Everson.John.-.Demoniczne.przymierze.doc

(1007 KB) Pobierz

 

John Everson

Demoniczne
przymierze

z języka angielskiego
przełożył Cezary Frąc


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Geri

która nauczyła mnie

wartości Przymierza


Podziękowania

 

Dziękuję Shane Ryan Stanley, Davidowi Barnettowi i Charlee Jacob za przyjaźń, słowa krytyki i zachęty rozdzielane w odpowiednich dawkach wtedy, gdy najbardziej ich potrzebowałem.

Dziękuję mojemu tacie za to, że pozwolił mi przekształcić swój domek w ustronie pisarza na czas pracy nad ostatnimi wersjami tego rękopisu.

Dziękuję Edwardowi Lee, Gerardowi Houarnerowi, Michaelowi Laimo, Jasmine Sailing, Brianowi Jeeke, Nancy B. i Cathy Kubik, którzy inspirowali mnie swoimi wizjami i wspierali moje. Dziękuję również Martinowi Mundtowi, Billowi Breedlove i Larryemu Santoro za parę wskazówek, jak pisać z humorem, z werwą i stylem. Brak którejkolwiek z tych cech absolutnie nie wynika z ich winy.

Dziękuję Julie Flanders, Emilowi Adlerowi i reszcie grupy October Project za niezliczone godziny inspirującej muzyki. Powieść powstawała kilka łat, ulegając zmianom, ale zawsze słuchałem October Project, Tanyi Donelly, This Mortal Coil, Cocteau Twins, Loreeny McKennitt, Wild Strawberries, Toad The Wet Sprocket, New Order, The Cure i wielu innych wykonawców.

Specjalne podziękowania dla Iki Repeczko, która pracowała niezmordowanie, żeby moje Przymierze odbyło podróż za ocean i znalazło dom w Polsce.


Prolog

 

Urwisko.

Zawołało do niego.

Musnęło go... ciemnością.

Dopiekło mu obietnicą złożoną dawno temu.

Wiedział od tak dawna, słyszał zew od tak dawna, że ta najważniejsza noc w jego życiu straciła swój pierwotny urok.

Tchnienie obietnicy prześliznęło się nad krawędzią i połaskotało go w nos. James odetchnął, delektując się słonawym, cierpkim smakiem powietrza, jego grobowym zimnem.

Urwisko miało go zabić.

Poczuł mocny nacisk na plecy. Nie miał odwrotu, nie mógł uciec. Czy coś kryło się przed nim tam, w smudze czerni? Czy było coś w szumie wiatru, który prześlizgiwał się nad huczącymi falami przyboju i wspinał po stalowoszarej skale, żeby całować jego słone policzki?

James krzyknął głośno, gdy zionący pustką nocny wiatr pochwycił, skręcił i porwał na strzępy jego uczucia.

Huk fal wprawiał powietrze w drżenie. Wibracje przenikały jego ciało. Ich dotyk był lodowaty, ich władza absolutna. Przyszedł tu, by wypełniło się jego przeznaczenie. Dziewiętnaście lat spędził na przygotowaniach, a jednak teraz, gdy chwila nadeszła, zastanawiał się, czy da radę.

Pomyślał o Cindy.

Odepchnij teraźniejszość i przytul mocno przeszłość - nakazał sobie.

Cindy była dla niego taka dobra. Taka oddana. Wywołał z pamięci jej postać, zobaczył szelmowski uśmiech i zadarty nosek. Uwielbiał jej włosy niesfornie spadające na ramiona. Uwielbiał smak jej chętnych ust. Uwielbiał, jak ostrzegała go przed pułapkami zastawianymi przez jego matkę.

- Nie widzisz, że ona potrzebuje frajera? - powtarzała, potrząsając nim za ramiona. Była taka piękna, gdy próbowała przemówić mu do rozumu. Jej ręce zaciskały się z całej siły... niemalże czuł je teraz. - Ocknij się i odejdź! Jedź ze mną jesienią do szkoły.

- Nie mam pieniędzy - odpowiadał. - A gdyby nawet, nie dostanę się, bo miałem za słabe oceny.

- Dostaniesz się - przekonywała. - Jeśli ze mną pojedziesz, po roku pracy na własne utrzymanie będziesz mógł wystąpić o pomoc finansową. Proszę, James, zrób to dla mnie. Uciekaj od niej. Wynieś się z tego miasta.

Nie opuścił Terrel Heights.

A Cindy wyjechała.

Pisała od czasu do czasu, a on niekiedy odpowiadał. Nie mógł jednak za nią pojechać. I nie mógł jej powiedzieć dlaczego. Nie umiałby wyjaśnić, jaką władzę roztacza nad nim urwisko.

Jego przeznaczenie.

Szkoda, że nie mógł się z nim spotkać w blasku księżyca. Chmury i mgła spowijały tę noc. Zadrżał, czując jej dotyk. Palce jego stóp wisiały nad wilgotną pustką. Trzydzieści metrów. Może więcej.

Napór na plecy narastał. Nadszedł czas.

Pomyślał o wielu dniach spędzonych w jaskiniach na dole. O dniach obietnic, przygotowań. Wiedział, że duch urwiska żyje. Potrzebuje go. Łaknie. Jego ofiara powstrzyma ducha od wyssania życia ze wszystkich innych mieszkańców Terrel Heights. Jego dusza w zamian za tysiące.

Tego roku.

Miał nadzieję, że Cindy nie będzie o nim źle myślała, kiedy się dowie. Nigdy by nie zrozumiała.

***

James się poddał. Czuł ręce na plecach, czuł przybór mocy przenikającej go niczym prąd elektryczny, spychającej go w przepaść. Czuł głód mrocznego ducha, który władał górą. Krzyknął tylko raz, gdy wzdłuż stromej skalnej ściany leciał ku leżącym u podnóża głazom, żeby się na nich roztrzaskać.

Gdzieś wysoko jęknął w odpowiedzi zawodzący głos.

Fale mocno biły w urwisko.

Coś w ciemności skosztowało ofiarę.

I przyjęło owoc Przymierza.


 

 

Pytania


Rozdział I

 

- Trójka, tu dyspozytor. Wygląda na to, że mamy następnego skoczka na Górze Terrela, Bob. Jedź, twoja kolej...

Joe Kieran podniósł głowę, gdy krótkie, pełne zakłóceń wezwanie popłynęło ze stojącego w kącie radia.

Skoczek? - zastanowił się. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że chodzi o samobójcę.

Był tu nowy i dostał robotę nie do pozazdroszczenia - jako nocny reporter siedział w redakcji do późna. Wystukiwał artykuły, które miały się ukazać w bliżej nieokreślonej przyszłości, z utęsknieniem wyczekując sensacyjnych komunikatów na częstotliwości policyjnej. Ciągle miał nadzieję, że o pierwszej w nocy w Terre zdarzy się coś ciekawego. Wtedy Joe chwyci reporterski notes, wskoczy do wozu i pogna przez miasto, żeby przygotować relację i telefonicznie przekazać najważniejsze szczegóły do redakcji, aby Randy mógł je zamieścić w porannej gazecie. Ale w Terrel chyba nigdy nie działo się nic po szóstej wieczorem. W ciągu dwóch miesięcy pracy zaledwie raz wsiadł do samochodu. I zaraz wrócił, bo był to fałszywy alarm.

Nie, praca reportera w sennym miasteczku Terre nie należała do ekscytujących. Zwykle z policyjnego radia płynęły skargi na hałas w sąsiedztwie i wezwania do awantur domowych. Jedno i drugie nie zasługiwało na wzmiankę w Terrel Daily Times. Swoją drogą większość artykułów, pod którymi umieszczał swoje nazwisko, wydawała się niewarta farby zużytej do ich wydrukowania. Klub Rotariański sponsoruje kiermasz dobroczynny. Biblioteka Taft Memoriał urządza wystawę wiejskiej ceramiki z dziewiętnastego wieku. Wypracowania trzech uczniów Szkoły Podstawowej Shane wezmą udział w konkursie Bądź czujny, powiadom o pożarze, zorganizowanym przez straż pożarną hrabstwa...

Ale teraz, po dwóch miesiącach słuchania policyjnych komunikatów o stłuczkach, o awanturach z rzucaniem talerzami i od czasu do czasu o piwnych imprezach licealistów, naprawdę coś się działo.

- Hej, Randy! - zawołał do krzepkiego redaktora, który siedział po drugiej stronie pokoju. - Słyszałeś? Co to znaczy następny na Górze Terrela?

Randy podniósł głowę znad klawiatury i milczał przez długą chwilę. Wreszcie popatrzył prosto na Joego.

- Znowu ktoś skoczył z urwiska. Nie zawracaj sobie głowy. Zajmiemy się tym jutro, kiedy będą znali szczegóły.

- Nie powinienem tam jechać? Dla mnie wygląda to na temat na pierwszą stronę.

- Nie. Jutro zadzwonisz na policję. Powiedzą ci wszystko, co musimy wiedzieć.

- W tej chwili mam na tapecie tylko ten artykuł o Klubie Bibliotecznym - powiedział Kieran. Od czasu wyjazdu z Chicago nie miał żadnego sensacyjnego tropu i nie chciał zrezygnować. - Może więc jednak pojadę?

- Odpuść to sobie, Joe.

W głosie Randyego zabrzmiała jakaś dziwna nuta. Kieran wiedział, że redaktor nie ustąpi, choć nie znał przyczyny. Jednak reporterski instynkt nie pozwalał się mu poddać. Poza tym naprawdę potrzebował przerwy w tym nieznośnie nudnym wieczorze - nawet oglądanie pokiereszowanych zwłok byłoby miłym urozmaiceniem.

W miarę upływu godzin potok zielonych słów na ekranie jego monitora płynął coraz wolniej. Joe klął w duchu, bo kanał policyjny ucichł po rzuceniu tej krótkiej przynęty godzinę przed północą. Czasami serdecznie nienawidził pracy w małomiasteczkowej gazecie. Gdyby się tutaj wychował, wiedziałby dlaczego Randy nie chciał mówić o samobójcy. A dyspozytor powiedział kolejny. Jakby to zdarzało się często. Może kiedyś skoczył ktoś z rodziny redaktora? Do licha, najwyraźniej wszyscy w mieście poza Kieranem znali dramatyczną historię urwiska!

On dorastał w Chicago i przez krótki czas grał w jednej lidze z tuzami dziennikarstwa. W tym czasie dla studenckiej gazety Northwestern University pisał o pokręconej historii dochodzeń w sprawie porwania małej JonBenet...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin