Rozdział 11 Nasz gatunek.pdf
(
444 KB
)
Pobierz
567286112 UNPDF
Demon rzucił się na Clary, która nagle przestała krzyczeć. Rzucając się do tylu, w stronę
ołtarza i robiąc perfekcyjne salto. Chciałaby, aby Jace tu był i to zobaczył. Wylądowała na
ziemi w momencie, gdy cały ołtarz wręcz się zatrząsł.
Nagle w Kościele rozbrzmiało wycie. Schowana za Ołtarzem, spojrzała ponad jego
krawędzią, w stronę wydobywającego się dźwięku. Demon, który wcześniej się na nią rzucił,
nie był aż tak duży, jakiego sobie wyobraziła, ale nie był też mały. Rozmiarem przypominał
lodówkę, z trzema głowami na kołyszących się szyjach, które wyglądały jak długie łodygi.
Głowy były niewidomymi, ogromnymi rozchylającymi się szczękami, z których płynął
zielonkowaty płyn. Demon wyglądał, jakby szukał jej, jedną z głów dotykając ołtarza i
ruszając nią w tą i z powrotem.
Clary zerknęła szybko w górę, ale postacie w dresach nadal były tam, gdzie poprzednio.
Żadna z nich się nie ruszyła. Wyglądały jakby czekały na to, co stanie się z demonem.
Odwróciła się i spojrzała za siebie, ale nie było chyba żadnych innych drzwi wyjściowych,
niż tych głównych, które blokował jej demon. Zdając sobie sprawę z tego, że zmarnowała
cenne sekundy, złapała za związanego przy jej kostce Althame. Wyskoczyła szybko zza
ołtarza, widząc, że demon znowu ją zauważył. Potoczyła się na podłodze, w stronę drzwi
wyjściowych. Demon, nadal kołysząc głowami, wysunął gwałtownie język, szukając jej. Z
krzykiem złapała za Athame i mocnym szarpnięciem wbiła go w jedną z szyj demona,
ruszając nim na boki. Demon zaczął wyć, kiedy odcięła mu głowę. Z jego rany, zaczęła się
lać czarna krew. Ale to nie był dostateczny cios, by go zabić. Clary przyjrzała się ranie
demona, która zaczęła się zrastać szybko, jak zaszywany materiał. Jej serce stanęło. Jednym z
powodów rysowania przez Nocnych Łowców run na ciele i przedmiotach, było to ,że
uniemożliwiały demonom leczenie.
Wzięła stelę do swojej lewej dłoni, i spojrzała na demona, czekając na niego, by podszedł
do niej jeszcze raz. Demon rzucił się w jej stronę, a ona szybko odskoczyła w stronę ławek
kościelnych. Następnie znowu zwrócił się w jej stronę i rzucił się jeszcze raz. Schowała się
dalej. Zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma kurczowo stelę i sztylet. Sztylet skaleczył ją, kiedy
musiała uciekać przed demonem, przez co krew szybko plamiła przód jej marynarki.
Przerzuciła sztylet do swojej lewej ręki, a stelę do prawej i z zaczęła rysować uzdrawiającą
runę w miejscu gdzie krwawiła.
Inny symbol, narysowany przez nią na rękojeści sztyletu, zaczął się roztapiać i tworzyć
znak runiczny anielskiej mocy. Clary spojrzała na demona, który był już bardzo blisko
niej.Szukał jej dwoma głowami, z których ciekła ciecz. Wstając, złapała mocno sztylet i z
całej siły wbiła go w środkową głowę. Demon znowu zaczął się krzyczeć. Z całej siły
pociągnęła nożem, tak, że jego głowa upadła na ziemie z głuchym odgłosem. Demon nadal
podążał chwiejnym krokiem w jej stronę. Clary podeszła do niego bliżej, gotowa by zadać
ostateczny cios.
Rozległ się odgłos wielu kroków zbliżających się. Widmowe postacie zniknęły i kościół
zrobił się pusty. Jednak Clary nadal miała wrażenie, że tam są. Jej serce biło jak szalone.
Odwróciła się i ruszyła w stronę frontowych drzwi, ale demon był szybszy od niej. Była tak
zmęczona, że miała wrażenie, że zaraz upadnie.
Coś przecięło powietrze, wyglądając jak błyskawica o kolorze promienisto-srebrzystego
złota. Demon obejrzał się w stronę tego czegoś, jednak nie zdążył tego zrobić, bo z jego
gardła rozległo się syczenie, które zmieniało się w krzyk. Jednak było za późno, srebrzysta
rzecz, przecięła mu szyję, z której zaczęła ciec czarna krew. Głowa poturlała się po podłodze.
Krew tryskała tak mocno, że poplamiła całą Clary. Bezwładne ciało zaczęło się kołysać, i
zbliżać niebezpiecznie w jej stronę.
I nagle zniknęło, wraz ze swoimi głowami, do swojego wymiaru, skąd pochodziły
wszystkie demony. Clary podniosła się ostrożnie. Frontowe drzwi Kościoła otworzyły się.
Stała w nich Isabelle, w botkach, czarnej sukience, i z batem w ręce. Zaczęła go owijać sobie
wokół nadgarstka, rozglądając się po kościele, marszcząc przy tym brwi. Kiedy zobaczyła
Clary, uśmiechnęła się lekko.
- Cholera, dziewczyno. - powiedziała. - Masz jakieś wytłumaczenie swojego zachowania?
Simon poczuł dotyk służącego Camille, który był zimny, a zarazem lekki jak dotknięcie
lodowatych skrzydeł. Zadrżał lekko i zaczął rozwijać przepaskę, która miał zawiązaną wokół
głowy.
Rozejrzał się wokół i zaczął szybko mrugać. Przed chwilą stał w słońcu na skrzyżowaniu
dróg siedemdziesiątej ósmej i drugiej Alei. Następnie był w miejscu, który mógłby być jego
grobem, daleko od instytutu- tak, by nie wzbudzać podejrzeń Camille.
Teraz znajduje się w słabo oświetlonym pomieszczeniu. Było całkiem duże, z gładką
marmurową podłogą, i eleganckimi marmurowymi filarami unoszącymi się do wysokiego
sufitu. Wzdłuż ścian rozciągały się w rzędzie szklane kabiny, każda z przyklejonym
mosiężnym napisem ,,Kasjer''. Inna, mosiężna płyta na ścianie głosiła, że był to Bank
Państwowy Douglas. Niegdyś ludzie pisali tutaj czeki, albo zlecenia wypłaty, a lampy, które
zwisały z sufitu były pokryte grynszpanem szlachetnym. Na środku pomieszczenia, na
wysokim fotelu siedziała Camille. Jej srebrno-blond włosy były rozpuszczone, i spadały jej
gładko na ramiona. Jej piękna twarz nie była w ogóle pokryta makijażem, nawet bardzo
czerwone usta. W słabo oświetlonym pomieszczeniu Simon widział ich bladą skórę, która
wręcz się świeciła.
- W normalnych okolicznościach nie zgodziłabym się na spotkanie w godzinach światła
słonecznego, Daylighter. - powiedziała. - Ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek.
- Dziękuje.
Simon rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś krzesła, jednak pozostało mu stanie.
Gdyby jego serce wciąż biło, pewnie byłoby to mocne łomotanie. Kiedy zgodził się by to
robić, dla tajnego zebrania, zapomniał jak bardzo Camille go przeraża. Może to było
niedorzeczne, ale co tak naprawdę z nim zrobi?
- Mam nadzieję, że dobrze rozważyłeś moją propozycję. - powiedziała Camille. - I zgadzasz
się.
- Dlaczego myślisz, że się zgodziłem? - zapytał Simon, mając nadzieję, że to nie wydało jej
się głupie, by spróbować zyskać trochę czasu.
Spojrzała na niego z lekkim zniecierpliwieniem.
- Ciężko byłoby ci dostarczyć mi osobiście wiadomości, że zdecydowałeś się odmówić.
Bałbyś się mojej reakcji.
- A powinienem się bać twojej reakcji?
Camille, siedząca nieruchomo w fotelu, uśmiechnęła się. Było ono współczesne i
luksusowe, w porównaniu do opuszczonego banku. Musiało być tutaj przyniesione, pewnie
przez służących Camille, którzy stali daleko od nich, i wyglądali jak nieruchome posągi.
- Wielu się boi, - zaczęła. - ale ty nie masz powodu by to robić. Jestem bardzo dumna z ciebie.
Chociaż czekałeś do ostatniej chwili, by skontaktować się ze mną. Mam nadzieje, że
podejmiesz właściwą decyzję.
Telefon Simona zaczął dzwonić. Podskoczył, czując jak strużka zimnego potu płynie mu
po plecach. Wyciągnął szybko w kieszeni telefon.
- Przepraszam. - powiedział, otwierając telefon. - Telefon.
Camille wyglądała na oburzoną.
- Nie odbieraj.
Simon zaczął podnosić telefon do ucha, próbując trafić kilkakrotnie w zielona słuchawkę.
- To mi zajmie sekundę.
- Simon...
Spojrzał na telefon i odrzucił połączenie.
- Przepraszam. Nie pomyślałem.
Klatka piersiowa Camille poruszała się szybko, jak była wściekła, pomijając fakt, że tak
naprawdę nie oddychała.
- Oczekuję więcej szacunku od moich służących. - wysyczała. - Nie rób tego niegdy więcej,
bo..
- Bo co? - spytał Simon. - Nie możesz mnie zranić, nikt nie może tego zrobić. Powiedziałaś
mi, że będę twoim partnerem, nie służącym. - przerwał, dodając nutę arogancji do swojego
głosu - Może powinienem jeszcze raz zastanowić się nad twoją ofertą.
- Oh, na Boga. Nie bądź głupi.
- Dlaczego możesz wymawiać to słowo? - spytał Simon.
- Które słowo? Jesteś rozdrażniony tym, że nazwałam cię głupim? - Camille podniosła
delikatnie brwi.
- Nie. To znaczy tak, ale to nie o to słowo chodzi. Powiedziałaś ,,Oh, na...''. - przerwał, jego
głos jakby uwiązł mu w gardle. Wciąż nie mógł tego powiedzieć. Bóg.
- Ponieważ nie wieżę w niego, głupi chłopcze. - odpowiedziała. - A ty nadal to robisz.
Pochyliła swoją głowę w jego stronę. Simonowi przypominało to widok ptaka, który
próbował wydostać robaka z ziemi, którego uważał za jedzenie. - Myślę, że to może być czas,
na przysięgę krwi.
- Na... przysięgę krwi? - Simon zaczął się zastanawiać, czy się nie przesłyszał.
- Zapomniałam, że twoja wiedza o naszych zwyczajach jest ograniczona. - Camille
potrząsnęła głową. - Chce zawrzeć z tobą przysięgę krwi, żebyś był lojalny wobec mnie. To
zapobiegnie twojemu nieposłuszeństwu w przyszłości. Uważaj to za... coś w rodzaju
intercyzy małżeńskiej. - uśmiechnęła się, pokazując błyszczące kły. - Chodź. - wyciągnęła
swoje palce władczo przed siebie. Podbiegł do niej sługa, zgięty, blady. Podał jej coś, co
wyglądało jak stare, szklane pióro. Było lekko spiralne, a jego końcówka wyglądała, jakby
miała łapać i trzymać atrament. - Będziesz musiał się skaleczyć, i pociągnąć swoją krew. -
powiedziała Camille. - Normalnie ja bym to zrobiła, ale znak mi to uniemożliwia. Dlatego
musimy improwizować.
Simon zawahał się. To nie był dobry pomysł. Raczej bardzo zły. Wiedział dość o
nadprzyrodzonym słowie, by wiedzieć, co oznaczają przysięgi, które mogą źle się skończyć.
Ta przysięga nie może być po prostu złamana, nie jest rzucana na wiatr. Byłby skrępowany
obietnicą, coś jak wirtualne kajdanki. Jeśli się zgodzi na nią, będzie musiał naprawdę być
lojalny wobec Camille. Możliwe, że wiecznie.
- Podejdź tutaj. - powiedziała wampirzyca, z nutką zniecierpliwienia w głosie. - Nie wlecz się
tak.
Simon zrobił niepewny krok do przodu, i następny. Służący podszedł do niego, blokując mu
przejście. Trzymał on nóż dla Simona, którego ostrze było ostre i cienkie niczym igła.
Chłopak wziął go i przyłożył do nadgarstka. Dotknął nim skórę.
- Wiesz - zaczął. - naprawdę nie lubię odczuwać bólu...
- Zrób to. - ponagliła go Camille.
- Wcale nie musimy tego robić.
Kły wampirzycy były w pełni wysunięte. Wyglądała na bardzo złą.
- Jeśli nie przestaniesz marnować mój czas...
Nagle rozległ się jakiś cichy wybuch, jakby coś pękło. Niedaleko na jednej ze ścian pojawił
się połyskujący panel. Camille odwróciła się w jego stronę, lekko otwierając usta ze
zdziwieniem, kiedy zobaczyła co to jest. Wiedział, że rozpoznaje co to jest, ponieważ on też
to robił.
Portal. Zaczęli wychodzić przez niego Nocni Łowcy.
- Okey. - powiedziała Isabelle, odkładając szybko na miejsce apteczkę. Byly w jednym z
pokoi gościnnych w instytucie, które zamieszkiwali czasami członkowie Clave. W każdym
znajdowało się łóżko, kredens, szafa, i niewielka łazienka. Oraz oczywiście w każdym była
apteczka, w których były bandaże, plastry, nożyczki, i dodatkowe stele.
- Przydałby się jakiś znak uzdrawiający, żeby zagoiły się stłuczenia. I to. - powiedziała
Isabelle, wskazując na poparzoną dłoń i przedramię Clary, które zostały opryskane krwią
demona. - Najprawdopodobniej nie zagoi się dzisiaj całkowicie, tylko jutro. Jeśli chcesz...
- Nic mi nie jest. Dzięki, Isabelle. - powiedziała Clary spoglądając na swoje dłonie. Były
owinięte bandażami. Jej koszulka była poplamiona krwią, jednak Izzy wyleczyła resztę jej
ran. Mogła sama narysować sobie uzdrawiającą runę, ale było to miłe, że ktoś się o nią
troszczył. Isabelle była najbardziej serdeczniejszą osobą, jaką znała. - I dzięki za uratowanie
mojego życia, przed tym, co mnie dzisiaj chciało zabić.
- Był to demon hydry, mówiłam ci. Miał parę głów, ale były one ślepe. Szło ci całkiem nieźle,
zanim się pojawiłam. Podobało mi się, co zrobiłaś Athame. Miałaś dobry pomysł z mocnym
wbiciem go w głowe demona. Ale takie myślenie mają Nocni łowcy, działają szybko,
instynktownie wybierając formę walki. - powiedziała Isabelle, siadając koło Calry na łóżku z
westchnięciem. - Prawdopodobnie powinnam przeszukać Kościół i jego okolice, zanim zjawi
się w nim Conclave. Może znalazłabym tam coś. Coś szpitalnego, dzieci. - Isabelle zadrżała. -
Nie lubie tego.
Clary zaczęła opowiadać Isabelle najbardziej szczegółowo jak potrafiła co stało się w
kościele. O demonie dziecka w szpitalu, ukrywając, że ma tylko jednego podejrzanego,
pomijając obecność jej matki tam. Isabelle wyglądała blado, kiedy Clary opisywała wygląd
dziecka, które wyglądało na całkowicie normalne, gdyby nie czarne oczy, i pazury zamiast
dłoni.
- Myślę, że próbowali zrobić z tego dziecka coś na podobieństwo mojego brata.
Przeprowadzali na nim doświadczenia. - powiedziała Clary. - Od samego początku było inne,
jakby nieobecne. Kto robi takie rzeczy? Jakiś zwolennik Valentine? Ktoś kto nie został
złapany, kontynuuję to, co robił mój ojciec?
- Możliwe. Może to demon, uwielbiający eksperymenty? Jest takich dużo. Nie mogę sobie
tego nawet wyobrazić, że jest ktoś, kto chce stworzyć kogoś podobnego do Sebastiana. -
odpowiedziała Isabelle z nienawiścią, kiedy wypowiadała ostatnie słowo.
- Ale on ma na imię Jonathan.
- Jonathan jest imieniem Jace. - powiedziała Izzy stanowczo. - Nie potrafię nazywać tego
potwora imieniem mojego brata. Będzie dla mnie zawsze Sebastianem.
Clary musiała przyznać, że Isabelle ma rację. Był to dla niej trudny czas, myśleć o nim
jako o Jonathanie. Przypuszczała, że to nie było sprawiedliwe wobec prawdziwego
Sebastiana, ale nikt go nie znał. Zmiana imienia, udawanie innej osoby, to wszystko miało
pozwolić podszyć się Johathanowi pod Sebastiana, któremu zaproponował to najwyraźniej
Valentine. Miało to ułatwić jej bratu od samego początku wkroczenie do życia jej, jak i
Isabelle, Aleca, Jace' jako członka rodziny, zaufanej osoby.
Isabelle starała się mówić spokojnie, ale Clary wyczuwała w jej głosie nutkę
rozgoryczenia.
- Poza tym, jestem zadowolona, że do mnie napisałaś. Nie mogłam odpowiedzieć na twoją
wiadomości, bo działo się coś dziwnego, i szczerze mówiąc nudziło mi się. Wszyscy robią
coś dla tajnego stowarzyszenia, a ja nie, ponieważ Simon tam będzie. A w tej chwili nie chcę
mieć z nim nic do czynienia.
- Simon jest w tajnym stowarzyszeniu? - spytała zdziwiona Clary. Dopiero teraz zauważyła,
że Instytut wyglądał, jakby były w nim same. Jace'a, oczywiście, nie było , ale nie oczekiwała
tego po nim, by tu był, sama nie wiedziała dlaczego.
- Rozmawiałam z nim dzisiaj rano, i nie mówił nic o tym, że miałby robić coś dla tajnego
stowarzyszenia. - dodała Clary.
- Nakazuje mu to w pewnym sensie polityka wampirów. Wiedzą to wszyscy. - Isabelle
wzruszyła ramionami.
- Myślisz, że nic mu nie jest?
Isabelle wyglądała jakby była zirytowana.
- On już nie potrzebuje twojej pomocy, Clary. Ma znak Kaina. Nikt go nie uderzy, nie
zastrzeli, nie utopi, nie zaatakuje nożem, i jestem pewna, że nic mu nie jest. - powiedziała
Isabelle, spoglądając ostro na Clary. - Dlaczego nie spytałaś mnie dlaczego nienawidzę
Simona? - spytała. - Przypuszczam, że wiedziałaś o tym, że umawia się też z inną?
- Wiedziałam. - powiedziała Clary. - Przepraszam.
- Jesteś jego najlepszą przyjaciółką. To normalne, że mi nie powiedziałaś
Isabelle nie wydawała się być zdziwiona.
- Powinnam ci powiedzieć. - zaczęła Clary. - Po prostu, myślałam, że nie myślisz aż tak
poważnie o Simonie, no wiesz...
Plik z chomika:
ShadowhuntersTranslateTeam
Inne pliki z tego folderu:
Epilog.pdf
(338 KB)
Rozdział 18 Blizny po ogniu.pdf
(465 KB)
Rozdział 17 i kain powstał.pdf
(585 KB)
Rozdział 16 Nowojorskie Anioły.pdf
(220 KB)
Rozdzial 15 Beati_Bellicosi.pdf
(501 KB)
Inne foldery tego chomika:
1. Miasto Kości
2. Miasto Popiolów
3. Miasto Szkła
5. Miasto Zagubionych Dusz
6. Miasto Niebiańskiego Ognia
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin