Nowy6.txt

(78 KB) Pobierz
Rozdział 6
      
      Poranek był dwa razy paskudniejszy niż poprzedni dzień. Wszyscy obudzili się z poczuciem niesprecyzowanego zagrożenia. Żadne z nich nie umiało okrelić, jakie to zagrożenie kładło się cieniem na ich egzystencji, ale czuli ten cień. Poprzedniego dnia prosto z Tulipanowej wyteleportowali się do kawalerki Moniki, gdzie przywitały ich stęsknione żaby. Zamówili pizzę i opowiedzieli sobie wszystko dokładnie. A potem, niestety, zaczęli wycišgać wnioski.
      - Diabli wiedzš, co takiego jest w tej księdze, że wszyscy jej szukajš. - Monika obejrzała stygnšcy na pizzy ser. - Jako nie wyobrażam sobie, żeby chodziło tylko o parę zaklęć. Przecież one nie sš aż takie niezwykłe. Interesujšce, owszem. Ale nie niezwykłe.
      - Skšd wiesz?
      - Mam je przecież w głowie. Ty zresztš też.
      - Mamy co w głowach. To, co przekazała nam księga. To wcale nie musiały być tylko zaklęcia - powiedział Jens.
      Monika prawie udławiła się pizzš.
      - Teraz mi to mówisz?! A nie łaska było o tym wspomnieć, zanim położyłam dłoń na księdze?!
      - Spokojnie, spokojnie. To wcale nie musi tak być. Po prostu staram się znaleć jaki powód, dla którego ta księga jest aż tak ważna. Nie uganialiby się za niš wszyscy, gdyby chodziło tylko o zbiór starożytnych zaklęć. Nie aż tak. Tamten dziadek mówił co wprawdzie o osišganiu wszystkiego przy stosownej wiedzy i dowiadczeniu, ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym mniej w to wierzę. - Jens w zamyleniu pocierał podbródek. Co się w tym wszystkim nie zgadzało.
      Rusałka pokiwała głowš. Miała zupełnie podobne przemylenia.
      - Miejmy nadzieję, że nikt nas już z niš nie skojarzy. Inaczej będziemy mieli na głowie magów, Tajne Służby Magiczne, diabli wiedzš kogo jeszcze i Pana Sprawiedliwoć na dodatek.
      Przez kuchnię przeleciała ogromna, bzyczšca mucha. Monika poderwała się z krzesła.
      - Kto mi pozdejmował siatki z okien?! - krzyknęła, natychmiast zapominajšc o księdze i kłopotach, jakie się z niš wišzały.
      - Nie denerwuj się. - lipiak wyłowił ze słoika kolejnš marynowanš cebulkę. - Żaby się bały, że nie wrócimy z niebezpiecznej misji, i postanowiły zapewnić sobie prowiant na wszelki wypadek.
      Jakby na potwierdzenie tych słów do kuchni zajrzała jedna z żab, mlasnęła językiem i po musze nie został nawet lad. Mimo to Monika odmówiła dalszych pesymistycznych rozważań, dopóki siatka nie wróci na swoje miejsce. Jens dla więtego spokoju przybił jš gwodziami. Nic to nie pomogło, bo do żadnych odkrywczych wniosków już nie doszli.

*
      
      Rano znowu padało. Żaby wyjęły siatkę z kolejnego okna i rozsiadły się na parapecie. Monika tym razem nawet słowem nie zaprotestowała przeciwko usuwaniu zabezpieczenia. Być może dlatego, że gęsto padajšce krople były wystarczajšcš zaporš dla większoci insektów, a być może dlatego, że nie ma rusałek, które nie lubiłyby deszczu. Przysunęła krzesło do okna i usiadła, wystawiajšc głowę na zewnštrz. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w szare niebo.
      - Pójdziemy do biura - powiedziała nagle.
      Jens oderwał się od kawy i porannych wiadomoci.
      - I tak musimy tam ić. Raz na jaki czas trzeba im pokazać, że pracujemy.
      - Może będš co wiedzieli o panu Sprawiedliwoć - cišgnęła Monika.
      - Jest aż tak interesujšcš osobš? - W głosie Niemca zadwięczała podejrzliwoć. Obrzucił rusałkę uważnym spojrzeniem, ale ona nadal patrzyła w niebo, pochłonięta własnymi rozważaniami.
      - Prawdopodobnie szuka księgi - mylała głono. - Instynkt mi mówi, że zarzucanie na niego sieci to jak zarzucanie pętli na własnš szyję. On jest niebezpieczny. A poza tym, chciałabym się wreszcie dowiedzieć, co takiego jest w tej księdze, że wszyscy chcš jš mieć. Może tym tropem do czego dojdziemy? Nowy gracz, nowe informacje. - Rusałka wsunęła głowę z powrotem do kuchni. ciekajšca z jej włosów woda zachlapała parapet i podłogę.
      - Magowie to dziwne stworzenia, może to jest rozwišzanie zagadki - stwierdził filozoficznie Jens.
      Monika go nie słuchała. Znalazła kurtkę i stanęła w drzwiach.
      - Idziecie czy nie?

*
      
      W eleganckim, wyrafinowanym, ekskluzywnym i aktualnie zamkniętym dla gawiedzi night clubie odbywało się co w rodzaju nieoficjalnego spotkania na szczycie. Przy przykrytym czerwonym obrusem stoliku, w otoczeniu przeładowanych sterydami dla bydła ochroniarzy zasiadło dwóch mężczyzn, których imiona, a raczej ksywki, wystarczyły, żeby zatrzšć kawałkiem Polski.
      Jeden z nich znany był pod uroczym mianem Twarożek. Już posiwiał, ale utrzymywał doskonałš kondycję dzięki częstym wizytom w saunach i siłowniach. Oprócz tego, że mordował, podpalał, gwałcił, szantażował i wymuszał (rzecz jasna, nie osobicie), był człowiekiem rodzinnym i włanie pokazywał swojemu rozmówcy zdjęcia ze szkolnej akademii najmłodszej córeczki z trzeciego małżeństwa.
      - Mój mały aniołek planuje karierę aktorskš. - Umiechnšł się z czułociš.
      Siedzšcy naprzeciwko szpakowaty gangster w eleganckim garniturze nie powiedział tego, co pomylał. Mimo że nie zamierzał w żadnym razie krytykować uczuć rodzinnych Twarożka. Pomylał sobie bowiem, że jego własny mały aniołek wykończył rano kolejnego narzeczonego.
      Gangstera nazywano Magikiem. Wzbudzał strach nawet poród innych gangsterów, no i był ojcem Czarnej Kasieńki.
      Czarna Kasieńka naprawdę miała na imię Pamela, na pamištkę ulubionej piosenki tatusia. On sam podejrzewał, że nigdy mu tego nie wybaczyła i że nieszczęsne imię spaczyło jej osobowoć, jakby nie doć było obcišżeń genetycznych i rodzinnych, które predestynowały rzeczonš osobowoć do wykształcenia najróżniejszych spaczeń. Czarna Kasieńka miała ciemnobršzowe oczy, czarne włosy sięgajšce do połowy szyi, była szczupła, ale szczupła apetycznie, a nie według standardów lansowanych przez modelki. Zawsze ubierała się na czarno. Abnegacja córki w zakresie przykazań mody i jej niechęć do wszelkich innych kolorów poza grobowš czerniš niewiele Magika obchodziły. Bardziej kłopotliwy był jej osobliwy antytalent do zaklęć czyszczšcych pamięć, zwłaszcza połšczony z kompletnš beztroskš w wyborze kolejnych chłopaków. W końcu i tak każdy z nich dowiadywał się prawdy, nie tylko o zwyczajnym mafijnym życiu, ale też o drugim dnie interesów Magika. Tym zwišzanym ze wiatem niezwyczajnym.
      Tego ranka Czarna Kasieńka wkroczyła do jadalni, akurat kiedy Magik był w trakcie niadania. Usiadła przy stole, wycišgnęła papierosa, zapaliła go i po prostu trzymała między palcami, jak zawsze. Kasieńka była nałogowym biernym palaczem. Magik posłał jš kiedy do lekarza, ale temu udało się wyprowadzić pacjentkę z równowagi jeszcze przed rozpoczęciem terapii. Trafił tam, gdzie inni.
      Z rana Magik bywał zwykle w dobrym nastroju, podjšł więc próbę poprowadzenia kulturalnej konwersacji i nawet uczynił wysiłek, żeby przypomnieć sobie imię obecnego absztyfikanta córki.
      - Jak tam... ee... Mariusz?
      - Wywieziony - mruknęła obojętnie Kasieńka, a Magik nie zakrztusił się kawš tylko dlatego, że już się przyzwyczaił.
      Poprzedniego wieczoru Mariusz wzbogacił się o kilka informacji, których w żadnym razie nie powinien posiadać. Czarna Kasieńka rutynowo spisała go z miejsca na straty. Z chłopakami nigdy nie miała większego problemu, nie przejawiała więc skłonnoci do rozsšdnego gospodarowania zasobami ludzkimi.
      - Trochę szkoda, nawet byłe sympatyczny - stwierdziła nieco melancholijnie, kiedy Duży i Mały, złapawszy Mariusza, wynosili z pokoju. Był to ze strony Czarnej Kasieńki wyjštkowy przejaw emocji. Na co dzień nie bywała aż tak egzaltowana.
      Duży i Mały byli duzi, potężni, wprawieni zarówno w posługiwaniu się broniš, jak i magiš. Kasieńka osobicie ich sobie wybrała. Magik nie oponował, a nawet pochwalił jej wybór. Nic nie wywoływało takiej paniki w jego wrogach jak Kasieńka i jej chłopcy. Byli magikowym asem w rękawie.
      Jakš minutę póniej Duży wrócił do pokoju, gdzie Kasieńka włanie zapalała papierosa.
      - On tak strasznie jęczy, że cię kocha i nikomu nie powie - oznajmił.
      Kasieńka spojrzała na niego nieżyczliwie.
      - To co? - burknęła. - Dać ci stopery do uszu?
      Duży spojrzał na niš z zastanowieniem. Myl o stoperach była dla niego zupełnie nowa i jako nie potrafił odgadnšć sensu sugestii.
      - Podobno w życiu każdego speca od mokrej roboty przychodzi taki moment, że zaczyna używać stoperów - dodała kšliwie jego chlebodawczyni.
      - Serio? - zainteresował się żywiołowo Duży.
      - A skšd mam wiedzieć?! - wrzasnęła Kasieńka. To z pewnociš nie był jej najlepszy dzień. - Przecież nie jestem specem od mokrej roboty!
      Potem zdenerwowana wpadła do garażu, gdzie Mały pilnował Mariusza i miotnęła zaklęcie. A Kasieńka miała osobliwy antytalent do zaklęć czyszczšcych pamięć.
      Po Polsce pętało się już kilkanacie ofiar tego antytalentu. W najlepszym razie tylko z amnezjš, w gorszym jeszcze z jakimi uszkodzeniami. Magik stanowczo zażšdał, żeby usuwaniem wiadków, lekarzy i byłych chłopaków zajmowali się Duży i Mały, ale Kasieńka czasami po prostu nie umiała zapanować nad nerwami. Wtedy Duży i Mały grzecznie schodzili jej z drogi, a po wszystkim wywozili nieszczęsnš ofiarę na ostry dyżur albo do zaprzyjanionego psychiatryka.
      Wiadomoć o Mariuszu Magik skwitował cichutkim westchnieniem i dopił kawę. Odstawił filiżankę. Kulturalna konwersacja najwyraniej skończyła się, zanim jeszcze zaczęła na dobre. Zdecydował dać sobie spokój z próbami jej reanimacji. Były ważniejsze sprawy.
      - Kasiu - powiedział. - Musisz znaleć pewnš ksišżkę. W niezwyczajnym wiecie zrobiło się wokół niej zamieszanie, wszyscy jej szukajš.
      - Dlaczego? - zainteresowała się Kasieńka nad wyraz logicznie, a przy tym jak zawsze lakonicznie.
      - N...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin