Klatwa imperium #2 Brama Ognia - HARLAN THOMAS.txt

(1278 KB) Pobierz
HARLAN THOMAS





Klatwa imperium #2 BramaOgnia





(The Gate of Fire)





THOMAS HARLAN





Przelozyl Janusz Ochab





Dla Suzanne Bez jej milosci i wsparcia

w ogole nie byloby to mozliwe





SANKTUARIUM W DELFACH,ACHAJA, 710 AB URBE CONDITA

(31 p.n.e.)





Palace promienie slonca zalewaly waski dziedziniec miedzy domem Wyroczni i kolumnami Miejsca Oczekiwania. Kobieta zeszla chwiejnym krokiem ze schodow przed domem - w eleganckich butach trudno bylo jej zachowac rownowage na stopniach wyzlobionych gleboko przez dziesiatki tysiecy stop. Gwardzisci pochwycili ja za rece i przytrzymali. Usmiechnela sie smutno i w gescie wdziecznosci musnela palcami ich opalone ramiona. Blask slonca i blyszczace, kolorowe sciany kompleksu swiatynnego kluly ja w oczy, przywykle do mroku panujacego we wnetrzu domu. Kobieta zakryla twarz zaslona z czerwonego jedwabiu i ruszyla powoli w strone poludniowego kranca dziedzinca.Za kolumnami ustawionymi wzdluz krawedzi dziedzinca rozciagal sie widok na gorskie zbocze opadajace ku blyszczacej odnodze morza. Daleko w dole woda skrzyla sie niczym posrebrzane zelazo. Powietrze wydawalo sie kobiecie niesamowicie czyste, kiedy oparla sie o jedna z kolumn i polozyla dlon na ciemnej powierzchni w kolorze ochry. Farba zluszczyla sie pod dotykiem, pozostawiajac na jej palcu waska smuzke barwnika. Kobieta czula sie wyczerpana i stara; zmeczona dlugimi zmaganiami. Z dala od ciekawskich spojrzen straznikow i sluzacych, ktorzy wyszli za nia z domu Wyroczni, pozwolila, by lzy saczyly sie powoli z jej obwiedzionych weglem oczu. Zamrugala powiekami i spojrzala na zachod, na dlugi jezor wody Morza Wewnetrznego.

Katem oka dojrzala kleby dymu bijace w niebo, oddech drewna, smoly i plotna.

Resztki naszych snow, pomyslala. Apollo i Re przywolali je z powrotem do nieba.

Lzy wyzlobily waskie smugi w starannym makijazu podkreslajacym jej urode. Odsunela sie od kolumny i zwrocila do kapitana gwardzistow.

-Rufusie, musimy... - Urwala nagle, widzac, jak sluzacy rozstepuja sie na boki. Jakas malenka postac dreptala przez tlum kobiet, podtrzymywana z obu stron przez usmiechniete sluzki. Serce zabilo jej mocniej, gdy ujrzala duze oczy i niewinna twarzyczke. Kapitan odsunal sie o krok, lustrujac tlum spojrzeniem. Pokryta bliznami dlon gwardzisty spoczela na miedzianej galce miecza. Krolowa przyklekla, zapominajac o zaslonie, ktora opadla z jej twarzy.



-Och, moj sliczny chlopczyku... - Wyciagnela rece, pochwycila synka i wyprostowala sie, opierajac go na biodrze.

Jeden sen zostaje na ziemi, pomyslala. Glebokie bruzdy na jej twarzy wygladzily sie, a do oczu powrocil grozny blysk. Zwyciestwo bedzie moje!





KONSTANTYNOPOL, STOLICAWSCHODNIEGO CESARSTWA

RZYMSKIEGO 1378 AB URBE

CONDITA (623 n.c.)





Z drogi! Obywatele, zrobcie miejsce dla legionu! Szczuply, ciemnowlosy mezczyzna odsunal sie na bok i skryl w szerokich odrzwiach, czekajac, az przez ulice przejdzie dluga kolumna uzbrojonych mezczyzn. Rzymscy zolnierze ubrani byli w poszarpane czerwone plaszcze okrywajace znoszone i pogiete zbroje. Zelazne helmy, zapiete pod brodami na skorzane paski, takze byly mocno podrapane i pogniecione. Pierscienie zbroi okryly sie gdzieniegdzie plamami rdzy, gdzieniegdzie okrywaly je skorzane laty. Niektorzy legionisci mieli tylko fragmenty zbroi, a ich ramiona i uda chronily kawalki gotowanej skory lub ciezkie welniane nogawice. Podobnie wygladaly ich twarze, wymeczone miesiacami walk na murach miasta. Mimo to bila od tych ludzi dziwna moc, cos zimnego i okrutnego niczym zimowe niebo wiszace nad miastem, pewne zwyciestwa.Mezczyzna oparl sie o framuge i poprawil ciemnozielona, welniana peleryne siegajaca mu za kolana. Drobne kropelki lodowato zimnej wody opadly na ciezkie, czarne buty, snieg, ktory spadl minionej nocy, topnial teraz w cieple miasta, wypelniajac ulice paskudna brunatna breja. Przez ramie mezczyzny przerzucony byl ciezki skorzany pas podtrzymujacy na jego plecach pochwe, w ktorej kryl sie dlugi miecz. Blysk metalu ukrytego pod peleryna zdradzal obecnosc metalowej kolczugi.

Na koncu podwojnej kolumny legionistow szedl ouragos, zolnierz zamykajacy kolumne. Jego spojrzenie zatrzymalo sie na moment na mezczyznie, na jego ostrych, zachodnich rysach, waskiej talii, szerokich ramionach i spiczastych nawoskowanych wasach. Zolnierz jeszcze przez dluzsza chwile przygladal sie obcemu, nim wreszcie odwrocil wzrok i podazyl za kolumna.

Nikolas zachowal kamienna twarz, choc mial wielka ochote usmiechnac sie szyderczo. Nieprzyjazne, chlodne spojrzenie zolnierza mocno go zirytowalo, wiedzial jednak, ze nie powinien wzniecac o tej porze zadnych bijatyk.

To przez te wasy, pomyslal zadowolony z siebie. Kazdy czlowiek zazdrosci innym tego, czego sam nie moze miec.



Zima nie spieszyla sie tego roku do wschodniej stolicy. Dopiero po dlugiej jesieni przeplatanej okresami zimnej pogody, cieplych slonecznych dni i gwaltownych, zimnych wiatrow, osiadla w miescie na dobre. Kazdej nocy na dachy swiatyn i insuli spadala swieza warstwa sniegu, skrywajac litosciwie brud zbyt wielu ludzi stloczonych tu przez osiem lat niemal nieprzerwanego oblezenia.

Nikolas stawial dlugie kroki, lawirujac miedzy popekanymi plytami chodnika. Z szerokich szczelin wyplywaly kleby smierdzacej pary - pod ulica biegl kanal sciekowy. Nikolas nie zwracal uwagi na nieprzyjemne zapachy - przybyl do miasta w lecie, kiedy smrod byl znacznie gorszy. Na koncu ulicy wznosily sie haldy gruzu - popekane cegly i dachowki - blokujace droge.

Wspial sie na to niestabilne, okryte sniegiem gruzowisko. Kaptur jego peleryny opadl na plecy, odslaniajac pociagla twarz. Gdy spomiedzy chmur zaczelo wreszcie przeswitywac slonce, podniosl dlon okryta rekawica, by przyslonic oczy o dziwnej, fioletowej barwie, ktore zwrocily nan uwage niejednej kobiety. Za sterta gruzu rozciagal sie szeroki bulwar siegajacy do zewnetrznych murow miasta. Domy i sklepy, ktore wznosily sie niegdys w cieniu murow, zostaly wyburzone piec lat wczesniej, kiedy do miasta przybyl cesarz Herakliusz. Teraz przestrzen wzdluz umocnien wypelniona byla ludzmi, konmi, wozami i wszelkiego rodzaju ekwipunkiem wojennym.

Nikolas ruszyl w dol zbocza i wkroczyl na teren zajety przez wojsko. Szedl ostroznie, starajac sie nie zwracac na siebie uwagi kamieniarzy i inzynierow pracujacych w cieniu poteznych murow. Spojrzal w gore, obserwujac poczynania zolnierzy stacjonujacych na szczycie wysokich na czterdziesci stop umocnien. Wydawali sie beztroscy, wrecz nonszalanccy - stali na wewnetrznych umocnieniach, przez ktore wrog jeszcze nigdy sie nie przedarl. Wzdluz murow wznosily sie rozstawione w nierownych odstepach wieze. Dotarlszy do szanca, barbarzynca skrecil w lewo i podszedl do waskiej, polkolistej bramy osadzonej w murze. Przez otwarte szeroko wrota, okute zelaznymi klamrami i ozdobione figurka mezczyzny w staromodnej todze, unoszacego reke w gescie blogoslawienstwa, wjezdzal wlasnie oddzial konnicy.

Wyszedlszy ponownie w blady blask zimowego slonca, mezczyzna otulil sie szczelniej peleryna. Miedzy poteznymi murami wewnetrznymi i nizszymi, choc takze budzacymi respekt, umocnieniami zewnetrznymi ciagnal sie szeroki na jakies pietnascie krokow pas otwartej przestrzeni zwany peribolos. Tutaj takze krecili sie robotnicy z mlotami i kilofami, dogladani przez inzynierow w wysokich kapeluszach, dzierzacych w dloniach woskowe tabliczki. Widac bylo rowniez liczne oddzialy zolnierzy w czerwonych i szarych ubraniach, maszerujacych na poludnie, w strone morza. Nad ta rzeka ludzi wznosil sie drugi mur, protichisma, wzdluz ktorego toczyla sie bitwa. Ten szaniec mial tylko trzydziesci stop wysokosci, lecz podobnie jak mur wewnetrzny naszpikowany byl wiezami i blankami.



Nikolas rozejrzal sie dokola i ruszyl do drewnianej wiezy wybudowanej przy murze. Gdy wspinal sie po schodach we wnetrzu wiezy, liczyl ludzi na ulicy, probowal okreslic wytrzymalosc masywnych granitowych blokow zlaczonych przez inzynierow cesarza Konstantyna i ludzi ze stronnictwa hipodromu w potezny mur zewnetrzny najwiekszego miasta swiata. Teraz bylo to dlan przyjazne miasto, jednak w jego zawodzie trudno bylo pozbyc sie starych nawykow. Dzis, widzac te zdumiewajaca sile, byl zadowolony, lecz zastanawial sie, co myslalby o nim, gdyby stal za murami i spogladal ze wzgorz Tracji na przedmiot pozadania.

Widzialbym ogromne miasto, otoczone murami i wiezami, ktore nie maja sobie rownych na calym swiecie. Wlasnie to bym zobaczyl.

Gdy dotarl na szczyt muru, uderzyl wen zimny polnocny wiatr, ktory szczypal w uszy i szarpal polami peleryny. Ciezkie szare chmury znow sie rozstapily, przepuszczajac waskie smugi slonca. Powietrze bylo jednak rzeskie, Nikolas wdychal wiec lapczywie aromat zywicy z odleglych ognisk i ostry zapach morza, tak rozne od zgnilego smrodu miasta. Usmiechnal sie do siebie, uradowany ta nagla odmiana. Przez wiele dni nienawidzil miasta. Znow wrocilo don wspomnienie sosnowego pokladu kolyszacego sie pod jego stopami, bryzy glaszczacej go po twarzy i huku fal uderzajacych w wybrzeze Kaledonii. Westchnal ze smutkiem i odsunal te mysli od siebie. Piecdziesiat krokow dalej na lewo wznosily sie szesciokatne mury Drugiej Bramy Wojskowej, ciemne i zlowieszcze, poznaczone bliznami po uderzeniach pociskow i kamieni. Nikolas ruszyl w te strone.

Po jego prawej rece wznosily sie blanki przypominajace ogromne wyszczerbione zeby. Miedzy blankami mury pokryte byly plamami zakrzeplej krwi i upstrzone sladami po uderzeniach roznego rodzaju broni, ktora napastnicy atakowali miasto przez ostatnie trzy lata. Rzymscy zolnierze stali za zaslona muru, otulajac sie szczelnie plaszczami. Niektorzy trzymali w dloniach kubki z parujacym, goracym winem. Wszyscy przygladali mu sie uwaznie, kiedy przechodzil, on zas...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin