Maria Downarowicz_Byłam_Łączniczką.doc

(47 KB) Pobierz


Byłam łączniczką

Chociaż 1 sierpnia 2004 r. mija 60 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego, jego echa pozostają nadal niezwykle mocne. Historycy zaś chyląc czoła nad walecznością i bohaterstwem powstańców, samemu powstaniu nie mogą wystawić jednoznacznej oceny.
Wśród powstańców nie zabrakło ludzi, których korzenie sięgają na Żywiecczyznę. Poniżej drukujemy krótkie wspomnienia Marii Downarowicz z d. Urbaniec.
Redakcja

Urodziłam się w Łucku 7.10.1927 r. Mój ojciec Jan Zdzieblan-Urbaniec - urodzony w Pewli Ślemieńskiej w czasie I wojny światowej był legionistą i wywiadowcą POW. Otrzymał wiele odznaczeń, w tym Krzyż Niepodległości z Mieczami. W okresie międzywojennym pracował w MSZ na stanowisku wicekonsula w Leningradzie, Ostrawie, Pradze i Użhorodzie.
Kiedy zbliżał się wybuch II wojny światowej my z mamą wróciłyśmy z Węgier do Warszawy /gdzie mieszkaliśmy od 1936 r./, a on tam pozostał. Organizował siatkę przerzutową z Polski do Francji. Internowany, po ucieczce trafił do Turcji, potem do Libanu. Pracował w dyplomacji i był redaktorem wydawanego w Bejrucie pisma, na uchodźstwie. Zmarł w 1949 r.
Mama Zofia Jadwiga z d. Buttowt-Andrzejkowicz w latach 1918-1920 była kurierką w POW w Żytomierzu. Odznaczona została Krzyżem Niepodległości. W czasie okupacji była łączniczką płk. Kułagowskiego "Rabina" d-cy Śródmieścia w ZWZ-AK. W 1942 r. aresztowana, więziona na Pawiaku, a następnie wywieziona do Oświęcimia, zmarła na tyfus. My z braćmi Andrzejem i Maciejem należeliśmy również do AK. Andrzej w nowosądeckim, gdzie wyjechał ze względów zdrowotnych i walczył w partyzantce, w I Pułku Strzelców Podhalańskich AK. Brat Maciej, podobnie jak ja, walczył w powstaniu.
Ja w 1942 r. przeszłam kurs łączności w Szarych Szeregach. W 1943 r. dostałam przydział do batalionu "Zośka". Byłam łączniczką d-cy IV plutonu w I kompanii batalionu "Zośka". Przeszłam cały szlak bojowy oddziału. Batalion "Zośka" utworzony z młodzieży harcerskiej do powstania przystąpił jako dobrze zorganizowany, wyszkolony i uzbrojony oddział, stąd kierowany był na najtrudniejsze odcinki. Walczył na Woli, którędy wiodła arteria łącząca mosty z odwodami niemieckimi na prawym brzegu Wisły. Potem na Starym Mieście, gdzie Niemcy bronili mostu Kierbedzia, aby mieć drogę odwrotu. Kiedy Niemcy obsadzili Sadybę i Czerniaków, batalion został skierowany na ten zagrożony odcinek.
Najmilszym wspomnieniem pozostał pierwszy dzień powstania. Panował wśród nas wielki entuzjazm i radość w momencie, kiedy wkładaliśmy biało-czerwone opaski. Nareszcie skończyła się okupacja, mamy kawałek wolnej Warszawy. Niestety, radość trwała krótko. Pierwszymi ofiarami, jakie poniósł nasz batalion, były dwie sanitariuszki, mimo, że dowódca kompanii starał się oszczędzać dziewczęta. Każdy powstańczy dzień był jednak trudniejszy. Pomagałyśmy w przygotowywaniu posiłków i byłyśmy szczęśliwe, kiedy mogłyśmy je zanieść naszym chłopcom na linię. Niemcy atakowali coraz gwałtowniej tak, że późniejsze dni zlały się w mojej pamięci w jedną całość. Nie pamiętam, co jedliśmy, gdzie spaliśmy. Zapamiętałam bieganinę z meldunkami i coraz większe straty wśród najbliższych kolegów. Zmuszeni do opuszczenia Woli, przeszliśmy na Stare Miasto.
W czasie natarcia na Pawiak, miałam doprowadzić do dowództwa któregoś z chłopców. Po drodze rozwiązało mi się sznurowadło. Poprosiłam, aby na mnie zaczekał, on jednak się nie zatrzymał. Stanęłam przy pojemniku na śmieci, schyliłam się i w tej chwili eksplodował pocisk. Mój kolega został śmiertelnie ranny, a mnie uratował kubeł na śmieci. 22 sierpnia w natarciu na Dworzec Gdański zostałam ranna w obydwie nogi. Znalazłam się w przyoddziałowym szpitaliku, gdzie opiekował się nami wspaniały dr "Brom" (Zygmunt Kujawski).
Stare Miasto opuszczałam kanałami z grupą rannych, którzy mogli się samodzielnie poruszać. Przy wejściu do kanału stała w gumowym kombinezonie jakaś łączniczka i ostrzegała każdego przed wystającym żelaznym prętem. Ostrzegała w ten sposób, że nic nie mówiąc, kładła ciężką rękę na głowie wchodzącego i przygniatała go do ziemi. Potem wtykała do ręki linę i polecała, aby trzymając się jej przesuwać się do przodu. Ciężko było się poruszać w kanałowej mazi, trzeba było być zgiętym, ściany były obślizgłe, a z sufitu kapało. Najgorsze były postoje, wszyscy odpoczywali w dziwacznych pozycjach, najczęściej kucając. Nie pamiętam kto szedł za mną, ale pamiętam, że z poświęceniem klękał w tej okropnej mazi na jedno kolano, a ja siadałam mu na drugim kolanie wysuwając do przodu sztywną nogę. Wyszliśmy z kanału na Nowym Świecie. Ludzie, którzy nas witali zajęli się nami bardzo serdecznie, znalazły się miednice z ciepłą wodą i dosłownie nas myto.
W Śródmieściu mieliśmy parę dni odpoczynku. Pozwoliło mi to odnaleźć brata Macieja, który brał udział w zdobywaniu Pasty. Był żołnierzem "Koszty" (Komenda Ochrony Sztabu). Niestety radość z odnalezienia brata trwała krótko, ponieważ został ciężko ranny w prawą rękę z wyrwaniem kawałka kości. Od dziecka wykazywał zdolności graficzne i bardzo martwiliśmy się, czy będzie mógł jeszcze rysować. Idąc z oddziałem na Czerniaków zostawiłam go w szpitalu powstańczym na ul. Mokotowskiej z dużą gorączką, dostał zapalenia szpiku kostnego.
Na Czerniakowie z batalionu utworzyliśmy już tylko jakby jedną kompanię, bo straty były wielkie. Zdobyty został przyczółek, na który przepłynęli Berlingowcy. Niestety była to za mała pomoc.
13 września zostaliśmy odcięci od Śródmieścia. Walczyliśmy o każdy dom, o każdy skrawek ziemi. Mimo ogromnego poświęcenia zostaliśmy zepchnięci do ostatniego domu nad Wisłą. Wszyscy przemęczeni, niewyspani, głodni i spragnieni. Pragnienie można było gasić tylko wodą z Wisły. Nie doczekaliśmy się obiecanej pomocy z drugiej strony Wisły. Zostaliśmy w beznadziejnej sytuacji. Nie udało się przebicie, które zorganizował kpt. "Jerzy". Przejść udało się tylko kilku osobom. W tej sytuacji każdy na własną rękę decydował, co dalej zrobić. Jedni przepływali Wisłę wpław. Inni wychodzili z ludnością cywilną.
Ponieważ bardzo martwiłam się o brata, chciałam za wszelką cenę wrócić do Śródmieścia. Zebrało się nas pięcioro i przez dwie doby pokonywaliśmy odległość od Wisły do placu Trzech Krzyży. Podczas dnia ukrywaliśmy się w zaroślach na Frascati, a nocą przedarliśmy się do polskiej placówki na ul. Książęcej. Szpital, w którym zostawiłam brata został zbombardowany. Szukałam go więc po innych szpitalach. Znalazłam go w szpitalu powstańczym, na ul. Mokotowskiej, w trochę lepszej kondycji.
Za parę dni ogłoszona została kapitulacja. Znowu trzeba było podejmować decyzję, co ze sobą zrobić. Zdecydowaliśmy, że Maciek zostanie wywieziony ze szpitalem do obozu, gdzie będzie miał opiekę lekarską. Został wywieziony do Zaithainu i tam doczekał końca wojny.
Ja zdecydowałam się wyjść z ludnością cywilną, odszukać drugiego brata Andrzeja, aby razem z nim pomagać Maćkowi wysyłając paczki do obozu. Starałam się też odnaleźć stryja Władysława Urbańca, który mieszkał na Mokotowie. Niestety, od kilku osób z sąsiednich domów dowiedziałam się, że na początku powstania wszystkich mężczyzn z jego domu Niemcy użyli jako żywej tarczy na czołgach.

Maria Downarowicz

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin