Angelsen Trine - Córka morza 01 Sztorm.pdf

(805 KB) Pobierz
PROLOG
TRINE ANGELSEN
SZTORM
411363198.002.png
PROLOG
Lofoty, lato 2002
Strych był zakurzony, pachniał starymi książkami, ubraniami, meblami – po prostu
graciarnia. Samotna żarówka u sufitu rzucała skąpe światło na podłogę pośrodku. Pod
ścianami stały jakieś skrzynki, szafki, staroświecki gramofon i porzucony koń na biegunach.
Elizabeth rozglądała się bezradnie, ale nie przestawała myśleć o letniskowym domku,
do którego powinna teraz jechać. Ale nie, musi siedzieć obok matki na jakimś przysypanym
pyłem strychu. Jaki sens ma porządkowanie tego wszystkiego? Gdyby to od niej zależało,
sprzedałaby klamoty na pierwszym pchlim targu.
Matka spojrzała przez ramię.
- No i jak, zaczęłaś już sprzątać?
- Zaczęłam. Pracuję, jak mogę – westchnęła Elizabeth, próbując dostać się do skrzyni,
stojącej głęboko pod skośnym dachem. Skrzynia miała wypukłe wieko i kute w żelazie
uchwyty po bokach. Była wyraźnie nadgryziona zębem czasu.
- Patrz, co znalazłam – powiedziała.
Matka podeszła bliżej. Ostrożnie pogłaskała wieko i wyszeptała ledwo dosłyszalnie:
- Boże kochanym toż to wyprawna skrzynia Elizabeth Andersdatter. Słyszałam o tek
skrzyni, byłam jednak pewna, że dawno temu zaginęła. Jakim sposobem ona się tu znalazła?
- Elizabeth? To ta, po której dostałam imię? Super!
- Tak, to twoja pra-pra-prababka, urodzona w 1854 roku.
- Zobaczymy, co jest w środku – podniecona Elizabeth przekręciła wielki klucz.
Dziwny zapach uderzył w nozdrza, zapach jakiego nigdy przedtem nie czuła. Woń
przeszłości!
Wsunęła rękę w głąb i wyjęła czarną jedwabną chustkę.
- Jezu, jaka śliczna! – Przytuliła policzek do materiału.
- Chłodna – zauważyła zdumiona. – Chłodna i miękka, jak to jedwab – zniżyła głos. –
Albo jak morze – dodała.
- Bądź ostrożna – ostrzegła matka. – Ta chustka wiele dla Elizabeth znaczyła. Moja
babcia opowiadała… - umilkła na chwilę, a potem rzekła: - Ten, kto dał jej tę chustkę, nadał
jej też imię – „Córka morza”.
Wyjęła ze skrzyni czarną, starannie złożoną suknię z grubej wełny.
- Jest taka stara, że nie mam odwagi jej rozłożyć. To suknia Elizabeth od konfirmacji.
411363198.003.png
Młoda osoba obok skrzyni musiała się uśmiechnąć.
- Tak, tak ówczesne dziewczyny w mini nie chodziły – zadrżała, bo wyobraziła sobie,
jak taka wełna musiała drapać skórę.
- Masz rację, wtedy panowała inna moda – matka odłożyła suknię z powrotem do
skrzyni i oznajmiła:
- Zanim przejrzymy resztę, musisz wysłuchać mojej opowieści. – Mama nigdy chyba
nie była taka poważna, pomyślała Elizabeth, kiwając głową. – Właśnie skończyłaś szesnaście
lat – mówiła dalej matka. – Czas najwyższy, żebyś poznała dzieje Elizabeth
Andersdatter. Wszystko wskazuje, że jesteś do niej podobna. Ona też miała jasne włosy i
jasnobrązowe oczy. Elizabeth próbowała tworzyć sobie obraz tamtej. Zawsze
wyobrażała sobie swoje prababki jako stare, przygarbione kobiety.
- Elizabeth posiadała wyjątkowe zdolności. Wdziała rzeczy, których inni widzieć nie
mogli.
Elizabeth przewracała oczami zaskoczona.
- Rany boskie, mamo! Oszczędź mi takich historii. To najgorsze, co znam. Nikt już
dzisiaj w takie rzeczy nie wierzy. Nas interesuje rzeczywistość. Jesteśmy ludźmi
nowoczesnymi, mamy oczy i uszy otwarte…
- Milcz! – krzyknęła matka, spoglądając na córkę tak surowo, że ta aż się skuliła. – Ja
usłyszała, tę historię, kiedy miała tyle lat co ty teraz, moja matka także poznała ją w tym
samym wieku. Teraz kolej na ciebie i żądam, żebyś wysłuchała, co mam do powiedzenia.
- Przepraszam – mruknęła Elizabeth, odgarniając do tyłu półdługie włosy.
Matka kilka razy głęboko wciągnęła powietrze, jej pierś unosiła się wyraźnie i
opadała. Milczała przez dłuższy czas, zanim zaczęła.
- Czy ty nigdy nie przeżyłaś czegoś, czego nie potrafisz wytłumaczyć? Elizabeth
zaczęła się zastanawiać.
- Nie, w każdym razie nie pamiętam.
- Nigdy ci się nie zdarzyło, że myślałaś o jakiejś piosence i nagle ktoś ją zaśpiewał?
- No pewnie, ale to przecież przypadek.
- A nigdy nie pomyślałaś: to już kiedyś przeżyłam? Albo nie przeczułaś, że coś stanie
się za parę sekund, coś, co ktoś przed chwilą ci opowiedział?
Elizabeth poczuła zimny dreszcz na plecach, obciągnęła krótką bluzkę, niesięgającą
pępka.
- Zdarzało mi się, to prawda, ale…
- Wiesz pewnie, że tylko niewielka część mózgu jest wykorzystywana?
411363198.004.png
- No pewnie, że wiem.
- A co w takim razie robimy z resztą? Jesteś pewna, że nikt nie może rozwinąć i
wykorzystać tych pozostałych części?
- Możliwe…
- Elizabeth Andersdatter nie mogła sobie kupić gazety, w której znalazłaby reportaż o
ludziach, potrafiących takie rzeczy. Nie mogła pójść do biblioteki i wypożyczyć stosu książek
na temat niewyjaśnionych spraw. Była sama i wielokrotnie ta zdolność wydawała jej się
przekleństwem.
- Biedaczka. – Elizabeth naprawdę tak uważała. Głos matki znowu wyrwał ją z
zamyślenia.
- Oto Biblia – mówiła matka, biorąc dużą zniszczoną książkę, oprawioną w skórę.
Otworzyła ją na pierwszej stronie i pokazała napisane ręcznie zdanie. Przeczytała je głośno:
Omma Vincent Amor. – To po łacinie i znaczy: Miłość wszystko zwycięża. Historię, którą
teraz ci opowiem, Elizabeth, ty powinnaś przekazać swoim dzieciom. Ona nie może zaginąć,
popaść w zapomnienie. Chodź na dół, usiądziemy sobie w salonie. Zajmie nam to trochę
czasu. Wszystko zaczęło się tamtego lata, po szesnastych urodzinach Elizabeth…
411363198.005.png
Rozdział 1
Lofoty, lato 1870
Elizabeth wolno szła przez podwórze, niosła do obory dwa wiadra wody. W pół drogi
przystanęła i ogarnęła wzrokiem wieś. Gdy zmrużyła oczy, miała wrażenie, że tysiąc gwiazd
migocze na zielononiebieskim fiordzie. Po drugiej stronie, w Storvika, rozłożyło się kilka
komorniczych zagród. Za daleko stąd, by mogła zobaczyć jakichś ludzi, ale wiedziała, że oni
tam są i że z pewnością też pracują przy sianokosach.
Przez całe życie – to znaczy przez szesnaście lat – mieszkała w Nymark. To pierwsza
mała zagroda, którą się napotyka, jadąc drogą nad fiordem. Dom i obora szare, wysmagane
wiatrem. Torfowe dachy też sprawiają, że budynki zlewają się w jedno z naturą. Niewielkie
gospodarstwo leży u podnóża góry, schodzącej niemal nad sam fiord.
Liczne pokolenia ludzi zbierały kamienie, by uczynić pola urodzajnymi. Wiele głazów
jednak trzeba było zostawić, a ziemia wokół nich nie nadawała się do uprawy.
Elizabeth musiała się uśmiechnąć na wspomnienie baśni, jakie ojciec opowiadał – o
trollach, wściekłych tak, że tłukły swoimi potężnymi łapami w górskie ściany, w rezultacie
czego powstała mała odnoga fiordu i wszystkie głazy zalegające w okolicy.
Dalej, w Neset, znajdował się dom Dorte. Z wyglądu tamto obejście nie bardzo różniło
się od Nymark – nieduże i szare. A całkiem na skraju znajdowało się Heimly. Pan Bóg czynił
wielkie różnice stwarzające naturę. Należące do Heimly pola były rozległe i równe, bez
kamieni.
Trawa rosła tam zielona i bardziej soczysta. Wyróżniał się też dom – piętrowy,
pomalowany na żółto. Dziedziniec otaczały zabudowania: obora, chlew i spichlerz.
W dole, nad wodą była szopa na łodzie, o wiele większa i ładniejsza niż u pozostałych
gospodarzy.
Czy to o takiej okolicy mówi się, że jest zapomniana przez Boga? – westchnęła
Elizabeth.
Zima była ciężka, bo połowy zawiodły. Nieustanne sztormy i zawieruchy nie
pozwalały rybakom wypływać w morze, brakowało pieniędzy na kupno mąki, ludzie żywili
się głównie rybami, złowionymi przy brzegu. Od dawna próbowali uprawiać zboże, ale
ziemia była tu zbyt jałowa, a pogoda przeważnie nieprzyjemna. Rodzice Elizabeth mieli
nadzieję, że tej zimy uda im się spłacić pożyczkę zaciągniętą na zakup gospodarstwa, ale nic z
tego nie wyszło. Obejście kosztowało czterdzieści talarów, wciąż dziesięć pozostawało do
spłacenia.
411363198.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin