Angelsen Trine - Córka morza 05 Niepokój serca.pdf

(598 KB) Pobierz
Rozdział 1
TRINE ANGELSEN
NIEPOKÓJ SERCA
411600992.002.png
Rozdział 1
Elizabeth musnęła wargami rozpaloną od gorączki twarzyczkę córeczki.
- Nie śpij, Ane – szepnęła, obsypując pocałunkami maleńkie powieki, czółko i
policzek, mokry już od własnych łez. – Dobry Boże, bądź sprawiedliwy i nie zbieraj mi
dziecka! Podobno zawsze wybierasz najpiękniejsze kwiaty na ziemi, a moja Ane jest jednym
z nich. ale nie zabierak mi jej, błagam!
Przytuliła córeczkę mocno. Była zmęczona lękiem o Ane i zrozpaczona jej
cierpieniem. Wypłakała już wszystkie łzy. Bóg zdecyduje, jaki będzie los jej dziecka.
Podniosła drżącą dłoń do twarzy. Jej spojrzenie padło na Biblię Jensa. Zbliżyła ją do oczu
dziewczynki. Ane patrzyła matowym, niewidzącym wzrokiem.
- Spójrz tylko, moje dziecko! – błagała Elizabeth.
- To Biblia twojego ojca. powiedział kiedyś, że po jego śmierci ta Biblia będzie
należała do ciebie. Posłuchaj mnie teraz. Musisz wyzdrowieć, żeby odziedziczyć tę Biblię i
przekazać ją swoim dzieciom. Wyzdrowiejesz, moja kochana?
Ane zamknęła oczy. Jej główka opadła bezwładnie do tyłu. Elizabeth odłożyła księgę,
żeby podtrzymać córeczkę. Siedziała apatycznie, kołysząc się miarowo i głaszcząc
wychudzony, miękki policzek małej. Tak niedawno podcięła jej włosy; wyrównała fryzurę na
wysokości ucha. Ane wierciła się na krześle, a ona bała się, że ukłuje ja nożycami. W drobną
szyjkę, stworzoną do całowania. W skórę miększą niż jedwab, bielszą niż śnieg. Czy takie
maleństwo nie ma prawa żyć. Dlaczego Bóg nie zabierze raczej jej, Elizabeth? To przecież
ona jest morderczynią!
- Lina! – szepnęła. – Lino, czy możesz mi pomóc?
Jesteś przecież… jesteś po tamtej stronie. Chyba możesz Go poprosić, żeby się nade
mną ulitował. Ten jeden raz. Proszę cię, Lino… - Słowa zamarły jej na wargach, równie
bezsilne jak ona. Spojrzała w okno zamglony, wzrokiem. Jezdna z gwiazd była większa niż
inne. Może to gwiazda betlejemska? Bóg, który mieszka w niebie i nie ma żadnych
zmartwień, chce mi zabrać Ane, pomyślała Elizabeth z goryczą, ale zaraz się zawstydziła.
Przecież Bóg zna wszystkie ludzkie myśli, choć to takie dziwne. – Wybacz mi, Panie, moje
grzeszne myśli. Pewnie jestem egoistką, bo nie chcę, żebyś zabrał Ane do siebie i oszczędził
jej ziemskich cierpień. Ale musisz wiedzieć, że nie oddam swojego dziecka bez walki!
Wzburzona, podniosła się i położyła dziecko do łóżka. Potem zamknęła oczy,
zacisnęła usta u położyła dłonie ba ciałku córeczki. Starała się skoncentrować i przelać siły na
małą. Po chwili jednak się poddała. Ramiona jej opadły. Dlaczego nie mogę uzdrowić
411600992.003.png
własnego dziecka? Dlaczego mam tę moc tylko od czasu do czasu?
Wzięła mokrą szmatkę, żeby schłodzić rozpalone ciałko. Poświęciłabym dla niej
wszystko, ale moje łzy nie uzdrowią, pomyślała, przecierając oczy. W końcu wstała i
popatrzyła przez okno. Potem znów spojrzała na córeczkę, ważąc wszystkie za i przeciw.
Wezwać doktora? Ile czasu potrzeba, żeby zbiec do Heimly i pożyczyć konia? Nie, lepiej nie
opuszczać dziecka. Doktor zresztą nic tu nie poradzi. Był tutaj już dwa razy – przed śmiercią
matki i wtedy, gdy wyciągnęła Marię z lodowatej wody. Na pewno powie tylko, że trzeba
podawać Ane dużo picia i chłodzić ją mokrymi szmatkami.
Ale Elizabeth wszystko to robiła.
No właśnie… dużo picia. W kuchennej szafce miała gorzałkę i korzeń dzięgla. Czy
można…? Czy się ośmieli…? Zacisnęła dłonie tak, że paznokcie wbiły jej się boleśnie w
skórę. Czy jest inne wyjście? Położyła dłoń na czole dziewczynki. Skóra małej była coraz
bardziej rozpalona i sucha. Jakiś czas temu Elizabeth podała jej wywar z kory, który powinien
działaś napotnie i przeciwgorączkowo, ale to najwyraźniej nie poskutkowało. Trąciła
córeczkę, wymawiając jej imię, lecz dziecko nie zareagowało.
Nie ma czasu do stracenia. Elizabeth poszła zdecydowanym krokiem do kuchni i
otworzyła szafkę. Drżącymi dłońmi odsunęła słoiczki z korą, z ziołami na zapalenie pęcherza
i na opuchlizn, z nostrzykiem do okładania raz i z kurzym zielem na biegunki. Oznaczała
wszystkie słoiczki w sobie tylko znany sposób, ale zamierzała we przyszłości całą swą wiedzę
przekazać córce.
- Tak – powiedziała na głos. – Ane nauczy się kiedyś, jak przygotować lekarstwa. Ale
najpierw muszę ją wyleczyć.
Na samym końcu stał słoiczek z korzeniem dzięgla i buteleczka gorzałki, którą
Elizabeth dostała od Jakoba. Musiała mu obiecać, że nie piśnie o tym Ragnie, która uważała
gorzałkę za diabelski napój. A przecież Jakob używał go tylko leczniczo, żeby rozgrzać i
wzmocnić ciało na morzu.
Nogi się pod nią uginały, gdy szła po schodach. Wiedziała, że mieszanki dzięgla i
gorzałki używa się do spędzania płodu i że ma ona silne działanie napotne w trakcie gorączki,
ale nie wolno jej podawać dzieciom.
Przeżegnała się i pomyślała z przerażeniem, że jeszcze nigdy w życiu nie ryzykowała.
Ane może od tego umrzeć. Ale bez tego też może umrzeć.
- Jeśli Ane umrze, pójdę na morze – powiedziała stanowczym głosem, wlewając
odrobinę mieszanki do ust dziecka. Dodała wprawdzie trochę wody, żeby złagodzić smak, ale
córeczka i tak się zakrztusiła i wykręciła. Elizabeth z ciężkim sercem podała jej jeszcze parę
411600992.004.png
kropli. Znów nieco pociekło po buzi. Trzeba się było uzbroić w cierpliwość. W końcu
Elizabeth odstawiła kubek z łyżeczką na podłogę. Teraz pozostawało już tylko czekać.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Młoda matka krążyła po izbie, przystając czasem przy
oknie. Gdzieś w oddali zaszczekał lis. Przypomniała sobie, jak Esaias pytał ją, czy chodzi na
polowania. Nie, ona nie potrafiłaby zabić zwierzęcia, które żyje na wolności. Rozumiała
jednak, że inni muszą to robić, żeby zdobyć jedzenie i skóry. Znów podeszła do łóżka,
schłodziła czoło dziecka, uklękła i zaczęła się modlić. Nigdy nie czuła się tak bezsilna.
Tymczasem mrok ustąpił miejsca szaremu porannemu światłu. Gwiazdy znikły.
Elizabeth szukała wzrokiem tej największej, lecz nie było jej widać. Może to dobry znak?
Nagle zamarła z przerażenia, bo Ane poruszyła się i wydała bełkotliwy krzyk.
- Nie śpisz?!
Elizabeth rzuciła się do łóżka, patrząc z rozpaczą na wijące się z bólu dziecko.
Przyszedł ją zimny dreszcz, a ciało pokryła gęsia skórka.
- Ane? – szepnęła schrypniętym głosem. – Boże, co ja zrobiłam! Teraz ona umrze, co
za… Maleńka moja, co cię boli? – spytała zduszony, głosem, próbując dotknąć małego ciałka,
które miotało się na łóżku.
Elizabeth nie umiałaby powiedzieć, jak długo trwały skurcze. Wydawało jej się, że
całą wieczność, choć zapewnie tylko kilka minut. Gdy Ane się uspokoiła, matka zaczęła
drżącymi palcami szukać pulsu. Rozpłakała się z radości, wyczuwając miarowe bicie
serduszka w małej piersi.
- Wybacz mi, kochanie – powiedziała, głaszcząc małą po główce.
Wycieńczona niepokojem położyła się koło dziecka i mocno je przytuliła. Ogarnęła ją
ulga nie do opisania. Musiała się zdrzemnąć, bo nagle uświadomiła sobie, że córeczka jest
mokra od potu i że zacznie swobodniej oddycha.
- O, dzięki, dzięki… - szlochała Elizabeth.
Myjąc dziecko, śmiała się i płakała na przemian. Nie wiedziała, czy uzdrowienie
zawdzięcza Bogu, Linie czy lekarstwu. Ale jedno był pewne: Ane będzie żyła.
411600992.005.png
Rozdział 2
Elizabeth biegała między córeczką a piecem, na którym przyrządzała lecznicy napar z
pierwiosnka lekarskiego. Dla większej wygody przeniosła Ane do kuchni i umościła jej
posłanie na ławie. Obchodziła się z nią tak ostrożnie, jakby dziewczynka była z kruchej
porcelany. Przepełniała ją radość z ocalenia Ane. Pierwszym cudem były narodziny córeczki
ponad dwa i pół roku temu, teraz cud zdarzył się po raz drugi. Odzyskała dziecko.
Ane leżała bezwładnie, z zamkniętymi oczami, lecz Elizabeth wiedziała, że śpi
naturalnym, spokojnym snem. Drobne ciałko potrzebowało odpoczynku po tak gwałtownym
wstrząsie.
- Będę cię strzegła przez cały czas – mruczała Elizabeth, obsypując twarzyczkę
dziecka pocałunkami.
Ane nie była już tak rozpalona, ale oddychała przez usta i pokasływała przez sen.
Temu jednak da się zaradzić. Elizabeth wyprostowała się o odgarnęła włosy za ucho. Była
wyczerpana, powinna się trochę przespać, lecz wiedziała, że nie zaśnie spokojnie. Strach
jeszcze jej nie opuścił. Bo co by było, gdyby…
Drygnęła nerwowo, słysząc niezbyt głośnie pukanie. Spojrzała szybko na drzwi i na
córeczkę.
- Prozę – powiedziała.
- Dzień dobry – przywitała się Dorte, patrząc na przyjaciółkę badawczo. Za jej
plecami stał Daniel i trzymał się matczynej spódnicy.
Dopiero teraz Elizabeth uświadomiła sobie, że jest w koszuli nocnej, na którą
zarzuciła sweter.
- Ane przez całą noc walczyła z chorobą – wyjaśniła bezbarwnym głosem, wskazując
łóżko.
- Z chorobą? – powtórzyła Dorte. – Co jej jest?
Elizabeth poczuła, że znów ogarniają ją wyrzuty sumienia. Gdyby lepiej pilnowała
córeczki!
- Siadaj – zaprosiła. – Napijesz się herbaty? Właśnie zaparzyłam. Dorte skinęła głową
i zdjęła kurtkę Danielowi.
- Ane śpi? – zapytał chłopiec, patrząc na matkę. Dorte z uśmiechem pokiwała głową.
- Płukała wczoraj pranie w rzece – zaczęła Elizabeth, gdy obie trzymały już kubki z
herbatą. – Odwróciła, się tylko na chwilę. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle Ane znalazła
się nad samym brzegiem. – Elizabeth upiła trochę herbaty, żeby zapanować nad głosem. – I
411600992.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin