Kryzys w Kościele.doc

(131 KB) Pobierz
Kryzys w Kościele

Kryzys w Kościele. Przyczyny i środki zaradcze.

Tekst konferencji wygłoszonej 21 października 1992 r. w Montrealu w Kanadzie, przekład za "Fideliter" nr 93, maj-czerwiec 1993r.

I. Przyczyny kryzysu

Zanim przejdziemy do właściwego tematu, czyli do kryzysu w Kościele, postarajmy się najpierw odpowiedzieć na zarzuty tych, którzy po prostu twierdzą, że żadnego kryzysu nie ma, jak i tych, którzy utrzymują, że nigdy nie może on się zdarzyć. Liczne wysuwane argumenty można sprowadzić do dwóch podstawowych.

Argument zasadniczy brzmi mniej więcej tak:

"Chrystus przyrzekł wspomagać Swą świętą i niepokalaną Oblubienicę, obiecał asystencję Ducha świętego oraz że będzie obecny aż do skończenia świata. Zatem na mocy Bożej obietnicy Kościół Katolicki jest wiekuisty, a bramy piekielne Go nie przemogą. Stąd wniosek, że kryzys w Kościele jest niemożliwy."

Drugi argument jest bardziej konkretny. Przedstawia obecne zmiany w Kościele jako nieunikniony skutek jego żywotności: "Kościół jest bytem żyjącym, podlegającym zmianom, a więc obecne zmiany to nie jest żaden kryzs tylko naturalny rozwój i w sumie to coś bardzo dobrego."

Na przykład według L'Osservatore Romano z 23 lipca 1972 r. obecne jęki Kościoła to odgłosy nie agonii, lecz porodu.

Odpowiedzmy wobec tego na owe zarzuty poczynając od tego drugiego, który twierdzi, że to, co obecnie dzieje się w Kościele, całe to straszne zamieszanie, jest zjawiskiem pozytywnym.

Filozofowie mówią, że wobec faktów na nic nie zdają się argumenty (contra factum non est argumentum). Kryzys jest faktem uznanym nawet przez najwyższe władze kościelne, poczynając od Pawła VI, który przy wielu okazjach dał świadectwo, iż świadomy jest jego istnienia, jak na przykład 7 grudnia 1968 r. w Kolegium Lombardzkim:

"Kościół przechodzi przez niespokojny czas samokrytyki, czy też, dokładniej mówiąc - samozniszczenia. Przypomina to gwałtowny zakręt, czego nikt się po tym soborze nie spodziewał. Wygląda to tak, jakby Kościół cierpiał od ran zadawanych samemu sobie"

Podobnie nieco później, 30 czerwca 1972 r.:

"Dym Szatana przeniknął w jakiś sposób do Bożej świątyni".

18 lipca 1975 r.:

"Dosyć już waśni w Kościele. Dosyć takiego interpretowania pluralizmu, które wywołuje rozkład. Dość szkód wyrządzanych przez samych katolików ich niezbędnej jedności. Dosyć nieposłuszeństwa nazywanego wolnością".

Jan Paweł II, 6 lutego 1981:

"W duchu realizmu i wrażliwości należy przyznać, że wielu chrześcijan jest dziś niepewnych, zakłopotanych a nawet zawiedzionych. Pełnymi garściami rozsiewane są idee sprzeczne z objawioną i nauczaną od zawsze Prawdą. W dziedzinie wiary i moralności propaguje się prawdziwe herezje, wywołując wątpliwości, zamieszanie i bunt. Nawet liturgia została poddana manipulacjom, pogrążona w intelektualnym i moralnym relatywizmie, aż do permisywizmu włącznie, gdzie wszystko jest dozwolone. Chrześcijanie odczuwają dziś pokusę ateizmu, agnostycyzmu, mętnego moralistycznego iluminizmu, socjologicznego chrześcijaństwa bez sprecyzowanych dogmatów i bez obiektywnej moralności".

Są to bardzo mocne słowa i należy dobrze oszacować ich wagę. Jeżeli Głowa Kościoła osobiście przyznaje, że w Kościele "herezje rozsiewane są pełnymi garściami" w zakresie wiary i moralności, kiedy uznaje, że "manipuluje się liturgią", że "chrześcijanie pogrążeni są w intelektualnym i moralnym relatywizmie", że pokusą dla nich jest ateizm, agnostycyzm (czyli filozofia odrzucająca możliwość poznania rzeczywistości), to niewątpliwie mamy doczynienia z kryzysem w Kościele.

Jeżeli chodzi o prefektów najważniejszej w Rzymie instytucji zajmującej się sprawami wiary - Kongregacji Doktryny Wiary - kardynałów Sepera i Ratzingera, to również ich wypowiedzi są niezwykle niepokojące i dramatyczne.

Według Kardynała Sepera przyczyną kryzysu są biskupi: "Kryzys Kościoła to kryzys biskupów".

Kardynał Ratzinger w wypowiedzi dla pisma Gesu z listopada 1984, mówi, że jako owocu Soboru Watykańskiego Drugiego "spodziewaliśmy się nowej katolickiej jedności, a tymczasem wręcz przeciwnie - poszliśmy w kierunku braku spójności, który - by posłużyć się słowami papieża Montiniego - przeszedł z samokrytyki w samozniszczenie. Spodziewaliśmy się nowego entuzjazmu, a tak wielu uległo zniechęceniu i rozgoryczniu. Spodziewaliśmy się skoku naprzód, a tymczasem znaleźliśmy się w obliczu postępującego rozkładu. Nie da się zaprzeczyć, że czas ten był dla Kościoła zdecydowanie nie sprzyjający. Mam wrażenie, że straty poniesione przez Kościół w ostatnim dwudziestoleciu spowodowane są, nie tyle przez prawdziwy sobór (to tylko zdanie kardynała), ale raczej przez uwolnienie się utajonych, agresywnych, polemicznych, odśrodkowych i nieodpowiedzialnych sił w jego wnętrzu. Natomiast na zewnątrz, przez zderzenie z pewną zmianą kulturową na Zachodzie, polegającą na afirmacji klasy trzeciorzędnej burżuazji z jej radykalną ideologią liberalną naznaczoną piętnem inywidualizmu, racjonalizmu i hedonizmu".

Kardynał Ratzinger posuwa się aż do wyznania, że zwyczajnie nie panuje już nad sytuacją.

"Dziś bardziej niż kiedykolwiek powinniśmy być świadomi, że tylko jeden Bóg może ocalić swój Kościół".

Jest to otwarte przyznanie, że Rzym nie jest już w stanie kierować Kościołem. I dalej:

"Należy on do Chrystusa i to On ma się on troszczyć".

To totalna kapitulacja.

"Naszym zaś zadaniem jest pracować nie szczędząc sił, bez trosk i z pogodą ducha, jak ktoś świadom tego, że jest jedynie sługą nieużytecznym, niezdolnym stawić czoła ni znaleźć o własnych siłach wyjścia z powstałej sytuacji".

Kardynał Ratzinger pisał to w 1984 r. Co trzeba by napisać dziś?

Odpowiedzmy teraz krótko na drugi z podstawowych zarzutów:

"Pan Bóg przyrzekł Kościołowi swoją asystencję, a więc nie może on upaść". Wystarczy tylko spojrzeć na naturę Kościoła, by dostrzec możliwość pojawienia się kryzysu. Stanowi on oczywiście społeczność naprzyrodzoną i Bożą, a zatem zawiera całkowicie niezniszczalny element Boży, którym jest sam Chrystus, Głowa Ciała Mistycznego. Tymczasem składa się nań również element ludzki, i to właśnie on jest zawodny. Aby zatem odrzucić argument mówiący, że na mocy Chrysusowej obietnicy Kościół nie może upaść, wystarczy odpowiedzieć:

"To prawda, że upadek Kościoła nie może być zupełny i całkowity, ale jeżeli chodzi o jego poszczególne części, to historia dowodzi czegoś przeciwnego. Znaczący jest przykład arianizmu albo schizmy Wschodniej: wszystkie odłączone Kościoły greckie, cała ta wielka ściana Kościoła, która runie, pada. Podobnie protestantyzm: ponad połowa Europy odchodzi, odłącza się od Kościoła, runie, pada. Tak samo w przypadku Afryki Północnej: tym razem nieprzyjaciele z zewnątrz - Wandale i Islam - równają z ziemią całą społeczność katolicką, dobrze rozwiniętą i mocno zakorzenioną część Kościoła. W IV wieku miały tam miejsce synody regionalne z udziałem ponad trzystu biskupów, co oznacza,że była to jedna z najbardziej kwitnących kultur chrześcijańskich. I wszystko to zrównane z ziemią!"

Znaczy to, że jak wskazują fakty, niektóre części Kościoła mogą upaść, co jak widzieliśmy, jest cechą jego ludzkiego składnika. Ludzie łatwo upadają, lecz tymczasem, za sprawą Bożej obietnicy ludzka słabość ma swoje granice. Problem, a raczej tajemnica, zawiera się w pytaniu gdzie znajdują się te granice? Wiemy, że Kościół ma zawsze istnieć co najmniej w takim stopniu, by można było powiedzieć:

"Bramy piekielne Go nie przemogły".

Ale w jakim dokładnie stopniu?

Oddajmy głos jednemu z papieży. Specjalnie dobieram osobistości dla nas dyskusyjne, gdyż ich świadectwo powinno zostać uznane także przez tych, którzy niekoniecznie podzielają nasze poglądy.

Oto co powiedział Paweł VI 8 września 1977 r., na niecały rok przed śmiercią,w zwierzeniach wobec swego osobistego przyjaciela, Jana Guitton. Jan Guitton przytacza tę rozmowę w książce pt. Paweł VI nieznany (1979, wyd. DBB), gdzie na stronie 168 papież mówi:

"W chwili obecnej na świecie i w Kościele panuje wielkie zamieszanie. Pod znakiem zapytania stawia się nawet wiarę. Zdarza się nieraz, że powtarzam sobie tajemnicze zdanie Jezusa z Ewangelii według św. Łukasza: "Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie jeszcze wiarę na Ziemi gdy przyjdzie?" (18, 8). Zdarza się, że ukazują się książki, w których pomniejsza się wiarę o ważne elementy, że Episkopat milczy, że uważa się te książki za normalne. I to jest według mnie dziwne. Zdarza się, że odczytuję na nowo Ewangelię o końcu świata i dostrzegam obecnie pewne tegoż końca znaki. Czy żyjemy blisko końca? Nigdy nie będziemy tego wiedzieć. Trzeba cały czas być przygotowany na jego nadejście. Wszystko może jeszcze długo potrwać. Kiedy przypatruję się uważnie światu katolickiemu, to uderza mnie fakt, że pewna myśl niekatolicka wydaje się mieć w nim przewagę. A jeśli się zdarzy, iż owa niekatolicka myśl wewnątrz religii katolickiej stanie się jutro najsilniejsza, to jednak nigdy nie będzie ona reprezentować myśli katolickiej".

Proszę dobrze rozważyć te słowa! Cóż oznacza ta "niekatolicka myśl w religii katolickiej, która staje się najsilniejsza", która "nigdy nie będzie reprezentować myśli katolickiej"?

Papież mówi dalej: "Musi ostać się mała gromadka, nawet jeśli jest to bardzo mała gromadka".

"Bardzo mała gromadka" - to według papieża warunek, by można było powiedzieć, że "bramy piekielne nie przemogły Kościoła". Powinna przetrwać przynajmniej "mała gromadka"! Nie tylko Paweł VI był zdania, że w pewnym momencie Kościół może zostać zredukowany przez jakiś potężny kryzys do bardzo małych rozmiarów. W V wieku jeden z Ojców Kościoła, św. Wincenty z Lerynu, autor słynnego Ostrzeżenia przeciwko heretykom (Commonitorium) z 434 r., podaje klasyczną definicję Tradycji.

Co to jest Tradycja?

"To w co wszyscy zawsze i wszędzie wierzyli".

Ten sam św. Wincenty z Lerynu stawia pytanie (jeszcz raz przypominam, że nie są to dzisiejsze czasy):

"Więc cóż ma czynić chrześcijanin-katolik, jeśli jakaś cząsteczka Kościoła oderwie się od wspólnoty powszechnej wiary?"

Odpowiedź jest całkiem prosta:

"Nic innego, jeno przedłoży zdrowie całego ciała nad członek zakażony i zepsuty".

św. Wincenty mówi dalej:

"A jak ma postąpić jeśliby jakaś nowa zaraza już nie cząstką tylko, lecz cały naraz Kościół usiłowała zakazić?"

I znowu odpowiedź jest prosta:

"Wiedy całym sercem przylgnąć winien do starożytności; tej już żadna nowość nie zdoła podstępnie podejść".

Oto pierwsza zwięzła odpowiedź na pytanie wstępne: "Czy może się zdarzyć kryzys Kościoła?"

II. Przyczyny zewnętrzne - masoneria.

Pójdźmy teraz nieco dalej tym tropem. Widzieliśmy, że władze Kościoła, czy to w osobie Pawła VI, czy kardynała Ratzingera, przyznają, że kryzys w Kościele istnieje. Widzimy także, iż poszukują one trochę jego przyczyn. Mówię "trochę", gdyż nie ośmielają się posunąć za daleko. Mówienie o "samozniszczeniu" zakłada, że istnieją wewnątrz Kościoła jakieś niszczycielskie siły. Natomiast mówienie o "dymie szatana przenikającym do Kościoła" pozwala sądzić, że obce siły wchodzą do Miasta Bożego i zajmują je. Tu właśnie należy doszukiwać się przyczyn obecnego kryzysu. Są one, rzecz jasna, bardzo złożone i nie należy zbytnio upraszczać problemu, tym niemniej jednak można przyjąć jako punkt wyjścia te dwa bieguny.

Najpierw siły zewnętrzne. Aby należycie zrozumieć obecne wydarzenia, nie należy sądzić, że kryzys Kościoła jest zjawiskiem spontanicznym, jak to się nam wmawia. Jest on wynikim długiej i wytrwałej pracy, ciągnącej się od ponad półtora albo i dwóch stuleci. Pozwolę sobie przytoczyć kilka cytatów z instrukcji dla członków "Wysokiej Wenty", której autentyczność została potwierdzona przez Watykan. Stanowi ona część zbioru tekstów Lóż masońskich z XIX wieku, które w ubiegłym stuleciu wpadły, nie ujawniono w jaki sposób, w ręce Stolicy Apostolskiej. Z początku trzymano je w tajemnicy, a następnie opublikowano na rozkaz Piusa IX. To zadanie powierzył on francuskiemu historykowi Crotineu-Joly, który zamieścił je w swej książce pt. Kościół wobec Rewolucji. Aby zapewnić całkowitą autentyczność dokumentów, Pius IX wydał breve z 25 lutego 1861 roku gdzie stwierdza, że "teksty te są całkowicie prawdziwe". Zacytuję jeden z nich, który nosi datę 1819 r., ale jest tam o wiele więcej wszelkiego rodzaju listów i instrukcji pochodzących z lat 1819-20 do 1850-54. Kilka zdań świadczy o tym, iż miał rację Leon XIII potępiając wolnomularzy encykliką Humanum genus i nazywając ich najbardziej zawziętymi nieprzyjaciółmi Kościoła.

"Nasz cel jest ten sam, jaki miał Wolter i rewolucja francuska, to znaczy zniszczenie na zawsze katolicyzmu, a nawet idei chrześcijańskiej, która pozostając na ruinach Rzymu, byłaby później jego kontynuacją".

"Praca, którą zamierzamy przedsięwziąć nie jest dziełem jednego dnia, ni jednego miesiąca ani jednego roku: może ona potrwać wiele lat, a nawet cały wiek, lecz w naszych szeregach padają żołnierze i walka trwa. Nie zamierzamy zdobyć papieży dla naszej sprawy, zrobić z nich neofitów naszych zasad czy propagatorów naszych idei; byłoby to śmiesznym marzeniem. I jakkolwiek potoczą się wydarzenia, jeśli na przykład, nawet kardynałowie i prałaci przystąpią, dobrowolnie lub zmyleni, do jakiejś naszej sekty, do naszych tajemnic, to nie jest to wystarczający powód byśmy mieli pragnąć ich wyniesienia na stolicę Piotrową. Byłoby to dla nas zgubą. Zwykła ambicja doprowadziłaby ich do zdrady. Potrzeby władzy zmusiłyby ich do poświęcenia nas. To, o co powinniśmy prosić, do czego powinniśmy dążyć i wyczekiwać jak żydzi Mesjasza, to papież wedle naszych potrzeb".

Jeszcze kilka wyjątków: "Aby zatem zapewnić sobie papieża wedle należnych proporcji, należy mu najpierw urobić pokolenie godne wymarzonego przez nas panowania. Zostawcie na boku starość i wiek dojrzały; zwróćcie się do młodzieży, a jeśli można, to nawet do dzieci. Uważajcie aby nie używać przy nich słów bezbożnych lub nieskromnych, bo maxima debetur puero reverentia. Nie zapomnijcie tych słów poety, gdyż posłużą wam one za ochronę przed rozwiązłością, od której należy się powstrzymać dla dobra sprawy.Aby sprawie naszej zjednać powodzenie w łonie każdej rodziny i zapewnić sobie prawo azylu w domowym ognisku, winniście przybierć wszelkie pozory ludzi poważnych i moralnych. Skoro raz dobre imię wasze ustali się w szkołach, w gimnazjach, uniwersytetach, seminariach, - skoro pozyskacie zaufanie profesorów i uczniów, zwróćcie się szczególnie do tych, którzy się zaciągają do stanu duchownego."

I dalej:

"Ta opinia zapewni doktrynom naszym powodzenie pośród młodszego kleru i w głębi klasztorów. Za kilka lat tenże kler siłą rzeczy zajmie wszystkie posady, będzie rządził, kierował, sądził, będzie powołany do wyboru przyszłego papieża, a ten papież, jak większość mu współczesnych, będzie już wystarczająco napojony ideami włoskimi i humanitarnymi, które zaczynamy puszczać w obieg. Chcecie wytępić do szczętu tyranów i ciemiężycieli (czyli, rzecz jasna, Papiestwo) zapuśćcie wasze sieci jak Szymon Bar Jona, zapuśćcie je raczej w głębi zakrystyj, seminariów i klasztorów, aniżeli w morskiej toni. A jeżeli ustrzeżecie się zbytniego pośpiechu, obiecujemy wam połów cudowniejszy niż był połów Szymona."

Co jest podstawą tego masońskiego programu? Opiera się on na ludzkich namiętnościach:

"Niech nas nie zniechęca klęska, zawód czy niepowodzenie. W ciszy Went gotujmy naszą broń, rychtujmy wszystkie działa. Schlebiajmy wszelkiego rodzaju namiętnościom, zarówno tym najgorszym, jak i najszlachetniejszym. Mamy wszelkie podstawy by przypuszczać, że pewnego dnia ten plan się powiedzie, przekraczając nasze najśmielsze przewidywania."

W roku 1820 przyznawali, że jeszcze nie udało im się przyciągnąć żadnego kardynała ani jezuity, ale mieli już biskupów. Dziś sytuacja wygląda nieco inaczej.

Masoneria? Ale przecież masoneria nie działa całkiem sama. Za przykład może posłużyć kanonik Roca (1830-1893), ksiądz-apostata, który w sposób prawdziwie zaskakujący i zadziwiający zapowiada przewrót i zmiany w Kościele usankcjonowane przez jego najwyższe władze. O jakie zmiany chodzi? "W niedalekiej przyszłości, zasady kultu Bożego wyrażone w liturgii, ceremoniale, rytuale i w rubrykch Kościoła rzymskiego doświadczą głębokich przekształceń za sprawą soboru powszechnego. Zmiany te przywrócą prostotę z okresu złotego wieku czasów apostolskich, który współbrzmi z sumieniem współczesnej cywilizacji."

To nic innego jak osławiony powrót do źródeł!

Ksiądz kanonik Roca pod koniec ubiegłego wieku zapowiada sobór powszechny, który przeprowadzi zmiany. Zapowiada także nowych księży, których nazywa "progresistami" - to jego własne określenie. Mówi o porzuceniu sutanny i małżeństwach księży. Mówi także o tym, że instytucje kościelne staną się bezosobowe. Proszę tylko spojrzeć na te dzisiejsze synody, komisje, konferencje biskupie: są to organizmy całkowicie bezosobowe. Na próżno by szukać kogoś odpowiedzialnego; nie ma ich, decyduje grupa. Wszystko to zostało zapowiedziane na początku tego stulecia.

Więcej na ten temat można przeczytać w książce Piotra Yiriona, a w formie nieco bardziej zwięzłej, w wydanej w 1973 roku znakomitej książce ks. Rudolfa Grabera, biskupa Ratyzbony, pt. Atanazy i Kościół naszych czasów.

Można by wysunąć następujący zarzut:

"To wszystko działo się w ubiegłym stuleciu i należy już do przeszłości. Od tej pory masoneria całkiem się zmieniła i przekształciła się w coś w rodzaju towarzystwa dobroczynnego, które całkiem porzuciło dawne idee walki z Kościołem."

Oto kilka cytatów z L'Humanisme, pisma Wielkiego Wschodu Francji, które w numerze z maja/października 1968 roku, a więc po soborze, stwierdza, że

"w Kościele miał miejsce swego rodzaju przewrót kopemikański, gigantyczna rewolucja, która jest zapowiedzią zwycięstwa."

Te dwa słowa są bardzo jasne i dobitne: chodzi o zwycięstwo masonów nad Kościołem.

Krótki opis z L'Humanisme ciągnie się dalej:

"Kiedy tradycyjne struktury kościelne zostaną zniszczone, wszystko inne runie. Kościół nie przewidział takiej kontestacji i nie jest wcale przygotowany na to, by przyjąć i zasymilować ducha rewolucyjnego. Papieża oczekuje nie szafot, ale bunt organizujących się na sposób demokratyczny kościołów lokalnych, które odrzucają podział na kler i świeckich, tworzą sobie własne dogmaty i żyją w całkowitej niezależności od Rzymu."

Po masonach przytoczmy uwagi przedstawiciela Kościoła z Quebecu z 13 października 1993 roku:

"Prawdę mówiąc, zarysowany obraz nie pozwala na żadne złudzenia. Niektórzy z pasterzy przyznają w tajemnicy, że biorą pod uwagę możliwość nawet całkowitego zaniku zewnętrznych struktur Kościoła w Quebecu, jak to niegdyś miało miejsce w Afryce Północnej" (gdzie, o czym wcześniej była mowa, został on zmazany z powierzchni ziemi).

"Nawet ci, którzy odrzucają tę pesymistyczną hipotezę, przyznają, że Quebec stał się krajem misyjnym, który należy ponownie ewangelizować wychodząc z innych założeń niż dotychczas znane."

Warto uważnie prześledzić owe projekty i porównać je z tym, co zapowiadali masoni i odstępcy od wiary.

"Stwierdzenie takiego stanu rzeczy dodaje jedynie blasku rzuconemu przez biskupów z Quebecu wyzwaniu wobec przyszłości, którego istota polega na zmianach i powrocie do źródeł."

Dokładnie to samo zapowiada ks. kanonik Roca: zmiany i powrót do źródeł.

Nie tędy droga do odnowy Kościoła!

"Oznacza to pogłębienie wiary osobistej i zaangażowanie we wspólnocie inspirowane bezpośrednio Ewangelią ..." -czyli odrzucenie Tradycji, "...na bazie rzeczywistego podziału odpowiedzialności i władzy między księży i świeckich ..."

Podział na kler i świeckich wynika z prawa Bożego, co znaczy, że jest on z woli Bożej, i jest podstawą struktury Kościoła. Ciekawe kto jest tak odważny, że ośmiela się poprawiać Pana Boga. "... i w postawie akceptacji i otwarcia na inne wartości i inne sposoby wyrażania wiary." I wszystko to po to, by móc powiedzieć, że wiara i wartości mahometan i buddystów, którzy wierzą w wielkie Nic, są równoważne z naszymi.

"W sumie, by przeżyć, Kościół będzie musiał postawić na tych biskupów, księży i świeckich, którzy zgodzą się ponownie pójść niejasną (faktycznie - niejasną), ale za to jakże przyszłościową drogą członków pierwotnego Kościoła."

Jest to czyste złudzenie. Członkowie Kościoła pierwotnego to męczennicy, którzy oddawali swe życie za wiarę, którzy nie chcieli składać żadnych ofiar bałwanom, choćby nawet szczypty kadzidła, którzy nie chcieli uznać cesarza ani żadnego z rzymskich bożków za Boga. Oto czym był Kościół pierwotny.

Przyczyny wewnętrzne - żądza nowości

 

Przejdźmy teraz do omówienia sił wewnętrznych. To prawda, że oficjalne władze kościelne, które uznają fakt kryzysu w Kościele i jego wewnętrzne przyczyny, zawsze odrzucały pogląd, że trzeba do nich zaliczyć Sobór Watykański Drugi. Na przykład kardynał Ratzinger, w cytowanym już wywiadzie dla pisma Gesu z 1984 r., mówi: "Faktycznie, istnieje pewna fałszywa interpretacja Soboru", co kardynał nazywa "ein Konzil-Ungeist", "anty-duchem Soboru". Próbuje się zatem tłumaczyć, że kryzys w Kościele spowodowany jest nadużyciami i przekłamaniami we wprowadzaniu Soboru w życie. Co jednak znaczy "kryzys"? "Kryzys" znaczy "zerwanie", a "zerwanie" to "zmiana". Każda zmiana zawiera w sobie jakąś nowość: jeżeli mamy do czynienia z nowością, to możemy być pewni, że nastąpiła jakaś zmiana. Jeżeli zaś nowość ta jest odmienna lub sprzeczna z tym, co istniało przedtem, jest to kryzys.

Pojęcie "nowości" nie zostało wymyślone przez katolików wiernych Tradycji. Paweł VI mówi 3 lipca 1974 roku:

"Soborowe słowa-klucze to Ťnowośćť i Ťdostosowanie do dnia dzisiejszegoť (po włosku Ťaggiornamentoť). Słowo Ťnowośćť zostało nam dane jak rozkaz bądź program".

Cała treść Soboru to "nowość" i "aggiornamento".

Można zajrzeć na przykład do konstytucji Gaudium et spes na temat stosunków Kościoła ze światem współczesnym. W punkcie pierwszym jest mowa, że "rodzaj ludzki przeżywa nowy okres swojej historii" "nova exurgit humanitatis conditio", jak gdyby powstała dziś jakaś nowa ludzkość. Nieco dalej, w pukcie 30, jest mowa o "prawdziwie nowych ludziach, budowniczych nowej ludzkości." Termin "nowy człowiek" znajduje się w Piśmie świętym, lecz oznacza on tam człowieka odkupionego, wyleczonego przez łaskę, co nie ma nic wspólnego z doktryną głoszoną w Gaudium et Spes.

W Redemptor hominis papież głosi, że "Kościół znjaduje się w epoce nowego adwentu." Adwent to czas poprzedzający nadejście.

"Nowy Adwent Kościoła" miał rzekomo zacząć się na Soborze i ma zakończyć się w roku 2000.

Ale co to dokładnie oznacza? Czy znaczy to, że powtórne przyjście Pana Jezusa ma mieć miejsce w roku 2000? Niektóre zdania z tej encykliki pozwalają tak przypuszczać, inne - nie. Mglista nowość. Mówi się o "Nowym Adwencie Kościoła", potem o "Kościele Nowego Adwentu", a do tego jeszcze o "nowym Adwencie ludzkości". Cóż to może oznaczać?

Nowości? By uniknąć zbyt prostej wymówki, że chodzi tu wyłącznie o nadużycia, ograniczmy się do tekstów oficjalnych.

W 1975 roku Karol Wojtyła, wówczas jeszcze kardynał, głosił rekolekcje dla Kurii Rzymskiej, czyli dla papieża Pawła VI i kardynałów. Jego konferencje zostały następnie ogłoszone drukiem w książce pt. Znak sprzeciwu. Rozważania. Twierdzi on tam, że Kościół uświadomił sobie transcendencję człowieka oraz, że w świetle tej prawdy Kościół zdołał podczas Soboru dać nową definicję swej własnej istoty. Jeśli dana rzecz jest tym, czym jest, to jak można zdefiniować ją na nowo? Nowa definicja oznacza, że dana rzecz się zmieniła. Nowa, bardziej ogólna definicja Kościoła zawiera się w pojęciu "Ludu Bożego".

Kardynał Ratzinger w konferencji wygłoszonej w 1985 r. w południwych Włoszech, a także w swej książce pt. Kościół -ekumenizm -polityka (Pallotinum, Poznań - Warszawa 1990, s.23) twierdzi, że tradycyjnym określeniem Kościoła jest Mistyczne Ciało Chrystusa. Jednakże - mówi dalej - kiedy mowa o przynależności do Kościoła, owo określenie nie odpowiada wystarczająco rzeczywistości, gdyż w tej perspektywie albo jest się członkiem Ciała Mistycznego albo się nim nie jest. Jak gdyby nie oddawało to rzeczywistości w dostatecznie wyraźnym stopniu!

Kardynał mówi dalej:

"Dlatego też poszukiwano, przede wszystkim teologowie niemieccy lat czterdziestych, innego biblijnego określenia dla pełniejszego wyrażenia tej rzeczywistości i znaleziono "Lud Boży".

Sam papież Jan Paweł II 22 grudnia 1986 r. stwierdził:

"Do najwyższej jedności Ludu Bożego należą już protestanci, choć nie są w pełnej łączności ze Stolicą Apostolską."

Inaczej mówiąc, "Lud Boży" to coś szerszego niż Kościół katolicki. Innym razem stwierdza on, że do "Ludu Bożego" przynależą wszyscy wierzący w Chrystusa, a więc nie tylko katolicy.

Jan Paweł II we wstępie do nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (jeszcze jedna nowość!) określa nową eklezjologię znaczy nową teologię Kościoła jako służbę. Czy można w ogóle mówić o nowej eklezjologii? Nowa eklezjologia to tyle co nowa wiedza o Kościele. Nową wiedzę w jakieś dziedzinie można osiągnąć tylko na dwa sposoby: albo inne jest źródło wiedzy lub punkt widzenia, albo zmienia się przedmiot. Na przykład to samo ciało ludzkie, które jest przedmiotem nauk przyrodniczych, biologii, może być również przedmiotem innych nauk, np. psychologii. Kiedy oglądamy coś z innej strony, mamy do czynienia z inną gałęzią nauki. Podobnie, do Boga można przybliżać się przy pomocy rozumu przyrodzonego i mamy wtedy do czynienia z działem filozofii zwanym teodyceą, a można też czynić to w świetle wiary i jest to teologia. Ale jak można mówić o nowej teologii Kościoła, o nowej wiedzy o Kościele? Może chodzi o inne spojrzenie? Ale czy można spoglądać nań inaczej niż oczyma wiary? To niemożliwe, a jednak papież mówi, że istnieje inne światło, którym nie jest już wiara, lecz transcendencja człowieka. Mamy wskutek tego do czynienia z nowym spojrzeniem na świat, z nowymi rytami jak np. Novus Ordo Missae, nowa Msza, nowy sakramentarz.

Nie pozostawiono bowiem w spokoju żadnego sakramentu, zreformowano wszystko: wszystkie ryty.

Proszę przy okazji zwrócić uwagę na przebiegłość nowinkarzy. Myśl tę rozwija o. Calmel w swej książce pt. Tajemnice Królestwa łaski, w rozdziale VIII pt. Kościół święty:

"Zwykle nie atakuje się dogmatów wprost, ale pokrętnie. Czasami atakowano sakramenty atakując ich formę, a jeszcze częściej to, co otacza formę a mianowicie ustanowione przez Kościół wokół sakramentów obrzędy, które pełnią rolę czegoś w rodzaju zabezpieczenia czy obrony, dostarczają pożywki dla wiary i skłaniają wiernych do dobrego i godnego ich przyjmowania. W to właśnie głównie uderzono. Wystarczy popatrzeć na Mszę świętą, na komunię, na chrzest, jak zniknęły egzorcyzmy, jak wyeliminowano ze Mszy świętej znaki Krzyża i przyklęknięcia.

Istnieje już Nowa Biblia czyli Neo-Wulgata. Nowe Prawo Kanoniczne już wspominałem. Ukazał się Nowy Katechizm. Poddano w nim rewizji stosunek do pewnych grzechów np. homoseksualizm i onanizm. Nowe konkordaty oznaczają nowego rodzaju stosunki Państwa i Kościoła. Tuż po podpisaniu nowego konkordatu Watykanu z Włochami (19 lutego 1984r.) kardynał Casaroli powiedział, że jest on rezultatem poszukiwania równowagi pomiędzy różnymi wymaganiami wynikającymi z nowej konstytucji Włoch i z praw Kościoła, stosownie do nowego ducha Vaticanum II".

Nowy duch to nadzwyczaj ciekawe określenie. Mówi się, że chodzi o ducha, który inspirował Sobór i że jest to duch nowy. Dla nas istnieje tylko jeden duch: Duch święty, który bynajmniej nie jest nowy.

Powracając do pojęcia kryzysu należy sprecyzować, że pojęcie "nowości" jest bardzo szerokie gdyż są takie nowości, które można przyjąć i takie, które należy odrzucić. Sobór Watykański I przyjął formułę św. Wincentego z Lerynu, który mówi, że postęp w Kościele jest możliwy, precyzując jednocześnie: "byle tylko nie była to zmiana".

Przykładem postępu może być żywe drzewo. Mówi się, że Kościół jest żyjący, a zatem zobaczmy jak może wyglądać rozwój Kościoła na przykładzie np. jabłoni. Co jest owocem życia drzewa? Rozwój jabłoni oznacza jedną gałąź więcej tu, jedną mniej tam - drzewo rośnie, ale wciąż rodzi jabłka. Nigdy nie słyszano by właściciel jabłoni spodziewał się, licząc na postęp, że wyda ona gruszki. Zdrowy rozsądek podpowiada, że postęp polega na tym, że jabłoń nieco urośnie, że przyniesie trochę więcej owoców, ale po jabłoni trzeba spodziewać się jabłek i tyle! Niektórzy spodziewają się, że Kościół przyniesie jakieś dziwne owoce nie mające nic wspólnego z tymi, które powinien rodzić. To nawet nie są gruszki, ale kamienie.

Teologowie tacy, jak św. Tomasz, św. Bonawentura i Gravina, dominikanin, z XVII wieku, zabierali głos na temat nowości i zmiany.

Generalnie rozróżniali oni trzy rodzaje zmian:

- po pierwsze: zmiana , która jest odwrotnością czegoś: np. kiedy ktoś nagle zaczyna nauczać czegoś przeciwnego dotychczasowej nauce Kościoła. Ten pierwszy rodzaj zmiany zwie się herezją.

- drugi rodzaj zmiany zachodzi wtedy, gdy jej rezultatem nie jest coś przeciwnego, ale po prostu odmiennego. W sferze wiary twierdzenie czegoś odmiennego od dotychczasowego nauczania potępia się jako lekkomyślne i zuchwałe.

- istnieje ponadto zmiana trzeciego typu, która polega na przejściu od tego, co ukryte i znane tylko pośrednio do tego, co wyraźne i sformułowane. Przykładem może być pąk róży, w którym kryje się kwiat. Rozwijając się, róża przechodzi od stanu ukrytego do wyraźnego. Jest to jedyny dopuszczalny rodzaj zmiany.

W Kościele nie może być żadnej nowej rzeczy, która by nie istniała już przedtem wedle formuły: nihil novi nisi quod traditum est.

Kiedy Kościół uznawał swoim nieomylnym wyrokiem jakąś prawdę wiary czy jakiś dogmat, nigdy nie były to prawdy nowe. Zresztą istotą dogmatu jest stwierdzenie, że prawda ta zawiera się w Objawieniu. W konstytucji definiującej nieomylność papieża mówi się, że Duch święty został obiecany św. Piotrowi i jego następcom nie po to, by na podstawie Jego objawienia podawali nową naukę, lecz jedynie, by przy Jego pomocy święcie zachowywali i wiernie przekazywali objawiony depozyt wiary. Tylko tyle, nie ma mowy o żadnych nowościach! Chodzi jedynie o owo przejście od tego, co ukryte do tego, co wyraźne, czyli o precyzyjniejsze wyrażenie prawd wiary.

Klasycznym przykładem jest Niepokalane Poczęcie.

Zdanie, na którym opiera się doktryna Niepokalanego Poczęcia - słowa: "łaskiś pełna" z pozdrowienia anielskiego - zawarte jest w Objawieniu.

Pius IX naucza, że ową "pełnię łaski" należy rozumieć jako Niepokalane Poczęcie. Prawda ta jest znana pośrednio i nie jest to żadna nowość.

Jakie są zatem nowości, które wprowadzono korzystając z okazji stworzonej przez Sobór Watykański II?

Nowinki wprowadzone podczas soboru to nic innego, jak błędy w większości potępione już przez Kościół m.in. encyklikami: Pascendi przeciw modernizmowi, Quanta Cura przeciwko liberalizmowi, Humani Generis przeciw błędom współczesnym, Lamentabili etc. Można by jeszcze długo wymieniać tytuły.

Jeszcze raz niech zabiorą głos rządzący Kościołem a także różni popularni dziś teologowie.

Pismo Communio, reprezentujące linię centrową, której patronuje kardynał Ratzinger, przynosi w numerze listopadowo-grudniowym z 1990 roku artykuł profesora Piotra Henrici, jezuity. Autor, dziekan Wydziału Filozofii Papieskiego Uniwersytetu Gregorianum, a więc nie byle kto, stwierdza, że nie można mówić, iż Sobór wprowadził jakieś nowości.

"Jeżeli owe teksty mogły wydać się nowe, to wyłącznie dlatego, że prace teologów i stan teologii katolickiej pod koniec lat pięćdziesiątych pozostawały w dużej mierze nie znane dla tych, którym nie zlecono poszukiwań teologicznych (wśród nich znajdowała się spora liczba ojców soborowych) a także dlatego, iż część wyników tych poszukiwań, uprzednio potępiona, uznana została za prawowierną."

Teologia soborowa została wypracowana w dziełach, które jeszcze do niedawna były przedmiotem potępień. To chyba wystarczy. O. Henrici przyznaje, że z powodu encykliki Piusa XII Humani Generis nowa teologia miała pewne trudności.

Jeszcze jeden cytat:

"Praca teologów była niełatwa; trzeba było pływać wśród raf." (tzn. wśród potępień św. Officjum i Rzymu).

O. Henrici mówi o tym, co działo się w seminariach w latach pięćdziesiątych:

"Jeśli ktoś wykazywał nieco większe zainteresowanie teologią, prefekt studiów polecał mu dwa pierwsze rozdziały pracy o. de Lubac pt. Nadprzyrodzoność (Surnaturel), najbardziej zakazanej ze wszystkich zakazanych książek".

Nie jest tajemnicą, że ta "najbardziej zakazana ze wszystkich książek" stanowi inspirację dla obecnego papieża.

Kardynał Ratzinger wyczuwa to bardzo dobrze. Już od lat Abp Lefebvre przeciwstawiał nowej teologii soborowej potępiające orzeczenia Kościoła. Jak wybrnął z tego kardynał Ratzinger? Oficjalne stanowisko Rzymu sprowadza się do koncepcji "prawdy historycznej", wedle której prawda zmienia się wraz z Historią. Punkty widzenia na dane sprawy ulegają zmianie, a więc i prawda się zmienia.

Oto cytat z kardynała Ratzingera z L'Osservatore Romano z 27 czerwca 1990 r. pochodzący z jego wypowiedzi podczas prezentacji nowego dokumentu Kongregacji Doktryny Wiary na temat stosunków między Magisterium a teologami: "W dokumencie tym, zapewne po raz pierwszy z taką jasnością, stwierdza się, że istnieją pewne decyzje Magisterium, które nie mogą być ostatecznym głosem w jakieś dziedzinie, ale stanowią raczej istotną zachętę, a przede wszystkim wyraz duszpasterskiej ostrożności, swego rodzaju tymczasowe rozporządzenie. Ich istota pozostaje wciąż ważna, ale pewne, wynikające z wpływu tymczasowych okoliczności i szczegóły mogą wymagać późniejszych poprawek. Trzeba przy tej okazji wspomnieć stanowisko papieży z ubiegłego stulecia wobec wolności religijnej..."

W ten oto sposób całe stulecie orzeczeń Kościoła wyrzucono na śmietnik. Wystarczy sięgnąć do owych dokumentów, np. do Quanta cura. Sformułowania Piusa IX potępiające ową doktrynę są tak mocne, że w opinii, może nie wszystkich, ale bardzo wielu teologów Quanta cura posiada wszystkie niezbędne warunki nieomylności. Potępiając ową doktrynę, papież nie odwołuje się do tymczasowych okoliczności, ale do fundamentalnych zasad teologii katolickiej.

Kardynał Ratzinger kontynuuje:

"... jak również decyzje powzięte przeciw modernistom ...".

O co tu konkretnie chodzi? O. Pa-scendi św. Piusa X, który nie tylko potępia modernizm, ale i ekskomunikuje modernistów, a widząc, że to nie wystarczy, zobowiązuje wszystkich pełniących w Kościele jakieś funkcje do składania przysięgi antymodernistycznej. Przysięgę tę składała większość tych, którzy jeszcze dziś zajmują wiele oficjalnych stanowisk. I to niby mają być tymczasowe rozporządzenia, które wymagają późniejszych poprawek!

"...a przede wszystkim - mówi dalej kardynał Ratzinger - ówczesne decyzje Komisji Biblijnej".

Kiedy zapytano św. Piusa X jaka jest waga i moc wiążąca owych decyzji z początku stulecia, odpowiedział on, że obowiązują one w sumieniu, co oznacza, że jeśli ktoś utrzymuje coś przeciwnego, grzeszy śmiertelnie.

O jakie konkretnie decyzje tu chodzi? Mianowiecie, że pierwsze pięć ksiąg Pisma świętego, które składają się na Pięcioksiąg, posiada jednego autora, którym jest Mojżesz; że Ewangelie są księgami historycznymi i autentycznymi, a ich prawdziwymi autorami są rzeczywiście święci: Mateusz, Marek, Łukasz i Jan; że nie powstały one jako wytwór pobożności wspólnot chrześcijańskich z II i III wieku, jak to się obecnie głosi.

I wszystko to zostało zmiecione jako "tymczasowe rozporządzenia"! W taki oto sposób, negując przeszłość Kościoła, Rzym usiłuje wybrnąć z sytuacji i znaleść usprawiedlienie dla nowinek. Czy rezultatem może być coś innego niż kryzys?

Przyczyny czy też źródła błędów, a więc i obecnego kryzysu, dają się sprowadzić do trzech elementów. Abp Lefebvre podczas Soboru Watykańskiego Drugiego często mówił o trzech bombach z opóźnionym zapłonem, a więc wybuchających dopiero po pewnym czasie. Są to kolegializm, ekumenizm i wolność religijna.

Jeżeliby chcieć uprościć ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin