Baum Vicki - Pisane na wodzie.pdf

(1070 KB) Pobierz
Baum Vicki
Pisane na wodzie
PROLOG
Droga powieściopisarza jest wybrukowana odrzuconymi pomysłami, a
któryś z jego kufrów kryje na pewno cmentarzysko zaniechanych
rękopisów. Zdarza się jednak czasami, że jakiś niemal zapomniany już
wątek, pogrążony w wieloletnim śnie zimowym jako ewentualny materiał
na powieść, ożywa nagle i sam zaczyna pisać swój nieunikniony i
rozstrzygający ostatni rozdział.
Historia, którą próbuję tu opowiedzieć, stanowiła właśnie taki
pogrzebany fragment aż do chwili, gdy w barze hotelu Pacifico
zauważyłam, że człowiek siedzący obok mnie sięgnął po swój napój
sztuczną ręką.
Odruchowo wzrok mój powędrował od imitacji skóry, pokrywającej ów
nader doskonały mechanizm, ku twarzy właściciela. Wesoła, ogorzała
twarz z jednym podbródkiem za dużo, pasmo wybielonych przez sól
włosów okalające różową i lśniącą łysinę, niebieskie oczy, które błyskały
teraz wyraźnie w moją stronę spośród wyblakłych rzęs i sieci białych
zmarszczek. Coś znajomego było w tej twarzy, a jeszcze więcej w głosie i
amerykańskim akcencie, kiedy uniósł szklankę z zachęcającym:
— Salud, señorita! Salud, dinero y amor — i radujmy się, jak powiadają
Meksykanie.
— Salud... — odparłam starając się przypomnieć sobie, gdzie ja go już
widziałam. Na lotnisku w Mazatłan? Czy w autobusie, który mnie
stamtąd przywiózł do hotelu Pacifico?
— Zatrzyma się tu pani na dłużej? - spytał.
- Nie, tylko zanocuję. Jutro przyjeżdżają moi przyjaciele, żeby mnie
zabrać do Manzanillo.
— Och, po co ten pośpiech! Czemu nie odpocząć kilka dni? Myślę, że
spodoba się pani ta buda.
O tak, hotel jest bardzo przyjemny. Bardzo luksusowy. Zdumiewające,
jakie zmiany w tych stronach poczynił nowy szlak komunikacyjny.
Pacifico, sześćdziesiąt mil na południe od Mazatlan, jest jednym z
szykownych hoteli, które w ostatnich czasach powyrastały na jałowej
glebie meksykańskiego wybrzeża Pacyfiku. Wybrzeże to, jeszcze
niedawno niedostępna i niegościnna głusza, teraz zaczynało przyciągać
przedsiębiorczą awangardę turystów poszukujących nie odkrytych
dotychczas widoków; zaopatrzonych w okulary, ościenie i płclwy
miłośników modnych dreszczyków nurkowania i dalekomorskich
połowów, pstry tłum lubiący łączyć swe przygody z klimatyzowanymi
wygodami po niewygórowanej cenie.
— Zmiany! Pani mówi: zmiany. Proszę zaczekać, aż pani zobaczy, co się
stało z Tiburón. Chciałbym panią oprowadzić . trochę po miasteczku, ma
pani ochotę?
— Tiburón?... spytałam grzebiąc po omacku w swej pamięci. Mężczyzna
zachichotał, zamrugał oczami i uniósł szklankę.
— Nie odpowiada pani? Salud, señorita.
- Pan jest właścicielem tego hotelu?
Ja? Ależ skąd. Jestem tu tylko przygodnym obserwatorem, czymś w
rodzaju człowieka do wszystkiego. Dłubię w radio, utrzymuję generatory
na chodzie, doglądam, by agua była istotnie purificada. Troszczę się o
pływalnię — pompujemy do niej wodę morską, wie pani. To nasza chluba
— jeszcze się pani nie kąpała?
— Nie. Wolę raczej popływać trochę później w oceanie...
— Nie, proszę pani. Tego bym nie radził. Nie o tej porze roku.
- Czemu nie? Woda jest doskonała, a ze mnie niezły pływak.
— Tiburón. Rekiny. Mnóstwo rekinów. Salud, señorita.
Musiałam pewnie na dźwięk tego niemiłego słowa bezwiednie rzucić
okiem na okaleczałą rękę, bo zaśmiał mi się prosto w twarz.
— Nie, droga pani, to nie jest malownicza pamiątka z czasu połowów
rekinów. Oberwało mi ją w czasie wojny przez moją własną głupotę.
Miałem jeszcze obie graby, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, a może
pani nie pamięta? Bob Thumborn się nazywam. Dla przyjaciół: Thumbs.
Kiedy to wyrzekł, moneta wpadła w otwór automatu i maszyneria mojej
pamięci zaczęła się obracać.
- Thumbs! Ależ oczywiście. A tak często myślałam o tym, co mi pan
opowiadał, i byłam ciekawa, jak wam się wszystkim powodzi. Niech mi
pan daruje, że nie poznałam pana od razu. Nie widzieliśmy się kawał
czasu.
— Tak jest. Kawał czasu. Ściśle od dwudziestego drugiego grudnia tysiąc
dziewięćset czterdziestego pierwszego roku. Nigdy tej daty nie zapomnę.
Pierwszy pociąg do Pearl Harbor, na jaki zdołaliśmy się dostać, kapitan i
ja... Prawda, jaka to była paskudna podróż?
— Tak, paskudna — odparłam uśmiechając się do własnych wspomnień,
które nagle zaniosły mnie z powrotem do tej odległej nocnej podróży.
- Aha, już pani sobie przypomina, prawda? No — salud, señorita.
— Salud, Thumbs. Cóż to za miła niespodzianka spotkać pana, i to
właśnie tutaj — powiedziałam opróżniając szklankę i dziwiąc się, jak to
się w którymś zwoju mego mózgu wszystko przechowało, by teraz nagle
wypłynąć jasno i
w pełni: dźwięki, zapachy, atmosfera, słowa nie dokończonej opowieści.
Dwudziesty drugi grudnia tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego
roku. Wlokący się jak ślimak, zatłoczony pociąg wiezie roztrzęsionych
Amerykanów z Guadalajara w Meksyku do Nogales na granicy Stanów.
W pulmanie było tak gorąco, że nie mogłam spać. Widmowo połyskująca
tarcza mego zegarka wskazywała za pięć drugą. Mężczyzna z dolnej
jedenastki wciąż chrapał, człowiek z dolnej czwórki bez ustanku kaszlał,
dziecko na górnym łóżku nadal płakało, a wentylatory nie działały,
wiadomo — Meksyk. W ciasnej przestrzeni nad moim posłaniem zebrało
się kilka ton ciężkiego, nieruchomego powietrza i uciskało mi klatkę
piersiową jak zmora. Wreszcie zdecydowałam się, wciągnęłam suknię i
poszłam na palcach na tylną platformę kołyszącego się pociągu, gdzie
znajdowały się dwa siedzenia obserwacyjne.
Noc na zewnątrz była obca, wroga. Obok pociągu przebiegały zarośla,
błota i pustynie, niemalże niewidoczne po obu stronach wąskiej
czerwonej ścieżynki, jaką pozostawiały za sobą na szynach tylne światła.
Tu i ówdzie z ciemności wychylał się udręczony kształt kaktusa saguaro
albo ponad stukot kół przedzierał się ostry krzyk nocnego ptaka. Po
niedługiej chwili rozległ się trzykrotny gwizd lokomotywy, pociąg
zwolnił, zatoczył łuk, po czym szarpnąwszy brutalnie stanął w szczerej
głuszy.
W chwili gdy się zatrzymał, na wszystkim zaczął osiadać pył i sadze.
Daleko w przodzie, gdzie stała ciężko dysząc lokomotywa, dostrzegłam
słabo oświetloną szopę staeji. Zapanowało tam owo zwykłe senne
poruszenie, które towarzyszy nocnym przyjazdom do zapadłych
miejscowości. Wzdłuż pociągu szedł człowiek z latarnią, a konduktor
wozu sypialnego. Meksykanin, zszedł z wagonu i kręcił się w pobliżu w
pozie czujnego nieróbstwa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin