ukończenia studiów. Zdarzyło mi się w Paryżu, że gdy nie wymówiłem dobrze chrapliwego "r" francuskiego, to policjant mi w ogóle nie odpowiedział na pytanie, a księgarz nie chciał sprzedać książki, dopóki nie poprawiłem wymowy. A jakiej znajomości języka wymagają profesorowie zakochani w swoim języku, którzy uważają go za najpiękniejszy na świecie? Tymczasem o naszych językach nic nie wiedzą. Kilku profesorów uniwersyteckich w Paryżu pytało mnie kiedyś, czy Polacy mają język swój czy rosyjski. Rosjan w ogóle cenią znacznie wyżej. Nie mówię tego przeciwko Francuzom, lecz pokazuję, jak bardzo musimy przed ewentualną akcesją podnieść nasz image i startować z pozycji ludzi wolnych, a nie namolnych żebraków i niewolników. Niewolnik w dzisiejszej kulturze to nie człowiek.

 

Gdyby nawet cała młodzież wyjechała na studia, to po pierwsze, Europa Zachodnia nie mogłaby jej przyjąć, bo są tam limity i uczelnie są przepełnione, a po drugie, Polska od razu by zginęła. Gadki naszych euroentuzjastów o studiach na Zachodzie to przestępstwo wobec młodzieży i Polski. Poza tym na Zachód nie wyjedzie ani dziecko chłopa, ani robotnika czy mieszczanina klasy średniej, a dzieci bogaczy już jeżdżą bez integracji. Ponadto nasze władze od lat nie zajmują się młodzieżą polonijną na Wschodzie, potomkami krwawo prześladowanych Polaków. Rządom tym, poczynając od roku 1989, powinno się wytoczyć proces o działalność antypolską. Mają pieniądze na propagandę unijną i na wojnę w Iraku, a na ratowanie ginących dzieci polskich, cierpiących za Ojczyznę i wiarę, nie mogą ich znaleźć. Nie mogą, bo niestety są to przeważnie polityczni ateiści, ściśle powiązani z ideologami zachodnimi, strugający nowoczesną "arystokrację świata".

 

Niektórzy też dodają, że po integracji z Zachodu przyjadą ludzie na studia do Polski. To tylko puste, nieodpowiedzialne słowa. Przecież bogaci mogą przyjeżdżać i teraz, a gdyby napłynęło ich więcej, to zabiorą miejsca naszym. Ale po integracji nie będzie wielu chętnych do studiowania w Polsce, ponieważ zniszczono nam dobrą opinię, a nasze rządy jej nie bronią. Jest to walka środowisk zachodnich przeciwko nam, żebyśmy byli posłuszną i uległą kolonią, żyjącą w poczuciu niższości. Zachodnie ośrodki nie chcą popierać u nas wyższych szkół prywatnych, bo planują zakładanie po integracji uczelni z własną obsadą profesorską, żeby szerzyć swoją ideologię. Nie będą bynajmniej dbały o wykształcenie Polaków pod względem intelektualnym. Nasi studenci w takich szkołach będą musieli najpierw przez rok lub dwa uczyć się ich języków. Kto nam da na to pieniądze?

Ktoś powie: integracja jest potrzebna, żeby Zachód nas dobrze poznał. Tak! Jeśli jednak pozna nas teraz jako żebraków i niewolników, to będzie jeszcze gorzej. Trzeba czasu na wewnętrzną odbudowę Polski i na osiągnięcie równowagi gospodarczej i duchowej. Zachód nas nie odbuduje bez wielkiego wkładu z naszej strony. Na razie to ich ideologia tylko pomogła niszczyć nasz przemysł, zabijać wieś oraz rujnować świat robotniczy i duchowo-kulturalny. "Pozwoliliśmy niszczyć nasz przemysł, otwierając granice dla unijnego potencjału gospodarczego, którego ekspansja odebrała milionom Polaków miejsca pracy. Oddaliśmy 'krwioobieg' finansowy niepolskim systemom bankowym. Pozwoliliśmy młodszemu pokoleniu zapomnieć o tym, co dla każdego Polaka w tym szczególnym miejscu Europy znaczyło i znaczy słowo Polska"

(Z. Trzaska Durski, Z. Nagórski, z tekstu nieprzyjętego przez Tygodnik "Solidarność").

Młodzież musi zostać w kraju poza wyjątkami koniecznymi dla rozwoju naszej nauki. Młodzi powinni przede wszystkim odbudować ducha polskiego, polską politykę, gospodarkę, kulturę, wolność i honor polski. Muszą choć w części przezwyciężyć panujące w życiu publicznym i osobistym zakłamanie, które bynajmniej nie minęło po upadku ustroju bolszewickiego. Młodzież musi wypracować "polską poprawność polityczną". Ciekawe, że prości ludzie są dużo bardziej moralni w życiu publicznym niż politycy. Pamiętam, jak przed wojną ja, mój brat Józef i Matka pragnęliśmy wyjechać z naszej małej wsi Źrzebce do Kopyczyńca na Ukrainie, gdzie dawali nam większe gospodarstwo (tutaj mieliśmy tylko 3 ha dla 9 osób). Ale Ojciec ludowiec nie chciał o tym słyszeć, bo to byłaby ziemia zabrana Ukraińcom. Złościłem się na Ojca, że nie chce szerokiego świata. Dopiero teraz wiem, że byłoby to zło, no i dawno już nikt z nas by nie żył. Młodzież ma słuszne i serdeczne marzenia, ale przeważnie nie zna się na sprawach społeczno-politycznych, choć ma o sobie pod tym względem wysokie mniemanie.

 

Mamienie bezrobotnych

 

Podobnie przestępstwem jest mówienie czterem milionom bezrobotnych, że w UE dostaną pracę. Owszem, zetknąłem się z tym, że kiedyś, przed zawiązaniem Unii, Włosi masami wyjeżdżali za pracą do Niemiec i Francji, ale to była dla nich prawdziwa katorga. Prawie wszyscy tacy pracownicy marzyli o ustroju komunistycznym, jaki wtedy panował w Polsce. Jeżeli chodzi o Polaków, to dziś tylko bardzo nieliczni mogliby dostać dobrą pracę. W Niemczech, Francji, Anglii i Włoszech zaczyna się załamanie gospodarcze, głównie z powodu pomieszania socjalizmu, liberalizmu i neokapitalizmu w doktrynie społeczno-gospodarczej. W krajach tych, do niedawna rozwijających się, istotnie pracowały miliony obcokrajowców, bo narody zachodnioeuropejskie powoli wymierają. Ale cudzoziemcy: Algierczycy, Wietnamczycy, Pakistańczycy, Koreańczycy, Turcy, Chińczycy, Murzyni, dostawali tylko prace służebne. My podzielilibyśmy ich los, ale i to tylko wówczas, gdybyśmy wygrali konkurencję z nimi. Przeważnie mielibyśmy prace sezonowe, w oczyszczalniach miast, w kopalniach, przy sprzątaniu klozetów itp. Przy tym robotnicy z terenów dawnych kolonii zachodnich będą zawsze - z wielu powodów - lepiej traktowani niż niesforni Polacy. Ale dziś i tamci robotnicy zaczynają już masowo tracić pracę i tylko stanowią niebezpieczne ośrodki buntownicze w wielkich miastach.

Poza tym kraje zachodnie mają miliony swoich bezrobotnych. Wielu ludzi nieco wykształconych z tamtych krajów tylko czyha, żeby nadarzyła się sposobność udania się do naszych "kolonii" na stanowiska urzędnicze, kontrolne, administracyjne, celne, doradcze itd., co jeszcze bardziej pomnoży bezrobocie naszych absolwentów. U siebie zaś z zasady nie uznają naszych dyplomów, gradacji szkolnych, kwalifikacji. Naszych lekarzy uważają za felczerów, doktor stomatologii musi być najpierw parę lat praktykantem u nich. Potrzebują pielęgniarek, bo to ciężka praca i niewdzięczna, ale i od nich wymagają kilkuletniego stażu u siebie, a na razie zlecają jedynie sprzątanie szpitali lub zatrudniają je w rodzinach lekarzy do niańczenia rozkapryszonych dzieci albo zdziecinniałych starców. Podobnych dyskryminacji naszych pracowników są tysiące. Owszem, bywa zapotrzebowanie na naszych specjalistów, np. na informatyków, ale i im na ogół nie daje się warunków lepszych niż w Polsce, a poza tym traktuje się gorzej niż swoich.

 

W rezultacie, żeby zwyczajny pracownik mógł wyjechać do pracy na Zachód, musi mieć już na sam początek duże pieniądze. Musi wiedzieć, jak wyszukać pracę bez oszustwa, jak wygrać konkurencję z Turkiem czy Wietnamczykiem, gdzie zamieszkać, bo chyba nie będzie sypiał na chodniku, na kracie ogrzewania jak kloszard. A co w razie złapania zwykłej grypy? Poza tym robotnik to nie maszyna ani zwierzę, lecz istota, która musi mieć swoją niszę społeczną. Jeśli mąż i ojciec albo żona i matka pojedzie np. do Hiszpanii, to co będzie z rodziną w kraju? Przecież nie mogą wszystkie rodziny rozłączyć się na całe lata lub na zawsze. Pracownik musi nawiązać z otoczeniem ścisłe więzi: pracownicze, polityczne, kulturalne, religijne, obyczajowe. Naprawdę, obiecujący masową pracę za granicą są ludźmi, którzy powinni być karani więzieniem.

 

Jeśli Polska nie zmieni u siebie ustroju gospodarczego i socjalnego, to niedługo pracę będą mieli tylko rządzący, wyżsi urzędnicy, policja i służący u biznesmenów zachodnich. Na terenie Polski i dziewięciu innych krajów inżynierowie społeczni Zachodu eksperymentują z wprowadzaniem nowego ustroju, opartego na indywidualizmie ateistycznym i socjalizmie oligarchów. Podobnie eksperymentowali z komunizmem. W nowym świecie chłopi zostaną w całości wywłaszczeni, czego partie "ludowe" w większości nie mogą zrozumieć. Wielki przemysł obróci się w cmentarzysko robotnicze. Kultura polska przetrwa jedynie w większych bibliotekach. A ideologowie nowej Europy będą kreatorami i nauczycielami "nowej Polski". Powoli opanowują oni w Polsce wszystkie dziedziny życia, a przede wszystkim światopogląd, literaturę, sztukę, filmy i teatr. Wszystko to robi się ateistyczne, antychrześcijańskie i zakłamane, jak za komuny. Trzeba temu wszystkiemu przeciwstawić po prostu zdrowy rozum. Stąd, rzecz charakterystyczna, prości chłopi i robotnicy okazują się dużo mądrzejsi, niż większość czołowych polityków. I to oni lepiej mogą zdecydować o losie Polski. Przypomina mi się, jak tuż po wojnie chwalcy unii ze Związkiem Sowieckim zorganizowali dokształcanie ideologiczno-polityczne. Wśród słuchaczy owych "wiecznotrwałych prawd" znalazła się i moja ciocia Aniela. Uczony postępowiec zapytał ją: "Kto rządzi teraz Polską?". "Stalin" - padła krótka odpowiedź. Już jej więcej nie dokształcali.

 

Mamienie hasłem jedności

 

W propagandzie za przystąpieniem do UE odmienia się na wszystkie sposoby i bez przerwy słowo "jedność". Ale to pojęcie w naszych mediach zrobiło się nieme i puste. Nie wiadomo w sumie, o jaką jedność chodzi. Czy tylko o jedność ekonomiczną? Czy także polityczną, państwową, kulturową, duchową, światopoglądową, moralną, religijną, komunikacyjną, geograficzną?...

 

Owszem, są i tacy, którzy myślą o tworzeniu jednej nowej religii europejskiej. Ludzie dziś poszaleli w swej wierze we własną moc stwarzania wszystkiego. Wielu głębszych myślicieli zachodnich szuka podstaw jedności duchowej w monoteizmie chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. Ale taka podstawa nie obejmuje ateistów i niektórych odłamów religii synkretycznych, np. scjentologów. Zresztą i monoteizm jest różnie rozumiany w odniesieniu do życia społecznego. Toteż ogół inżynierów Europy bierze za podstawę jedności ideowej absolutny ateizm, który rzekomo nie stanowi źródła konfliktów. Ale ateizm jest ideą pustą i czysto negatywną. Dlatego z kolei od kilku lat rezygnuje się z jedności ideowej na rzecz pluralizmu i subiektywizmu: każdy bierze sobie za element wiążący go z Europą to, co mu odpowiada - jeden Boga, drugi pieniądz, trzeci narkotyk, czwarty swobodę seksualną itd. Rezultatem tego jest degeneracyjny chaos.

 

W praktyce UE staje się jednością społeczną najczęściej na zasadzie wspólnoty władzy zwierzchniej nad innymi, wielkiej własności prywatnej oraz żądania posłuchu i kultu dla siebie. Jak więc widzimy po groźbach komisarzy pod naszym adresem, Europa będzie złączona władzą oligarchów, ich systemem finansowym i technicyzacją życia. Potwierdził to częściowo nasz prezydent 14 maja br. w Parlamencie Europejskim, mówiąc, że "UE to światowa potęga". Będzie to więc jedność imperialna na podobieństwo dawnego imperium rzymskiego albo nawet Związku Sowieckiego. Ostatecznie będzie się ona opierała na prastarej zasadzie władzy. Faraon, samodzierżca Egiptu, dając Józefowi władzę niby tylko administracyjno-gospodarczą, powiedział do niego: "Bez twego zezwolenia nikt nie ośmieli się ruszyć ani ręką, ani nogą w całym kraju egipskim" (Rdz 41, 44). Tak będzie w końcu i u nas: nikt nie ruszy ani ręką, ani nogą bez impulsu z Brukseli. Proszę zajrzeć do traktatu! Wszystko będzie wyznaczone przez chorobliwą biurokrację: każdy produkt, każde warzywo, każdy mutant, wielkość ziemniaka, ogórka, jajka, gatunek zboża, skład chemiczny jabłka. Każda potrawa będzie miała z góry określone receptury, poza które nie będzie wolno wyjść, a na nasze potrawy, nieznane na Zachodzie, będziemy musieli uzyskiwać zezwolenia. UE będzie wydawała decyzje, jakie wiktuały możemy "nadal" produkować i przyrządzać w obiegu publicznym (por. "Gazeta Wyborcza" z 18 kwietnia 2003 r.). Jeszcze jeden wymowny przykład: będzie ściśle określana jakość wody: w kranie, w napojach, do gotowania, przemysłowa, w rzekach, w jeziorach, dla bydła... W sumie są wielkie miliony rzeczy, no i przepisów. Przecież są to objawy ciężkiej choroby, nie tylko biurokratycznej, ale wprost socjopsychicznej, połączone z dziecinną wiarą, że człowiek Zachodu stworzy sobie świat sztuczny, w którym nie będzie trudu, chorób i śmierci.

 

Groźnej w skutkach utopii inżynierów imperium odpowiada z naszej strony pustosłowie i płycizna naszej propagandy rządowej i politycznej. Wejście do UE może tragicznie zaważyć na losie milionów ludzi i państw, na historii, kulturze, religii itd. Na te obawy propagandyści polscy odpowiadają straszliwym banałem. Oto ktoś w telewizji (9 maja br. pr. I) tak się odniósł do tych wielkich problemów: "I Polska może coś wnieść do UE, a mianowicie bigos" (potrawę). Prezydent zaś na spotkaniu wiecowym w okolicach Puszczy Białowieskiej 19 maja dorzucił, że możemy też wnieść "i żubrówkę", czyli gatunek wódki z trawą żubrową w butelce (Ukraińcy też to mają!). Dlaczego nie zabierają głosu na temat UE wybitni specjaliści, fachowcy, profesorowie? Czy już państwo polskie jest w kompletnym rozkładzie - i administracyjnym, i umysłowym? Dlaczego tłumi się lub marginalizuje głosy krytyczne, które by pogłębiły nasze widzenie problemów? Dlaczego Polska przemawia nie swoim głosem? Dlaczego niektóre partie na spotkaniach propagandowych dają za pieniądze UE piwo tak, że czasami "dyskusje" kończą się mordobiciem? Może to już początek UE?

 

A jakie konflikty może przynieść samo referendum? Powinno było zostać odłożone, a integracja z UE - renegocjowana. Na warunkach niewolniczych i na błystkę ryba polska nie może dać się złapać twórcom nowego imperium. Może przez to właśnie spełni swoje posłannictwo wolności w Europie. Europejczycy, szczególnie Francuzi, Niemcy, Anglicy, poza tym żywioł żydowski, wykazują niezwykłą twórczość ideowo-socjalną, połączoną z jakimś wiecznym niepokojem duchowym. Dlatego przeciętnie co 50 lat wywołują nową falę ideologiczną, która rozlewa się na całą kulturę euroatlantycką, łącznie z Ameryką. Jest to niezwykle doniosłe i postępowe, dzięki czemu kultura zachodnia przewodzi całemu światu, ale jednocześnie co pewien czas rodzi nowe fale zła i nieszczęść, głównie z powodu zakwestionowania idei Boga oraz braku umiarkowania i roztropności. Przypomina to burzę, która przynosi upragniony deszcz, ale i kataklizmy; właśnie burzy, nie tylko tworzy.

 

I oto jeśli UE trochę potrwa, to za mniej więcej 50 lat po obecnej ideologii pozostanie niewiele, a jest prawie pewne, że spowoduje ona potężną reakcję w postaci okowów imperialnych, technicznych i administracyjnych, które zdławią swoją matkę: liberalizm, chaos, indywidualizm, postmodernizm. Czyli grozi wówczas totalitaryzm zbudowany na nowoczesnej technice. Będzie on niezwykle okrutny.

 

Polska umiała w przeszłości takie skrajne ideologie łagodzić. Niech więc nie daje się wciągnąć do tego imperialnego tańca. Do towarzystwa wstąpi za lat 10 lub 20, kiedy odzyska swoją tożsamość, godność i majętność. Wtedy będzie w Europie siostrą, a nie niewolnicą. A wychodząc z pozycji naukowych, administracji kościelnej, nie radziłbym się do tego ślubu niewolniczego spieszyć, bo w ewentualnym Związku Sowieckim bis ludzie szybko i nam wystawią rachunek. Przykładem może być stosunek ludzi do "Solidarności": jej idee wprawdzie są nadal w wielkiej czci, ale jej przywódcy są raczej znienawidzeni, bo popełnili - i nadal popełniają - wielkie błędy społeczne i polityczne, brakuje im wizji rzeczywistości. Na razie trzeba raczej naciskać na naszych decydentów społecznych i politycznych, żeby wypracowali nasze wspólne, polskie drogi powszechnego odrodzenia i współpracy z całym światem, a także z Polonią na świecie. Jeszcze raz przestrzegamy różnych ryzykantów, by nie próbowali fałszować wyników referendum, bo wcześniej czy później dojdzie do tragedii. Nie pozwolimy na powtórzenie owego "Trzy razy 'Tak'". Tymczasem sposoby i tonacja ogłaszania sondaży przedreferendalnych mogą budzić podejrzenie, że wynik sumaryczny jest już przygotowany i tylko "testowany" w zakresie reakcji społecznej.

 

Ks. Czesław S. Bartnik, Nasz Dziennik, 2003-06-01

 

7

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin