Dawkins Richard - Funkcja użyteczności Pana Boga.rtf

(987 KB) Pobierz
Funkcja użyteczności Pana Boga

Funkcja użyteczności Pana Boga

Autor: Richard Dawkins

 

 

[Pewien znany mi pas­tor] odna­lazł wia­rę, prze­czy­taw­szy o zacho­wa­niu jed­ne­go z gatun­ków os. Ka­rol Dar­win natomiast stra­cił ją za spra­wą osy, ­tyle że innej. "Nie potra­fię ­sobie wyob­ra­zić - ­pisał ­Darwin - że miłoś­ci­wy i wsze­ch­moc­ny Pan ­mógł w spo­sób celo­wy stwo­rzyć gąsieniczniki z wyraź­nym prze­zna­cze­niem ich do odży­wia­nia się w cia­łach ­ży­wych gąsie­nic." W rze­czy­wis­toś­ci stop­nio­wa utra­ta wia­ry ­przez ­ojca ewo­luc­jo­niz­mu (z ­czym zresztą ­ukry­wał się ze wzglę­du na swą poboż­ną ­żonę ­Emmę) mia­ła o wie­le bar­dziej zło­żo­ne przyczyny; sen­ten­c­ję o gą­sienicznikach nale­ży trak­to­wać meta­fo­rycz­nie. Ma­kab­rycz­ne zwy­cza­je, do któ­rych w ­niej się odno­si, są udzia­łem spo­krew­nio­nych z gą­sie­nicz­ni­ka­mi os samot­nych, z któ­rymi zresztą zet­k­nę­liś­my się już wcześniej. Sami­ca osy samot­nej skła­da ­jaja w cie­le gąsie­ni­cy, koni­ka pol­nego lub pszczo­ły, aby roz­wi­jają­ca się lar­wa mog­ła się nim ­żywić. To ­jednak nie wszys­t­ko. We­dług Fa­b­re'a i in­nych ento­mo­lo­gów osa mat­ka umie­jęt­nie tra­fia ­żądłem dok­ład­nie w każ­dy ­zwój ner­wo­wy ofia­ry, para­li­żu­jąc ją, ­lecz nie zabi­ja­jąc. Dzię­ki ­temu mię­so dla lar­wy zacho­wu­je świe­żość. Nie wia­do­mo, czy para­liżujące użąd­lenie dzia­ła jak ogól­ny śro­dek znie­czu­la­ją­cy, czy też ­raczej ­niczym kura­ra obe­z­wład­nia tyl­ko ofia­rę, unie­moż­li­wia­jąc jej poru­sza­nie się. W tym dru­gim przy­pad­ku ofia­ra zacho­wy­wa­ła­by świa­do­mość, że ­jest żyw­cem zja­da­na od środ­ka, ale nie była­by w sta­nie poru­szyć ani jed­nym mięś­niem, by ­temu przeciw­dzia­łać. Zakra­wa to na nie­wia­ry­god­ne okru­cie­ń­s­two. Jak się ­jednak prze­kona­my, natu­ra nie ­jest okrut­na, ­lecz tyl­ko bez­dusz­nie obo­jęt­na. To jed­na z naj­trud­niej­szych do zaakcep­to­wa­nia ­przez ­ludzi ­nauk wyni­ka­ją­cych z ­obser­wacji przy­ro­dy. 

 

[Fragment Rozdziału 4. "Rzeki genów. Darwinowski obraz życia". Książka objęta patronatem medialnym portalu Racjonalista.pl]

My, ­ludzie, nie potra­fi­my pogo­dzić się z myś­lą, że coś ­może nie być ani złe, ani dob­re, ani okrut­ne, ani łas­ka­we, ­lecz zwy­czaj­nie obo­jęt­ne, bez­dusz­ne i bez­ce­lo­we. ­Mamy zakod­o­wa­ną w ­naszych umys­łach po­trze­bę celo­woś­ci wszys­t­kie­go. Trud­no nam pat­rzeć na cokol­wiek, nie zada­jąc ­sobie od ­razu pyta­nia: cze­mu to słu­ży, w ­jakim celu ist­nie­je? Kie­dy obses­ja celowoś­ci nabie­ra ­cech pato­lo­gicz­nych, nazy­wa się ją para­no­ją, czy­li dopat­ry­wa­niem się ukry­tych ­sen­sów i zamia­rów we wszys­t­kim, co się dzie­je, w każ­dym przy­pad­ko­wym zda­rze­niu. To tyl­ko cho­rob­li­wa ­postać nie­mal powsze­ch­ne­go złu­dze­nia. Wobe­c każ­de­go ­prawie nowo pozna­ne­go przed­mio­tu czy zja­wis­ka cis­ną się nam na ­usta pyta­nia: dla­cze­go? po co? w ­jakim ­celu? 

Prag­nie­nie znaj­do­wa­nia sen­su i ­celu we wszys­t­kim ­jest natu­ral­ne dla istoty żyją­cej w oto­cze­niu ­maszyn, narzę­dzi i obiek­tów mają­cych ­zawsze wy­raź­ne prze­zna­cze­nie; stwo­rze­nia, któ­re­go wszys­t­kie myś­li nasta­wio­ne są na rea­li­za­cję oso­bis­tych ­dążeń. Samo­chód, otwie­racz do kon­serw czy wid­ły do sia­na, wszys­t­kie te przed­mio­ty zda­ją się utwie­r­dzać zasad­ność pyta­nia: po co coś ­jest? ­Nasi pogań­s­cy przod­ko­wie w ten sam sposób py­ta­li o stru­mie­nie, gła­zy, błys­ka­wi­ce i zaćmie­nia Słoń­ca. Dzi­siaj z pob­ła­ża­niem mówi­my o daw­nych ani­mis­tycz­nych wie­rze­niach, dum­ni z ­tego, że stali­śmy się wol­ni do ­takich prze­są­dów. Jeże­li tra­fi się ­kamień pozwa­la­ją­cy ­suchą ­nogą ­przejść ­przez stru­myk, trak­tu­je­my to ­jako szczęś­li­wy przy­pa­dek, nie do­szu­ku­jąc się ­żadnej celo­woś­ci. Jed­na­kże ­echo daw­nych wie­rzeń wra­ca, kie­dy doty­ka nas ­jakieś nie­sz­częś­cie. W ­sa­mym sfor­mu­ło­wa­niu "dotknęło Cię nie­sz­częś­cie" kry­je się ata­wis­tycz­na wia­ra w celo­wość przy­pad­ko­wych zda­rzeń. Pyta­my się: dla­cze­go to (śmie­r­tel­na cho­ro­ba dzie­c­ka, trzę­sie­nie zie­mi, nisz­czą­cy ­wszy­stko huragan) musia­ło "dot­k­nąć" właś­nie mnie? Również wtedy, gdy roz­wa­ża­my pra­przy­czy­nę wszys­t­kie­go lub gene­zę fun­da­men­tal­nych ­praw fizy­ki, pojawia się identyczne echo dawnych przesądów, przy­bie­ra­jąc ­postać egzy­s­ten­c­jal­ne­go py­ta­nia, na które nie ma odpo­wie­dzi: dla­cze­go istnieje ­raczej ­coś niż nic? 

Stra­ci­łem już rachu­bę, ­ileż to ­razy po zakoń­czo­nym wyk­ła­dzie ­ktoś ze słu­cha­czy wsta­wał i ­mówił ­mniej wię­cej coś takie­go: "Wy, nau­kow­cy, jes­teś­cie dob­rzy w odpo­wia­da­niu na pyta­nie "jak?", kie­dy jed­nak przy­cho­dzi do odpo­wie­dzi na pyta­nie "dlacze­go?", oka­zu­je­cie się bez­sil­ni". Dok­ład­nie ­taką posta­wę zapre­zen­to­wał ­Filip, ksią­żę Edyn­bur­ga, podczas wyk­ła­du wyg­ło­szo­ne­go w Win­d­so­rze ­przez jed­ne­go z ­moich kole­gów, doktora Pete­ra Atkin­sa. Za ­tego ­typu py­tania­mi kry­je się ­zawsze niewy­po­wie­dzia­na, ale wyraź­na suges­tia, że sko­ro nau­ka nie potra­fi odpo­wia­dać na pyta­nia "dla­cze­go" i "po co", ­musi ist­nieć ­inna kom­pe­ten­t­na w tym zakre­sie dys­cyp­li­na. ­ 

Temu rozu­mo­wa­niu w spo­sób oczy­wis­ty bra­ku­je jednak logi­ki i, jak przypuszczam, dok­tor ­Atkins łat­wo roz­pra­wił się z ksią­żę­cym "dla­cze­go". Sam ­fakt, że moż­na posta­wić ­jakieś pyta­nie, nie prze­są­dza o ­jego za­sad­noś­ci ­bądź sen­sow­noś­ci z pun­k­tu widze­nia logi­ki. ­Pytać może­my o ­całe mnós­t­wo róż­nych rze­czy, na przy­kład jaka ­jest tem­pe­ra­tu­ra cze­goś lub w ja­kim coś ­jest kolo­rze. Nie ma jed­nak sen­su pyta­nie o ­ko­lor ­bądź tem­pe­ra­tu­rę, powie­dz­my, za­zdroś­ci ­albo mod­lit­wy. Na tej ­samej zasa­dzie ­mamy peł­ne pra­wo s­pytać o prze­zna­cze­nie błot­ni­ków rowe­ro­wych ­albo ­tamy Kari­ba, co jed­nak nie ­daje nam ­żadnych pod­staw, ­żeby ­uznać sen­sow­ność pyta­nia o ce­lo­wość istnienia gła­zu, natu­ral­ne­go katak­li­zmu, Mount Eve­restu czy całe­go Wszechś­wia­ta. Py­ta­nia ­mogą być po pros­tu niewłaś­ci­wie sta­wia­ne, nie­za­leż­nie od ­tego, że są szcze­re! 

­Gdzieś pomię­dzy samo­chod­o­wy­mi wycie­racz­ka­mi i otwie­ra­cza­mi do kon­serw z je­dnej stro­ny a góra­mi i Wszechś­wia­tem z dru­giej pla­su­ją się ­żywe stwo­rze­nia. ­Orga­niz­my i ich narzą­dy to ­by­ty, któ­re - w odróż­nie­niu od gór - wyda­ją się ­mieć celo­wość wpi­sa­ną we włas­ne jes­tes­t­wo. Jak moż­na się ­tego spo­dzie­wać, pozor­na celo­wość ­żywych orga­niz­mów sta­ła się fun­da­men­tem kla­sycz­nej argu­men­ta­cji za ist­nie­niem Pla­nu Boże­go i ­była przy­wo­ły­wa­na ­przez teo­lo­gów od św. Tomasza z Ak­wi­nu, ­przez Wil­lia­ma Pale­y­a, po współ­czes­nych "nau­ko­wych" kre­ac­jo­nis­tów. 

Praw­dzi­wa natu­ra pro­ce­su, któ­ry dop­ro­wa­dził do powsta­nia skrzy­deł, ­oczu, dzio­bów, roz­woju ins­tyn­k­tu gniaz­do­wa­nia, i ­tego wszys­t­kie­go, co zwią­za­ne z ­życiem na Z­iemi, a co wzbu­dza w nas złudzenie celo­woś­ci, zos­ta­ła ­wresz­cie odkry­ta i właś­ci­wie zro­zu­mia­na. Zrozu­mie­nie przy­nios­ła dar­wi­now­s­ka teo­ria dobo­ru natu­ral­ne­go. Nastą­pi­ło to zadzi­wia­ją­co ­późno, bo led­wie sto pięć­dzie­siąt lat ­temu. ­Przed Dar­wi­nem ­nawet wyk­ształ­ce­ni ­ludzie, któ­rzy już daw­no uwol­ni­li się od prze­są­dów każą­cych dopat­ry­wać się celo­woś­ci w ist­nie­niu kamie­ni, ­zaćmień czy stru­my­ków, ­wciąż jesz­cze uwa­ża­li za zasad­ne sta­wia­nie ­pytań "po co?" i "dla­cze­go?" w od­niesieniu do ­żywych orga­niz­mów. Obe­c­nie tyl­ko nau­ko­wi dyle­tan­ci zada­ją ­takie pyta­nia. Za ­owym "tyl­ko" kry­je się jed­nak smut­na praw­da, że ci dyle­tan­ci sta­no­wią ­wciąż abso­lut­ną wię­k­szość. 

W rze­czy­wis­toś­ci rów­nież dar­wi­niś­ci for­mu­łu­ją pyta­nia "dla­cze­go" i "po co", ale posłu­gu­ją się ­nimi w spec­jal­ny, meta­fo­rycz­ny spo­sób. Dla­cze­go pta­ki śpie­wa­ją i po co są skrzyd­ła? ­Takie pyta­nia są akcep­to­wa­ne ­przez współ­czes­nych ewolucjonis­tów ­jako wygod­ny skró­t myś­lo­wy; można (lub nie) udzielić na nie sen­sow­nych odpo­wie­dzi w for­mie opi­sa­nia pro­ce­su doboru natu­ral­nego pta­sich przod­ków. Złudzenie celo­woś­ci narzu­ca się w spo­sób tak oczy­wisty, iż ­nawet ­sami bio­lo­go­wie posłu­gu­ją się roboczą hipo­te­zą celo­we­go dzia­ła­nia zgodnie z­ prze­myś­la­nym pla­nem jako wygod­nym narzę­dziem ba­daw­czym. Na dłu­go ­przed swym epo­ko­wym dziełem o tań­cu ­pszczół ­Karl von ­Frisch ­odkrył, ­wbrew obo­wią­zu­ją­cej wów­czas teo­rii i na prze­kór auto­ry­te­tom, że nie­k­tó­re owa­dy po­sia­da­ją zdol­ność widze­nia barwnego. Do podjęcia ­badań skło­ni­ła go obser­wac­ja pros­te­go fak­tu, iż zapy­la­ne ­przez pszczo­ły kwia­ty podej­mu­ją się trud­ne­go i skom­p­li­ko­wa­ne­go pro­ce­su wyt­wa­rzania kolo­ro­wych pig­men­tów. Od ­razu ­rodzi się pyta­nie, po co mia­ły­by to ­robić, gdy­by pszczo­ły nie roz­róż­nia­ły ­barw. W tym przy­pad­ku meta­fo­ra ­celu, ozna­cza­ją­ca fak­tycz­nie zało­że­nie, iż musia­ły zadzia­łać pra­wa do­bo­ru natu­ral­ne­go, posłu­ży­ła do wyciąg­nię­cia waż­kich konkluzji badaw­czych. Gdy­by von ­Frisch wnios­ko­wał w ten spo­sób: "Kwia­ty są kolo­ro­we, a ­więc pszczo­ły ­muszą posia­dać zdol­ność bar­w­ne­go widze­nia", świad­czy­ło­by to o bez­kry­tycz­nej wie­rze w złudzenie celo­woś­ci. ­Miał jed­nak peł­ne pra­wo sfor­mu­ło­wać swą ­myśl tak, jak to uczy­nił: "Kwia­ty są kolo­ro­we, a ­więc war­to tro­chę się natru­dzić i prze­pro­wa­dzi­ć eksperymenty, ­żeby spraw­dzić hi­po­te­zę, czy pszczo­ły nie posia­da­ją zdolności bar­w­ne­go widze­nia". Po ich ­prze­pro­wa­dze­niu stwie­r­dził zaś, że pszczo­ły bar­dzo dob­rze roz­róż­nia­ją kolo­ry, ­tyle że spek­t­rum świat­ła widzial­ne­go ­jest dla nich nie­co ­prze­sunię­te wzglę­dem nasze­go, nie ­widzą bowiem świat­ła czer­wo­ne­go (my na ich miej­scu nazwa­libyś­my je pew­nie "podżół­cią"), widzą za to ­fale świe­t­l­ne o ­krót­szej dłu­goś­ci, któ­rych my nie może­my dos­t­rzec, nazy­wa­ne ult­ra­fio­letowy­mi. Ult­ra­fio­let to dla nich odręb­ny ko­lor określa­ny nie­kie­dy mianem "pszcze­lego fio­le­tu". 

Gdy von ­Frisch ­odkrył, że pszczo­ły ­widzą ult­ra­fio­le­to­wą ­część wid­ma, prze­pro­wa­dził kolejne rozu­mo­wa­nie ­przy uży­ciu meta­fo­ry ­celu. Z­adał ­sobie ­tym razem pyta­nie, po co pszczo­łom zdol­ność widze­nia ult­ra­fio­le­tu. W ­dalszych roz­wa­ża­niach powró­cił do kwia­tów. Cho­ciaż nie widzi­my ult­ra­fio­le­tu, potra­fi­my wyko­nać bło­nę fotog­ra­ficz­ną czu­łą na ­fale świetl­ne o tej dłu­goś­ci. Co wię­cej, może­my posłu­żyć się spec­jal­ny­mi fil­t­ra­mi, któ­re prze­pusz­cza­ją ult­ra­fio­let, a zatrzy­mu­ją ­fale ze spek­t­rum widzial­ne­go dla czło­wie­ka. Kie­rując się intu­ic­ją, von ­Frisch wy­ko­nał ­serię ult­ra­fio­le­to­wych ­zdjęć ­kwia­tów i ku ­swej radoś­ci odkrył, że na foto­gra­fiach wid­nie­ją zło­żo­ne z kre­sek i kro­pek wzo­ry, któ­rych oko ludz­kie nie jest w sta­nie do­strzec. Kwia­ty, któ­re dla nas są po pros­tu żół­te lub bia­łe, w rze­czy­wis­toś­ci zdo­bi jesz­cze ult­ra­fio­le­to­wy ­deseń, zwy­k­le będący znakiem roz­po­zna­wczym dla poszu­ku­jących nek­ta­ru ­pszczół. Meta­fo­ra prze­myś­la­ne­go i celo­we­go dzia­ła­nia zno­wu speł­ni­ła swo­ją funk­cję: kwia­ty, jeże­li ­były stwo­rzo­ne w spo­sób prze­myś­la­ny, musia­ły wyko­rzys­tać ­fakt, iż pszczo­ły ­widzą świat­ło ult­ra­fio­le­to­we. 

Kie­dy ­Karl von ­Frisch był już w sędzi­wym wieku, dzie­ło ­jego ­życia, epo­ko­wą pra­cę o tań­cu ­pszczół, pod­dał kry­ty­ce ame­ry­kań­s­ki bio­log ­Adrian Wen­ner, który zakwes­tio­nował wyni­ki badań i wnios­ki au­striac­kie­go uczonego. Von ­Frisch ­miał jed­nak szczęś­cie ­do­żyć chwi­li, gdy je­go teo­ria zos­ta­ła ostatecz­nie potwie­r­dzo­na ­przez inne­go ame­ry­kań­skie­go bio­loga Jame­sa L. Goul­da, obe­c­nie wyk­ła­da­ją­ce­go na Prin­ce­ton Uni­ver­si­ty. Go­uld doko­nał ­tego, prze­pro­wa­dza­jąc jede­n z naj­bar­dziej błys­kot­li­wych eks­pe­ry­men­tów w dzie­jach bio­lo­gii. Pokrót­ce opi­szę ­całą tę his­to­rię, ­gdyż bar­dzo dob­rze ilustruje ona to, co chcia­łem powie­dzieć o przy­dat­noś­ci ro­bo­czego zało­że­nia, iż natu­ra dzia­ła jak­by wed­ług "prze­myś­la­ne­go pla­nu". 

Wen­ner i ­jego zwo­len­ni­cy nie negowa­li ist­nienia czegoś takie­go jak ta­niec ­pszczół. Nie prze­czy­li ­nawet, że ­taniec ten nie­sie ze ­sobą wszys­t­kie infor­mac­je, o któ­rych ­mówił von ­Frisch. Wen­ner potwier­dził też, że oś figu­ry tanecz­nej wzglę­dem osi pio­no­wej plas­t­ra wska­zu­je kie­ru­nek wzglę­dem Słońca, w ­jakim znaj­du­je się poży­wie­nie. Nie zga­dzał się jed­nak, że ­inne pszczo­ły są w sta­nie odczy­tać tę infor­mac­ję. Przyznawał, że częs­tot­li­wość obro­tów ­jest odwrot­nie pro­po­rcjo­na­lna do odleg­ło­ści od pokarmu i że w ­innych ele­men­tach tań­ca pszczoły-zwiadowcy zakod­o­wa­na jest rów­nież ­in­for­mac­ja o poło­że­niu nek­ta­ro­daj­nych kwia­tów. ­Tyle że - stwie­r­dził Wen­ner - nie ­mamy żadne­go dowod­u na to, iż ­inne pszczo­ły rozu­mie­ją kod i od­bie­ra­ją tę infor­mac­je. ­Mogą ją po pros­tu igno­ro­wać. Wed­le scep­ty­ków ze szko­ły Wen­ne­ra eks­pe­ry­men­ty von ­Fris­cha ­były nacią­ga­ne. Powtó­rzy­li je zatem, uwz­ględ­nia­jąc alter­na­tyw­ne spo­so­by odnaj­dywania pożywienia przez pszczo­ły, i oka­za­ło się, że nie sta­no­wiły one wca­le jednoznacznego dowod­u na praw­dzi­wość hipo­te­zy von Fris­cha o języ­ku tań­ca ­pszczół. 

W tym miej­scu ­naszej opo­wie­ś­ci na sce­nę wkra­cza ­James ­Gould ze swo­i­m genial­ny­m eks­pery­men­tem. ­Wyko­rzys­tał on dob­rze zna­ny ­fakt zwią­za­ny z za­cho­wa­niem ­pszczół miod­nych, o którym wspo­mnia­łem w poprze­dnim roz­dzia­le, to miano­wicie, iż owady te zwy­k­le odby­wa­ją ­swój ­taniec w zupeł­nych cie­m­noś­ciach ula i odwzo­ro­wu­ją pozio­my kie­ru­nek wobe­c Słońca na pio­no­wej płasz­czyź­nie plas­t­ra. Nie spra­wia im jed­nak trud­noś­ci prze­sta­wie­nie się na bez­po­śred­nie wska­zy­wa­nie kie­run­ku wzglę­dem źród­ła świat­ła - jak zapew­ne czy­ni­li to pra­pra­przod­ko­wie dzi­siej­szych ­pszczół - jeże­li tyl­ko w środ­ku ula zapa­li­my świat­ło. Zapo­mi­na­ją wów­czas o gra­wi­ta­cji i okreś­la­ją kie­ru­nek wed­ług ­żarów­ki zastę­pu­ją­cej im Słońce. ­Taka zmiana nie powoduje bynaj­mniej nie­po­ro­zu­mień u ­innych ­pszczół obser­wu­ją­cych ­taniec infor­ma­tor­ki. Owady rozu­mie­ją go dok­ład­nie tak, jak powin­ny, z uwz­ględ­nie­niem zmia­ny ukła­du odnie­sie­nia z osi pio­no­wej plas­t­ra na źród­ło świat­ła w posta­ci żarów­ki. Wyla­tu­jąc z ula, kie­ru­ją się niez­mien­nie w stro­nę wska­za­ną ­przez tan­cer­kę, nie­za­leż­nie od ­tego, co sta­no­wi­ło dla ­niej ­punkt odnie­sie­nia. 

Przej­dźmy wresz­cie do genial­ne­go pomys­łu ­Jima Goul­da: badacz powle­kł ­oczy pszczo­ły tan­cer­ki czar­nym sze­la­kiem, by nie mog­ła ­widzieć żarów­ki. Od­by­wa­ła więc ­swój zaszyf­ro­wa­ny ­taniec w zwy­k­ły spo­sób, bio­rąc za ­punkt odnie­sie­nia pio­no­wą oś plas­t­ra. Nato­miast ­inne pszczo­ły, któ­re śle­dzi­ły jej ­taniec, nie mia­ły zasło­nię­tych ­oczu i mog­ły ­widzieć palą­cą się żarów­kę. In­ter­p­re­to­wa­ły zatem ­taniec zwia­dow­cy wed­ług kon­wen­cji z żarów­ką za­stę­pu­ją­cą Słońce, czy­li ­wbrew inten­c­jom tań­czą­cej. Mie­rzy­ły kąt mię­dzy kie­run­kiem wy­zna­czo­nym ­przez ta­niec a kie­run­kiem pada­nia pro­mie­ni sło­necz­nych, pod­czas gdy dla ­samej tań­czą­cej ­układ odnie­sie­nia two­rzył ­pion ­wyczu­wal­ny za pomo­cą zmys­łu gra­wi­ta­cji. W prak­ty­ce ozna­cza­ło to, że ­Gould zmu­sza pszczo­łę-zwia­dow­cę do nada­wa­nia fał­szy­we­go ­kodu poło­że­nia nek­ta­ro­daj­nych kwia­tów. Zafał­szo­wa­nie ­było w tym przy­pad­ku bar­dzo kon­kret­ne i do­tyczy­ło wyłącz­nie kierun­ku, w ­jakim znaj­du­je się poży­wie­nie. ­Gould ­mógł swo­bod­nie mani­pu­lo­wać róż­ni­cą mię­dzy kie­run­kiem, któ­ry poka­zy­wa­ła tan­cer­ka, a kie­run­kiem odczy­ty­wa­nym ­przez pozos­ta­łe pszczo­ły. Po­wtó­rzył swoje do­świad­cze­nie wie­lok­rot­nie na rep­re­zen­ta­tyw­nej próbie ­pszczół i ­przy róż­nych war­toś­ciach ­kątów wyz­na­cza­ją­cych kie­run­ki. Za każ­dym ­razem pszczo­ły obie­ra­ły kie­ru­nek odchy­lo­ny od właś­ci­we­go o prze­wi­dzia­ną ­przez Goul­da wiel­kość. W ten spo­sób pie­r­wot­na hipo­te­za von Fris­cha uzys­ka­ła osta­tecz­ne potwie­r­dze­nie. 

Nie opo­wie­dzia­łem tej his­to­rii wyłącz­nie dla­te­go, że sama w ­sobie ­jest cie­ka­wa­. Chcia­łem ją wyko­rzys­tać do zwró­ce­nia uwa­gi zarów­no na nega­tyw­ne, jak i pozy­tyw­ne aspek­ty wyko­rzys­ty­wa­nia ro­bo­cze­go za­ło­że­nia, iż natu­ra ­dzia­ła wed­ług prze­myś­la­ne­go pla­nu. Kie­dy po raz pie­r­w­szy zet­k­ną­łem się z pis­ma­mi Wen­ne­ra i ­jego zwo­len­ni­ków, nie ukry­wa­łem lek­ce­wa­żą­ce­go sto­sun­ku do ich tez. Nie ­było to wca­le dob­re, nie­za­leż­nie od ­tego, że w ko­ńcu oka­za­ły się one błęd­ne. ­Moje ­lek­ce­wa­że­nie wyp­ły­wa­ło bowiem z cał­ko­wi­cie bez­kry­tycz­ne­go zasu­ge­ro­wa­nia się za­ło­że­niem "o natu­rze dzia­ła­ją­cej wed­ług prze­myś­la­ne­go pla­nu". Wen­ner nie prze­czył wca­le, że ist­nie­je coś takie­go jak ­taniec ­pszczół, ani też nie pod­wa­żał twie­r­dzeń von Fris­cha na ­temat za­kod­o­wa­nych w nim infor­mac­ji. Ogra­ni­czył się jedy­nie do zakwes­tio­no­wa­nia fak­tu, iż pozos­ta­łe pszczo­ły po­tra­fią od­czy­tać te infor­mac­je. Dla ­mnie i dla ­innych dar­wi­nis­tów twie­r­dze­nie ­takie ­było nie do przy­ję­cia. Nie ­dopuszczaliśmy myśli, by tak wy­so­ce skom­p­li­ko­wa­ny i prze­myś­l­ny sposób prze­ka­zy­wa­nia infor­ma­cji jak ­taniec ­pszczół ­miał się oka­zać zupeł­nie bez­celo­wy. Z nasze­go pun­k­tu wi­dze­nia tak dos­ko­na­ły sys­tem kod­ów ­mógł ­powstać jedy­nie na dro­dze doboru natu­ral­nego. W pew­nym sen­sie wpad­liś­my ­więc w tę ­samą pułap­kę, w któ­rą wpa­da­ją kre­ac­jo­niś­ci, zach­wy­ca­jąc się cuda­mi na­tu­ry. ­Taki ­taniec ­musiał, wed­ług nas, cze­muś słu­żyć, a naj­lep­szym uza­sad­nie­niem dla ­jego ist­nie­nia wyda­wa­ła się teo­ria o prze­ka­zy­wa­niu infor­ma­cji na ­temat miej­sca wys­tę­po­wa­nia poży­wie­nia. Tym bar­dziej, że zna­ko­mi­cie tłu­maczy­ła ona kore­lac­ję mię­dzy kie­run­kiem wska­zy­wa­nym w cza­sie tań­ca ­oraz ­jego szyb­koś­cią a kierun­kiem i odleg­łoś­cią, w jakiej znaj­du­je się poży­wie­nie. Dla­te­go według nas - dar­wi­nis­tów - Wen­ner po pros­tu ­musiał się ­mylić. ­Byłem wów­czas tak pe­wny swe­go, że ­nawet gdy­bym ­miał ­geniusz Goul­da i ­wpadł na ­pomysł eks­pe­ry­me­ntu z zasła­nia­niem pszczo­le ­oczu, nie zadał­bym ­sobie tru­du, ­by go ­prze­pro­wa­dzić. 

­Gould oka­zał się genial­ny nie tyl­ko dla­te­go, że ­wpadł na ­pomysł takie­go eks­pe­ry­men­tu, ale rów­nież z tego względu, iż zrozu­miał potrze­bę prze­pro­wa­dze­nia go, nie daw­szy się ­zwieść zało­że­niu o "na­tu­rze dzia­ła­ją­cej wed­ług prze­myś­la­ne­go pla­nu". Jed­nak­że ­cały ­czas poru­sza­my się w ­naszych roz­wa­ża­niach po cien­kiej ­linie. Podej­rze­wam, że ­Gould, tak jak ­przed nim von ­Frisch ­przy bada­niu ba­rwne­go widze­nia ­pszczół, przy­stę­po­wał do eks­pe­ry­men­tu z wia­rą, iż przy­nie­sie on pozy­tyw­ny re­zul­tat i że ­wart ­jest zachod­u, właś­nie za sprawą ­prze­kona­nia o celo­woś­ci zjawisk natu­ry. 

Chciał­bym ­teraz wpro­wa­dzić do ­naszych roz­wa­żań dwa ter­mi­ny tech­nicz­ne: "od­wrot­na inży­nie­ria" ­oraz "fun­k­cja uży­tecz­noś­ci". Odwołuję się ­tu do zna­ko­mi­tej książ­ki Danie­la Den­net­ta Dar­win's Dan­ge­ro­us ­Idea. "Odwrot­na inży­nie­ria" to ­pojęcie okreś­la­ją­ce pew­ną meto­dę rozu­mo­wa­nia. Pole­ga ona na tym, że postę­pu­je­my jak inży­nier posta­wio­ny w sytu­a­cji, gdy ­widzi wyt­wór o nie­zro­zu­mia­łym dla nie­go prze­zna­cze­niu. Przyj­mu­je­my na począ­tku ro­bo­cze ­zało­żenie, że rzecz ta zos­tała stwo­rzo­na w ­ja­kimś ­celu. Roz­bie­ra­my więc i bada­my obiekt, du­mając, do cze­go nada­wał­by się naj­le­piej. Zada­je­my ­sobie ­przy tym pyta­nia ­typu: "Gdy­bym ­chciał wy­ko­nać maszy­nę, któ­ra robi­ła­by to i tam­to, czy zro­bił­bym ją właś­nie tak?" ­albo "Czy prze­zna­cze­nie ­tego przed­mio­tu ­lepiej wyjaś­nia trak­to­wa­nie go ­jako maszy­ny do wyko­ny­wa­nia ­tego czy tam­te­go?". 

­Suwak loga­ryt­micz­ny, jesz­cze do nie­daw­na nie­od­łącz­ny atry­but inży­nie­ra, świad­czą­cy przy tym nie­zbi­cie o jego przy­na­leż­noś­ci do tej sza­cow­nej pro­fe­sji, w epo­ce elek­t­ro­nicz­nej wyda­je się już nie­mal ­takim ­samym relik­tem jak ja­kieś narzę­dzie z epo­ki brą­zu. Arche­o­log z przy­sz­łoś­ci, zna­laz­ł­szy ­taki suwak, bez wątpienia zacz­nie się za­sta­na­wiać nad ­jego prze­zna­cze­niem. Zauwa­ży zape­wne, że ­jest poręcz­ny i dob­rze by się nada­wał do wyk­reś­la­nia pros­tych ­linii lub sma­ro­wa­nia mas­łem krom­ki chle­ba. Jed­na­kże przy­ję­cie każdej z ­tych ­hipo­tez kłó­ci­ło­by się z zasa­dą eko­no­micz­noś­ci. Prze­cież zwy­k­ła ­linijka lub nóż do mas­ła nie musia­ły­by ­mieć prze­suwa­ne­go linia­łu z podział­ką. ­Poza tym, gdy­by przy­sz­ły arche­o­log ­zadał ­sobie ­trud i poli­czył odstę­py po­dział­ki, odkrył­by ich zadzi­wia­ją­co pre­cyzyj­ną zbie­ż­ność ze ska­lą loga­ryt­mi­czną, któ­rą trud­no by tłu­ma­czyć przy­pad­ko­wym zbie­giem oko­licz­noś­ci. Z pew­noś­cią napro­wa­dzi­ło­by go to na ­myśl, że przy­rząd ­taki ­mógł, ­zanim wyna­le­zio­no kal­ku­la­tor, słu­żyć do szyb­kie­go obli­cza­nia skom­p­li­ko­wa­nych dzia­łań. Tajem­ni­ca suwa­ka loga­ryt­micz­ne­go zos­ta­ła­by w ten spo­sób odkry­ta dzię­ki meto­dzie odwrot­nej inży­nie­rii, ­przy zało­że­niu, że urzą­dze­nie ­było pro­jek­to­wane w spo­sób prze­myś­la­ny, a pro­jekt speł­niał postu­lat eko­no­micz­noś­ci. 

"Fun­k­cja uży­tecz­noś­ci" to ter­min tech­nicz­ny uży­wa­ny nie ­przez inży­nie­rów, ­lecz eko­no­mis­tów. Sto­su­ją oni tę fun­k­cję wte­dy, gdy prag­ną zna­leźć "to, co ma być mak­sy­ma­li­zo­wa­ne". Pla­niś­ci i eko­no­miś­ci w tym przy­po­mi­na­ją budow­ni­czych i in­żynie­rów, że ­dążą do mak­sy­ma­li­za­cji cze­goś kon­k­ret­ne­go. Uty­li­ta­ryś­ci ­dążą do osiąg­nię­cia "ma­k­sy­mal­nej szczęś­li­woś­ci dla mak­sy­mal­nej ­licz­by ludzi" (sen­ten­c­ja ta ­brzmi mąd­rze, jeżeli głę­biej się nad nią nie zasta­na­wiać). Wycho­dząc z takie­go zało­żenia, uty­li­ta­ryś­ci ­mogą ­uznać za prio­ry­te­to­wą długop­la­no­wą sta­bi­li­za­cję kosz­tem chwi­lo­we­go po­wo­dze­nia traktowa­ne­go jako ­mniej wa­żne. Mię­dzy ­sobą uty­li­ta­ryś­ci róż­nią się tym, jak mie­rzą ową powsze­ch­ną szczęś­li­wość: czy zasob­noś­cią fina­n­sową, satys­fak­c­ją zawod­o­wą, poczu­ciem samo­realiza­cji czy wreszcie powo­dze­niem w relacjach mię­dzy­ludz­kich. Są też ta­cy, któ­rzy jaw­nie ­dążą do mak­sy­ma­li­za­cji włas­ne­go powo­dze­nia kosz­tem dob­ra ogól­ne­go. Us­pra­wied­liwia­ją ­ten ego­izm filo­zo­fią gło­szą­cą, iż dro­gą do ma­k­sy­ma­liza­cji po­wszech­nej szczęś­li­woś­ci ­jest po­wo­dze­nie jed­nostek. Obser­wu­jąc postę­po­wa­nie po­szcze­gól­nych ­ludzi, moż­na - sto­su­jąc meto­dę od­wrot­nej inży­nie­rii - roz­po­znać, ­jaka ­jest ich fun­k­cja uży­tecz­noś­ci. Jeże­li tę sa­mą meto­dę ­odnieść do rzą­dów róż­nych państw, oka­że się, że jedne ­dążą do mak­syma­li­za­cji zatrud­nie­nia i ogól­ne­go dob­ro­by­tu, inne - zwiększenia wła­dzy pre­zy­den­ta, zamoż­noś­ci rodzi­ny panującej lub wiel­koś­ci suł­tań­s­kie­go hare­mu, jeszcze inne zaś do sta­bi­li­za­cji na Blis­kim Wscho­dzie czy też spadku cen ­ropy naf­towej. Istot­ne ­jest to, iż w każ­dym przy­pad­ku moż­na wyob­ra­zić ­sobie wię­cej niż jed­ną uży­tecz­ność. Nie ­zawsze ­jest oczy­wis­te, na ­czym naj­bar­dziej za­leży posz­cze­gól­nym ­ludziom, fir­mom czy rzą­dom. Moż­na jed­nak bez oba­wy po­peł­nie­nia błę­du zało­żyć, że ist­nie­je coś, ­jakaś war­tość, do któ­rej mak­sy­ma­li­zacji ­dążą. Dzie­je się tak, ponie­waż ­Homo ­sapiens to gatu­nek w zna­cz­nej mie­rze fun­k­cjo­nu­ją­cy na zasa­dzie celo­woś­ci. Zasa­da ta spraw­dza się ­nawet wów­czas, gdy fun­k­cja uży­tecz­noś­ci oka­zu­je się ­sumą ważo­ną lub ­innym rów­nie skom­p­li­ko­wa­nym wskaź­ni­kiem bę­dą­cym fun­k­cją ­różnych, nie mniej abs­trak­cyj­nych czyn­ni­ków. 

Wróć­my ­teraz do ­żywych orga­niz­mów i spró­buj­my odna­leźć ich fun­k­cję uży­tecz­noś­ci, czy­li to, do cze­go mak­sy­ma­li­za­cji ­dążą. Poten­c­jal­nie moż­na wyob­ra­zić ­sobie ­takich uży­tecz­noś­ci bar­dzo wie­le, ale osta­tecz­nie oka­zu­je się, że wszystkie spro­wa­dza­ją się do jed­nej. Dob­rym spo­sobe­m na bar­dziej obra­zo­we sfor­mu­łowa­nie nasze­go zada­nia ­jest wy­ob­ra­że­nie ­sobie, że wszelkie ­żywe stwo­rze­nia są dzie­łem Bos­kie­go Inży­nie­ra, a my mamy roz­po­zna­ć za pomo­cą meto­dy odwrot­nej inży­nie­rii, co ON ­chciał mak­sy­ma­li­zo­wać. Inny­mi sło­wy pytamy, ­jaka ­jest fun­k­cja uży­tecz­noś­ci ­Pana ­Boga.

 

 

 

Contents Copyright © 2000-2007 by Mariusz Agnosiewicz

Programming Copyright © 2001-2007 Michał Przech

Design & Graphics Copyright © 2002 Ailinon

 

Autorem tej witryny jest Michał Przech zwany niżej Autorem.

Właścicielem witryny są Mariusz Agnosiewicz oraz Autor.

 

Żadna część niniejszych opracowań nie może być wykorzystywana w celach komercyjnych, bez uprzedniej pisemnej zgody Właściciela, który zastrzega sobie niniejszym wszelkie prawa, przewidziane w przepisach szczególnych, oraz zgodnie z prawem cywilnym i handlowym, w szczególności z tytułu praw autorskich, wynalazczych, znaków towarowych do tej witryny i jakiejkolwiek ich części.

 

Wszystkie strony tego serwisu, wliczając w to strukturę podkatalogów, skrypty JavaScript oraz inne programy komputerowe, zostały wytworzone i są administrowane przez Autora. Stanowią one wyłączną własność Właściciela. Właściciel zastrzega sobie prawo do okresowych modyfikacji zawartości tej witryny oraz opisu niniejszych Praw Autorskich bez uprzedniego powiadomienia. Jeżeli nie akceptujesz tej polityki możesz nie odwiedzać tej witryny i nie korzystać z jej zasobów.

 

Informacje zawarte na tej witrynie przeznaczone są do użytku prywatnego osób odwiedzających te strony. Można je pobierać, drukować i przeglądać jedynie w celach informacyjnych, to znaczy bez czerpania z tego tytułu korzyści finansowych lub pobierania wynagrodzenia w dowolnej formie. Modyfikacja zawartości stron oraz skryptów jest zabroniona. Niniejszym udziela się zgody na swobodne kopiowanie dokumentów serwisu Racjonalista.pl tak w formie elektronicznej, jak i drukowanej, w celach innych niż handlowe, z zachowaniem tej informacji.

 

Plik RTF, który czytasz, może być rozpowszechniany jedynie w formie oryginalnej, w jakiej występuje na witrynie.

Plik ten nie może być traktowany jako oficjalna lub oryginalna wersja tekstu, jaki zawiera.

 

Treść tego zapisu stosuje się do wersji zarówno polsko jak i angielskojęzycznych serwisu pod domenami Racjonalista.pl, TheRationalist.eu.org, Neutrum.Racjonalista.pl oraz Neutrum.eu.org.

 

Wszelkie pytania proszę kierować do info@racjonalista.pl

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin