Karen Robards
NOCNĄ PORĄ
PrzełożyłMieczysław Dutkiewicz
Rozdział pierwszy
A ty dokąd się wybierasz?
Głos matki podziałał na niego jak wizg paznokci na tablicy.Wzdrygnął się odruchowo. Kiedy odwrócił się do niej, zalała gospieniona fala wrogości.
- Wychodzę.
Nie zdejmował dłoni z klamki, matka zaś stała, gapiąc się naniego, w tym swoim kwiecistym bawełnianym szlafroku, z rękamizałożonymi na piersiach. Jej ufarbowane na czarno włosy byłykrótkie i zmierzwione, oliwkową skórę szpeciły zmarszczki, sku-tek między innymi namiętnego opalania się od pięćdziesięciupięciu lat. Worki pod oczyma wydawały się teraz, gdy nie tuszo-wał ich makijaż, duże i fioletowe jak winogrona. Szyję miałacienką, pokrytą naroślami, stopy okrywały białe, krótkie skar-petki, nad którymi straszyły kościste nogi z grubymi żylakami wi-jącymi się poniżej kolan niczym pnącza.
Co za ohyda...
- Już po północy. Nie wyjdziesz o tej porze!
Stali w długiej i wąskiej staroświeckiej kuchni, na podłodzewyłożonej linoleum w ceglasty deseń, obok blatu udającego mar-mur. Szafki wykonane były ze sklejki udającej dębinę. Środekkuchni zajmował sfatygowany okrągły stół na czterech chybotli-wych nogach, na którym królowała miska z zielonymi sztuczny-mi jabłkami; były tu, odkąd sięgał pamięcią. U sufitu wisiała pro-sta neonowa lampa, jedyne źródło światła w tym pomieszczeniu.
- Czyżby skończył ci się ten twój środek nasenny, mamo?
Pytanie, wypowiedziane rozwlekle, zabrzmiało jak szyder-stwo. Odwrócił się do niej plecami i nacisnął klamkę. Cholera!A był pewien, że zdoła wyjść, nie budząc jej. Zazwyczaj spała ka-
miennym snem w sypialni przylegającej do kuchni, chrapiąc tu-balnie. Nieraz nastawiała sobie kanał NBC, aby obejrzeć pro-gram Jaya Leno; wolała go od Lettermana. Przeważnie jednakzasypiała wcześniej.
- Powiedziałam, że nigdzie nie pójdziesz! Masz dopiero sie-demnaście lat i mieszkasz pod moim dachem, a więc musisz sięmnie słuchać! Powiem twemu ojcu! - krzyczała piskliwie, niemalhisterycznie, kiedy otwierał drzwi i zbiegał tylnymi schodami.Drzwi zatrzasnęły się, ucinając w połowie jej tyradę.
Powiem ojcu... Ale groźba! Z trudem powstrzymał się od śmie-chu. Jego ojciec - szycha w światku prawników - który zarabiałna utrzymanie, stawiając ludzi przed sądem za określony procentzasądzonej sumy, nie zjawiał się w domu przez pięć dni w tygo-dniu. A kiedy w nim przebywał, interesowały go jedynie dwiesprawy: ile punktów w koszykówce zdobył jego pupilek, Donnyjunior, oraz czy Donny junior znowu przyniesie ze szkoły świa-dectwo z samymi celującymi ocenami.
Na niego natomiast, młodszego syna, Wielki Don rzadko zwra-cał uwagę, a jeszcze rzadziej znajdował czas, aby zamienić z nimchoć parę słów.
Minione lata przyniosły wiele dowodów na to, że dla rodzicówliczy się tylko Donny; on sam był wobec brata jak cień. Nikt gonie dostrzegał, gdy w pobliżu znajdował się ten złoty chłopiec.
Za to czas po północy należał do niego. Ciepła, wietrzna ciem-ność wyciągnęła ku niemu przyjazne ramiona, kiedy wyprowa-dzał z garażu swoją hondę 250. Dosiadł jej i z rykiem silnika wy-padł na drogę.
Mknąc do celu, uśmiechał się nieznacznie.
Mały braciszek Donny'ego idzie się pobawić.
Rozdział drugi
Minęła druga w nocy, a łóżko córki pozostawało puste. Gdziejest Jessica?
Światło z hallu rozlewało się po rozrzuconej na łóżku pościeli,reszta pokoju tonęła w cieniu. Grace Hart nie zamierzała nawetzapalać górnej lampy. Wystarczyły trzy szybkie kroki, by stanęłaprzy łóżku. Gwałtownym ruchem odchyliła kołdrę, chcąc sięupewnić, chociaż aż za dobrze wiedziała, co tam znajdzie: pustkę.
Jessica nie leżała zwinięta w ciasny kłębek pod kwiecistymprzykryciem na nogi. Nie było jej też w tweedowym fotelu aniprzy złocisto-białym biurku. Nie leżała z poduszką pod głową nadywanie. Grace nie musiała szukać dalej, wiedziała, że córki niema też w przyległej do sypialni łazience ani na dole w kuchni...
Piętnastoletnia Jessica wymknęła się z domu.
Znowu.
Boże, myślała Grace, wpatrując się tępo w puste łóżko, comam robić?
Mogła pytać jedynie Boga, gdyż żyła tu z córką sama. Kocha-ła ją nad życie, z tym większą więc trwogą uświadamiała sobieód jakiegoś czasu, że ją traci. W ciągu dwóch ostatnich miesięcyjuż po raz trzeci przerywał jej sen jakiś podejrzany dźwięk, kosz-mar - sama nie wiedziała co. Zrywała się więc z łóżka, aby spraw-dzić, czy u córki wszystko w porządku i, niestety, przekonywałasię, że nie ma jej w domu.
Jest poniedziałek, noc... Nie, ponad dwie godziny temu zacząłsię wtorek. Normalny dzień powszedni. Jessica powinna wstaćo 6.45. Ma dziś sprawdzian z hiszpańskiego. Przed pójściem dołóżek Grace całą godzinę przepytywała córkę z odmiany czasow-ników. Sprawdzian liczył się podwójnie, a dobry wynik mógł
zmienić ocenę z dobrej na celującą i nawet przynieść Jessice dy-plom z wyróżnieniem. Obie były przekonane, że uzyskanie takie-go dyplomu w szkole średniej ma duże znaczenie, a Grace uzna-ła po tej wspólnie spędzonej godzinie, że Jessica może się gospodziewać. Ale co teraz? Jakim cudem miałaby zaliczyć spraw-dzian po nieprzespanej nocy?
Zaledwie to pytanie narodziło się w jej umyśle, uprzytomniłasobie, że ma ważniejsze problemy niż sprawdzian córki. Głównyproblem to jej brak. Gdzie ona się teraz podziewa?
Mogła się domyślić, z kim przebywa w tym momencie jej cór-ka. Zaledwie miesiąc temu rozpoczęła naukę w szkole średniej,a już znalazła sobie nową paczkę, ekstrapaczkę, jak sama jąokreśliła. Została też w pełni zaakceptowana przez nowe środowi-sko. Wszystkie dziewczęta nosiły tu kloszowe dżinsy, buty naplatformach i topy odsłaniające talię, a włosy malowały w jaskra-we pasemka. (I jak tu nie mówić o deja vu: Grace ubierała się po-dobnie w szkole średniej, nie robiła sobie tylko tych pasemek.Ale Jess twierdziła, że moda z lat siedemdziesiątych jest znowuna czasie). Grace była przekonana, że po tej klice dziewcząt niemożna się spodziewać niczego dobrego; z pewnością skończą fa-talnie. Przerażała ją myśl o tym, iż Jessica, jej ukochana Jessi-ca, doczeka się wraz z nimi tego samego złego końca. Chyba żeuda się ją powstrzymać.
Dotychczasowe wyniki wojny o Jessicę nie napawały otuchą.Matka przegrywała bitwę po bitwie.
Jakiś cichy stukot, po którym rozległ się dziwny furkot, wy-rwał ją z zamyślenia.
- Jessica?Żadnej odpowiedzi.
W tym momencie zidentyfikowała źródło dźwięku: to Godzillaw swoim kołowrotku. Tłusty złoty chomik, którego klatka stałana biblioteczce, biegł wytrwale, nieświadomy nieobecności swo-jej pani.
- Gdzie ona jest, jak myślisz? - szepnęła Grace.
Godzilla beztrosko kontynuował swój bieg. Grace ofuknęłasiebie w duchu. Rozmowa z chomikiem to zachowanie dość żałos-ne, pomyślała, a jeszcze żałośniejsza wydaje się sytuacja, gdyw krytycznym momencie można pogadać jedynie z nim, bo w po-bliżu nie ma nikogo innego. W wieku trzydziestu sześciu lat mia-ła prócz córki siostrę, ojca, byłego męża i wcale liczne grono przy-jaciół oraz znajomych, nikogo jednak, do kogo mogłaby po prostuzatelefonować o drugiej w nocy, żeby pogadać. Model stosunkówz tymi ludźmi był ustalony już od lat: to ona wysłuchiwała ich
opowieści o różnych problemach, nigdy odwrotnie. To ona byłaosobą silną. Ona wiedziała zawsze, jak wyjść z kłopotów, jak kon-trolować życie.
Zazwyczaj dawała sobie z tym radę. Aż do dziś.
Podeszła do jednego z dwóch wysokich okien wychodzącychna podwórze, rozsunęła udrapowane zasłony w różową kratkę,przywarła czołem do zimnej szyby i zamknęła oczy.
Co robię nie tak jak należy?
To niewypowiedziane na głos pytanie powracało rytmiczniewraz z pulsowaniem w głowie. Aby uśmierzyć jakoś to drażniącedudnienie, potarła skronie czubkami palców, a następnie w ge-ście rozpaczy przeczesała sobie oburącz krótkie kasztanowatewłosy w blond pasemka.
Tak bardzo ją kocham! Staram się jak tylko mogę! Co robięnie tak jak należy?
Od jakiegoś czasu kierowała pracami sądu rodzinnego orazdla nieletnich w hrabstwie Franklin, miała więc do czynieniaz problemami dzieci na co dzień. Rzadko zdarzało jej się rozpa-trywać sprawę, w której nie chodziło o młodocianych pozbawio-nych właściwego nadzoru. Zazwyczaj problem dziecka odzwier-ciedlał mniej lub bardziej poważny kryzys w rodzinie.
Czy właśnie dlatego nie mogła się zdobyć na to, by przyznać,że jej córka stacza się po tej samej równi pochyłej co dzieciaki,które stają przed nią w sądzie każdego dnia? Bo w tym wypadkumusiałaby obarczyć winą samą siebie? Czyż nie jest faktem, żejako matka zawiodła tak samo jak rodzice dzieci doprowadza-nych na jej salę sądową?
Tak bardzo kocha swoją córkę! Dla niej mogłaby nawet zabić.Skoczyć w ogień. Na sukcesy, jakie osiągała w życiu, pracowałazawsze z myślą o Jessice. A więc jak do tego doszło? Dlaczego?Jak to możliwe, że chociaż starała się dawać córce wszystko, cze-go sama pragnęła jako dziecko, teraz czuła, że ją traci? CzyżbyJessica wpadła w jakieś pijackie towarzystwo? Ten nowy powóddo lęku nieoczekiwanie wtargnął do jej umysłu, wypierając innemyśli, niczym gwałtowna fala przypływu, która zmywa zbudowa-ne na plaży zamki z piasku. Jessica musi na siebie uważać - a jed-nak nie jest dość ostrożna. Nie chce być.
Kiedy ostatnim razem wymknęła się z domu, aby wybrać sięgdzieś ze swoją paczką, czuć było potem od niej alkohol. Twier-dziła jednak, że upiła tylko kilka łyków piwa z puszki przyjaciół-ki, a zapach wziął się stąd, że ktoś oblał ją resztą trunku.
Choć Grace dałaby wiele, aby móc uwierzyć córce, ta historyj-ka nie brzmiała wiarygodnie. Gdyby jakieś inne dziecko tłuma-
czyło się podobnie w sądzie, nie przyjęłaby takiego usprawiedli-wienia.
Świadomość, że okłamuje ją własna córka, bolała. Bolała wte-dy, sprawiała ból również teraz. Ale wtedy obok bólu tliła sięjeszcze nikła nadzieja, że w tych słowach jest trochę prawdy.
Wielki błąd. Nie popełni go po raz drugi.
Nie będzie już dobrej mamusi dla panny Jess. Tym razemtrzeba opuścić szlaban.
Ale chwilowo jest bezsilna. Pozostaje tylko czekać na powrótcórki. Czekać i umierać z lęku o nią.
Grace otworzyła oczy. Z tego okna na pierwszym piętrze mia-ła dobry widok na pół tuzina ciemnych sylwetek domów, wzno-szących się na wschód i zachód wzdłuż ich ulicy, Spring Hill Lane.Niewysokie, bo jednopiętrowe rezydencje, zbudowane w latachdwudziestych i trzydziestych, wtulały się w półakrowe lub niecowiększe posesje usiane drzewami. Ich własny dom, o ścianachszalowanych wąskimi białymi deskami i dwóch kondygnacjachwysokich na trzy metry każda, ozdobiony z zewnątrz zielonymiokiennicami, harmonizował doskonale z sąsiednimi domostwami,chociaż żadnego z nich nie zbudowano w tym samym stylu. Be-xley, stara dzielnica Columbus w stanie Ohio, cieszyła się dobrąreputacją. Właśnie dlatego Grace uznała ją za idealne miejsce,gdzie może wychowywać córkę.
Wysokie dęby i wiązy na podwórzu zakołysały się lekko, kiedypodmuch wiatru uderzył w ich konary. Chmara strąconych liścizawirowała w powietrzu. Długie cienie rzucane przez wiszący wy-soko na niebie księżyc przesunęły się i zlały z ciemnym pasem ży-wopłotu z ligustru, który oddzielał podwórze od ulicy.
Spod przeciwległej ściany pokoju dobiegał jednostajny odgłoswirującego kołowrotka, w którym biegł Godzilla. O dziwo, tendźwięk dodawał jej teraz otuchy. Oznaczał, że nie jest w domucałkiem sama.
Z Jess wszystko będzie w porządku.
Musiała powtarzać to sobie bezustannie. Dobrze przynaj-mniej, że córka nie błąka się teraz na zimnie ani deszczu. I za-pewne nie jest sama.
Raczej ona, jej matka, jest sama. I zagubiona. I przerażona.
Za oknem cienie tańczyły z wiatrem, pomykając po trawie. Je-den z nich odłączył się od reszty, sunął teraz jakby samoistniew odległy zakątek podwórza. Grace aż zamrugała oczyma zdumio-...
MAXXDATA