Maxwell Cathy - Pojednanie.doc

(1509 KB) Pobierz
CATHY MAXWELL

Cathy Maxwell

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pojednanie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

Rzekł: Ten ci zdrowy chwat,

Którego oblubieńcem zwą?

Rzekł: Ten ci zdrowy chwat,

Co umie igrać z panną swą?

 

„Zielone zaślubiny”

 

 

 

Craige Castle, Wschodnia Anglia, 1806

 

- Nie chciał się ze mną żenić - powiedziała cichym, smutnym głosem Mallory Edwards Barron, siedząc na krześle przy toaletce - To było widać.

Głęboko zaczerpnęła tchu i spojrzała w lustro; napotkała wzrok matki. Miała nadzieję, że lady Craige będzie innego zdania.

Przez moment Mallory widziała w oczach matki odbicie własnych obaw, lecz już po chwili lady Craige nerwowo zatrzepotała rzęsami; przestała szczotkować włosy córki i ścisnęła ją w pocieszycielskim geście.

- Co ty opowiadasz? John Barron na pewno chciał się z tobą ożenić.

Rozmawiały szeptem, zdając sobie sprawę z obecności dwu służących, sprzątających po kąpieli Mallory. Drzwi na korytarz to otwierały się, to zamykały; dobiegał zza nich szmer rozmów gości w jadalni, przerywany wybuchami śmiechu.

- Wczoraj wieczorem słyszałam, jak kłócił się ze swoim ojcem w bibliotece. Odniosłam wrażenie, że John przed przyjściem tutaj w ogóle nie wiedział, że ma się żenić. Czy to możliwe? Dlaczego ojciec powiedział mu dopiero w przeddzień ślubu, że znalazł dla niego kandydatkę na żonę?

- Mallory, gdzie się podziała twoja wyobraźnia, twój rozsądek? Jakie to ma znaczenie, kiedy John dowiedział się, że ma się ożenić? Liczy się tylko nasz dom, zamek Craige, a dzięki temu małżeństwu w przyszłości zostaniesz jego panią. Ale najpierw twoje małżeństwo z Johnem Barronem musi zostać skonsumowane.


Mallory poczuła ucisk w żołądku.

- Przecież w czasie uczty weselnej prawie w ogóle się do mnie nie odzywał.

Delikatny uścisk dłoni matki na ramieniu przypomniał Mallory, że nie są same. Sally, młoda dziewczyna ze wsi, która została najęta, by tego wieczoru pełnić rolę służącej Mallory, wróciła do pokoju i pracowicie ścieliła bogato rzeźbione elżbietańskie łoże z baldachimem, zajmujące znaczną część pomieszczenia.

Rodzice Mallory przypieczętowali swe małżeństwo na tym łożu, przed nimi uczynili to ich rodzice, a jeszcze wcześniej - dziadkowie. A teraz ona miała położyć się na nim z mężczyzną, którego prawie w ogóle nie znała, by uczynić zadość tradycji i zyskać prawo do tytułu pani zamku Craige.

Od czasów Wilhelma Zdobywcy, który ofiarował ten zamek Mallardowi, zaufanemu przyjacielowi i powiernikowi, każda panna młoda z rodziny Craige spędzała noc poślubną w tej komnacie. Jutro rano ksiądz, matka Mallory i jej nowy teść, sir Richard Barron, który odziedziczył tytuł jej ojca, wicehrabiego Craige, przyjdą tu i obejrzą prześcieradło, sprawdzając, czy są na nim ślady krwi, dowód, że Mallory Craige była dziewicą. Od tej chwili ona i jej mąż, John Barron, będą uznani za prawdziwie poślubionych przed Bogiem i przed ludźmi.

Następnie prześcieradło zostanie wywieszone za oknem komnaty i w całej parafii rozpocznie się świętowanie. Mallory drżącą ręką sięgnęła po kryształowy kieliszek z winem, stojący na toaletce. Unikała spoglądania w lustro. Dziewicza biel wdzięcznej koszuli nocnej pozbawiła twarz wszel kiego koloru, podkreślając sińce pod oczami. Minął zaledwie miesiąc od śmierci ojca po długiej chorobie - miesiąc, który tak bardzo zmienił życie Mallory.

- Moja koszula powinna być czarna - powiedziała niemal szeptem.

- Sally, chciałybyśmy zostać same - zwróciła się lady Craige do służącej. - Sama zajmę się córką.

- Dobrze - odparła cicho służąca, dygnęła i ruszyła do drzwi, lecz po chwili przystanęła. - Jeśli mogę coś powiedzieć, panienko Mallory, to moja matka i ja życzymy panience dużo szczęścia na nowej drodze życia i chcemy, żeby panienka wiedziała, że wszyscy we wsi śpią spokojniej, wiedząc, że to panienka będzie panią zamku.

Mallory zmusiła się do uśmiechu.

- Dziękuję, Sally.

Dziewczyna przekręciła gałkę u drzwi.

- Jesteśmy też bardzo radzi, że panienka będzie miała takiego silnego, przystojnego mięsa. - Zaróżowiona z emocji służąca wyszła z pokoju.

- Wygląda na to, że przyjęcie weselne jest całkiem udane - powiedziała cicho Mallory. Ceremonia ślubna była bardzo skromna ze

względu na żałobę w rodzinie, lecz sądząc z od głosów dochodzących z sali jadalnej, goście dobrze się bawili.

Lady Craige nie odpowiedziała. Usiadła obok Mallory, wyjęła z jej rąk kieliszek, postawiła go na toaletce i delikatnie pogładziła dłonie córki.

- Masz takie zimne palce. - Ujęła je pieszczotliwie. - Uwierz mi, naprawdę nie ma się czego bać.

- Chciałabym już mieć to za sobą. Nie chciałam za niego wychodzić. Nie teraz. Upłynęło tak niewiele czasu od śmierci ojca.

Rysy twarzy lady Craige złagodniały. Delikatnie odgarnęła niesforny kędzior z twarzy Mallory i założyła go jej za ucho.

- Wszystkie panny młode są niespokojne. Małżeństwo to ważny krok. Wierz mi, ja też bardzo bałam się pierwszej nocy z twoim ojcem.

- Dlaczego nie mogłam tak po prostu odziedziczyć Craige Castle? To niesprawiedliwe, że aby zachować prawo przysługujące mi z tytułu urodzenia, muszę wyjść za syna dalekiego kuzyna, który odziedziczył zamek po moim ojcu. - Mallory wysunęła dłoń z uścisku matki i wstała. Jej wzrok padł na łoże - skropiona różanym zapachem kołdra była zapraszająco od chylona.

Pomieszczenie wydało jej się nagle duszne, ciasne. Otworzyła okno, wpuszczając do środka wiosenne powietrze, tchnące obietnicą deszczu. Tej nocy na niebie nie było księżyca ani gwiazd. Przez chwilę Mallory miała wrażenie, że dookoła panuje pustka. Odwróciła się i spojrzała na matkę.

- Przyszłam na świat jako dziedziczka tego zamku - powiedziała zuchwale. – Przecież John Barron nie ma pojęcia o ludziach, którzy zarabiają na utrzymanie dzięki naszej rodzinie. Czy, na przykład, wie o tym, że Sally jest jedyną opiekunką kalekiej matki? Czy potrafi obliczyć zysk z buszla ziarna, czy rozumie konieczność stosowania płodozmianu?

- Wątpię, czy John ma pojęcie o czymkolwiek, co wykracza poza ramy jego studiów - odpowiedziała lady Craige. - Będziesz musiała nauczyć go wielu rzeczy. I nie zapominaj, że dzięki temu małżeństwu spełniamy najgorętsze życzenie twojego ojca... żeby któregoś dnia twoje dzieci odziedziczyły ten zamek.

Mallory ukradkiem spojrzała na łosie.

- Mamo, nie mam jeszcze siedemnastu lat.

- Będziesz miała za miesiąc. - Lady Craige wstała. - Ach... dziecinko, jesteś naszą jedyną nadzieją. Gdybym mogła cię uchronić przed wyjściem za mąż w tak młodym wieku, a jednocześnie zatrzymać Craige Castie, na pewno bym tak postąpiła. W każdym razie John jest doskonałą partią. Rodzina Barronów jest niewyobrażalnie wręcz bogata, a pewnego dnia cały majątek przejdzie w ręce Johna. Już dziś ma wspaniałe dochody dzięki krewnym ze strony matki. Mallory, jesteś bardzo bogatą kobietą.

- A co z moimi marzeniami? Myślałam, że pojadę w sezonie do Londynu, tak jak Louise - powiedziała dziewczyna, mając na myśli Louise Haddon, swoją najlepszą przyjaciółkę, która w połowie czerwca zamierzała udać się do stolicy. - Chciałam tańczyć... być adorowana... i się zakochać... - dodała cicho.

- Mogłabyś uczestniczyć w tysiącu sezonów i nie znaleźć tak doskonałego kandydata na męża. A poza tym twoje marzenia się spełnią, tyle że jako mężatka będziesz przeżywać wszystko z większym spokojem. Oczywiście z powodu żałoby nie możesz natychmiast jechać do Londynu, ale lord Barron obiecał, że za rok przedstawi cię na dworze.

Mallory popatrzyła na obrączkę wysadzaną szafirami i brylantami, którą John rano włożył jej na palec. Szafiry miały kolor jego oczu.

Kiedy wczoraj po południu po raz pierwszy zobaczyła Johna, wydał jej się ucieleśnieniem marzeń o idealnym mężczyźnie. A przecież ze względu na pośpiech, z jakim nowy wicehrabia Craige nalegał, by syn się ożenił, i na gwałtowność, z jaką wraz z matką została zmuszona do poparcia jego woli, gdy śmierć ojca zostawiła je bez środków do życia, podejrzewała, że z Johnem musi być coś nie tak. Przypuszczała, że będzie szpetny, gruby, ociężały umysłowo, a może nawet ułomny. Tymczasem został jej przedstawiony wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o niepokojącej urodzie, jakby żywcem przeniesiony z romansów, w dodatku jedynie o trzy lata od niej starszy.

Jakby czytając w jej myślach, lady Craige powiedziała:

- Poza tym John jest niezwykle przystojny.

Mallory uniosła wzrok.

- Prawdę mówiąc, jest dużo atrakcyjniejszy niż ja.

- Mallory! Jak możesz mówić coś takiego? Jesteś uroczą młodą kobietą.

- Och, mamo. - Mallory krytycznym wzrokiem przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. - Mam zbyt wystający podbródek, zbyt pełne wargi i za małe oczy.

- Masz piękne oczy.

- Kiedy się śmieję, robią się z nich szparki. No, a do tego te moje włosy. - Mallory przeczesała je palcami. - Są strasznie niesforne i mają nieciekawy kolor.

- Nieprawda. Włosy są twoją największą ozdobą...

- Tak, tak.

Lady Craige nie zwróciła uwagi na ironiczny ton głosu córki.

- Ich kolor wcale nie jest nieciekawy. Są gęste i mają jasne pasemka.

- Ale nie są jasne.

- Jesteś bardzo podobna do siostry twego ojca, Jennifer. Była wspaniałą kobietą. Masz jej urodę, wdzięk i temperament.

- Wcale nie jestem ładna, mamo... i mam piegi.

Lady Craige położyła rękę na ramionach córki.

— I z piegami jesteś piękna. Pamiętaj, że rozkwitasz i jeszcze się

zmieniasz, kochanie. Poczekaj kilka lat. Kobiety z rodziny twojego ojca pięknieją z wiekiem. - Pochyliła głowę tak, że zetknął się czołami. - Wiem, że trudno ci się pogodzić z tym małżeństwem. Byłoby znacznie lepiej, gdybyście mieli czas lepiej się poznać... ale, Mallory, czasami życie nie układa się tak, jakbyśmy sobie życzyli.

- Wolałabym, żeby nie był taki... - Dziewczyna urwała, wyraźnie

zakłopotana.

- Przystojny - dokończyła za nią lady Craige. - Mallory, John Barron może sobie być bardzo urodziwy, ale tak jak wszyscy ma swoje wady. Nie zapominaj o tym. Jego wygląd nie może cię onieśmielać. - Zrobiła pauzę i po chwili namysłu dodała: - Podoba m się jego głos. Ma bardzo ładne brzmienie, nie uważasz?

To prawda, pomyślała Mallory. Chociaż był jeszcze bardzo młody, miał głos dojrzałego mężczyzny. Intrygująco chrapliwy i głęboki, wzbudzał w niej nieznane dotąd uczucia. Kiedy tego ranka stała obok Johna przed wielebnym Sweeneyem, słuchając, jak składa przysięgę małżeńską, po raz pierwszy od śmierci ukochanego ojca nie czuła się tak rozpaczliwie samotna.

Jeszcze raz spojrzała na łoże, tym razem wyczekująco. A jednak z tym małżeństwem coś było nie tak.

- Jakie wady masz na myśli, mamo? Dlaczego się ze mną ożenił? Przecieżw swoim czasie i tak odziedziczyłby Craige Castle. Mógł poślubić każdą kobietę, którą chciał, a jednak jego ojciec nalegał, żebyśmy się pobrali.

Lady Craige posmutniała. Zanim się odezwała, dłuższą chwilę bawiła się niebiesko-złotymi wstążkami koronkowego czepka.

- Ach, to tylko plotka.

Mallory z przerażeniem pomyślała, że jej podejrzenia nie były bezpodstawne.

- Jaka plotka?

Pukanie do drzwi łączących sypialnię z olbrzymim salonem przyprawiło obie kobiety o palpitacje serca.

John! Zapewne opuścił przyjęcie wkrótce po ich wyjściu i przygotowywał się do nocy poślubnej w sąsiednim pokoju.

Czyżby już był gotowy? Och, nie!

Mallory miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Lady Craige podeszła do drzwi i nieznacznie je uchyliła.

- Tak?

Mallory dostrzegła kamerdynera męża.

- Pan pyta, czy panna młoda jest już gotowa.

Mallory poczuła, że kolana robią jej się miękkie. Usiadła na łóżku, lecz po chwili gwałtownie zerwała się na nogi. To było ostatnie miejsce, w jakim w tej chwili chciała się znaj dować. Podeszła do okna i zapatrzyła się na ciemne niebo.

- Panna młoda prosi jeszcze o kilka minut - usłyszała spokojny głos matki.

Kilka minut! I roku byłoby za mało!

 

Lady Craige podała jej kielich.

- Napij się wina. Zaraz przestaniesz się bać - Pogładziła córkę

po głowie. - Pożycie małżeńskie to naprawdę nic strasznego.

Popijając małymi łyczkami mocne wino, Mallory zastanawiała się, czy aby na pewno matka ma rację. Zaledwie przed dwoma dniami lady Craige uświadomiła córce, na czym polegają małżeńskie obowiązki. Nawet dla Mallory, która od dzieciństwa obserwowała zwierzęta gospodarskie, informacja o tym, co dzieje się pomiędzy mężczyzną a kobietą, była szokująca. Do tej pory prowadziła ciche, spokojne życie i teraz myśl o tym, że ludzie tak niewiele różnią się od zwierząt, przepełniała ją strachem. Wciąż nie była pewna, jak to ma wyglądać, ale nie miała odwagi wypytywać o szczegóły.

W tej chwili takie pytanie nie przeszłoby jej przez gardło. Gotowa była zrobić wszystko, byle tylko odwlec to, co i tak było nieuchronne.

- Więc co głosi ta plotka na temat Johna Barrona?

Lady Craige pokręciła głową.

- Nie unikniesz przeznaczenia, dziecinko.

- Ale mogę je odłożyć na później - odparła Mallory. Nagle poczuła się dziwnie bezbronna. - Poza tym to, że go nie znam, czyni wszystko jeszcze trudniejszym. Czy to takie dziwne, że w takiej sytuacji zadaje te pytania?

Lady Craige podprowadziła córkę do toaletki, posadziła na krześle i zaczęła jej czesać włosy.

- Jest bękartem - powiedziała bez ogródek.

Mallory zamrugała, jakby nie była pewna, czy się nie przesłyszała.

Lady Craige pokiwała głową i zniżyła głos do szeptu.

- Jest owocem romansu, jaki jego szlachetnie urodzona matka miała z cóż, ludzie mówią, że jego ojcem był koniuszy.

- Koniuszy?! Ale przecieżnazywa się Barron!

Matka wydała przeciągłe westchnienie.

- Mallory, im jesteśmy starsi, tym częściej przekonujemy się, że życie rzadko biegnie prostym torem. Znając sir Richarda, domyślam się, że duma kazała mu uznać Johna za syna... i oczywiście nikt nie ośmieliłby się nazwać Johna bękartem w obecności sir Richarda. Ma zbyt wielką władzę. Mówi się, że od narodzin dziecka sir Richard nie chciał już mieć z żoną do czynienia.

- Skoro był tak wściekły, to dlaczego uznał Johna za swego syna?

- Ponieważ każdy mężczyzna chce mieć dziedzica. - Głos lady Craige zadrgał ze wzruszenia i Mallory przy pomniała sobie, że miała młodszego brata, który umarł w kołysce.

Mallory pozostał w pamięci jedynie mleczny zapach dziecinnego pokoju i smutna, cicha rozmowa dorosłych skupionych wokół kolebki. Ścisnęła dłoń matki. Przez chwilę pocieszały się nawzajem. Potem lady Craige powiedziała:

- Sir Richard i jego żona przez wiele lat byli bezdzietni. John został poczęty w czasie, gdy sir Richard przebywał za granicą, a jego żona w Londynie. Wiedzą o tym wszyscy, którzy potrafią liczyć na palcach. Myślę, że sir Richard ma nadzieję, że dzięki temu małżeństwu towarzystwo będzie traktować Johna z większą przychylnością. W końcu nasza rodzina jest bez zarzutu. No i oczywiście w przyszłości John zostanie wicehrabią Craige.

Mallory nie dała się przekonać.

- Jestem pewna, że znajdzie się wielu świętoszków z zasadami, którzy nigdy nie wpuszczą Johna do swojego domu.

- Obawiam się, że nie wpuszczą ani jego, ani ciebie.

Mallory zesztywniała. Lady Craige spróbowała złagodzić wymowę swych słów.

- Ale tak postąpią jedynie nieliczni, ci, którzy i tak zadzierają nosa i patrzą na wszystkich z góry. Nie ma też sensu przejmować się zaproszeniami do salonów Almacka. Twój mąż jest bardzo bogaty i zachowamy nasz dom.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wszystkiego, zanim wzięliśmy ślub? - zapytała Mallory.

- A czy to by coś zmieniło?

Mallory wolno pokręciła głową. Ich sytuacja materialna była tak zła, że nawet wątpliwości co do pochodzenia Johna nie mogły stanowić przeszkody do zawarcia małżeństwa. Nie dano jej nawet czasu na żałobę, ponieważ sir Richard wkrótce miał objąć urząd gubernatora w Indiach i nie życzył sobie żadnej zwłoki.

Pociągnęła spory łyk wina. Napięcie powoli ustępowało. Światło w pokoju wydało jej się dziwnie przytłumione.

Lady Craige usiadła obok.

 

 

- Postaraj się odkryć dobre cechy Johna, a będziesz szczęśliwa w

małżeństwie.

- Prawie w ogóle go nie znam.

- Ale zrobiło na tobie wrażenie to, że studiował w AliSouls College.

Mallory nie mogła temu zaprzeczyć.

Sięgnąwszy po karafkę, lady Craige dolała wina do kieliszka córki i dodała:

- Sir Richard ma wielkie ambicje względem Johna. Z koneksjami ojca, tytułem Craige i własną inteligencją, John bez wątpienia zajdzie daleko, pomimo wątpliwego rodowodu. Sir Richard chętnie widziałby Johna wspinającego się po szczeblach hierarchii kościelnej. No i musisz przyznać, że patrzy się na niego bez przykrości.

Mallory uśmiechnęła się.

- To prawda - przyznała niemal bezwiednie.

- Może uda ci się pokochać go chociaż odrobinkę?

Mallory spłonęła ognistym rumieńcem.

- Widzisz?! - zawołała triumfalnie matka. - Wiedziałam, że ci się spodoba. Będę miała śliczne wnuki, które będziemy chować w Craige Castle.

Po tych słowach matki Mallory duszkiem wypiła wino.

- Uważaj - zwróciła jej uwagę lady Craige. - Nie jesteś przyzwyczajona do mocnych trunków. Poza tym muszę ci coś wyznać.

Mallory opuściła rękę, w której trzymała kieliszek.

- Po tym wszystkim, co tu usłyszałam? - Nagle kieliszek wydał jej się tak ciężki, że nie miała siły utrzymać go nawet w obu dłoniach. Co też się z nią działo? - Ciekawe, czego jeszcze się dowiem.

- Wsypałam do wina środek nasenny.

- Co?!

Lady Craige wyjęła jej kieliszek z rąk, zanim resztka napoju wylała się na podłogę.

- Obawiałam się, że to ci się nie spodoba.

- To nie jest żart?

Lady Craige pokręciła głową i ścisnęła ramiona córki.

- Widzisz? Znów jesteś spięta.

Mallory gwałtownie wstała.

- Dlaczego to zrobiłaś?

Lady Craige również wstała. Wydawała się zatroskana.

- Czułam, że możesz mieć do mnie pretensje, ale zrobiłam to dla twojego dobra. Przedwczoraj byłaś tak przerażona tym, co usłyszałaś ode mnie na temat pożycia małżeńskiego, że... że postanowiłam ci pomóc. Wydawało mi się, że dzięki temu będzie ci łatwiej. Tak właśnie pomogła mi moja matka.

Mallory dotknęła rękami policzków. Wiedziała już, że to nie dziewiczy wstyd sprawił, że są takie rozpalone. W tej chwili wydały jej się nieco odrętwiałe.

Rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna z przerażeniem popatrzyła na matkę.

- Jak mogłaś...?

- Chciałam tylko, żebyś się odprężyła. Nie przypuszczałam, że tyle wypijesz.

Lady Craige postąpiła krok w stronę drzwi, lecz Mallory powstrzymała ją uniesieniem ręki. Ktoś znowu zapukał. Mallory opuściła rękę; złość na matkę zaczynała się ulatniać.

- Musimy go wpuścić - powiedziała szeptem.

- Jeszcze chwilkę - odezwała się donośnym głosem lady Craige. - Spojrzała na córkę. - Nie, to ty go wpuścisz. Ja jużwychodzę. A teraz, szybko, do łóżka!

Mallory wpadła w panikę.

- Nie jestem jeszcze gotowa! - Strach sprawił, że przestała odczuwać ociężałość. - Powinnam jeszcze zapleść warkocz. Zawsze splatam włosy na noc.

- Ależ bardzo ładnie wyglądasz z rozpuszczonymi na ramiona.

- Chcę mieć zaplecione - powiedziała Mallory lodowatym tonem. Nagle bardzo ważne stało się dla niej udawanie, że ta noc niczym się nie różni od innych.

Tym razem lady Craige postanowiła nie spierać się z córką. Mallory szybko splotła długie włosy w prosty warkocz i związała go złotą wstążką.

Lady Craige zamierzała zamknąć okno, lecz powstrzymał ją głos córki.

 

- Wolę, żeby było otwarte. - Uznała, że świeże powietrze pomoże jej zwalczyć senność.

Matka zastanawiała się przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami i zajęła się rozpalaniem ognia w kominku. Gdy zapłonął, zdmuchnęła świece.

- Co robisz? - zapytała Mallory.

- Chcę, żeby pokój był przytulniejszy. - Lady Craige postawiła jedyną paląca się świecę na stoliku przy łóżku. - No, już czas. Głowa do góry.

Mallory nie pozostało nic innego, jak wdrapać się na łoże. Materac ugiął się pod jej ciężarem. Różany zapach pościeli wydał jej się zbyt mocny, duszący. Jak w półśnie opadła na poduszki.

Lady Craige pochyliła się nad nią i pocałowała w czoło.

- Bądź dobrą żoną, a zobaczysz, że John będzie dobrym mężem. Musisz wierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę, Mallory Przekonasz się, że miałam rację, mówiąc, że jutro wszystko będzie wyglądać lepiej. - Ruszyła do drzwi, łączących pokoje. Zapukała w nie raz, najwyraźniej dając sygnał, że wszystko jest w porządku, po czym wyszła drzwiami prowadzącymi na korytarz.

Mallory została sama.

Zaczął padać gwałtowny wiosenny deszcz, którego szum zagłuszył wszystkie odgłosy. Deszcz w dniu jej ślubu.

Migoczący płomyk świecy koło łoża pozostawiał pokój w ciemności, ale klejnoty na jej ślubnej obrączce ze starego złota lśniły wspaniale w jego blasku.

Gwałtowne pukanie, inne niż poprzednie, do ciężkich dębowych drzwi, wyrwało ją z zamyślenia.

To mąż.

Przez chwilę czuła paniczny strach. Zerwała się na nogi, mając ochotę schować się, uciec.

Nie mogła jednak tego zrobić. Miała poczucie obowiązku, honoru, świadomość nieuchronności tego, co ma się stać. Nie może splamić rodowego nazwiska.

Powoli usiadła na łóżku, otoczona miękkimi fałdami nocnej koszuli. Teraz była wdzięczna matce za to, że podała jej wino. Świat stracił dla niej nieznośne czarno-białe barwy.

Złożyła ręce na kolanach.

 

- Proszę wejść!

Poruszyła się klamka u drzwi. Mallory wstrzymała oddech. Zaskrzypiały zawiasy.

Słabe światło świecy przy łóżku nie sięgało tak daleko, lecz Mallory była pewna, że mężczyzna, którego poślubiła, jest już w pokoju. Wyczuwała jego obecność....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin