Harrison Harry - Bill Bohater Galaktyki 03 - Na Planecie Niesmacznej Przyjemnosci.pdf

(621 KB) Pobierz
HARRY HARRISON
HARRY HARRISON
BILL BOHATER GALAKTYKI 3:
NA PLANECIE NIESMACZNEJ PRZYJEMNOŚCI
. 1
DOKTOR D. ZALECA!
Prawda, Bill nigdy nie pojął, że wszystko zaczęło się od seksu. Jednak od czasu do czasu miał
pewne podejrzenia.
- To stopa satyry! - ryknął na lekarza. No, ptasi móżdżku, mnie wcale nie wydaje się to takie
śmieszne!
Na szczęście doktor Delazny był cywilem, inaczej wojskowy zadek Billa wyleciałby na orbitę.
Lekarz zatoczył się, porażony krasomówstwem kawalerzysty (i czosnkiem, który tamten jadł na
śniadanie), mrugając oczami za grubymi jak denka butelek szkłami okularów.
- Nie, kawalerzysto. To stopa satyra. Stworzenie z greckiej mitologii, człekozwierz o
niepohamowanej żądzy, który kopulowałby od rana do wieczora, a potem przez całą noc.
Bill dobrze to rozumiał. Sam był nieźle napalony. Kiedy wysyłali go tutaj, do wojskowego
szpitala na Kolostomii IV, wspominali o P i P. Dla każdego kawalerzysty P i P oznaczało
pieprzenie i picie. Co, oczywiście, implikowało obecność, po pierwsze samic rodzaju ludzkiego,
oraz, po drugie, dużych ilości napojów wyskokowych. Opodal szpitalnej kostnicy mieścił się
dobrze zaopatrzony bar, więc z tym drugim nie było żadnych kłopotów. Niestety, wszystkie
pielęgniarki w tym medycznym domu wariatów były stalowymi robotami. Kiedy Bill odzyskał
przytomność po pierwszym heroicznym pijaństwie, znalazł w ramionach jedną z nich - takim
zgrzytem zakończył się mile rozpoczęty wieczór.
Tak więc teraz, w gabinecie lekarskim, Bill skrobał się po łysiejącej głowie jedną z dwóch
prawych rąk i patrzył na swoją stopę. Wyglądała naprawdę obrzydliwie.
- Co się z nią dzieje? - zawył.
- Dobre pytanie - rzekł doktor Delazny. - Zamierzam pobrać próbkę tkanki, żeby potwierdzić
pewne podejrzenia... Kawalerzysto, sądzę, że cierpisz na odrażającą kosmiczną infekcję
psychomutującą na poziomie plazmoidów.
- Hę?
- Humoralną nogę.
- To jego wina, wszystko jego wina, tego przeklętego chingerskiego szpiega - Eagera Beagera.
Od kiedy oddał mi przysługę i uwolnił od gigantycznej kurzej stopy, mam wciąż kłopoty z nogą.
Bill ugryzł się w język, wiedząc, że wspominanie o spotkaniu z Chingerem nie przyniesie nic
dobrego. Chingerski szpieg był niebezpieczny, usiłował namówić Billa, żeby poniechał wojny!
Miałby zdradzić Imperium! Rozgłaszać plotki i pokojowe poglądy. Uprawiać szeptaną propagandę.
Działać na rzecz rozbrojenia i traktatu między ludźmi a Chingerami. Oczywiście, Bill nigdy nie
zrezygnowałby ze ślepej lojalności wobec imperialnej kawalerii, choćby nie wiem jak chciał, gdyż
jego mózg był na to zbyt naszpikowany uzależniającymi lekami i uwarunkowującymi
neuroimpląntami. Gdy tylko wrócił do kwatery głównej, zaraz zaczął śpiewać. Góra była tak
wdzięczna za informacje o chingerskiej mentalności, że kiedy po przesłuchaniu jego stopa uległa
dziwnej zmianie, wysłali go na tę planetę, gdzie miał się nim zająć doktor Latex Delazny -
specjalista proktonog.
- Tak, to wynika z typu obrazów neurologicznych otrzymywanych przy syntezie kory
neopalialnej w przypadku zespołu F. Innymi słowy, kawalerzysto, twoja stopa uważa, że jest
przytwierdzona do ciała stworzenia, które myśli jedynie o seksie i pijaństwie. - Uśmiechnął się
ponuro i potrząsnął głową. Czy ten opis przypomina jakąś znaną ci osobę?
Doktor Delazny otrzymał bardzo staranne wykształcenie medyczne oraz stopień specjalisty od
oczo-uszo-noso-gardzieli, jak również stopieniek z proktologii. Innymi słowy, był specjalistą od
głów i tyłków, co oznaczało, że leczył wielu prawników i doskonale zarabiał na transplantacjach,
ponieważ u prawnika te dwie części ciała są wzajemnie wymienne. Jednak kiedy Imperator, w
nagłym przypływie sadystycznej filantropii, nakazał egzekucję wszystkich prawników w znanym
Wszechświecie, doktor Delazny stracił pacjentów i musiał szukać pracy gdzie indziej. Wyznał to
wszystko Billowi pewnej nocy, przy butelce "Starej Syfozy".
- Niech to szlag, doktorze. Człowiek robi to, co musi robić. Pije. Jak inaczej kawalerzysta
mógłby pozostać przy zdrowych zmysłach w tych zwariowanych okolicznościach? Ponadto,
mężczyzna potrzebuje przyjemności, jakie tylko kobieta może mu zapewnić!
Bill pociągnął nosem i westchnął, wspominając wszystkie swoje stare przyjaciółki. I młode
również. Zahartowane w bojach mięśnie stwardniały mu na myśl o Mecie, wysłanej na jakąś
zakazaną planetę, biorącej udział w piekielnej, lecz wspaniałej walce z Chingerami. Meta! To była
kobieta! Te oczy! Ten biust! Ten jędrny, krągły tyłeczek, którym zakasowała Ingę Marię
Calyphygię z Phigerinadona II! Jednak Meta nie była typem kobiety, która chodziłaby boso po
kuchni i rodziła dzieci przez resztę życia. Meta była taką dziewczyną, przed jaką ostrzegała go
matka: górującą nad nim psychicznie, fizycznie i emocjonalnie, z popędem seksualnym mogącym
napędzać gwiazdolot. A gdy tylko ich wzajemne stosunki zacieśniły się - jeśli można tak
powiedzieć to parszywe dowództwo musiało wysłać ją gdzieś. Syf i jeszcze raz syf!
Bill zastanawiał się, czy coś z nim jest nie w porządku. Czyżby wojsko pozostawiło w nim jakiś
strzęp godności i człowieczeństwa? To nie wydawało się możliwe. Czy był zdolny do miłości? Czy
choćby wiedział, jak wymawia się to słowo? Czy właśnie tego szukał? Czy właśnie dlatego był tak
niespokojny o tak późnej porze? Czyżby dlatego zaczął chować komiksy z serii "PRAWDZIWIE
NAMIĘTNY KOSMICZNY ROMANS" w zeszyty "PORNOGRAFII I KRWAWYCH JATEK", z
jakimi widywali go rekruci?
Eee. Po co komu kobieta na stałe? Jak mawiali kawalerzyści, przez kobietę przestałby palić,
upijać się, kląć i pożądać każdej napotkanej samicy a czyż nie są to najistotniejsze sprawy w życiu?
Doktor Latex Delazny ponownie spojrzał na wydruk z komputera.
- Fascynujące. Powiedz mi, Bill, czy wiesz coś o układzie wydzielania wewnętrznego?
- Czy to te światy trujących bagien i oceanów niedaleko Kasjopei?
Doktor Delazny ze złością zdrapał łupież z łysiejącego łba. Wyglądał na faceta pod
czterdziestkę, z początkami pajęczyny drobnych zmarszczek wokół oczu. Był chudy i zaaferowany,
jakby jego umysł pracował jak symultaniczne przedstawienie cyrkowe bardziej zainteresowany
akrobacjami na środku areny niż występami klowna na jej obrzeżu.
- Nie, ty armijny przygłupie. Mówię o fizjologii człowieka. Układ wydzielania wewnętrznego,
przysadka, tarczyca, nadnercza... i tak dalej, i tak dalej. I oczywiście gruczoły płciowe. Anatomia
człowieka, tępaku! Nie uczą was tego w kawalerii?
Bill potrząsnął głową w pokornym milczeniu.
- To ważne czynności organizmu, Bill. Szczególnie w przypadku gruczołów płciowych. Czy
wiedziałeś, że mam doktorat z endokrynologii? Myślisz, że Imperium potrafi to wykorzystać? Phi!
Stopy i pęcherze, pęcherze i stopy. Tylko to dają mi do roboty. Co za okropna strata.
Był wysoki i tykowaty jak strach na wróble, a wyglądał, jakby spał w swoim fartuchu, co
zdarzało mu się dość często. Jednak miał krzepę. Szczególne wrażenie wywarł na Billu sposób, w
jaki doktor załatwił pewnej nocy Antarezyjczyka Alkpee.
Doktor Delazny ze znudzeniem spoglądał na wydruk komputerowy leżący na stole.
- Mój Boże, Bill, skoro już mówimy o wydzielaniu, twoje dolne gruczoły bezprzewodowe
wydają się szczególnie aktywne. To bardzo interesujące, kawalerzysto - wydaje się, że masz w
ciele dość testosteronu, żeby słoniowi wyrosła broda!
Delazny z podziwem zerknął na Billa, który poczuł się nieswojo na środku areny.
- A co z moją stopą, doktorze? Niech pan pamięta, dlaczego tu jestem.
Doktor Delazny odchrząknął, wypiął pierś i rzekł autorytatywnie:
- Żołnierzu, na razie zalecam spędzanie dni i nocy w tym szpitalu. Spaceruj po skażonej plaży,
zwiedzaj śmietnisko, wpadnij do pobliskiej spalarni... Odpocznij! Odpręż się! Skorzystaj z naszych
urządzeń rekreacyjnych! To da mi sposobność zbadania składu komórkowego twojej stopy.
- Nie zamierza pan dać mi nowej?
- Bardzo chciałbym, Bill, ale czy to nie dotarło do twojego tępego, buraczanego i
zalkoholizowanego łba, że tej armii brakuje stóp?!
- Nie powinniśmy byli przechodzić na system metryczny! - mruknął Bill.
Latryniana plotka wyjaśniała tę sprawę. Wojskowa służba zdrowia miała mnóstwo stóp w
zamrażarkach, ale kiedy z Heliory przyszedł rozkaz, aby przejść na system metryczny,
podoficerowie nie zrozumieli. "Od dziś koniec ze stopami!" - krzyknęli oficerowie. I podoficerowie
wyrzucili zamrożone stopy.
Bill owinął onucą rozszczepione kopyto, a potem założył but. Nostalgicznie popatrzył na swoje
sterane obuwie, wspominając, jak błyszczało za sprawą Eagera Beagera, gdy Chinger krył się w
ciele robota przebranego za rekruta ciamajdę. Od tej pory nigdy nie miał tak dobrze
wyczyszczonych butów.
- Może ma pan rację, doktorze. Może przydałby mi się krótki odpoczynek. Mniej picia, więcej
świeżego powietrza i owoców.
Zdecydowanie odstręczająca perspektywa. Jednak pozwolił temu zmurszałemu konowałowi
uważać, że przystaje na ten plan, dopóki nie wymyśli jakiegoś sposobu, żeby stąd uciec.
Ach, kawalerzysta Bill nie miał zielonego pojęcia, że słowo "wypoczynek" wcale nie znalazło
się w harmonogramie jego zajęć na nadchodzący tydzień. Gdyby doktor nie zasugerował spaceru
po plaży, być może przerażające, podniecające i fascynujące przygody Billa z mitami i bogami, nie
wspominając już o niesamowitym Over-Glandzie nigdy nie miałyby miejsca.
- Och, Bill, a co do tych hemoroidów, na które nie mamy jeszcze lekarstwa... - powiedział
Delazny, gdy Bill odchodził, przeciskając się przez gąszcz specjalistycznej aparatury medycznej.
- Taak? - spytał Bill z nadzieją, odwracając się i czując lekkie mrowienie w tylnej części ciała. -
Mój drogi, obawiam się, że będziesz musiał je po prostu polubić!
Bill obdarzył szarlatana paskudnym epitetem, który natychmiast poprawił mu humor, po czym
powlókł się do baru. Właśnie była szczęśliwa godzina i w dodatku poniedziałek, co oznaczało, że
dają darmowe porcje marynowanej nogi wieprzozwierza hors d óeuvres - jedno z ulubionych dań
Billa.
Miał tylko nadzieję, że jego "humorzasta noga" nie zrozumie tego niewłaściwie.
. 2
LEKTURA Bill śnił.
Śniło mu się, że znów był farmerem, pocącym się za robomułem. Śnił, że jego największą
ambicją, jedyną ambicją w życiu, było zostać operatorem roztrząsacza obornika. Niektórzy
powiadali, że to śmierdząca robota - ale nie on! Uśmiechając się przez sen, widział, jak miarowo
rozrzuca sterty wonnego nawozu po pięknych równinach planet Galaktyki, jadąc z szykiem i
pompą, a cudowny zapach drażni czułe nozdrza miliardów szczęśliwych farmerów.
Potem sen zmienił się i Bill zobaczył Kostuchę Dranga łagodnie trzepoczącego cieniutkimi,
anielskimi skrzydłami.
- Gry trideo, Bill! - zachichotał i prztyknął paznokciem w kieł. - Gry trideo to twoja przyszłość!
Teraz Bill był we śnie bardzo młody, gdyż jako mały chłopiec zawsze pragnął grać w mieście w
trideo z innymi chłopakami i zawsze wygrywał z nimi, o tak, ale tylko w rozgorączkowanej
wyobraźni. Ponieważ nigdy nie bywał w mieście i nie miał pieniędzy, trideo pozostawało jedynie
marzeniem. Dlatego, kiedy stwierdzenie Kostuchy Dranga przefiltrowało się przez jego wspaniałe
zębiska, Bill pomyślał: "Tak, to prawda!" A kiedy Kostucha rozwinął przed nim błyszczący rulon
umowy, kontraktu czyniącego go wybitnym graczem trideo wśród miriadów cywilizowanych
światów Galaktyki, Bill bez wahania złożył podpis.
Gry trideo wymagały nie tylko szybkiego refleksu i silnych nerwów, ale również koordynacji
myślowej. Gracza mocno przywiązywano w maszynie będącej blaszano-plastykową imitacją
kosmolotu, razem z atrapami laserów i pulsarowych torped, wyblakłymi promieniami śledzącymi i
rażącymi oraz całą masą tym podobnego żelastwa. Potem gracz walczył na trójwymiarowym
ekranie z tchórzliwymi Chingersami w ich straszliwych statkach śmierci z gadzich piekieł.
W jego śnie Chingersi znów byli siedmiostopowymi potworami o ostrych jak brzytwa zębach,
którymi ponoć pogryzali pieczone ludzkie dzieci, siedząc wygodnie w mule i oglądając telewizję.
"Śmierć Chingersom!" - zawył, wbrew prawom fizyki, mknąc przez ich armady i rażąc
znienawidzone statki jasnymi promieniami potężnych laserów.
Jednak wtedy, we śnie, chingerski niszczyciel zaszedł go z boku i wywalił dziurę w ścianie
automatu trideo. Bill nie posiadał się ze zdumienia. Przecież to tylko gra! W jaki sposób... Nagle
zrozumiał. Był frajerem! Imperium oszukało go. Walczył na prawdziwej wojnie!
To nie była gra.
Wtedy setki siedmiocalowych Chingersów runęło przez dziurę, a każdy był uzbrojony w
siedmiostopowy kordelas. To zdawało się niemożliwe - tylko kto zadaje pytania we śnie?
Był zgubiony!
Bill obudził się. Głowa mu pękała, a zatoki piekły jak cholera.
Przeklęta książka!
Przeklęta, nędzna, okrojona szpitalna książka! Pulsujące zatoki nosowe bolały go tak, jakby jakiś
szalony naukowiec wypełnił je kwasem. Zlazł z łóżka i potoczył się do zlewu, ściskając skronie,
jęcząc i jednocześnie usiłując wydmuchać nos. Zabolało go jeszcze bardziej. Jęcząc, spróbował
jeszcze raz. Zrobił głęboki wdech, żeby zadąć w swój róg.
- AAApsik!! - huknął, ściskając fajansową umywalkę.
Przy tym potwornym kichnięciu z jego nosa wystrzeliła na cal długa piguła z gumowymi
dodatkami, których metalowe końce błysnęły złowrogo, gdy odbiła się od fajansu podskakując i
wirując, aż odkręcił kran i spuścił ją w kanał.
Książka. Tytuł napisany wielkimi literami głosił GRAJ KELNERA - autorem był Orson Bean
Curd. Bill słabo przypominał sobie, że chodziło o jakiś uczony; zidiociały serwomechanizm
porwany przez Chingersów i wykorzystywany w szatańsko sprytny sposób przeciw szlachetnemu
Imperium, ale niewiele więcej pamiętał, gdyż dobrnął z lekturą tylko do połowy nosa. "Nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin