Łazar Łagin (Ginzburg) - Staruszek Hassan przekł Maria Witwińska.pdf
(
1201 KB
)
Pobierz
ŁAZAR ŁAGIN
STARUSZEK HASSAN
TYTUŁ ORYGINAŁU:
СТАРИК
ХОТТАБЫЧ
PRZEKŁAD: MARIA WITWI
Ń
SKA
NASZA KSI
Ę
GARNIA • WARSZAWA • 1955
OD AUTORA
W ksi
ąż
ce, która nosi tytuł „Tysi
ą
c i jedna noc”, jest „Ba
śń
o rybaku”. Wyci
ą
gn
ą
ł
rybak sie
ć
z gł
ę
biny morza, a w sieci tej był dzbanuszek miedziany, w dzbanuszku za
ś
siedział
pot
ęż
ny czarodziej: d
ż
inn *. Przez dwa tysi
ą
ce lat bez mała tkwił uwi
ę
ziony w tym naczyniu. I
przysi
ą
gł ów d
ż
inn da
ć
szcz
ęś
cie człowiekowi, który go wyzwoli, obdarzy
ć
go bogactwem,
otworzy
ć
przed nim wszystkie skarbce ziemi, uczyni
ć
go najpot
ęż
niejszym z sułtanów, a
ponadto jeszcze — spełni
ć
trzy jego
ż
yczenia.
Albo we
ź
my, na przykład, „Lamp
ę
Aladyna”. Na pozór była to najzwyklejsza w
ś
wiecie
lampa, mo
ż
na powiedzie
ć
— stary grat, wystarczyło jednak jej dotkn
ąć
, a zaraz, nie wiadomo
sk
ą
d, zjawiał si
ę
d
ż
inn i spełniał ka
ż
de, cho
ć
by najbardziej nieprawdopodobne,
ż
yczenie jej
wła
ś
ciciela. Macie ochot
ę
na wykwintne jadło i napoje? Prosz
ę
bardzo! A mo
ż
e by tak —
skrzynie po brzegi wypełnione złotem i drogimi kamieniami? Ju
ż
si
ę
robi! Co? Wspaniały pa-
łac? Za chwil
ę
b
ę
dzie! Chcecie zmieni
ć
waszego wroga w zwierz
ę
albo w gada? Z najwi
ę
ksz
ą
przyjemno
ś
ci
ą
!
Wystarczy pozwoli
ć
takiemu czarodziejowi, aby obdarzał swego władc
ę
podług własne-
go gustu, a posypi
ą
si
ę
wci
ąż
te same skrzynie z kosztowno
ś
ciami, te same pałace sułta
ń
skie
do osobistego u
ż
ytku.
Wedle poj
ęć
wła
ś
ciwych d
ż
innom ze starych czarodziejskich ba
ś
ni, jak równie
ż
wedle
poj
ęć
ludzi, których
ż
yczenia owe d
ż
inny w swoim czasie spełniały, to wła
ś
nie stanowiło
najdoskonalsze szcz
ęś
cie, o tym tylko mo
ż
na było marzy
ć
.
Wiele setek lat min
ę
ło od czasów, gdy po raz pierwszy opowiedziano te ba
ś
nie, lecz
wyobra
ż
enie szcz
ęś
cia długo jeszcze wi
ą
zało si
ę
, a w krajach kapitalistycznych nawet do dzi
ś
dnia dla wielu ludzi wi
ąż
e si
ę
ze skrzyniami napchanymi złotem i brylantami, z panowaniem
nad innymi lud
ź
mi.
Ach, jak bardzo pragn
ę
liby ci ludzie,
ż
eby si
ę
przed mmi zjawił cho
ć
by najmarniejszy
d
ż
inn ze starej ba
ś
ni ze swoimi pałacami i skarbami! „No, pewnie — tłumacz
ą
sobie — skoro
taki czarodziej sp
ę
dził w zamkni
ę
ciu dwa tysi
ą
ce lat, to oczywi
ś
cie musi by
ć
cokolwiek zaco-
fany. Mo
ż
liwe,
ż
e i pałac ofiarowany przez niego nie b
ę
dzie posiadał wszystkich wygód, je
ś
li
b
ę
dziemy go oceniali z punktu widzenia ostatnich zdobyczy techniki. Wszak architektura od
czasów Haruna al Raszyda zrobiła niemały krok naprzód! Zjawiły si
ę
łazienki, windy, du
ż
e
jasne okna, kaloryfery,
ś
wiatło elektryczne... Mniejsza o to! Nie b
ą
d
ź
my drobiazgowi! Niech
d
ż
inn daje takie pałace, jakie mu si
ę
ż
ywnie podobaj
ą
, byle tylko były tam skrzynie ze złotem i
brylantami! Reszta przyjdzie sama: i szacunek ludzki, i władza, i dobre jedzenie, i zbytkowne
a bezczynne
ż
ycie bogatego »cywilizowanego« nieroba, który z pogard
ą
traktuje ka
ż
dego, kto
ż
yje z pracy swoich r
ą
k. Takiemu d
ż
innowi mo
ż
na niejedno darowa
ć
. To nic,
ż
e nie zna wielu
zwyczajów obowi
ą
zuj
ą
cych dzi
ś
w stosunkach mi
ę
dzy lud
ź
mi,
ż
e nie ma dobrych manier; i to
niewa
ż
ne,
ż
e czasem wpakowa
ć
mo
ż
e człowieka w sytuacj
ę
wr
ę
cz kompromituj
ą
c
ą
”. Czaro-
dziejowi, który na prawo i lewo rozrzuca skrzynie pełne skarbów, ci ludzie wybacz
ą
wszystko.
* D
ż
inn — wyst
ę
puj
ą
ca w arabskich bajkach fantastyczna istota z ognia i powietrza, przyjmuj
ą
ca cz
ę
sto
posta
ć
ludzk
ą
lub zwierz
ę
c
ą
.
Co by si
ę
jednak stało, gdyby nagle taki d
ż
inn zjawił si
ę
w kraju, gdzie ludzie maj
ą
zupełnie inne poj
ę
cia o szcz
ęś
ciu i sprawiedliwo
ś
ci, gdzie władza bogaczy od dawna i na
zawsze została unicestwiona, a jedynie uczciwa praca daje szcz
ęś
cie, szacunek i sław
ę
?
Starałem si
ę
sobie wyobrazi
ć
, co by si
ę
stało, gdyby uwi
ę
zionego w jakim
ś
naczyniu
d
ż
inna wyzwolił zwykły radziecki chłopak, taki jakich miliony s
ą
w szcz
ęś
liwym socjalisty-
cznym kraju.
I wtedy nagle — pomy
ś
lcie tylko! — nagle dowiedziałem si
ę
,
ż
e Wolka Kostylkow, ten,
co dawniej mieszkał przy Triechprudnym Zaułku, no, wiecie chyba, ten Wolka Kostylkow, któ-
ry w zeszłym roku na obozie najlepiej ze wszystkich chłopców nurkował... Zreszt
ą
posłuchaj-
cie! Opowiem wam wszystko po kolei.
I. Niezwykły ranek
Rano o godzinie siódmej minut trzydzie
ś
ci dwie wesoły promyczek prze
ś
lizn
ą
ł si
ę
przez dziurk
ę
w firance i usadowił na ko
ń
cu nosa ucznia klasy szóstej, Wolki Kostylkowa.
Chłopiec kichn
ą
ł i obudził si
ę
.
Wtedy wła
ś
nie z s
ą
siedniego pokoju dał si
ę
słysze
ć
głos matki:
— Nie ma powodu do po
ś
piechu, Alosza. Niech sobie dzieciak po
ś
pi. Czeka go dzi
ś
egzamin.
Wolka si
ę
skrzywił. Kiedy wreszcie mama przestanie go nazywa
ć
dzieciakiem?
— Zawracanie głowy — odpowiedział za przepierzeniem ojciec. — Chłop niedługo
ko
ń
czy trzyna
ś
cie lat. Powinien wsta
ć
i pomóc w pakowaniu rzeczy... Tylko patrze
ć
, jak mu
broda zacznie si
ę
sypa
ć
, a ty nic, tylko: dzieciak, dzieciak...
Pakowanie rzeczy! Jak mo
ż
na było o tym zapomnie
ć
!
Wolka odrzucił kołdr
ę
i zacz
ą
ł z po
ś
piechem naci
ą
ga
ć
spodnie. Jak mo
ż
na było o tym
zapomnie
ć
! Taki dzie
ń
!
Rodzina Kostylkowów przenosiła si
ę
dzi
ś
do nowego mieszkania, do nowiusie
ń
kiego
sze
ś
ciopi
ę
trowego domu. Jeszcze poprzedniego dnia wieczorem prawie wszystkie rzeczy
zostały spakowane. Mama z babuni
ą
poukładały naczynia w małej wanience, w której kiedy
ś
,
bardzo dawno, k
ą
pano niemowl
ę
imieniem Wolka. Ojciec, zakasawszy r
ę
kawy, trzymał w
ustach gwo
ź
dzie jak szewc i zabijał skrzynki z ksi
ąż
kami. Potem zacz
ę
ła si
ę
sprzeczka, gdzie
nale
ż
y zło
ż
y
ć
rzeczy,
ż
eby je rano wygodniej było wynosi
ć
. Potem wszyscy pili herbat
ę
, jak
to bywa w podró
ż
y, przy stole nie nakrytym serwet
ą
. Potem zdecydowano,
ż
e „ranek zawsze
od wieczora zmy
ś
lniejszy”, i wszyscy poszli spa
ć
. Jednym słowem — nie do wiary,
ż
e Wolka
mógł zapomnie
ć
o dzisiejszej przeprowadzce do nowego mieszkania...
Nie zd
ąż
yli nawet wypi
ć
herbaty, gdy ju
ż
z łomotem wtargn
ę
li ludzie, którzy mieli ła-
dowa
ć
rzeczy. Zacz
ę
ło si
ę
od tego,
ż
e szeroko otworzyli jedn
ą
i drug
ą
połow
ę
drzwi wej
ś
cio-
wych i dono
ś
nym głosem zapytali:
— Czy mo
ż
na zaczyna
ć
?
— Prosimy — odpowiedziały jednocze
ś
nie mama i babunia i zacz
ę
ły si
ę
gor
ą
czkowo
krz
ą
ta
ć
.
Wolka wyniósł triumfalnie do trzytonowej ci
ęż
arówki oparcie i wałki od kanapy.
— Przeprowadzacie si
ę
? — zapytał chłopiec od s
ą
siadów.
— Przeprowadzamy si
ę
— niedbale odpowiedział Wolka z tak
ą
min
ą
, jakby co tydzie
ń
przenosił si
ę
z mieszkania do mieszkania i nie uwa
ż
ał tego za rzecz niezwykł
ą
.
Podszedł te
ż
dozorca Stiepanycz, z gł
ę
bokim namysłem skr
ę
cił papierosa i niespodzie-
wanie zacz
ą
ł z Wolk
ą
powa
ż
ny dyskurs, jak równy z równym. Chłopiec był z tego powodu
tak dumny i szcz
ęś
liwy,
ż
e a
ż
poczuł lekki zawrót głowy. Zdobył si
ę
wreszcie na odwag
ę
i
poprosił,
ż
eby Stiepanycz odwiedził ich w nowym mieszkaniu. Dozorca odpowiedział,
ż
e
„cała przyjemno
ść
po jego stronie”. Jednym słowem, zapowiadała si
ę
ciekawa i rzeczowa
rozmowa m
ęż
czyzny z m
ęż
czyzn
ą
, gdy nagle dał si
ę
słysze
ć
głos matki:
— Wolka! Wolka!
Ż
e te
ż
ten niezno
ś
ny dzieciak zawsze si
ę
gdzie
ś
zawieruszy!
Wolka pop
ę
dził co tchu do opustoszałego, dziwnie teraz du
ż
ego mieszkania, w którym
samotnie poniewierały si
ę
strz
ę
py starych gazet i brudne buteleczki, od lekarstw.
— Nareszcie! — powiedziała matka. — We
ź
no to swoje wspaniałe akwarium i bez
gadania pakuj si
ę
do samochodu. Nie wiadomo, gdzie toto wetkn
ąć
! A uwa
ż
aj,
ż
eby
ś
nie roz-
chlapał wody na kanap
ę
!...
To niepoj
ę
te, dlaczego rodzice zawsze s
ą
tacy zdenerwowani, kiedy maj
ą
si
ę
przepro-
wadza
ć
do nowego mieszkania!
II. Tajemnicze naczynie
Ostatecznie Wolka ulokował si
ę
wcale nienajgorzej.
Wewn
ą
trz samochodu panował tajemniczy, chłodnawy półmrok. Gdy si
ę
zamkn
ę
ło
oczy, mo
ż
na było sobie wyobrazi
ć
,
ż
e si
ę
jedzie nie przez Triechprudny Zaułek, przy którym
prze
ż
yło si
ę
całe swoje
ż
ycie, lecz
ż
e przemierza si
ę
rozległe syberyjskie przestrzenie, gdzie
trzeba w ci
ęż
kich walkach z przyrod
ą
wznosi
ć
nowy kolosalny obiekt radzieckiego przemy-
słu. Rzecz prosta, Wolka Kostylkow b
ę
dzie w pierwszych szeregach stachanowców na tej bu-
dowie. Pierwszy te
ż
wyskoczy z samochodu, gdy karawana ci
ęż
arówek przyb
ę
dzie na miej-
sce przeznaczenia. Pierwszy rozepnie swój namiot i zaofiaruje go tym, których w drodze
zmogła choroba, a sam b
ę
dzie rzucał i odparowywał
ż
arty i
ż
arciki, siedz
ą
c wespół z towarzy-
szami z tej
ż
e budowy przy ognisku, które równie
ż
sam szybko i sprawnie rozpali. A gdy
podczas trzaskaj
ą
cych mrozów lub straszliwych zamieci ten lub ów zechce zmniejszy
ć
tempo,
to mu powiedz
ą
: „Jak wam nie wstyd, towarzyszu! Bierzcie przykład ze wzorowej brygady
Władimira Kostylkowa!”
Za kanap
ą
wznosił si
ę
stół jadalny, zdumiewaj
ą
co teraz ciekawy i niezwykły, bo odwró-
cony do góry nogami. Na stole brz
ę
czało wiadro pełne rozmaitego szkła. Przy bocznej
ś
cianie
wozu niewyra
ź
nie połyskiwało niklowe łó
ż
ko. Stara beczka, w której babunia kisiła na zim
ę
kapust
ę
, miała niespodziewanie wygl
ą
d tak uroczysty i tajemniczy,
ż
e Wolka wcale by si
ę
nie
zdziwił, gdyby nagle usłyszał,
ż
e to w niej wła
ś
nie mieszkał niegdy
ś
filozof Diogenes, ten
Grek z historii staro
ż
ytnej.
Przez dziurki w brezentowej budzie przeciskały si
ę
słupki słonecznych promieni. Wolka
przywarł do jednej z tych dziurek. Przed jego oczyma, jak na ekranie kinowym, błyskawi-
cznie przesuwały si
ę
wesołe, ruchliwe ulice, ciche zacienione zaułki, przestronne place, po
których we wszystkie cztery strony
ś
wiata dwiema falami przepływali przechodnie. Za prze-
chodniami, połyskuj
ą
c wielkimi, zwierciadlanymi szybami witryn, wyrastały i bez po
ś
piechu
uciekały wstecz sklepy pełne towarów, sprzedawców i zaaferowanych kupuj
ą
cych; szkoły i
dziedzi
ń
ce szkolne pstrzyły si
ę
ju
ż
od białych bluz i czerwonych krawatów tych szczególnie
niecierpliwych uczniaków, którzy w dniu egzaminów nie mogli usiedzie
ć
w domu; dalej tea-
try, kluby, fabryki, czerwone masywy buduj
ą
cych si
ę
domów, odgrodzone od przechodniów
wysokimi parkanami i w
ą
skimi, zło
ż
onymi z trzech desek chodnikami. Oto przed ci
ęż
arówk
ą
Wołki przepłyn
ą
ł, nie
ś
piesz
ą
c si
ę
, tajemniczy, przysadzisty budynek cyrku z okr
ą
gł
ą
kopuł
ą
ceglastego koloru. Na murach jego nie było teraz ol
ś
niewaj
ą
cych afiszów reklamowych z
jaskrawo
ż
ółtymi lwami i
ś
licznymi pannami, stoj
ą
cymi z wdzi
ę
kiem na jednej nó
ż
ce na
grzbietach nieprawdopodobnie pi
ę
knych rumaków. Z racji tego,
ż
e było lato, cyrk przeniósł
si
ę
do Parku Kultury i Odpoczynku pod ogromny brezentowy namiot cyrku Szapito.
Niedaleko od opustoszałego cyrku ci
ęż
arówka min
ę
ła bł
ę
kitny autobus z wycieczk
ą
. Potem
ze trzy dziesi
ą
tki szkrabów szły parami, trzymaj
ą
c si
ę
za r
ę
ce, i
ś
piewały z powag
ą
, tworz
ą
c
chór d
ź
wi
ę
czny, cho
ć
niezgrany: „Niepotrzebny nam turecki brzeg“. To pewnie przedszkolaki
szły na przechadzk
ę
w aleje... Znowu uciekały przed Wolk
ą
szkoły, piekarnie, sklepy, kluby,
fabryki, kina, biblioteki, nowobuduj
ą
ce si
ę
domy...
Wreszcie ci
ęż
arówka z terkotem i posapywaniem zatrzymała si
ę
przed ozdobnie wy-
ko
ń
czonymi drzwiami nowego domu Wołki. Robotnicy przewozowi zr
ę
cznie i szybko prze-
nie
ś
li rzeczy do mieszkania i odjechali.
Ojciec rozpakował jako tako skrzynki z najbardziej potrzebnymi rzeczami, powiedział:
„Reszt
ę
si
ę
sko
ń
czy po robocie” i poszedł do fabryki.
Mama i babunia zabrały si
ę
do rozpakowywania kuchennych i stołowych naczy
ń
,
Wolka za
ś
postanowił pobiec tymczasem nad rzek
ę
. Co prawda, ojciec zapowiedział,
ż
eby si
ę
Plik z chomika:
morefaya2006
Inne pliki z tego folderu:
Confessions of a Thug by Captain Meadows Taylor - Intro by David Davies.pdf
(24389 KB)
Last and First Men - A Story of the Near and Far Future by W Olaf Stapledon.pdf
(1236 KB)
Azja i Afryka - Religie kultury języki red nauk Maciej Klimiuk (2013).pdf
(9580 KB)
The Bride's Mirror - A Tale of Domestic Life in Dehli Forty Years Ago by Shamsuluma Maulavi Nazir Ahmad - Tr from the Original Hindustani by GE Ward BCS (Ret) (1903).pdf
(9786 KB)
The Tragical Comedy or Comical Tragedy of Punch and Judy as told to John Payne Collier by Giovanni Piccini in 1827 - Illustrated by George Cruikshank.pdf
(1947 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 21.01.2024
Pliki dostępne do 27.02.2021
! ! MEGAHAMSTER.ES - info
Filmy
Galeria
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin