Donnell Tim - Conan i Sześć Wrót Strachu.rtf

(347 KB) Pobierz

Tim Donnell

 

 

 

Conan i Sześć Wrót Strachu

 

 

 

(Przełożyła Ewa Skórska)

 

 

 

I

 

Tego dnia od samego rana niezrozumiały niepokój dręczył Conana, potężnego króla Aquilonii. Władca na próżno szukał przyczyny. Po sławnych zwycięstwach nad wrogami życie w kró­lestwie, którym władał mądrze i surowo, płynęło spokojnie, nie dając powodów do niepokoju. Ale mimo to coś męczyło go przez cały dzień. Wieczorem, gdy skończył już ze sprawami państwo­wymi, poszedł do komnat królowej Zenobii. Miał nadzieję, że przy niej uda mu się uwolnić od trosk. Szedł szybko korytarza­mi pałacu, nie zwracając uwagi na kłaniające się z szacunkiem sługi. Czarne włosy rozsypały mu się na ramionach, niebieskie oczy spoglądały posępnie spod zmarszczonych brwi. Ale gdy za prowadzącymi do komnat Zenobii drzwiami usłyszał znajo­my śmiech, rozjaśniła mu się twarz i do komnaty królowej wszedł pogodny. Zenobia go nie zauważyła. Stała ze swoimi damami przy oknie i karmiła tresowane gołębie, mieszkające wysoko nad dachami pałacowych wież. Przestraszone pojawie­niem się czarnowłosego giganta ptaki z szumem sfrunęły z pa­rapetu. Zenobia wiedziała, kto stoi za jej plecami, i odwróciła się szybko. Wystarczyło jedno spojrzenie na ukochanego, by zrozumiała, że dręczy go jakiś niepokój. Gestem odprawiła damy.

- Co się stało, mój miły? - zapytała. - Uśmiechasz się, ale widzę, że ciężko ci na duszy.

-  Sam nie wiem, co mnie dręczy. W królestwie spokój, gońcy nie przynieśli żadnych złych wieści, a jednak... Ty niczego nie czujesz?

-  Nie, najdroższy. Tylko od rana bardzo chce mi się spać. Kazałam damom śpiewać, nawet potańczyłyśmy trochę, potem karmiłyśmy gołębie...

Conan dopiero teraz zauważył, jaka jest blada i jakie zmę­czone ma oczy.

-  Zaniosę cię do sypialni. Jutro obudzisz się wypoczęta i weso­ła jak skowronek - powiedział i lekko, jak dziecko, wziął ją na ręce.

W sypialni kazał służebnym pomóc pani przebrać się w strój nocny. Gdy całował Zenobię na dobranoc, już prawie spała. Wy­szedł cicho.

Sen pochłonął Zenobię jak woda. Wciągnął w czarne, grzą­skie odmęty, spętał jej ręce i nogi, zdławił wyrywający się z gar­dła krzyk. Wydawało się jej, że całą wieczność próbuje otrząsnąć się z tego koszmaru, okruchami świadomości pojmując, że to sen. A jednocześnie wszystko działo się jakby na jawie... Straszna, hipnotyzująca, czarnoksięska realność. Czyjaś wola bawiła się nią jak burza suchym listkiem.

Przed szeroko otwartymi, przerażonymi oczami przesuwały się niewyraźnie cienie. Czasem przyjmowały jakieś kształty, czasem rozpływały się, tworząc jaskrawe plamy, sploty kolorowych spiral, miriady migoczących w ciemności punktów. Umysł królowej wycieńczony był zmaganiem się z koszmarem. Wydawało się, że jesz­cze chwila i sama rozpadnie się na miliony iskier i rozpłynie w ciem­ności. Wtedy królowa poczuła, że mrok patrzy jej w oczy.

-  Ragon Sath... Ragon Sath... Ragon Sath... - rozległ się w jej mózgu szept.

Znowu zaczęła się szamotać, chcąc wyrwać się z upiornego koszmaru, ale gardło ścisnęła jej ostra, żelazna obręcz i wszyst­ko utonęło w purpurowym lśnieniu i jej własnym krzyku...

Potem zapadła cisza. Przed oczami kołysał się szary półmrok, gdzieś daleko słychać było jakieś szelesty. Stopniowo dźwięki stawały się coraz głośniejsze i bliższe. Królowa próbowała wy­łowić choćby słowo i w tym momencie ciemna zasłona rozerwa­ła się i światło chlusnęło w jej otwarte oczy. Głosy zamilkły na chwilę i natychmiast odezwały się znowu.

-  Ocknęła się! Królowa otworzyła oczy! - zaświergotał ra­dosny młody głosik.

-  Rozcieraj jej ręce, Imma, nie przerywaj! - polecił władczo surowy, męski głos i Zenobia zobaczyła pochyloną nad sobą twarz. Kiedyś, dawno, całą wieczność temu, znała te. twarz... Jej usta po­ruszyły się w niemym pytaniu. Mężczyzna zrozumiał, nachylił się.

-  To ja, królowo - odpowiedział cicho. - Medyk Damunk. Za chwilę poczujesz się lepiej. - Podsunął jej flakonik z jakimś aromatycznym specyfikiem. Ostry zapach natychmiast rozpędził mgłę, spowijającą świadomość. Barwy, dźwięki, wspomnienia zalały ją jak fala i koszmar odpłynął gdzieś daleko, ustępując miejsca znajomemu życiu.

Wyczerpana królowa leżała na swoim łożu. Wygląd pościeli świadczył o tym, że przez całą noc walczyła z tuzinem wrogów. Nawet ciężka, wisząca na łożem zasłona walała się na podłodze rozerwana. Jej nocny strój również był w strzępach. Tak walczy­ła królowa, by wyzwolić się z niewoli swojego snu.

Przelęknione służebne kuliły się z boku. Prawie całą noc pró­bowały obudzić królową, ale koszmar nie wypuszczał jej ze swych mocnych objęć. Przybiegł ze swoich komnat zaniepokojony król Conan i on dopiero zdołał unieruchomić miotającą się i jęczącą Zenobię.

Nadwornemu medykowi Damunkowi i jego zręcznej, małej pomocnicy udało się rozbudzić królową dopiero rankiem. Conan trzymał jej wijące się ciało, a delikatne, silne ręce Immy mocno nacierały dłonie i stopy Zenobii leczniczymi maściami. Medyk przez cały czas podsuwał jej pod nos flakon z aromatycznym zie­lem. Gdy królowej udało się wreszcie otworzyć oczy i popatrzyła zamglonym wzrokiem gdzieś w górę, pochylił nad nią swoją siwą głowę, próbując pochwycić jej wzrok i uwolnić od koszmaru.

-  To ja, Damunk, królowo! Medyk Damunk!

W oczach Zenobii pojawił się błysk zrozumienia i rozejrzała się wokoło, widać było, że wraca jej pamięć. Jeszcze jedna twarz pochyliła się nad nią i zobaczyła niespokojne, niebieskie oczy, niepokorną grzywę czarnych włosów, mocno zarysowane usta. Twarz, której każdą zmarszczkę i każdą bliznę tak dobrze znała, straszną w gniewie i szczerą w radości, teraz wykrzywiał grymas niepokoju i męki. Wyschnięte wargi królowej rozchyliły się.

-  Ratuj mnie, Conanie! - szeptała, z trudem poznając swój głos. Ręce męża delikatnie ścisnęły kruche ramiona królowej.

Conan uniósł jej głowę i odsunął splątane pasma włosów.

-  Bogowie! Co to?! - rozległ się zduszony okrzyk medyka.

Białą szyję Zenobii otaczała wąska, purpurowa szrama, przy­pominająca ślad po obroży. Conan dotknął jej ostrożnie koniusz­kami palców. Królowa odchyliła głowę i jęknęła. Ciało jej prze­szył ostry ból, w pamięci rozbłysło groźne imię - strach i udręka nocnych widziadeł.

-  Ragon Sath... Ragon Sath...

-  Ragon Sath... Ragon Sath... - powtórzył jak echo Damunk. -Natrafiłem na to imię w starożytnych czarnoksięskich księgach... To straszny mag, który zabija we śnie. Chce czegoś od ludzi i lu­dzie giną, wypełniając jego wolę...

-  Klnę się na Croma, że nie oddam mu królowej! Nie bój się, jestem przy tobie, jestem przy tobie! - Conan gładził czule ręce, włosy i czoło pięknej Zenobii, aż zasnęła spokojnym snem. Służeb­ne i mała Imma zostały przy niej, gotowe w każdej chwili wyrwać królową ze szponów strachu. Damunk zaprowadził Conana do swo­jego pokoju, gdzie stały na półkach starożytne magiczne księgi, a na stołach leżały stosy zwojów z receptami leków i zaklęciami.

Tutaj, w ciemnym pokoju przesiąkniętym kurzem i odstra­szającymi myszy ziołami, wśród traktatów, kryjących w sobie śmierć i ratunek, król Conan usiadł naprzeciw medyka. Ten się­gnął po ciężką, grubą księgę w skórzanej oprawie ze srebrnym zamknięciem i zaczął przewracać pożółkłe kartki. Conan długo czekał, aż wreszcie zaczął tracić cierpliwość.

-  No, znalazłeś coś o tym pomiocie Nergala? - zapytał. -Jest tam coś o Ragonie Sathu?

-  Imię Ragon Sath w starożytnym stygijskim narzeczu ozna­cza „Zniewolony Wiecznością". W tej starej księdze napisano, że swoimi zbrodniami rozgniewał i bogów, i demonów.

-  I cóż, bogowie i demony nie mogli go po prostu zabić? Dlaczego nadal żyje i czyni zło?

-  My, ludzie, nie zawsze możemy pojąć zamysły bogów... Może śmierć byłaby zbyt lekką karą...

-  Zbyt lekką? Co może być gorszego od śmierci?

-  A ty, panie, co byś wybrał - śmierć czy niekończącą się mękę samotności? Więzienie, w którym jesteś sam ze sobą sto, tysiąc, dwa tysiące lat i z którego nie możesz uciec?

-  Masz rację, Damunku, wybrałbym śmierć... - odpowie­dział z niechęcią Conan. - Ale czego on chce od ludzi?

-  Obiecano mu wolność, jeśli śmiertelnik zrobi dla niego coś, czego dokonać może tylko czarownik. Wątpliwa szansa. I po­syła ludzi na pewną śmierć.

-  I teraz chce tego od Zenobii? Od słabej kobiety?

-  Nie wiemy, czego chce. Może kobieta zdołałaby tego do­konać, a może kryje się za tym coś innego. W księdze niczego więcej już nie ma... Tylko tyle, że Ragon Sath ma władzę nad ludźmi jedynie nocą, we śnie...

Królowa... Conan zacisnął pięści, wściekły, że nie potrafi obronić jej przed obcą wolą. Starożytne księgi, które przeglądał Damunk, nie zawierały żadnych zaklęć i specyfików, które mo­głyby pomóc i odegnać czar.

Fotel, w którym siedział król, przewrócił się z łoskotem, zwoje pospadały na podłogę, trzasnęły drzwi. Damunk zaczął troskli­wie zbierać z podłogi swoje skarby.

Gdy Conan wrócił do sypialni Zenobii, królowa już się obu­dziła. Unosząc się na pomiętych poduszkach, rozglądała się ze zdumieniem. Conan wszedł, odesłał służebne skinieniem głowy i rozkazał Immie przynieść wina. Usiadł obok królowej. Czer­wona szrama na jej szyi, która rano tak przeraziła Damunka, zbla­dła i ledwie odcinała się od białej skóry różową blizną.

-  Co się stało, Conanie? Kto śmiał urządzić tu takie pobojo­wisko? Moja ulubiona zasłona rozdarta! Bogowie, co to znaczy?

Królowa dopiero teraz zauważyła, że jej ciało jest ledwie osło­nięte strzępami lekkiej tkaniny, która jeszcze wczoraj była pię­knym, nocnym strojem. Przerażona zerwała się z łoża. Splątane włosy rozsypały się na nagich ramionach, oczy miotały błyska­wice gniewu.

-  Niczego nie pamiętam! Wytłumacz mi, co się stało. Gdy wyszedłeś wieczorem, wszystko było jak zwykle. A teraz coś ta­kiego! Co się stało z moimi włosami? Cały dzień spędzę w fote­lu, zanim służebne je rozczeszą! - Tupnęła gniewnie, próbując rozplatać pasmo włosów.

-  Niczego nie pamiętasz? Nie pamiętasz, co ci się śniło?

-  Nic mi się nie śniło! Kiedy wyszedłeś, zasnęłam mocno, teraz się budzę - a tu coś takiego! Co powinnam pamiętać? Prze­cież ja tego wszystkiego nie zrobiłam. A może chcesz powiedzieć, że ja?... - Zamilkła nagle, z przerażeniem patrząc na udręczoną twarz Conana. Król skinął głową, nachylił się, objął ją i czule

pogładził jej włosy. Królowa spojrzała w okno i zauważyła, że słońce chyli się ku zachodowi i wieczorne cienie kładą się pod drzewami. Odwróciła się gwałtownie.

-  Już wieczór! - krzyknęła. - Tak długo spałam? Nie męcz mnie, Conanie, opowiedz, co się stało.

Gdy piła wino, a raczej nalewkę na leczniczych ziołach, i jadła przyniesione przez Immę potrawy, Conan opowiedział jej o wyda­rzeniach minionej nocy. Królowa wysłuchała go zdumiona, raz jesz­cze rozejrzała się po pokoju i kazała służebnym zrobić porządek. Gdy jedne sprzątały, doprowadzając sypialnię do poprzedniego sta­nu, inne ostrożnie rozczesywały włosy Żenobii. Siedziała przed zwier­ciadłem, nie spuszczając wzroku z różowej blizny na szyi.

Stąpając cicho po grubym kobiercu, do sypialni wszedł Damunk i stanął przed królem.

-  Niczego nie pamięta i nie bardzo wierzy w to, co jej opo­wiedziałem - zaszeptał Conan, nie spuszczając wzroku z Zeno­bii. - Nadchodzi noc. Co robić? Nie odejdę od niej nawet na krok, ty też zostaniesz ze swoimi lekami. Teraz muszę na chwilę wyjść, wydać pewne polecenia, bo gońcy czekają od rana. Siedź tu i nie spuszczaj z niej oka!

Conan wyszedł, a królowa przez cały czas patrzyła na swoje odbicie, wodząc palcem po różowej bliźnie, i próbowała coś so­bie przypomnieć. Gdy służebne rozczesały wreszcie jej włosy i zaplotły w dwa ścisłe warkocze, słońce skryło się już za drze­wami i tylko chmury płonęły jeszcze purpurą.

Conan wrócił do Zenobii, gotów spędzić przy niej całą noc. Mimo woli zachwycił się swoją królową, tak pięknie wyglądała w nowej sukni z lekkiego, lejącego się materiału, z dumnie unie­sioną głową i zaciśniętymi, stanowczymi ustami. Stojąc obok swo­jego rozkosznego łoża, w zadumie dotykała haftowanej zasłony.

-  Nie będę spała tej nocy - powiedziała. - Bądź przy mnie, nie pozwól mi zasnąć! To, co opowiedziałeś, było takie straszne... Boję się, że umrę nagle, jak tamci, których czarownik zabił we śnie.

-  Jestem z tobą i nigdzie nie odejdę. I Damunk tu zostanie, i Imma. Będziemy rozmawiali przez całą noc, a rano spokojnie zaśniesz. Imma, powiedz, by przyniesiono kości. Na pewno ma je któryś ze strażników. Nauczę was tej rozbójniczej gry i tak się wciągniecie, iż nawet do głowy wam nie przyjdzie, że noc zosta­ła stworzona do spania. Noc jest po to, by grać i opowiadać różne niewiarygodne historie! Damunk zacznie jako człowiek uczo­ny. Tylko żadnych poważnych traktatów, lepiej przypomnij sobie młode lata, gdy uganiałeś się za spódniczkami! - Król dał zmie­szanemu medykowi sójkę w bok i z radością zauważył filuterny uśmiech na wargach Zenobii.

Imma wróciła z tacą odświeżających napojów i słodyczami dla królowej, idący za nią sługa nieśmiało postawił na stole ku­bek z kośćmi. Gdy wyszedł, wszyscy czworo usiedli na kobiercu i czcigodny Damunk zaczął snuć tak nieprawdopodobną opo­wieść, że Conan zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie spotkali się kiedyś na ulicach Shadizaru, gniazda złodziei i roz­bójników. Zenobia chichotała, a mała Imma rzucała surowe spoj­rzenia na swojego nauczyciela, z niedowierzaniem potrząsając kędzierzawą główką. Medyk zakończył swojąopowieść z widocz­ną ulgą i król miał właśnie nauczyć swą królową gry w kości, gdy nagle poczuł, jak leżąca na jego ramieniu ręka zsuwa się. Pogrążona w głębokim śnie Zenobia upadła na kobierzec.

Conan próbował obudzić królową, ale zmarszczyła tylko brwi jak kapryśne dziecko i zwinęła się w kłębek. Król wziął ją na ręce i ostrożnie położył na łożu, nie spuszczając wzroku ze spokojnej twarzy. Wydawało się, że nic nie może zakłócić beztroski tego snu.

Czas płynął powoli, cisza nocy kołysała do snu. Imma drze­mała w fotelu z głową opartą o poręcz. Damunk walczył ze snem, chodząc z kąta w kąt i oglądając znajome umeblowanie królew­skiej sypialni.

Wykwintna rzeźba drewnianych płyt ozdabiających ściany, tak zabawna za dnia, teraz, w migotliwym świetle samotnego świecznika wydawała się kryć w sobie groźbę. Maleńkie skrzy­dlate smoki ganiały się, chowając się wśród kwiatów i liści. Drżą­ce światło płomieni ożywiało miniaturowe potworki, a one wiły się, machając błoniastymi skrzydłami. Kwiaty wzdychając żało­śnie, poruszały płatkami. Medyk zmrużył oczy i potrząsnął gło­wą, odganiając przywidzenie.

Zenobia spała spokojnie. Conan już miał nadzieję, że kosz­mar się nie powtórzy, gdy jej wargi wykrzywił ból. Rozległ się cichy, żałosny jęk. Głowa królowej odchyliła się konwulsyjnie do tyłu, ręce podniosły się do szyi, próbując uwolnić ją od cze­goś niewidocznego. I znowu królowa szamotała się jak schwyta­ny ptak, a Conan znowu próbował utrzymać ją na łożu, ściskając w silnych objęciach. Małe ręce odpychały go z nieludzką siłą, ciało szamotało się i wiło, wyrywając się z niewidzialnej niewo­li. Na szyi królowej zalśniła wąska, żelazna obroża.

Medyk próbował podejść do Zenobii ze swymi specyfikami, ale został odepchnięty. Tylko potężne ręce Conana zdołały utrzy­mać królową. Zwierzęcy instynkt Cymmerianina podpowiedział mu, że walczy teraz ze złośliwą, wrogą siłą. Przyciskając do sie­bie zawsze tak pożądane ciało Zenobii, pojął, że dla uwolnienia się od obcej woli nieszczęśliwa królowa musiałaby się zabić.

Gdy Damunk i Imma znowu podeszli do łoża, próbując pod­sunąć flakoniki, Conan nie rozluźnił stalowych objęć.

-  Nie podchodźcie! Czekajcie do rana! Odejdźcie! - zaryczał przez zaciśnięte zęby.

Długo jeszcze ciągnęła się walka z czarnoksięską mocą, któ­ra zawładnęła ciałem pięknej kobiety. Conan spostrzegł, że gwia­zdy pogasły i niebo zaczyna szarzeć. Co przyniesie królowej ten poranek? Czy zobaczy jeszcze słońce, czy otworzy jasne oczy i zaśmieje się swym radosnym śmiechem? Gdzie jest teraz, jakie męki przeżywa jej dusza we władaniu demona?

-  Na Croma! Nie oddam cię! Wrócisz! Wrócisz! - szeptał ochry­ple Conan, nie wypuszczając z objęć miotającej się królowej.

Nagle wszystko się uspokoiło. Królowa leżała na łożu nieru­choma jak posąg. Conan dyszał ciężko. Puścił ramiona żony i wpa­trzył się w zastygłą twarz. To nie jej twarz! Ona nie miała takiego wyrazu, jej wargi nie wykrzywiały się tak wyniośle i władczo! Oczy Zenobii były zamknięte, lecz Conan miał wrażenie, że pa­trzą na niego przez opuszczone powieki.

-  Niech oni odejdą! - wymówiła nagle królowa obcym, wład­czym głosem, od którego powiało śmiercią. - Niech odejdą szyb­ko! Ty zostań!

Damunk chciał coś powiedzieć, ale Conan popchnął go wraz z przerażoną dziewczyną do drzwi, zamknął zasuwę i wrócił do Zenobii. Królowa usiadła powoli, niczym ożywiony marmurowy posąg. Ciężkie powieki uniosły się i na Conana popatrzyły ogrom­ne, lśniące blaskiem ognia i śniegu oczy. Wargi poruszyły się, wypowiadając cudze słowa.

-  Królowa jest w mojej władzy! Może umrzeć, ale może też żyć! Jeśli nie zajmiesz jej miejsca, każdej nocy będę do niej przy­chodził. Ty jesteś mi potrzebny, barbarzyńco, tylko ty!

Serce Conana rozrywały ból i wściekłość. Miał przed sobą strasznego wroga, którego nie mógł zabić. Nie miał wyboru, musiał się przed nim ukorzyć.

-  Uwolnij ją, zgadzam się na wszystko! - Jego głos drżał z gniewu, paznokcie wbiły się w dłoń, aż ukazała się krew.

-  Wiedziałem, że się zgodzisz. Wy, ludzie, wszyscy jesteście jednakowi. Jutro w nocy zanikniesz się w swojej sypialni i będziesz czekał. Ja, Ragon Sath, chcę cię widzieć! A teraz żegnaj!

Ciało królowej opadło nagle na poduszki. Rozległ się cichy brzęk i na podłogę stoczyła się pęknięta metalowa obroża. Co­nan rzucił się do drzwi i rozsunął zasuwę. Do sypialni wbiegł medyk i jego mała uczennica. Zaczęli się krzątać przy Zenobii, cucąc ją. Conan podniósł z podłogi obręcz i podszedł do okna, aby ją lepiej obejrzeć. Przypominający wypolerowane żelazo metal lodowatym zimnem parzył palce. W pierwszej chwili chciał go odrzucić jak jadowitą żmiję, ale opanował się i zaczął oglą­dać tajemnicze znaki, zdobiące czarnymi zygzakami obręcz. Już chciał zawołać Damunka i pokazać mu czarnoksięskie pismo, ale na obręcz padł różowy promień wschodzącego słońca i przeklę­ta obroża roztopiła się, zamieniając w smużkę dymu. Tylko pal­ce ciągle piekły jak poparzone.

Zenobia leżała wpatrzona w sufit niewidzącymi oczami. Jej twarz w ciągu tej nocy zapadła się, włosy straciły blask, blade usta spierzchły i popękały. Conan uniósł bezwładne ciało żony i medykowi udało się wlać przez zaciśnięte usta kilka kropel wina. Królowa zamknęła oczy i położono ją ostrożnie na poduszki. Spokojny sen spędził grymas męki z pobladłej twarzy i pozwolił odpocząć wycieńczonemu ciału.

Pod drzwiami królewskiej sypialni stały przerażone damy, pałac zamarł w oczekiwaniu nieszczęścia.

Conan wyszedł z pokoju Zenobii, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Życie toczyło się dalej, sprawy królestwa były nie mniej ważne od życia królowej. Conan oznajmił, że królową dręczyły koszmary i teraz odpoczywa. Usług dworzan na razie nie potrze­buje, medyk i służebne troskliwie się nią zajęli.

Dzień płynął swoją koleją. Kwestie państwowe król rozwią­zywał szybko i zdecydowanie i do wieczora w pałacu zapano­wał spokój. Conan zwolnił ostatniego gońca i pospieszył do Ze­nobii. Patrząc na jego spokojną twarz, nikt nie domyśliłby się, że coś króla dręczy. Jak się czuje jego żona? Od medyka nikt nie przychodził, a więc nic strasznego się nie działo. Zbliża się noc... Co przyniesie? Co będzie jutro? I czy w ogóle będzie? Potrzą­snął głową, odpędzając wątpliwości. Wszystko będzie - i jutro, i całe długie życie! Po prostu nadeszła pora, by zmierzyć się z jesz­cze jednym magiem. Tylu ich już było! Conan uśmiechnął się, z doświadczenia wiedział, jak wobec jego niezłomnej woli słabi okazują się czasem czarownicy. Z uśmiechem wszedł do sypial­ni Zenobii.

Tak samo jak wczoraj siedziała przed lustrem, ubrana w od­świętną suknię, z wysoko upiętymi włosami. Mocny sen przy­wrócił rumieńce i świeżość jej twarzy, zapalił blask w oczach. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do męża. Jego oczy szukały śladu po czarnoksięskiej obroży, ale podtrzymująca dumną gło­wę smukła szyja lśniła nieskazitelną bielą.

-  Co się ze mną dzieje, Conanie? Tak późno się budzę. Zbli­ża się wieczór, a ja dopiero wstałam. Ale tak się wspaniale czu­ję! Chcę pójść do ogrodu. Rozkaż, by przygotowano kolację w ogrodzie, będziemy się do późna weselić. Niech grają muzy­kanci, mam ochotę tańczyć.

-  Rad jestem, że obudziłaś się w dobrym humorze. Zaraz nakryją stoły w ogrodzie, będziesz panią naszego nocnego świę­ta. Niech muzyka gra głośno, abym i ja mógł ją słyszeć. Niestety, muszę na całą noc odosobnić się z Damunkiem. Wierz mi, że to bardzo ważna sprawa! Rano o wszystkim mi opowiesz. Tylko uważaj, nie uśmiechaj się za bardzo do młodego Homara, ina­czej będę musiał odesłać go do odległego garnizonu na pożytek żmijom i żabom! Wybacz, na mnie już czas. Baw się za nas dwo­je, ukochana.

Damy otoczyły królową i nie zdążyła rozgniewać się na Conana. Znowu się uśmiechnęła. Wieczorem w ogrodzie było cu­downie. Na drzewach zapalono malutkie lampiony, przywiezio­ne z zamorskich krajów, grali schowani w zarośniętej bluszczem altance muzykanci.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin