Cussler Clive - (1999) - Atlantyda odnaleziona.pdf

(2312 KB) Pobierz
295724320 UNPDF
1
ATLANTYDA ODNALEZIONA
Przekład PAWEŁ WIECZOREK
295724320.001.png
2
Uderzenie
Rok 7120 p.n.e., Dzisiejsza Zatoka Hudsona
Intruz przybył z daleka. Mgliste ciało niebieskie, stare jak wszechświat, powstało w
gigantycznej chmurze lodu, skał, pyłu i gazu, kiedy cztery miliardy sześćset tysięcy lat
temu rodziły się zewnętrzne planety Układu Słonecznego. Wkrótce po tym, jak
rozproszone cząstki zamarzły w zbitą masę o średnicy ponad półtora kilometra, obiekt
zaczął bezgłośnie zakreślać orbitę w próżni kosmosu. Okrążał odległe Słońce i zawracał
w pół drogi do najbliższych gwiazd. Podróż trwała tysiące lat.
Jądro komety było mieszaniną zamarzniętej wody, tlenku węgla, metanu i poszarpanych
bloków skał metalicznych. Brudna kula śniegowa, rzucona ręką Boga. Kiedy, wirując,
minęła Słońce i przekroczyła apogeum orbity, zawracając w kierunku Ziemi, emitowane
przez Słońce promieniowanie spowodowało metamorfozę jądra. Brzydkie kaczątko
zmieniło się w piękność.
Po wchłonięciu ciepła i promieni ultrafioletowych, wysyłanych przez Słońce, zaczęła się
tworzyć długa wstęga, która powoli przekształciła się w olbrzymi, świecący, błękitny
ogon, ciągnący się za jądrem na przestrzeni ponad stu czterdziestu milionów
kilometrów. Powstał także krótszy - szeroki na mniej więcej półtora miliona kilometrów
- biały ogon pyłowy, który wił się wzdłuż boku komety, tworząc coś, co przypominało
rybie płetwy.
Za każdym razem, kiedy kometa mijała Słońce, traciła kolejną porcję lodu i jądro się
zmniejszało. Po dwustu milionach lat kometa straciłaby cały lód i rozpadła się, tworząc
liczne meteory i chmurę pyłu - tej nie było jednak pisane kolejne wyjście poza Układ
Słoneczny ani okrążenie Słońca. Nie była jej dana powolna, zimna śmierć w czarnych
głębinach kosmosu. Życie tej komety miało dobiec końca w ciągu kilku minut. Przy
ostatnim pokonywaniu orbity, mijając w odległości miliona czterystu pięćdziesięciu
kilometrów Jowisza, została pchnięta w bok jego wielką siłą grawitacyjną i skierowana
na kurs kolizyjny z trzecią planetą od Słońca, zwaną obecnie przez jej mieszkańców
Ziemią.
Wpadła w atmosferę ziemską pod kątem czterdziestu pięciu stopni, z prędkością dwustu
dziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę, a ziemska grawitacja jeszcze ją przyspieszała.
Kiedy szeroka na piętnaście kilometrów, ważąca cztery miliardy ton kula zaczęła
rozpadać się pod wpływem tarcia, powstała przed nią jaskrawo świecąca fala
uderzeniowa. Siedem sekund później zniekształcone ciało niebieskie, zmienione w
oślepiającą kulę ognia, uderzyło w powierzchnię Ziemi. Skutki były straszliwe.
Bezpośrednim efektem wyzwolenia ogromnej ilości energii kinetycznej przy uderzeniu
było wydrążenie zagłębienia dwa razy większego od Hawajów, skąd zderzenie wybiło
ziemię, a woda wyparowała.
Glob zadrżał od wstrząsu tektonicznego o sile dwunastu stopni w skali Richtera.
Wyrzucone w górę miliony ton wody oraz osadu z dna morskiego pomknęły przez
dziurę nad miejscem uderzenia komety do stratosfery - wraz z gigantyczną chmurą
fragmentów rozpalonych do czerwoności skał, wystrzelonych na trajektorie
suborbitalne, skąd spadały z powrotem jako płonące meteoryty. Burze ognia zniszczyły
3
wiele puszcz na całym świecie. Wulkany uśpione przez tysiące lat zaczęły nagle
wybuchać i wyrzucać oceany lawy, która rozlewała się na przestrzeniach obejmujących
miliony kilometrów kwadratowych i pokrywała teren skorupą o grubości trzystu
metrów, a często nawet większej. Do atmosfery wyrzucone zostało tyle dymu i pyłu,
które potem porywiste wichry rozwiały po całym globie, że światło słoneczne niemal
przez rok nie mogło przebić się do powierzchni Ziemi. Planetę spowił całun ciemności, a
temperatura spadła poniżej punktu zamarzania wody. Zmiany klimatyczne nastąpiły w
każdym zakątku kuli ziemskiej, i to w niezwykle gwałtowny sposób. Temperatura na
wielkich polach lodowych i lodowcach północy wzrosła do ponad trzydziestu, nawet
prawie czterdziestu stopni Celsjusza. Lód roztopił się błyskawicznie. Zwierzęta strefy
tropikalnej i umiarkowanej wyginęły w ciągu jednego dnia. Wiele - takich jak mamuty -
zamarzło tam, gdzie stało, pasąc się na letniej łące, z jeszcze niestrawionymi trawami i
kwiatami w żołądkach. Drzewa zostały zamrożone - z liśćmi i owocami - w sposób
niewiele odbiegający od tego, w jaki dziś przygotowuje się mrożonki. Przez wiele dni siły
wyzwolone uderzeniem kosmicznego obiektu wyrzucały z głębin wodnych ryby.
O brzegi kontynentów uderzyły fale o wysokości od ośmiu do ponad piętnastu
kilometrów i wdarły się na lądy. Woda zalała przymorskie niziny na kilkaset kilometrów
w głąb, niszcząc wszystko i zaściełając ziemię niewyobrażalną masą osadu z dna
oceanów. Dopiero, kiedy potężny przypływ uderzył w podnóża gór, jego czoło podwinęło
się pod masę wody i zaczęło zawracać. Nic już nie było takie jak przedtem - zmienione
zostały biegi rzek, w zagłębieniach terenu powstały nowe jeziora, a dotychczasowe
przeistoczyły się w pustynie.
Wydawało się, że reakcja łańcuchowa nigdy się nie skończy.
W dół górskich zboczy - początkowo z cichym dudnieniem, które wkrótce zamieniło się
w nieustający ryk grzmotu - zaczęły schodzić lawiny. Wielkie góry kołysały się jak
trącane lekką bryzą palmy. Kiedy sztorm zawył ponownie i kolejny raz uderzył w
kontynenty, pustynie i szerokie trawiaste sawanny zostały pofalowane. Uderzenie
komety spowodowało nagłe i potężne przesunięcia w cienkiej skorupie ziemskiej.
Trzydziestokilometrowa powłoka zaczęła wraz z płaszczem Ziemi, okrywającym jądro z
płynnego metalu, wypiętrzać się i skręcać. Przesuwała się tak, jakby oddzielono skórkę
od grejpfruta bez jej rozcinania. Wewnętrzna kula mogła rotować wewnątrz
zewnętrznej.
Kontynenty uległy przemieszczeniu. Wzgórza wypiętrzyły się, tworząc łańcuchy górskie.
Liczne wyspy na Pacyfiku zniknęły, w innych miejscach pojawiły się nowe. Antarktyda,
leżąca na zachód od dzisiejszego Chile, przesunęła się ponad trzy tysiące kilometrów na
południe, gdzie szybko pokryła ją warstwa coraz grubszego lodu. Olbrzymia
płaszczyzna lodowa, pływająca na Atlantyku na zachód od Australii, trafiła do strefy
umiarkowanej i zaczęła gwałtownie topnieć. To samo stało się z lodem, który pokrywał
biegun północny - teraz rozproszył się na północy dzisiejszej Kanady. Wkrótce powstał
nowy biegun i zaczął tworzyć grubą warstwę lodu w miejscu, gdzie niedawno był ocean.
Zniszczenia postępowały bezlitośnie. Wstrząsy i zagłada trwały, jakby nigdy nie miały
się skończyć. Ruch cienkiej skorupy Ziemi powodował kataklizm po kataklizmie. Nagłe
topnienie pływających po oceanach pól lodowych oraz przesunięcie lodowców,
pokrywających spore części kontynentów, w pobliże stref tropikalnych spowodowały
podniesienie się poziomu wód o sto kilkadziesiąt metrów i zalanie lądów dopiero co
zniszczonych przez wyzwolone uderzeniem komety fale. W ciągu jednego dnia
4
połączona z kontynentem Brytania stała się wyspą, a pustynię w miejscu znanym dziś
jako Zatoka Perska zalała woda. Nil, wpływający do wielkiej, żyznej doliny i skręcający
do wielkiego oceanu na zachodzie, teraz kończył się w miejscu, w którym
niespodziewanie powstało Morze Śródziemne.
Z perspektywy geologii ostatnia wielka epoka lodowcowa zakończyła się w mgnieniu
oka.
Dramatyczne zmiany granic oceanów oraz ich prądów spowodowały także przesunięcia
biegunów, co drastycznie zakłóciło równowagę rotacyjną planety. Kiedy bieguny
przesuwały się na nowe miejsca, oś obrotu Ziemi została chwilowo wychylona o dwa
stopnie, co zmieniło panującą na powierzchni siłę odśrodkową. Morza i oceany
dostosowały się do zmiany, zanim Ziemia zdążyła wykonać trzy obroty, jednak lądy ze
względu na swą konsystencję nie mogły zareagować tak szybko. Miesiącami trwały
trzęsienia ziemi.
Wokół planety gnały wściekłe burze niesione gwałtownymi wichrami, przez kolejne
osiemnaście lat rwące na strzępy i rozbijające wszystko, co stało im na drodze.
Uspokoiły się dopiero, gdy bieguny planety przestały się przesuwać i zatrzymały,
tworząc nową oś obrotu Ziemi. Przez ten czas morza i oceany ustabilizowały się,
pozwalając na powstanie nowych linii brzegowych w panujących przedziwnych
warunkach klimatycznych. Zmiany trwały nieprzerwanie. Wraz ze zmniejszeniem się o
połowę liczby dni w roku zmienił się podział doby na dzień i noc. Magnetyczny biegun
Ziemi przesunął się na północny wschód o kilkaset kilometrów.
Bardzo szybko wyginęły setki, może nawet tysiące gatunków zwierząt. Z obu Ameryk
zniknęły: wielbłąd jednogarbny, mamut, koń lodowcowy oraz leniwiec olbrzymi.
Przestały także istnieć tygrys szablozęby, gigantyczne ptaki ze skrzydłami o rozpiętości
ponad ośmiu metrów i wiele innych zwierząt o wadze powyżej pięćdziesięciu
kilogramów - ginęły, dusząc siew powietrzu wypełnionym dymem oraz gazami
wulkanicznymi.
Apokalipsa zniszczyła także florę. Rośliny, których nie spaliły na popiół pożary, ginęły z
braku światła słonecznego. Ten los podzieliły algi morskie. Z powodu powodzi, ognia,
burzy, lawin i unoszących się w powietrzu trujących oparów zginęło ponad osiemdziesiąt
pięć procent żywych organizmów na Ziemi.
W ciągu jednej przerażającej doby zniknęły liczne społeczności ludzkie - zarówno
wysoko rozwinięte, jak i te dopiero rozkwitające, stojące u progu złotej ery. W okrutny
sposób zginęły miliony mężczyzn, kobiet i dzieci. Zniszczone zostały wszelkie ślady
tworzących się cywilizacji, a nieliczni szczęśliwcy, którzy przeżyli, zachowali jedynie
mgliste wspomnienia przeszłości. Bezpowrotnie zamknięty został do tej pory najdłuższy,
nieprzerwany rozdział historii ludzkości - trwająca dziesięć tysięcy lat podróż od
prostego Człowieka z Cro-Magnon do pokolenia królów, architektów, rzeźbiarzy,
malarzy i wojowników. Wytwory ich talentu oraz ich ziemskie resztki legły głęboko pod
dnem nowych mórz. Pozostały nieliczne obiekty - a raczej ich fragmenty - świadczące o
istnieniu rozwiniętych kultur. Można by wręcz twierdzić, że wiele narodów i miast
istniało jedynie chwilę, po czym uległo kompletnemu zniszczeniu. Zaginęły prawie
wszystkie ślady jakichkolwiek cywilizacji.
5
Z zaskakująco niewielkiej liczby ludzi, którzy przeżyli, większość zamieszkiwała wyższe
regiony górskie, mogła więc znaleźć w jaskiniach schronienie przed furią żywiołów. W
odróżnieniu od bardziej cywilizowanych ludzi epoki brązu, którzy budowali osiedla na
nizinach, w pobliżu rzek i mórz, mieszkańcami gór byli nomadowie reprezentujący
kulturę epoki kamiennej. Zagłada dotknęła więc samą śmietankę ludzkości - Leonardów
da Vinci, Picassów i Einsteinów - a dominację nad światem przejęli prymitywni
wędrujący myśliwi. Okres ten można porównać do momentu, w którym odrzucono
wspaniałe osiągnięcia starożytnego Rzymu i Grecji, a świat na wieki popadł w
ignorancję i kulturową stagnację. Epoka neolitycznej ciemnoty przykryła całunem grób
wysoko rozwiniętych cywilizacji, a mrok miał trwać prawie dwa tysiące lat. Po tym
czasie ludzkość zaczęła powoli, bardzo powoli, wychodzić z ciemności i znów tworzyć
oraz budować miasta i cywilizacje -w Mezopotamii i Egipcie.
Tylko niewielka liczba utalentowanych budowniczych i twórczych myślicieli
pochodzących ze zniszczonych kultur przeżyła, docierając do wyżej położonych
obszarów Ziemi. Kiedy spostrzegli, że ich cywilizacji nic nigdy nie odtworzy, zaczęli
trwające wieki działania, które polegały na ustawianiu wielkich, wbitych pionowo w
ziemię tajemniczych megalitów i dolmenów, znajdowanych w Europie, Azji, na wyspach
Pacyfiku oraz w obu Amerykach. Jeszcze długo po tym, jak pamięć wspaniałego
dziedzictwa przygasła i stała się wyłącznie mitem, monumenty straszliwego zniszczenia
oraz zagłady niezliczonych rzesz ludzkich w dalszym ciągu ostrzegały przyszłe pokolenia
przed następnym kataklizmem. W ciągu tysiąclecia potomkowie mędrców powoli tracili
dawną wiedzę i wtapiali się w plemiona nomadów, aż w końcu przestali reprezentować
rasę wysoko rozwiniętą.
Przez setki lat po katastrofie ludzie obawiali się zejść z gór, by ponownie zamieszkać na
nizinach i wybrzeżach. Potomkowie narodów, które odbywały podróże morskie i miały
kiedyś techniczną przewagę nad innymi, zachowali jedynie mgliste wspomnienia
przeszłości. Zapomniano o metodach konstruowania statków oraz technikach
żeglarskich i wszystko musiało zostać wynalezione na nowo. Pokolenia, które tego
dokonały, czciły swych znakomitych przodków, uważając ich za bogów.
Lawinę śmierci i zniszczenia wywołała gruda brudnego lodu nie większa niż dzisiejsze
farmerskie miasteczko w stanie Iowa. Kometa spowodowała tragiczne zniszczenia
bezlitośnie i gwałtownie. Ziemia nie była atakowana z taką gwałtownością od czasu,
kiedy sześćdziesiąt pięć milionów lat temu trafił w nią meteoryt, który przyniósł zagładę
dinozaurom.
Tysiące lat po katastrofie komety uważano wciąż za zwiastuny wielkich nieszczęść i
zbliżających się tragedii. Przypisywano im wszelkie zło - od wojen przez zarazy po
katastrofy naturalne i zwykłą śmierć. Jeszcze do niedawna uważano je za cuda natury,
jak tęcza czy zabarwione złotym światłem zachodzącego słońca chmury.
Opowieść o biblijnym potopie i legendy o innych katastrofach wynikają z pamięci tej
właśnie tragedii. Starożytne cywilizacje Olmeków, Majów i Azteków miały wiele
tradycji związanych z prastarą zagładą. Indiańskie plemiona w całych Stanach
Zjednoczonych przekazują sobie opowieści o zalewających ich kraj wodach. Chińczycy,
Polinezyjczycy i mieszkańcy Afryki opowiadają sobie legendy o kataklizmie, który
zdziesiątkował ich przodków.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin