granica - streszczenie szczegółowe.doc

(730 KB) Pobierz

„Granica” - streszczenie szczegółowe



Zenon Ziembiewicz był postacią powszechnie znaną w mieście. Każdy chyba kojarzył jego pochyloną sylwetkę i twarz z garbatym nosem, który jednym wydawał się przyjemnym i rasowym, a dla innych był jezuickim i nienawistnym. Wszyscy również kojarzyli postać mężczyzny z krótką, lecz piękną karierą, a jego samego postrzegano jako człowieka, który wiódł życie spokojne i dobrze zorganizowane. Dlatego też jego śmierć i związane z tym nieszczęście, które spadło na dom Ziembiewiczów, wydawało się być nieoczekiwane i trudne do wyjaśnienia.

Za życia Zenon oceniany był przede wszystkim na podstawie swojego charakteru, zasad i postępowania, które na pewno miało swoją motywację. Po śmierci ludzie zaczęli go oceniać i postrzegać bardziej zewnętrznie, oceniając jednoznacznie jego romans z protegowaną żony jako pospolity skandal. Dziewczyna, z którą Zenon się związał - Justyna Bogutówna - po całym zajściu przebywała we więzieniu. W mieście mówiono o jej histerycznym zachowaniu podczas ostatniej wizyty w biurze Ziembiewicza. Po aresztowaniu przyznała się do winy.

Również lokalne gazety podawały krótkie wiadomości, dotyczące śmierci Zenona i aresztowanej dziewczyny. Przedstawiano czyn Justyny jako niepoczytalny, a inna gazeta donosiła, że oskarżona udaje obłęd i ma zostać przewieziona do szpitala na obserwację.

O samej Bogutównie wiedziano, że była dzieckiem wdowy, która służyła w okolicznych dworach jako kucharka. Po śmierci matki, Justyna opiekowała się ciężko chorą osobą i w tym mniej więcej czasie zainteresowała się nią żona Ziembiewicza. Dzięki jej wstawiennictwu, Justyna dostała posadę sprzedawczyni, zaś po kilku miesiącach zaczęła pracować w cukierni. Po jakimś czasie sama zrezygnowała z tej pracy. Miała opinię osoby inteligentnej, grzecznej dla klientów i pracowitej.

Zenon natomiast był synem Waleriana Ziembiewicza i Joanny z Niemerów. Mieszkali w Boleborzy, należącej do rozległych włości rodziny Tczewskich, gdzie Walerian Ziembiewicz po stracie majątku swojego i żony, objął stanowisko rządcy na kilka lat przed wojną. Walerian rządził gospodarstwem uczciwie, choć nieumiejętnie, a ponadto znany był z licznych romansów, których nie ukrywał przed żoną. Do końca życia szczycił się klejnotem szlacheckim, o którym chętnie opowiadał. Wojna nie wpłynęła znacząco na życie Ziembiewiczów. Pan Walerian, choć często mówił o tym, że czekał na wolną ojczyznę, ostatecznie twierdził, że z owej wolności „jedynie Żydzi coś tak naprawdę mają”.


Dla Zenona Boleborza stawała się coraz bardziej obca, kiedy wracał do domu ze szkoły. Był uczniem pilnym i wzorowym, przywoził doskonałe świadectwa. Z czasem zaczął inaczej patrzeć na dom i rodziców, dostrzegając coraz więcej powodów do wstydu. Widział niedokształcenie matki, zaczynały go denerwować historie opowiadane przez ojca. W końcu zauważył również, że ojciec tak naprawdę nie robił nic, że zajmował się wyłącznie chodzeniem po łąkach i pilnowaniem chłopów.

W tym czasie, a były to ostatnie wakacje Zenona, znał on już dom pani Kolichowskiej przy ulicy Staszica. To w tej kamienicy mieszkała Elżbieta Biecka, z którą Zenon spacerował w pobliskim sadzie i dzięki której poznał, czym jest szczęście, mające posmak cierpienia.

II.

Właścicielką kamienicy była Cecylia Kolichowska, wdowa po rejencie, który po śmierci zostawił jej dom, nieprzynoszący sporych zysków. Pani Cecylia była zamężna dwukrotnie i obydwa małżeństwa wpłynęły na jej postrzeganie świata. Pierwszy mąż, Konstanty Wąbrowski, był socjalistą, który w niejasnych okolicznościach popełnił samobójstwo na krótko przed wybuchem wojny. Była to wielka miłość Cecylii. Drugie małżeństwo zawarła raczej z rozsądku, ze starszym od siebie o piętnaście lat, Aleksandrem Kolichowskim. Kolichowski okazał się mężczyzną zaborczym. Kontrolował każdy krok pani Cecylii. Kobieta liczyła, że ma zapewnioną spokojną starość, ale po śmierci męża okazało się, że Aleksander nie był tak bogaty, jak sądziła. Zmartwienia i gorycz małżeństwa z Kolichowskim oraz znalezione po jego śmierci kwity, świadczące o jego niewierności, sprawiły, że Cecylia postarzała się i uważała się za sponiewieraną przez życie.

Jej światem była głównie kamienica, którą starała się prowadzić i która dostarczała jej zmartwień, związanych z lokatorami. Otaczające ją życie postrzegała poprzez podział kamienicy na piętra. Część piwnic i strychu zamieniła na mieszkania, gdy znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Jednak ludzie, którym wynajmowała pokoje, zawsze tłumaczyli jej, że znajdują się w trudnej sytuacji i nie płacili czynszu.

Cecylia Kolichowska zajmowała zmniejszone o połowę po śmierci męża mieszkanie na parterze, z wyjściem na ogród, z którego jedynie ona mogła korzystać. Szczególnym miejscem był salon, w którym kobieta starała się pomieścić wszystkie meble, przeniesione z innych pokoi. Pomieszczenie sprawiało wrażenie zagraconego, pełnego pamiątek z ostatnich lat XIX wieku. Dla Zenona Ziembiewicza salon ten był najpiękniejszą rzeczą na świecie. Dostrzegał przede wszystkim różnicę między tym miejscem a skromnym i ubogim salonem w swoim domu rodzinnym w Boleborzy. Na ścianach salonu wisiały różne portrety, między innymi pierwszej żony Aleksandra Kolichowskiego. Od Elżbiety Zenon dowiedział się, że zwariowała i zmarła młodo. Przyczyną jej choroby było to, że nie mogła mieć dzieci.

W salonie tym Zenon spędzał czas z Elżbietą. Był wtedy uczniem klasy ósmej i zjawiał się w domu Kolichowskiej prawie codziennie, by pomagać w nauce niezbyt zdolnej dziewczynie. Elżbieta domyślała się, że chłopak jest w niej zakochany, lecz tak naprawdę Zenon wzbudzał w niej złość i jak najgorsze uczucia. Często chciał odchodzić, kiedy traktowała źle go, lecz wtedy dziewczyna zatrzymywała go i nakazywała przyjść kolejnego dnia. Elżbieta widziała w nim wyłącznie chłopaka ubranego w spodnie, z których już dawno wyrósł. Jedynie w niedzielę, kiedy zjawiał się w innym ubraniu, uczesany i wymyty, musiała przyznawać, że jest w nim coś ładnego. Jednak i to wywoływało w niej tylko wstręt.

W tamtym okresie Elżbieta zakochana była miłością, którą sama postrzegała jako tragiczną i prawdziwą. Uczuciem obdarzyła człowieka dużo starszego od siebie, żonatego, który był rotmistrzem i rzadko zjawiał się w mieście, kiedy wracał z frontu. Dziewczyna poznała Awaczewicza u nauczycielki francuskiego, panny Julii Wagner i tylko u niej mogła go widywać. Elżbieta była świadoma tego, że Awaczewicz może w każdej chwili zginąć i dlatego właśnie nazywała swoją miłość tragiczną. Poprzez miłość postrzegała świat, a wszystko, co było poza tym uczuciem, stanowiło jedynie uzupełnienie jej wielkich uczuć. Nie marzyła nawet, by zostały odwzajemnione.


III.

Cecylia Kolichowska prowadziła bardzo samotne życie, które wypełnione było głównie obowiązkami, związanymi z prowadzeniem kamienicy. Bardzo rzadko i niechętnie przyjmowała gości, choć zdarzały się sytuacje, że nie mogła uniknąć czyjejś wizyty. Najczęściej odwiedzała ją stara przyjaciółka, Posztraska, która zresztą zajmowała jedno z mieszkań w kamienicy pani Cecylii i najczęściej zjawiała się, gdy potrzebowała pomocy.

Jednak kilka razy do roku pani Kolichowska zmuszona była przyjmować gości. Najlepszą okazją były imieniny Cecylii, przypadające 22 listopada. Zbierały się tego dnia dawne znajome Kolichowskiej, mniej lub bardziej w tych czasach ubogie, ubrane w suknie z minionych epok, lecz mimo wszystko dystyngowane. Jubilatka patrzyła na nie z trudnym do wyjaśnienia strachem. Nie mogła uwierzyć, że również się zestarzała. Przez pryzmat skupionych w jej salonie kobiet widziała upływ czasu, którego nie potrafiła uniknąć. Pamiętała swoje znajome z czasów młodości i trudno jej było uwierzyć, że wojna, utrata bliskich i trudna sytuacja finansowa mogła je tak bardzo zmienić.

Elżbieta, która również siedziała razem ze znajomymi pani Cecylii Kolichowskiej, czuła, że te kobiety nie potrafią pogodzić się ze swoją starością. Uważała, że starość jest tylko dalszym ciągiem młodości. Była przeświadczona o tym, że bardzo wyróżnia się z tego grona właśnie dzięki swojej młodości i miłości do Awaczewicza. Przysłuchiwała się rozmowom o pogrzebach i wspomnieniach o mężu Kolichowskiej. Sama jednak nie brała udziału w wymianie zdań, której w milczeniu przysłuchiwała się również pani Cecylia.

W tym roku, kiedy Elżbieta była zakochana w Awaczewiczu, na imieninowym przyjęciu Cecylii zaczęto rozmawiać o służących. Kolichowska powiedziała, że to tacy sami ludzie jak inni, co potwierdziły jej znajome. Elżbieta wiedziała, że kłamią, że dla nich służąca to osoba, która je sama w kuchni, ma osobne wejście do domu i z której można się śmiać. Po chwili jedna kobieta dodała, że jej służąca stroi się co niedzielę i że jej zdaniem nie ma to sensu, druga stwierdza, że nie pozwoliłaby swojej służącej ubierać się lepiej od niej i spotykać z żołnierzami. Inna z kolei, Warkoniowa, opowiada o głupocie swojej pracownicy, która po śmierci jej męża nie chciała wpuścić klientki i dopiero po paru minutach powiedziała, że „pan mecenas pani nie przyjmie, bo właśnie umarł”. Warkoniowa dalej mówi o swojej służącej Bogutowej, która była wdową i w wieku czterdziestu lat zaszła w ciążę, za co Warkoniowa ją zwolniła. Później Bogutową przyjęła na służbę hrabina Tczewska, a dziecko służącej, Justynka, bawiło się z dziećmi państwa.

Rozmowa zostaje skierowana na dzieci oraz kochanki mężczyzn, które kobiety postrzegały jako wrogie sobie i niepokonane. Dla zebranych w salonie znajomych pani Cecylii, kochanki były tymi, które otrzymywały pieniądze, dobrze wychodziły za mąż i w wieku pięćdziesięciu lat zachowywały swoją urodę. Żonom z kolei pozostawały marne emerytury

oraz wspomnienia o mężach, którzy z biegiem lat stawali się coraz bardziej obcy.

Elżbieta przysłuchiwała się temu z pogardą, ponieważ miała świadomość, że jej miłość daje jej poczucie bezpieczeństwa, że nigdy nie wyjdzie za mąż, nie ulegnie mężczyźnie, a każdego, kto ją pokocha, będzie krzywdziła. Ta miłość skrywana głęboko w sercu dawała jej siłę, by żyć w ohydnej kamienicy, z ciotką, która nie potrafiła jej kochać.

IV.

Nastała wiosna, a dozorca Ignacy odbijał deski, zabezpieczające wejście do ogrodu, do którego dostęp miała wyłącznie pani Cecylia. Choć było wiadomo powszechnie, że nikt poza Kolichowską, nie ma prawa wchodzić poza parkan, oddzielający podwórze dla lokatorów od prywatnej własności Cecylii, to bardzo często dochodziło do kradzieży kwiatów i owoców, które Kolichowska sprzedawała na targu. Po każdej nocnej wyprawie do ogrodu, pani Cecylia urządzała awanturę i podejrzewała dzieci lokatorów, ponieważ pies Fitek nie szczekał w nocy. Chąśbina biła swoich synów, których najczęściej oskarżano o rabunek. Pani Cecylia krzyczała na kucharkę, że ją zwolni, jeśli jeszcze raz nakarmi wieczorem psa, który najedzony nie pilnował podwórka. Sprawa była zapominana, ponieważ nie było konkretnych dowodów, kto kradł. Jedynie pani Kolichowska przez cały tydzień po takim incydencie narzekała na swoje życie. Okno pokoju Elżbiety wychodziło na podwórko, które było brudne, a jednocześnie stanowiło dla dziewczyny ciekawe miejsce do obserwacji. Najczęściej widywała tam uwiązanego na łańcuchu Fitka, którego życie od wielu lat było nudne i monotonne. Jedynymi szczęśliwymi chwilami były te, w których pojawiała się kucharka Michalina, niosąca miskę dla psa.

Elżbieta widywała również mieszkańców sutereny, którzy każdego dnia, niezależnie od pory roku czy pogody, szli przez całe podwórze do wychodka, ukrytego za szopą. W niedzielę ludzie zbierali się na podwórku, rozmawiając ze sobą. Dla Elżbiety byli oni odmienną rasą, różniącą się od ludzi, mieszkających nad sutereną. Szybciej niż znajome Kolichowskiej starzeli się, szybciej też umierali. Posiadali również dużą ilość dzieci, które bawiły się na podwórku i hałasowały. Elżbieta widywała młodziutką Gołąbską, która siadywała na stercie ściętych czereśni ze swoim chorowitym synkiem, Stefankiem. Marian, najstarszy syn Chąśbów, czytywał zazwyczaj podartą książkę. Czasami pojawiał się też dozorca Ignacy, który nosił wodę do podlewania kwiatów.

Dla dziewczyny świat za oknem był czymś odległym i obojętnym, podobnie jak zdjęcie matki, która od kilku miesięcy się do niej nie odzywała. Wszystko odmieniło się pewnego czerwcowego dnia. Elżbieta została wezwana przez nauczycielkę francuskiego do domu na lekcję. Była świadoma, że zastanie u panny Julii ukochanego. Starała się jak najdłużej odwlec chwilę spotkania. Tym razem nikt nie otworzył szybko drzwi, ponieważ zjawiła się za wcześnie. Dopiero po paru minutach otworzył jej Awaczewicz. Mężczyzna zaczął z nią rozmawiać, a Elżbieta zastanawiała się, dlaczego jej nauczycielka jeszcze do niej nie wyszła. Bliskość Awaczewicza jednocześnie cieszyła ją i onieśmielała. Rozpoczęła się lekcja. Elżbieta obserwowała przez otwarte drzwi Awaczewicza, co rozpraszało jej uwagę. Przez cały czas rozmyślała o tych paru chwilach, kiedy byli sami w przedpokoju i nie potrafiła skupić się na zadaniach. Po skończonej lekcji, Awaczewicz zaproponował dziewczynie, że może ją odprowadzić kawałek, skoro idą w tę samą stronę. Jego propozycja zaskoczyła nauczycielkę. Kobieta nie chciała go puścić. Elżbieta uciekła stamtąd, słysząc kłótnię pary i płacz Julii oraz krzyk Awaczewicza, że ma już dość scen.

Dopiero teraz dziewczyna domyśliła się, na czym opierała się znajomość panny Julii Wagner i Awaczewicza, którego nauczycielka nazywała dalekim krewnym. Przypomniała sobie sytuację, w której ciotka Cecylia znalazła jakieś dokumenty i przedmioty w kasie męża i później nie chciała iść na jego pogrzeb. Zrozumiała też, dlaczego matka odeszła od ojca.

Kiedy biegła przez ulicę, została zatrzymana przez Zenona Ziembiewicza. Szli razem, Zenon coś jej opowiadał, a ona po raz pierwszy nie poczuła do niego wstrętu, choć chłopak nie wiedział, co tak naprawdę się z nią działo. Była nawet zadowolona, że nie musi jeść sama z ciotką. Po posiłku pożegnała się z Zenonem, mówiąc mu, że dziś nie będzie odrabiała zadań. Ziembiewicz wyszedł obrażony, ale dziewczyna wiedziała, że i tak wróci kolejnego dnia.

Gdy znalazła się w swoim pokoju, zapatrzyła się na podwórko. Zobaczyła Gołąbską, o której mówiono, że znów jest w ciąży, co wiązało się z dużym niebezpieczeństwem, ponieważ chorowała na nerki. Później spojrzała na zdjęcie matki z czasów, kiedy jeszcze nie znała ojca Elżbiety. W ciągu paru chwil świat stał się dla dziewczyny jak najbardziej rzeczywisty, nabierał realnych kształtów. Zrozumiała, że ta młoda kobieta na fotografii, obca jej fizycznie i mieszkająca w miejscach, których ona nie potrafiła sobie wyobrazić, jest najbliższą jej osobą.

W tej samej chwili Fitek zaczął wyć. Elżbieta poszła poprosić ciotkę, żeby mogła spuścić psa z łańcucha. Ciotka nie chciała się na to zgodzić i twierdziła, że nie może litować się nad psem, bo musi litować się nad sobą i że nikt nie widzi, że ona jest do kamienicy przywiązana niczym pies. Elżbieta próbowała przekonać Cecylię, mówiąc, że Fitek zwariuje, jeśli będzie przywiązany przez całe życie. Miała ochotę powiedzieć, że nie może już wytrzymać w domu, że ma ochotę zabić siebie i psa, by dłużej się nie męczył. Kolichowska odesłała ją do pokoju.


W pokoju Elżbieta płakała, myśląc o Fitku, który już nie wył, uspokojony przez kucharkę. Nie wspomniała nawet o Awaczewiczu. Dla niej w tym momencie największą tragedią był los psa, który przesłonił jej wszystkie zmartwienia.

V.
Zenon po raz pierwszy zobaczył Justynę Bogutównę w ogrodzie w Boleborzy. Dziewczyna miała wówczas dziewiętnaście lat. Od matki dowiedział się, że Justyna jest córką nowej kucharki, Karoliny Bogutowej.

Bogutowa, po tym, jak została zwolniona z pracy u Warkoniowej, urodziła córeczkę i miała problem ze znalezieniem stałego zajęcia. Dzięki temu, że znała ogrodnika z pałacu Tczewskich, została zatrudniona przez hrabinę. Bogutowa tak naprawdę nigdy nie usłyszała, że jej potrawy bardzo smakują państwu, nigdy też nie miała z nimi bezpośredniego kontaktu. Jej świat ograniczał się wyłącznie do kuchni. Justynka, pozostawiana najczęściej bez opieki, spodobała się pewnego dnia małej hrabiance i z braku towarzystwa do zabaw, mała Bogutówna została towarzyszką Róży.

Po kilku latach wyjazd Tczewskich za granicę osłabił zażyłość dziewczynek, a Justynka ze wspólnych zabaw wyniosła słabą znajomość francuszczyzny i powierzchowne wychowanie. Kiedy Karolina Bogutowa skończyła pięćdziesiąt lat, zaczęła poważnie chorować. Przez kolejne cztery lata starała się jeszcze jakoś godzić obowiązki w kuchni ze swoim stanem zdrowia, lecz po tym czasie stała się zupełnie nieprzydatna. Przez jakiś czas mieszkała z córką u znajomego ogrodnika. Dowiedziała się również, że straciła wszystkie oszczędności, ulokowane w pożyczce. Zmuszona do dalszej pracy, zostawiła Justynę, a sama zatrudniła się u plenipotenta Czechlińskiego. Po trzech latach z powodu choroby musiała zrezygnować i wtedy żona Czechlińskiego dała jej rekomendację do Ziembiewiczów. Dla Karoliny Bogutowej praca w Boleborzy stała się symbolem jej upadku. Już wcześniej dostrzegała różnicę między pałacem Tczewskich a folwarkiem Czechlińskich. Boleborza i Ziembiewiczowie, którzy wiedli życie monotonne, bez większych atrakcji towarzyskich, dla kucharki znaczyli najmniej w hierarchii społecznej. Latem sprowadziła do siebie Justynę.

Zenon zaskoczony był różnicą w wyglądzie między otyłą i zniedołężniałą Karoliną a delikatną i grzeczną Justyną, która w Boleborzy była bardzo przydatna. Wiedział, gdzie może ją spotkać, lecz w tym pierwszym okresie znajomości unikał dziewczyny. Zresztą, mając świadomość tego, że ojciec bardzo często zdradzał matkę z dziewczynami z majątku, starał się nie mieć z nimi kontaktu. Tamtego lata miał też inne sprawy na głowie, pisał bowiem rozprawę doktoryzacyjną. Rozmyślał również nad tym, co tak naprawdę czuje do rodziców, a na Boleborzę patrzył jak na coś egzotycznego.

Miał dyplom wyższej szkoły paryskiej i z ciężkim sercem obserwował życie w zapuszczonym domu, gdzie nigdy nie było pieniędzy, ale zawsze pełno służby. Dostrzegł w życiu w Boleborzy pewien nonsens, straciło ono już jakiekolwiek znaczenie, a podtrzymywane było wyłącznie z potrzeby zachowania dawnego świata. Również w pracy Justyny, w jej wielogodzinnym haftowaniu obrusów i serwet, widział „dziejowe skostnienie”. Była to dla niego praca zupełnie bezużyteczna, bo to wszystko latami leżało w szafach i jedynie podczas świąt pojawiało się na stołach.

VI.

Zenon pragnął jak najszybciej wrócić z Boleborzy do Paryża. Jednym z powodów była jego kochanka, Adela. Odczuwał coraz większy niepokój, że jego sprawy nie posuwają się tak, jak by chciał, że wojna zabrała mu dwa lata życia. Czechlińskiemu spodobały się jego artykuły napisane we Francji i zaproponował młodemu Ziembiewiczowi pracę u siebie. Jednak Zenon wiedział, że jeśli na to przystanie, postąpi wbrew sobie i szybko złoży rezygnację. Pragnął przede wszystkim żyć uczciwie.

Zszedł do jadalni i zaczął czytać list od Karola Wąbrowskiego. Karol był synem Cecylii Kolichowskiej z pierwszego małżeństwa. Przez wojnę leżał w sanatorium w Szwajcarii, gdzie całkowicie zmienił swój pogląd na ludzi i świat. Jego listy przybierały formę artykułów, w których opisywał zbiorowiska i procesy.


Zenon obawiał się, że nie uzyska odpowiedzi na najważniejsze pytanie, jakie zadał w liście do przyjaciela. Na końcu znalazł jedno zdanie, w którym Karol poinformował go, że Adela zmarła trzydziestego lipca w szpitalu de la Charite. Choć od dawna miał świadomość, że Adela umrze, to miał nadzieję, że zdąży wrócić i jeszcze ją zobaczyć.

Adela była starsza od niego i wiedziała, że Zenon jej nie kocha. Ona jednak obdarzyła go wielkim uczuciem. Znali się dwa lata, które były jednocześnie czasem szczęścia i męczarni. Pomimo ciężkich chwil z Zenonem, kobieta nie potrafiła wyrzec się swojego uczucia. Była świadoma postępującej gruźlicy i zbliżającej się śmierci. Zenon nie obiecywał jej niczego, był dla niej dobry i wdzięczny, nie udawał nawet uczuć. Adela czasami wypominała mu to wszystko, ponieważ pragnęła, by ją kochał.

Zenon jak tylko mógł, zwlekał z wyjazdem do Boleborzy, w końcu musiał ją opuścić. Przed odjazdem poprosił Karola, by zaopiekował się Adelą i pisał mu o wszystkim, co było z nią związane. Miał świadomość, że Wąbrowski, który nawet o siebie nie potrafił zadbać, nie jest odpowiednią osobą, lecz nie miał nikogo, kogo mógł prosić o taką przysługę.

Czytając słowa o śmierci Adeli, miał żal do przyjaciela, że nie napisał nic więcej, poza jednym, krótkim zdaniem. Wiedział również, że kobieta nie dostała już jego ostatniego listu. Do pokoju weszła niespodziewanie Justyna. Dziewczyna postawiła przed nim miedzianą miskę z konfiturami, powiedziała, że przestało padać, a Zenon odsunął się, by nie odczuwać bliskości Justyny. Po chwili wyszła, a on pomyślał, że jej obecność była szczególnie przykra w momencie, kiedy myślał o śmierci Adeli. Justyna ponownie wróciła do jadalni i zaczęła napełniać słoiki, tłumacząc mu, że jej matka jest znów chora. Zaczęli rozmawiać. Dziewczyna nie czuła się onieśmielona obecnością Zenona. Wspominała o swoim życiu w pałacu, o pogrzebie starego ogrodnika, o jego rodzinie. W Boleborzy zaczęły się żniwa. Zenon wciąż spotykał Justynę, choć w rzeczywistości był przekonany, że jej nie szukał. Dziewczyna chętnie mu opowiadała o innych ludziach, a on odnosił wrażenie, jakby nie miała własnego życia. Uczestniczyła we wszystkich zajęciach w majątku i to ją uszczęśliwiało.

Bardzo ważnym elementem codziennego życia w Boleborzy było wspólne spożywanie posiłków. Walerian Ziembiewicz nakazywał Bogutowej przyrządzanie potraw tak, jak dla Tczewskich. Zenon zauważył, że ojciec bardzo się postarzał, zrobił się spokojniejszy. Przestał też pić i palić. Schorowany i otyły pan Walerian nie mógł już polować, więc skupił się wyłącznie na jedzeniu, które z czasem zmieniło się w łakomstwo. Całe dnie spędzał w polu.

Matka Zenona, nazywana zdrobniale „Żancią” nie robiła w domu prawie nic, przez całe dnie grywając na fortepianie. Domem i służbą rządziła cicho i skutecznie, rozpływając się w samozadowoleniu. Po powrocie męża z pola, siadywała z nim do wspólnego posiłku. Na kolację był wtedy wzywany Zenon. W boleborzańskim domu wyróżniał się stylem bycia i poglądami. Pani Żancia wierzyła bezgranicznie w opatrzność boską i zawierzała jej całą swoją rodzinę. Po kolacji rodzina Ziembiewiczów piła herbatę, którą pani Żancia od trzydziestu lat sama zaparzała i nalewała. Potem pan Walerian całował żonę w rękę, a ona całowała jego rękę, co dla Zenona już od dzieciństwa było przykre.

Zenon obserwując rodziców, miał świadomość, że łączy w sobie cechy rodziców. Z matką potrafił się porozumieć, lecz były w niej rzeczy, które go niepokoiły. Zaś ojciec wydawał mu się znacznie groźniejszy. Czasami wstydził się, że to właśnie ojcu zawdzięcza swoje istnienie, że jest owocem jego erotyzmu. Pragnął wytępić z siebie te cechy, które odziedziczył po nim. Jednocześnie nie mógł się pogodzić z faktem, że pan Walerian coraz bardziej się starzał.

Zenon skutecznie opierał się swojej słabości do Justyny Bogutówny. Wszystko jednak sprzyjało ich kontaktom. Dziwił się matce, która doskonale znała słabość męża do młodych dziewczyn, a jednak tolerowała ich obecność we dworze. W tym okresie Justyna stała się jej ulubienicą. Opowiadała o niej chętnie synowi, nie dostrzegając, że córkę kucharki i Zenona zaczyna coś łączyć.


Zenon zaczął dostrzegać w Justynie wiele cech, które stały się dla niego ważne. Widział jej delikatne piękno, radość życia i jej przywiązanie do niego. Z czasem chciał po prostu ją mieć, choć mówiła mu, że bardzo różni się od innych mężczyzn, którzy nie dają spokojnie przejść dziewczynie. Właśnie dzięki jego zachowaniu, Justyna przestała być czujna. Kiedy zapytała go, czy wróci za rok do Boleborzy, nie potrafił jej niczego obiecać, lecz odpowiedział, że wróci. Zaskakiwała go tym, że szukała jego towarzystwa, zachowując się tak, jakby ją kochał. Zanim Zenon wyjechał, Justyna została jego kochanką.

VII.

Podczas ostatecznej rozmowy z ojcem, Zenon poprosił go o pieniądze, których potrzebował, by ukończyć ostatni rok nauki. Do tej pory sam starał się zarobić na szkołę, lecz przez wojnę stracił stypendium. Reakcja starego Ziembiewicza zaskoczyła syna. Pan Walerian wyraźnie się wystraszył i kazał iść Zenonowi do matki, bo to ona pilnowała wszystkich rachunków. Pani Żancia powiedziała synowi, że chętnie by mu pomogli, lecz stracili wszystko i że mają spore długi. Zasugerowała również, by Zenon został w Boleborzy. Zenon uznał, że będzie musiał sam sobie poradzić. Pani Żancia wspomina o Czechlinskim, który mógłby pomóc synowi.

Po wyjeździe z Boleborzy, Zenon był umówiony w mieście na spotkanie z Czechlińskim. Obiecał mu przysyłać z zagranicy artykuły, które miały być zamieszczane w dzienniku regionalnym. Spotkali się w restauracji Hotelu Polskiego, gdzie Zenon wręczył Czechlińskiemu pierwszy artykuł. Przez okno dostrzegł wychodzącego z cukierni Awaczewicza. Mężczyzna był w cywilu i wyraźnie się postarzał.
Zenon miał wrażenie, że sprzedał swoją duszę Czechlińskiemu, który nawet nie przeczytał jego artykułu. Czechliński, który zasadniczo ze wszystkiego kpił, mówił o założeniu pisma w sposób niejasny i pełen niedomówień. Ziembiewicz czuł się coraz bardziej bezbronny i w jakiś niezrozumiały dla niego sposób zaufał Czechlińskiemu. Jednocześnie obserwował ulicę, którą przed laty codziennie podążał do gimnazjum. W pewnym momencie dostrzegł młodą kobietę, która przywołała wspomnienie o Elżbiecie Bieckiej. Pomyślał, że tak naprawdę kocha się, kiedy jest się uczniem, a każda miłość w wieku dorosłym jest jedynie próbą zbliżenia się do dawnych uczuć. Dopiero po chwili rozpoznał w owej młodej kobiecie Elżbietę.

Nie widział jej kilka lat i nawet nie spodziewał się, że kobieta jest w mieście. Przed powrotem do Boleborzy dowiedział się, że wyjechała. Choć przez te lata nie pamiętał o niej, widok Elżbiety, zmienionej i zupełnie mu obcej, wzruszył go. Postanowił, że przed odjazdem musi się z nią spotkać, żeby zrozumieć, czy nadal coś do niej czuje, czy też są już to uczucia, które dawno przeminęły i nie zostawiły po sobie śladu.

Następnego dnia dostał od Czechlińskiego zaliczkę, która umożliwiła mu wyjazd do Paryża. Po południu udał się do domu Kolichowskiej, myśląc, że nie zastanie u niej Elżbiety. Czuł to samo, co przed laty – niepokój i nadzieję.

W tym momencie czuł się bardziej związany z Justyną, która była ciepła i łagodna. Elżbieta w jego wyobraźni była kobietą pewną siebie, wyniosłą i oschłą. Justyna kojarzyła mu się z naturą, choć początkowo sądził, że wiązanie się z nią było wyrazem słabości. Dziewczyna zgodziła się na rozstanie, ponieważ od początku wiedziała, że Zenon będzie musiał wrócić do Paryża. Jednak w jej sposobie bycia było coś, co go ujmowało, co sprawiało, że nie mógł jej powiedzieć przy wyjeździe, że do Boleborzy nie zamierza wracać, że to już zamknięty okres w jego życiu.

W mieszkaniu Kolichowskiej wszystko wydawało się Zenonowi znajome. Tak, jak przed laty drzwi otworzyła mu służąca i wpuściła go do salonu. Do pokoju weszła Elżbieta. Powitała go, jak dawnego znajomego, mówiąc, że się cieszy, że nie zapomniał o nich. Niestety Cecylia czuła się źle i nie mogła go przyjąć. Stała przed nim dorosła kobieta, inna niż dziewczyna sprzed lat, z którą najbardziej kojarzył jej długie warkocze.


W pierwszej chwili zrobiła na nim złe wrażenie. Była dziwnie niespokojna, nerwowa, co sprawiało, że czuł nad nią swoją przewagę. Pytała o to, co robił przez te lata, nie mówiąc niczego o sobie. Na jego pytanie o to, co działo się w jej życiu, odparła wymijająco, że należy do tego domu, że to miasto, kamienica, podwórze to część jej życia i ona się z tych części sama składa. Wspomniała, że wiosną wyjechała do Szwajcarii, do matki.

Zenon patrzył na sztuczność jej zachowania i po raz pierwszy okazał jej swoją wzgardę. Tak, jak kiedyś ona okazywała mu swoją złośliwość i drwiła z niego. Teraz była inna – grzeczna, wesoła, lecz zarazem pusta. Zarzucił jej sztuczną wesołość i wyznał, że wtedy był w niej zakochany. Odparła, że nie miało to znaczenia, bo byli dziećmi, a teraz są już dorośli. Zenon wspomniał, że w Paryżu zaprzyjaźnił się z Karolem Wąbrowskim. Elżbieta poprosiła go, by porozmawiał z nim i wpłynął na niego, by przyjechał do matki, która jest coraz bardziej chora.

Ziembiewicz próbował dowiedzieć się od Elżbiety, co robiła przez te lata. Odpowiedziała mu, że przez jakiś czas pracowała w starostwie, ale musiała zrezygnować z posady, by zająć się chorą ciotką. Nagle kobieta zapytała go, czy wie, co jest pod nimi. Zaczęła opowiadać o rodzinie, która zajmuje mieszkanie w piwnicy, pod podłogą salonu. Mówiła, że mieszkają tam cztery dorosłe osoby i dziecko. W ciągu ostatnich lat zmarło tam troje dzieci, a wiosną zamieszkała tam również matka, chora na raka.

Przed kilkoma dniami wprowadził się także brat. Sama czasami miała wrażenie, że nie są to ludzie, lecz szczury. Opowiadała, że rodzina została eksmitowana z mieszkania na piętrze, ponieważ nigdy nie płaciła czynszu. Kolichowska zlitowała się nad chorą po porodzie Gołąbską i pozwoliła zająć pomieszczenie w piwnicy. I tak mieszkają już sześć lat, co noc śpiąc w jednym łóżku z matką. Wspomniała, że od dwóch lat zastępuje Cecylię Kolichowską i prowadzi meldunki w kamienicy, przez co wie o wszystkim, co się dzieje w domu. Dla niej kamienica była dziwnym miejscem, w którym ludzie żyją jakby warstwami, gdzie dla jednych sufit jest dla drugich podłogą. Mówiła, że w piwnicach mieszka więcej ludzi niż na wszystkich piętrach. Elżbieta czuła się zrośnięta z kamienicą. Przez to, że prowadziła dom i wiedziała o każdej śmierci, o każdym nowym lokatorze, to sama przyczyniała się do tego, że ludzie żyli w coraz większej ciasnocie i musiała się z tym godzić.

Zenon poczuł, że to jest ich pożegnanie. Lecz, tak jak przed laty, zapytał Elżbietę, czy może przyjść kolejnego dnia. Kobieta zgodziła się. Kiedy wyszedł z kamienicy, spotkał ponownie Awaczewicza, który podążał w stronę domu Kolichowskiej. Ziembiewicz domyślił się, że mężczyzna idzie do Elżbiety.

VIII.

Pewnego dnia, po jednej ze sprzeczek z Elżbietą, Cecylia Kolichowska powiedziała, że wszystkiego mogła się spodziewać, tylko nie tego, że będzie stara. Czasami odnosiła wrażenie, że jej bratanica jest osobą bez serca, a ona przywiązała się do niej jak do rodzonego dziecka. Dostrzegała, że Elżbieta żyła własnym życiem, jakby nikogo poza sobą nie widziała. Dziewczyna zawsze sprzeciwiała się zdaniu ciotki, co szczególnie bolało Kolichowską.

Wychowywała ją, choć Elżbieta nie była sierotą. Jej matka miała wszystko, odkąd została żoną dygnitarza, którego kochanką była przez wiele lat. Elżbieta stawała w obronie lokatorów i pracowników, co dla pani Cecylii było niezrozumiałe i nie potrafiła dowiedzieć się, jakimi racjami jej wychowanica kieruje się, broniąc innych. Po każdej ostrzejszej wymianie zdań, kobiety nie odzywały się do siebie. Cecylia próbowała tłumaczyć zachowanie Elżbiety jej młodym wiekiem i twierdziła, że po jej śmierci będzie mogła robić, co będzie chciała. Na razie jednak powinna zgadzać się z jej wolą i zagwarantować jej spokojną starość.

Pani Cecylia z trudem godziła się ze swoim wiekiem. Czuła, że wiele rzeczy ma niedokończonych, że zbyt długo odkładała wiele spraw na później. Chciała najpierw wyjaśnić problemy, związane z kamienicą i lokatorami. Wtedy mogłaby wreszcie zająć się sobą oraz pogarszającym się stanem zdrowia. Nic się jednak nie zmieniało. Zaczęła jedynie coraz bardziej podupadać na zdrowiu i coraz więcej czasu spędzała w łóżku, mając kłopoty z poruszaniem się. Dopiero wtedy zrozumiała, że tak naprawdę nic już jej nie czeka, że teraz ma przed sobą tylko śmierć.


Coraz częściej myślała o jedynym synu, którego widziała po raz ostatni w dniu, kiedy wywoziła go ciężko chorego do sanatorium. Prz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin