Nowy10.txt

(34 KB) Pobierz
Rozdział 10
      
      - Skoro już ugotowałem obiad, to moglibycie go zjeć - zirytował się lipiak. - Jak przystało na prawdziwego mężczyznę, nie boję się odsłonić kobiecej strony mojej natury, a wy nie macie apetytu!
      - No, nie mamy - przyznała markotnie Monika, grzebišc widelcem w talerzu.
      Siedzšcy naprzeciw niej Jens smętnie oglšdał zielone kluchy.
      - Co to w ogóle jest? - zainteresował się niemrawo.
      - Gnocchi ze szpinakiem. Pyszne - dodał z naciskiem wodnik, pakujšc sobie do ust trzy kluchy na raz. - Sami bycie się przekonali, gdybycie byli uprzejmi zjeć. Chyba że macie co przeciwko szpinakowi.
      - No niby nie mamy - zaprzeczyła apatycznie rusałka.
      - Co wycie robili przez całš noc? - zapytał lipiak trochę niewyranie, bo mówił z pełnymi ustami.
      Rusałka i eksmag jednoczenie zbledli i odsunęli od siebie talerze. Monika zerwała się od stołu i wyszła z kuchni.
      - Nie chcesz wiedzieć - mruknšł Jens.
      - A włanie że chcę - upierał się lipiak.
      Kiedy Monika wróciła, po gnocchi nie było ladu, a rozelony wodnik zmywał talerze.
      - Apetyt potraficie człowiekowi odebrać - warczał znad strumienia wody. - Wracajcie lepiej do pracy.
      - Ty nie idziesz? - zdziwiła się rusałka.
      - Rzucam to - oznajmił godnie lipiak. - Doszlimy z żabami do wniosku, że ta posada zabija mojš indywidualnš twórczš kreatywnoć. Mam zamiar odnaleć prawdziwego siebie.
      - Aha - skomentowała Monika z mocno niewyranš minš.
      - Powodzenia - rzucił Jens, wypychajšc jš do przedpokoju.

*
      
      Na widok Łukasza Piotrek zaczšł goršczkowo symulować wzmożonš aktywnoć w ramach wypełniania obowišzków służbowych.
      - Daruj sobie - rzucił Łukasz, kładšc na stole księgę.
      - Jeszcze cię nie awansowali? - Piotrek natychmiast odgadł przyczynę złego humoru zwierzchnika.
      - Nie - warknšł nerwowo tamten. - I na razie nie awansujš, bo tego cholerstwa - łupnšł pięciš w księgę - nie mogę przeczytać.
      Piotrek ostrożnie sięgnšł po wolumin, otworzył go i przyjrzał się małym czarnym znaczkom, gęsto pokrywajšcym stronice.
      - Macie chyba w Centrali jakiego tłumacza - podsunšł.
      - Mamy, mamy, co z tego, że mamy - zniecierpliwił się Łukasz. - Ja przecież mu tego nie mogę dać!
      - Nie? - zdziwił się niemiało Piotrek.
      - Nie!!! Jak tylko się rozniesie, co to jest, to zlecš się zaraz sępy, kruki, wrony, pijawki, gęsi z klucza politycznego. - Łukasz westchnšł ciężko i dramatycznie. - Nie jest nam łatwo, tam, na górze. Cišgła walka, niepewnoć jutra, oko za oko, zšb za zšb, wštroba za wštrobę. Moja jedyna szansa to odczytać tę księgę i położyć jš przed nosem ministrowi razem z interpretacjš i planem reform, i to najlepiej przy wiadkach.
      - My ci tego raczej nie przetłumaczymy - stwierdził niemrawo Piotrek.
      - Wiem, że nie. Ale w Lublinie mieszka taki jeden ekspert...
      - Tak? - mruknšł uprzejmie Piotrek. - Ale chyba nie pracuje u nas?
      - Nie. Pracuje na uniwerku.
      - Dać ci plan miasta? - ożywił się Piotrek, tknięty nagłš nadziejš, że pozbędzie się zwierzchnika.
      - Oszalałe?! - wzdrygnšł się Łukasz. - To musi być załatwione dyskretnie! Mnie tam nikt nie może zobaczyć!
      - Nie? - Piotrkowa nadzieja zaczęła ustępować miejsca złym przeczuciom.
      - W żadnym wypadku. I pomylałem sobie, że chcielibycie mieć przyjaciół tam, na górze.
      - Chcielibymy? - zmarszczył brwi Piotrek.
      - Tak mylałem, że chcielibycie. - Łukasz poklepał go z rozmachem po plecach. - No to już! Gdzie nasza panna z bagien i Herr Problemmacher?
      - Wyszli. Majš przerwę obiadowš.
      - Przerwę obiadowš? - Łukasz lekko zbladł. - Jak oni w ogóle mogš cokolwiek zjeć...
      - Nie możemy. - Monika wetknęła głowę przez uchylone drzwi. - Baka nakablowała, że Warszawa znowu nas nawiedziła. Czy słusznie przypuszczam, że znowu czego od nas chcesz?
      - Słusznie - burknšł Łukasz. - Jens też tu jest? To włacie.
      - Znowu nie ta, co trzeba? - Poborca usadowił się w jednym z foteli i spojrzał wymownie na ksišżkę.
      - Nie, to tym razem ta. Chyba. - Po twarzy Łukasza przemknšł cień zwštpienia.
      - Nie umie jej przeczytać - wyjanił Piotrek, widzšc pytajšce spojrzenie Moniki.
      - My chyba raczej też nie umiemy - rusałka rzuciła okiem na czarne znaczki.
      Jens wzišł księgę i przyjrzał się uważnie.
      - To kod - ocenił tonem fachowca. - Pismo magów. Jedna z ich najcilej strzeżonych tajemnic.
      - Zgaduję, że wykopali cię, zanim nauczyłe się, jak to czytać? - zapytał Łukasz ze zgryliwš uprzejmociš.
      - Żeby to odczytać, będziesz potrzebował jakiego uczonego, zaawansowanego maga. - Jensowi udało się zignorować gryzšcy sarkazm.
      - I tu się mylisz! - zakrzyknšł triumfalnie warszawiak. - Wystarczy mi uczony, nie musi być magiem...
      - Mam wrażenie, że wiem, dokšd zmierza ta rozmowa - westchnęła filozoficznie Monika.
      - I ten uczony jest tu, w Lublinie. Na uniwerku! I wy go dopadniecie - dokończył Łukasz.
      - Wiedziałam! - stwierdziła rusałka, z jej miny wyranie wynikało, że nie jest specjalnie zachwycona sprawdzalnociš własnych przeczuć. - To na którym uniwerku jest i dlaczego mamy go dopać zamiast zwyczajnie zadać kilka pytań.
      - Na UMCS-ie. A dopać go musicie, ponieważ nie możecie go zwyczajnie zapytać. A nie możecie go zwyczajnie zapytać, ponieważ to wszystko jest tajne, cała operacja jest tajna, a fakt posiadania przez nas tej księgi jest najtajniejszy! - wyjanił zwierzchnik z mocš.
      - A, chodzi o twój awans. - Jens bez trudu połšczył fakty i zrewanżował się złoliwociš.
      Łukasz zgromił go wzrokiem. Wyjšł z kieszeni zdjęcie, nabazgrał co na odwrocie i dramatycznym gestem wręczył je Piotrkowi.
      - Tu macie nazwisko - oznajmił. - Przeczytajcie, obejrzyjcie, zapamiętajcie i zniszczcie. Ciao. - Wyteleportował się.
      - A włanie chciałam zapytać, dlaczego znowu my...
      - Taki już wasz los. Za dobrze się postaralicie poprzednio. - Piotrek podał jej zdjęcie. - Przeczytajcie, obejrzyjcie, zapamiętajcie, zniszczcie i do roboty.
      Jens zajrzał rusałce przez ramię.
      - Mylicie, że figuruje w rejestrze płatników?
      - Tego nie wiem, ale na dziewięćdziesišt dziewięć procent jest w ksišżce telefonicznej. - Rusałka wzruszyła ramionami, wyglšdała przy tym na nieco zrezygnowanš. - Miejmy to już za sobš.

*
      
      Bloki w dzielnicy Czechów były w większoci szare, jeli nie aktualnie, to pierwotnie. Jaki przeciwnik tej szaroci kazał przemalować częć z nich i zapewne w założeniu barwy miały być bardziej przyjazne, a może nawet weselsze i odprężajšce. Miejscami wyszło ładnie, miejscami niekoniecznie. Od pełnego fascynacji wpatrywania się w dom, który kolorystykš przypominał wyjštkowo żółtš jajecznicę, doprawionš wciekle zielonym szczypiorkiem, oderwało Monikę dopiero energiczne szarpnięcie za rękaw.
      - Idę, przecież idę - mruknęła, podšżajšc za Jensem w kierunku niedużego budynku mieszkalnego, przypominajšcego na pierwszy rzut oka bunkierek.
      Eksmag otworzył drzwi klatki schodowej jednym zaklęciem i uprzejmie odsunšł się na bok, puszczajšc rusałkę przodem. Od wewnštrz bunkierek przypominał wydršżony w rodku klocek, przy którego ciankach umieszczono wšskie podesty prowadzšce do mieszkań.
      - Szczyt socjalistycznej architektury - oznajmiła Monika z podziwem, ale i odrobinš patriotycznej dumy.
      Jens zdjšł ciemne okulary, obejrzał ów szczyt i nie wygłosił żadnego komentarza. Miał za to dziwny wyraz twarzy.
      Tymczasem rusałka przestudiowała listę lokatorów.
      - Drugie piętro. - Ruszyła na górę po schodach, przeskakujšc po dwa stopnie. Jens dogonił jš pod samymi drzwiami.
      - Pukamy czy wchodzimy? - zapytał.
      - Pukamy - zadecydowała Monika, pospiesznie splatajšc palcami sieć. - Tak na wszelki wypadek - wyjaniła.
      Wszelki wypadek się nie zdarzył, bo w uchylonych drzwiach, zamiast spodziewanego profesora, ukazała się meduza. Pod wpływem jej przeszywajšcego, podejrzliwego i nieprzychylnego spojrzenia Poborca i rusałka przywołali na twarze superprzyjazne umiechy.
      - Dzień dobry - zaszczebiotała Monika. - Zastalimy profesora Tubisia?
      - Nie ma - chrypnęła wrogo meduza. - A w jakiej sprawie?
      - Służbowej - wyjanił enigmatycznie Jens. Meduzie enigmatyczne wyjanienie nie wystarczało. Krótki pojedynek na spojrzenia zakończył się sromotnš przegranš eksmaga. - W sprawie starożytnych kodów tajnych stowarzyszeń mniej więcej z siódmego wieku...
      - Nie będzie zainteresowany - oznajmiła meduza i zatrzasnęła drzwi. Stuknęły rygle i zaklęcia ochronne.
      - No to leżymy i kwiczymy - westchnęła Monika, obrzucajšc bršzowe drzwi z pozłacanym numerem dwadziecia osiem wyjštkowo ponurym spojrzeniem.
      - Z pewnociš możemy przyjšć, że w pieleszach domowych nic z nim nie załatwimy - przywiadczył Jens.
      - To znaczy... - Monika przystanęła na przedostatnim stopniu.
      - ...że zostajš nam pielesze zawodowe - dokończył eksmag. - Gorzej, jeli on rzeczywicie nie będzie zainteresowany.
      - Na wszelki wypadek wemiemy służbowš furgonetkę - stwierdziła rusałka z cichym westchnieniem rezygnacji. - Mamy już pewne dowiadczenia w tej dziedzinie. Tylko co z nim póniej zrobimy?
      Jens wycišgnšł z kieszeni mały kluczyk.
      - Do celi 1890 w podziemiach Urzędu. Zapomniałem go oddać.

*
      
      - Co ci wszyscy ludzie tu robiš, przecież sš wakacje? - Monika rozejrzała się zdegustowana po miasteczku akademickim.
      - Głód wiedzy ich pcha - stwierdził Jens.
      Rusałka prychnęła pogardliwie.
      - Akurat. Też tu studiowałam i uwierz mi, przez całe pięć lat nie spotkałam się z ani jednym przypadkiem głodu wiedzy. To stwór mityczny tak jak...
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin