Sandemo Margit - Opowieści_32 - Sindre , mółj syn.pdf

(496 KB) Pobierz
8592468 UNPDF
MARGIT SANDEMO
SINDRE, MÓJ SYN
Ze szwedzkiego przełożyła
ELŻBIETA PTASZYŃSKA - SADOWSKA
POL - NORDICA
Otwock 1998
ROZDZIAŁ I
Sindre już nie mógł doczekać się urodzin, na które mama obiecała mu wspaniały
prezent. Choć za kilka tygodni skończy dopiero trzy latka, był duży jak na swój wiek i
wyjątkowo spokojny. Miał ciemnoblond włosy i poważne oczy. Inne dzieci nazywały go
ofermą.
Siedząc na czubku wielkiego głazu w przedszkolnym ogródku, patrzył rozmarzony na
bawiących się kolegów i koleżanki, lecz w ogóle ich nie widział. Rozmawiał z tatą.
„Najbardziej to chciałbym dostać traktor, w którym można nogami przyciskać
pedały”, mówił w myślach. „Taki jak ma Björn. Jeszcze ani razu nie pozwolił mi się nim
przejechać, a on jest taki ładny. Cały czerwony z czarnymi kołami. Ale może być też co
innego, jak wolisz”.
Dziewczynki z grupy sześciolatków podbiegły do niego z krzykiem.
- Zjeżdżaj stąd, ty ofermo, to nasze miejsce!
Sindre zszedł powoli na dół.
„To nic nie szkodzi, tato”, zapewniał ojca w duchu. „Wcale nie jest mi przykro”.
Właściwie to jeszcze nie stworzył sobie w wyobraźni jego dokładnego obrazu. Tata
powinien być wysoki i silny, mieć delikatne ręce i pogodne oczy. Może trochę przypominać
ojca Björna, który jeździ takim wspaniałym samochodem. Ale musi być znacznie silniejszy,
na pewno o wiele silniejszy.
Żeby wreszcie przyszła mama! Tak bardzo chciałby już pójść do domu, znaleźć się w
swym przytulnym pokoiku, w którym mógł spokojnie się bawić, nie poszturchiwany bez
przerwy przez inne dzieci, i gdzie mama przywoływała go ciepłym głosem do kuchni, żeby
coś zjadł. Bo Sindre lubił jeść. Nawet było to trochę po nim widać, w każdym razie tak
twierdzili starsi koledzy. Ale mama uważa, że on wcale nie jest gruby, tylko mocno
zbudowany. I ciężki.
Pediatra mówi tak samo. „Co ty, u licha, jadasz, Sindre? Ołów?”
Po oczach chłopca dało się od razu zauważyć, że znowu jest nieobecny myślami.
Ostatnio mama miewała bóle. Prawie każdego dnia, i wtedy robiła się całkiem biała na
twarzy. Kiedy Sindre patrzył na nią, też zaczynało go boleć. Ale mama wciąż powtarzała, że
to nic takiego, że zaraz przejdzie.
Jeden z chłopców, biegnąc, wpadł prosto na niego i go przewrócił. Gdy Sindre był już
bliski płaczu, tata od razu otoczył go ramieniem i łzy natychmiast obeschły.
Przedszkolanka nie mogła się powstrzymać, by nie zwrócić mu uwagi:
- No, rusz się, Sindre, pobaw się wreszcie z dziećmi! Ciągle tylko chodzisz i marzysz.
Może byś się jednak do nich przyłączył.
Maluch próbował wymyślić jakąś odpowiedź, ale potrzebował na to więcej czasu.
Nigdy nie udawało mu się w porę otworzyć buzi, ponieważ nikt nie miał cierpliwości czekać.
Wychowawczyni westchnęła zrezygnowana i zwróciła się znowu ku innym podopiecznym.
Sindre po cichu wyjaśnił ojcu:
„Starałem się odpowiedzieć, ale nie zdążyłem. Chodź, pospacerujemy trochę po łące”.
Czy to niebezpieczne chodzić po łące? Można spotkać trolla? Sindrego oblała zimna
fala strachu.
Ale przecież tata jest blisko. Poza tym wtedy to było w lesie...
Dłoń taty dotknęła jego ramienia i obaj wyszli razem na małą łączkę przedszkolnego
ogródka.
Syreny ambulansu brzmiały tak, jakby znajdowały się i blisko, i daleko zarazem. Te
okropne syreny, przypominające ujadanie psów, zawsze ją wyjątkowo przerażały, bo zdawały
się mówić znacznie więcej o nieszczęściach i smutku niż wszystkie inne odgłosy.
Otoczona raz migotliwym światłem, raz nieprzeniknioną ciemnością, czuła ból. Nie
mogła się zorientować, gdzie się znajduje. Czy w swoim łóżku, czy też...?
Mali otworzyła raptownie oczy i ujrzała nad sobą sufit karetki. Ktoś położył jej dłoń
na ramieniu. To Sonia, sąsiadka z piętra.
- Leż spokojnie, nie denerwuj się - powiedziała. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz!
Co ja tu robię? pomyślała przerażona Mali. Co się stało?
Próbowała zebrać myśli i przypomnieć sobie, co się właściwie wydarzyło, ale ujrzała
jedynie zamglone i chaotyczne obrazy z powszednich dni.
Jedzie z Sindrem autobusem i trzyma go mocno za rączkę. Ciasno, dorośli
pasażerowie nieustannie potrącają małego chłopca. Te jego oczy, zawsze wyrażające
niepomierne zdumienie i jakby trochę nieobecne. Jest trochę opóźniony w rozwoju - lekarz
zapewnia jednak, że nie należy się niepokoić, ponieważ Sindre ma tylko nieco wolniejszy
rytm życia. Zupełnie inny niż, na przykład, żywa jak srebro córeczka sąsiadów, biegająca
niezmordowanie z iskierkami w oczach i chwilami irytująco niecierpliwa.
Przedszkolny ogródek... Wszystkie dzieci i łagodny uśmiech jej synka.
Przedszkolanka!
„Sindre to miłe dziecko, ale jest bardzo zamknięty w sobie i najchętniej przebywa
sam. Poza tym chyba jeszcze niewiele mówi, prawda?”
Mali nie miała pojęcia, dlaczego jej mały chłopczyk zrobił się ostatnio taki milczący.
Sądziła, że wychowuje go właściwie. Próbowała wpoić w niego wiarę w siebie i nauczyć
samodzielności. Ale dzieci są tak różne.
Jej praca to nudne kontrolowanie faktur. Ostatnie dni... jak trudno się skoncentrować.
Powinna była zostać w domu. I pójść do lekarza. Ale musiała przecież opłacić czynsz i
rachunek za prąd, i resztę podatku. Nie mogła sobie pozwolić na zwolnienie lekarskie.
Dlaczego nie jest z Sindrem przez cały dzień? Przecież on potrzebuje jej obecności.
Czy na pewno dobrze się czuje w przedszkolu? Czy ona go przypadkiem nie zaniedbuje?
Niepokój, troska - i ból.
Powinna była pójść do lekarza.
Zupełnie nieoczekiwanie dla samej siebie głośno wyraziła zdziwienie:
- Co ja tu robię? Co się stało?
- Trochę za długo chodziłaś z tym bolącym wyrostkiem - odpowiedziała Sonia
pogodnym tonem. - Wreszcie zebrała się ropa. Już dawno należało zgłosić się do lekarza!
- A Sindre? Ja nie mogę zostać w szpitalu! Kto się nim zajmie?
- Już ci powiedziałam: uspokój się. Wszystko będzie dobrze.
- Przecież ty wyjeżdżasz jutro do Anglii.
- Tak, i rzeczywiście nie mogę z tego zrezygnować. Ale nie martw się: zanim wyjadę,
znajdę kogoś, kto zaopiekuje się chłopcem. Możesz być spokojna.
- Tylko kogo?
- Chyba wiem, kto mógłby się nim zająć - rzekła Sonia, Mali jednak była zbyt
rozpalona gorączką, by wyczuć w głosie sąsiadki ponury ton.
Zbliżali się do bramy szpitala. Chora jednak tego nie zauważyła, ponieważ znowu
straciła przytomność.
ROZDZIAŁ II
Gdy rozległ się dzwonek u drzwi, przyciskany wielokrotnie ręką jakiegoś
zniecierpliwionego intruza, Gard Mörkmoen podniósł się powoli z krzesła. Wyraźnie
zirytowany, rozprostował swe długie nogi i, odłożywszy wieczorną gazetę, ruszył w kierunku
holu. Kto to mógł być? Nie spodziewał się przecież niczyjej wizyty.
Niemal każdy w takiej sytuacji zerknąłby odruchowo w lustro wiszące w przedpokoju,
by upewnić się, czy dobrze wygląda. Ale Gard Mörkmoen nigdy nie interesował się lustrami.
Nie przejmował się też tym, co myślą o nim inni.
Przed drzwiami stała nie znana mu kobieta z małym chłopcem.
Wyglądała na osobę wyjątkowo nieprzejednaną, wręcz agresywną.
- Bardzo proszę, oto on, mały Sindre. Mali Vold jest w szpitalu, a ja nie mogę się nim
zająć. Myślę, że najwyższa już pora wykazać się odpowiedzialnością! Teraz pana kolej!
Gard stał zupełnie osłupiały. Spojrzał na małego chłopca, który przyglądał mu się
badawczo niewinnymi oczyma.
- Nie rozumiem...
- Doprawdy? Niech pan przestanie udawać! To nie uchodzi - rzekła kobieta,
wpychając do przedpokoju chłopca i jakąś nędzną walizkę. Gard był zbyt oszołomiony, by
zaprotestować.
- To, że Mali, kierowana głupią dumą, nie chciała zdradzić pana nazwiska, wcale nie
znaczy, że tak łatwo uda się panu wywinąć! Nie mam ani odrobiny współczucia dla tchórzy.
- Pani wybaczy, ale musiała zajść jakaś pomyłka. Ja nie znam żadnej Mali Vold. Ani...
ani... Sindrego, bo chyba tak ten chłopiec ma na imię?
- Niech się pan przestanie zgrywać! Pan jest Gard Mörkmoen, prawda?
Mężczyzna mógł tylko to potwierdzić.
- No właśnie, to nie jest popularne nazwisko - skomentowała kobieta. - Mali nie
należy do osób, które wszędzie szukają słuchaczy, żeby poskarżyć się na własny los. Ale my
mieszkamy po sąsiedzku i pewnego razu, kiedy było jej szczególnie ciężko, opowiedziała mi
wszystko o sobie. I o panu, jak pan zniknął, kiedy to się stało. Spotkała pana jeszcze raz,
zupełnie przypadkiem. Wtedy właśnie dopiero co urodził się Sindre, a pan obiecał odwiedzać
ich i zajmować się małym. Niczego więcej Mali nie pragnęła. Lecz, oczywiście, pan nigdy już
się nie pojawił. Ona zaś czuła się zbyt zraniona, by pana szukać. Nawet nie zgłosiła pańskiego
nazwiska na policję. Po prostu nie chciała mieć z panem więcej do czynienia! Rozumie pan?
Gard powoli zaczynał być zły. Nie miał jednak szansy zaprotestować.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin