Angelsen Trine - Córka morza 20 Cena milczenia.pdf

(723 KB) Pobierz
417661926 UNPDF
TRINE ANGELSEN
CENA MILCZENIA
417661926.002.png
Rozdział 1
Huk wystrzału strzelby Sivgarda nadal dźwięczał jej w uszach. Dopiero po chwili
Elizabeth zrozumiała, że wciąż żyje. Serce waliło jej w piersi, była zlana potem. Powoli
otworzyła oczy. Była przygotowana na widok martwej Bergette leżącej na podłodze, ale
zamiast niej ujrzała Sivgarda. Jego twarz była odwrócona. Na koszuli rosła powoli plama
krwi.
Przez chwilę było zupełnie cicho. Elizabeth rozejrzała się, szukając Bergette.
Dostrzegła kobietę na krześle; wpatrywała się sztywno przed siebie. Przez chwilę Elizabeth
pomyślała, że przyjaciółka jednak nie żyje. Bergette siedziała zupełnie nieruchomo. Nawet
powieka jej nie drgnęła. Spojrzenie Elizabeth powędrowało w kierunku drzwi.
- Ane!
Z trudem wyszeptała imię córki. Chciała zerwać się z miejsca, ale ciało miała ciężkie
jak z ołowiu. Nie mogła nawet zapanować nad myślami.
- Ane, jak...? - Umilkła, bo słowa uwięzły jej w gardle. Córka stała w drzwiach
niczym słup soli i patrzyła tępo przed siebie. W dłoni trzymała rewolwer.
- Czy to ty...? - Elizabeth zwilżyła wargi końcem języka i przeniosła spojrzenie na
Sivgarda. Mężczyzna przestał krwawić. Czy krew po śmierci nadal wypływa z ran? Nie miała
pojęcia. Plama na koszuli już w każdym razie nie rosła. Czyżby naprawdę był martwy? Co się
stanie jeśli nagle zerwie się z podłogi, chwyci broń i zacznie strzelać na oślep? Elizabeth
pochyliła się i położyła dłoń na jego szyi. Nie, nie czuła pulsu. Oczy Sivgarda były otwarte.
Puste.
Wreszcie zdołała wziąć się w garść. Chwyciła strzelbę. Zabezpieczyła ją i odłożyła.
Może nie powinnam była tego robić? - przemknęło jej przez myśl. Lensman wolałby na
pewno, by świadkowie zostawili wszystko na swoim miejscu. Chwyciła się za głowę. Myśli
kłębiły się nieskładnie. Znów spojrzała na Ane.
- Moja córeczka - wyszeptała i podeszła do niej powoli. - Oddaj mi to - zwróciła się do
dziewczynki, wyciągając rękę po rewolwer. Ane nie odpowiedziała.
Elizabeth ostrożnie odebrała jej broń i odłożyła na, stół. Zastanawiała się, czy w
magazynku zostały jeszcze jakieś pociski, ale nie chciała tego sprawdzać. Ten rewolwer
właśnie pozbawił życia człowieka, a ona sama byłaby martwa, gdyby nie Ane. Objęła
dziewczynę mocno. Z trudem powstrzymywała płacz.
- Moja kochana córeczka - powtarzała. - Uratowałaś mi życie, uratowałaś nas obie.
Ale Sivgard... niech Bóg ma nas w swojej opiece!
417661926.003.png
Ane niechętnie pozwalała matce na uściski. Elizabeth puściła ją, położyła dłonie na jej
ramionach i spróbowała zajrzeć w jej oczy. Dziewczyna wciąż patrzyła przed siebie,
wydawała się nieobecna. W tej samej chwili Bergette wydała z siebie przenikliwy krzyk.
Elizabeth odwróciła się i ujrzała przyjaciółkę klęczącą nad mężem. Płakała, potrząsając raz po
raz bezwładnym ciałem.
- Sivgard! Sivgard, słyszysz mnie? Obudź się, no już! Elizabeth podeszła do niej i
chwyciła ją za ramiona.
- Uspokój się, Bergette. Sivgarda już nie ma. On... odszedł.
- Nie! - Okrzyk Bergette zabrzmiał jak rozpaczliwa prośba, jakby miała nadzieję, że
przyjaciółka się myli.
To musiał być dla niej straszny szok, pomyślała Elizabeth. Na początku Bergette
myślała, że Sivgard zginął w pożarze. Pochowała go, lecz on wrócił: wrócił, by je obie
zamordować i by samemu umrzeć. Chciała odciągnąć przyjaciółkę od trupa, ale Bergette
zaczęła się wyrywać.
- Zostaw mnie! Chcę porozmawiać z Sivgardem! - szlochała. - Przecież do nas wrócił.
- Posłuchaj mnie - odezwała się Elizabeth spokojnie i zerknęła na zwłoki mężczyzny.
Martwe oczy wpatrywały się w nicość. Wzdrygnęła się i odwróciła. - Kochana Bergette,
posłuchaj mnie teraz. Chodź tu, usiądź, zaraz wezwiemy pomoc. Nie pamiętasz już, co się
przed chwilą stało? Przecież Sivgard chciał zastrzelić nas obie. Postradał zmysły.
Wydawało się, że Bergette nic nie słyszy. Wciąż klęczała nad mężem, trzęsąc się od
płaczu. Elizabeth zerknęła na Ane. Dziewczyna stała oparta o framugę drzwi, wydawała się
obojętna, zupełnie tak, jakby to, co miało przed chwilą miejsce, w ogóle jej nie dotyczyło.
Nadal była nieobecna, patrzyła przed siebie, nie widząc niczego. Bergette znowu potrząsała
ciałem męża.
- Sivgard, obudź się! Mój kochany, kochany...
- Próbował nas zastrzelić - przypomniała jeszcze raz Elizabeth. Jej głos nie był już
spokojny. Czuła, że trzęsą się pod nią nogi.
Przyjaciółka nie słuchała jej, opadła na zwłoki, szlochając przeraźliwie i miętosząc
powalaną krwią koszulę.
Elizabeth przypomniała sobie, co wcześniej myślała o tym wszystkim. Gdyby Sigvard
pojawił się nagle w jej życiu, byłaby gotowa na wszystko, by ratować Ane. Każda matka
postąpiłaby tak samo. Teraz okazało się, że to córka ją ocaliła. Co by było, gdyby pojawiła się
chwilę później? Pewnie obie z Bergette byłybyśmy martwe, pomyślała. Co sprawiło, że Ane
przyszła tu za nią? I jak dziewczynie udało się zdobyć rewolwer? Przecież broń leżała w
417661926.004.png
zamkniętej na klucz komodzie w salonie. A może to wcale nie jest rewolwer Bergette? W jej
głowie kłębiło się mnóstwo pytań, nie znajdowała odpowiedzi na żadne z nich.
Usłyszała trzaśnięcie drzwiami i dobiegające z korytarza głosy. Zesztywniała. Oby to
nie była Karen-Louise! Zerwała się z miejsca, by zobaczyć, kto do nich idzie. Gdy otworzyła
drzwi prowadzące na korytarz i zobaczyła parobka ze służącą, westchnęła z ulgą. Od razu
rozpoznała oboje.
- Co się stało? - zapytali chórem. Po chwili dziewczyna dodała: - Jesteś blada jak
ściana.
- On... - Elizabeth nie wiedziała, co im powiedzieć. - Sprowadźcie pomoc z Dalsrud.
Niech przyjadą mężczyźni. Sivgard nie żyje.
- Nie żyje? Chyba już od dawna? - rzucił parobek, usiłując ją wyminąć.
- Nie, nie wchodź tam. - Elizabeth zagrodziła mu drogę. - Usiłował nas zastrzelić,
ale... no cóż, tak czy inaczej nie żyje. Z całą pewnością. Spieszcie się do Dalsrud. Chłopak
wybiegł z domu, trzasnąwszy drzwiami.
Elizabeth odwróciła się do służącej. Dziewczyna zbladła, otwierała usta i zamykała,
nie będąc w stanie dobyć z siebie słowa.
- Wiesz, gdzie mieszka matka Bergette? Służąca skinęła głową.
- Dobrze. Biegnij do niej i powiedz, że Sivgard leży martwy w salonie. Niech tu
szybko przyjdzie, ale, na Boga, nie pozwól jej zabrać ze sobą Karen-Louise. Mała nie
powinna wiedzieć, co tu się stało. Dziewczyna znów skinęła głową, ale wciąż stała
nieprzytomnie w korytarzu.
- Rozumiesz, co mówię? - spytała Elizabeth. -Tak.
- No to już, leć! Biegiem. Już na progu odwróciła się i zapytała:
- Jak umarł Sivgard?
- Został postrzelony w plecy.
Służąca pisnęła i wymknęła się z domu. Już po chwili Elizabeth usłyszała jej kroki na
podwórzu. Oparła się o framugę i przymknęła oczy. Z salonu wciąż dobiegał rozdzierający
płacz Bergette. Pewnie była w szoku, zapomniała p wszystkim, co się stało. A może to
reakcja zupełnie naturalna? W końcu to jej mąż leżał na podłodze.
Ane popełniła morderstwo. Jej mała, zaledwie szesnastoletnia córeczka. Elizabeth
zasłoniła twarz dłońmi, próbując stłumić dobywający się z piersi szloch. Nie może teraz
płakać, nie może. Musi być silna, ze względu na Ane.
Zrobiła głęboki wdech i wróciła do salonu.
417661926.005.png
Rozdział 2
Ane osunęła się na podłogę. Siedziała oparta o ścianę, obejmując kolana ramionami.
Łkanie Bergette wreszcie ucichło. Klęczała teraz nad trupem, kołysała się w przód i w tył, i
cały czas gładziła dłoń zmarłego. Widok był sam w sobie tak przerażający, że Elizabeth miała
przez chwilę ochotę się poddać i pozwolić, by to inni przejęli kontrolę nad sytuacją. Ale nie
mogła sobie na to pozwolić i dobrze o tym wiedziała. Podeszła do Ane i podała jej rękę.
- Chodź, usiądziemy na sofie - poprosiła. Dziewczyna nie zareagowała.
- Posiedzę trochę z tobą. - Elizabeth ujęła ją ostrożnie pod ramię.
Ciało Ane było sztywne i bezwolne, w końcu jednak córka usłuchała. Elizabeth
znalazła szal i okryła nim ramiona dziewczyny. Właściwie nie wiedziała, czemu to robi. Było
przecież lato, ale ona sama trzęsła się z zimna. Bergette zaczęła nucić coś pod nosem. Po jej
policzkach powoli spływały łzy.
- Czujesz się już lepiej? - Elizabeth pogładziła Ane po plecach.
Nie doczekała się odpowiedzi, zresztą wcale się jej nie spodziewała. Westchnęła.
Gdyby chociaż skinęła głową, pomyślała przyglądając się córce. Brązowe oczy dziewczyny,
zazwyczaj tak radosne i pełne życia, wydawały się teraz martwe. Ciekawe, o czym myśli?
Czy jest świadoma tego, co zrobiła? Dopiero teraz Elizabeth przestraszyła się nie na żarty.
Przecież zabójstwo było przestępstwem karanym śmiercią. Czy to właśnie miała oznaczać jej
wizja? Objawił jej się Sivgard z twarzą wykrzywioną w złośliwym uśmiechu. Czyżby chciał
pociągnąć za sobą Ane?
Nigdy, postanowiła Elizabeth. Nigdy nie pozwoli, by ktoś odebrał jej dziecko! Zrobiła
głęboki wdech; drżała na całym ciele. Jeśli Ane zostanie skazana na śmierć, ona sama
odbierze sobie życie. Przecież nie potrafiłaby istnieć bez ukochanej córki. Masz jeszcze jedno
dziecko, odezwał się w jej głowie głos rozsądku. Owszem, pamiętała o tym. Miała dwoje
dzieci, ale nie mogła sobie pozwolić na utratę żadnego z nich.
Na samą myśl o małym Williamie z jej piersi pociekło mleko. Na szczęście
zabezpieczyła stanik, wsuwając, między ciało a ubranie, ściereczkę, ale czuła się nabrzmiała i
obolała. Dawno już powinna była siedzieć w domu i karmić chłopca.
Spróbowała sobie wyobrazić, co by było, gdyby nie pojawił się Sivgard. Piłyby z
Bergette kawę i gawędziły beztrosko, w końcu zapytałaby przyjaciółkę o możliwość
pożyczenia dziecinnego wózka i wróciła do domu. Wózek! To właśnie po niego przyszła,
chciała, żeby William miał gdzie spać, gdy ona będzie pracowała na polu, by nie musiał leżeć
na słońcu. Zazwyczaj nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na samą myśl o tłuściutkich,
417661926.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin