Antologia SF - Czarujące obiekty latające.pdf

(1161 KB) Pobierz
1064736607.001.png
Pod redakcją Petera Haininga
Czarujące obiekty latające
The Flying Sorcerers
More Comic Tales Of Fantasy
Opowieści ze świata fantastyki i humoru
Przełożyli
Małgorzata Dobrowolska, Paulina Arbiter, Marek Cegieła, Irena Doleżał-
Nowicka, Jarosław Kotarski, Jolanta Kozak, Zofia Uhrynowska-Hanasz Tyle fantazji miłość w
sobie mieści
Że tylko ona jest fantastycznością
William Szekspir, „Wieczór Trzech Króli” przełożył Stanisław Dygat WSTĘP
Trzydzieści lat temu po raz pierwszy ujrzałem pamiętny żart rysunkowy Gahana Wilsona,
amerykańskiego artysty i twórcy fantastyki obdarowanego makabrycznym, przewrotnym poczuciem
humoru. Na rysunku widnieje statek kosmiczny NASA, który dopiero co wylądował, otoczony
tanecznym kręgiem Chrupaczy - małych, ciekawskich istot, znanych z „Czarnoksiężnika z krainy Oz”.
Dwaj nieco zdezorientowani astronauci zerkają z włazu ewakuacyjnego na pląsające stworki oraz na
dwie nogi w czarnych pończochach i spiczastych pantoflach z klamrami, należące do kogoś, kogo
1064736607.002.png
najwyraźniej przywalił lądujący statek.
Podpis pod obrazkiem objaśnia, że Chrupacze śpiewają radośnie: „Hip, hip, hurra, wiedźma nie
żyje!”.
Ten obrazek, którego autor bawi czytelników „Playboya” oraz „Magazine of Fantasy and Science
Fiction” od połowy lat sześćdziesiątych i jest jednym z głównych inicjatorów zwołania pierwszej
Światowej Konwencji Fantastyki w 1975 roku, w sposób idealny ilustruje nieprzebraną
różnorodność humorystycznej fantastyki. Widzimy tu bowiem postacie całkowicie wyimaginowane,
Chrupaczy, wiedźmę, czyli przedstawicielkę rzeczywistości nadprzyrodzonej, oraz astronautów
reprezentujących fantastykę naukową. I to właśnie - w największym skrócie - stanowi przedmiot
niniejszego zbiorku, który jest, zgodnie z prośbą wydawcy, kontynuacją mojej poprzedniej antologii
fantastyki humorystycznej
„Czarnoksiężnicy z Krainy Osobliwości” (1996, wyd. pol. 2007).
Od tamtego czasu popularność fantastyki jeszcze się zwiększyła. W Wielkiej Brytanii każda kolejna
pozycja ze „Świata Dysku” Terry’ego Prachetta staje się automatycznie bestsellerem numer jeden, co
w Stanach Zjednoczonych jest z kolei udziałem Stephena Donaldsona i Anthony’ego Piersa. W
niedawnym sondażu przeprowadzonym w Wielkiej Brytanii wśród 25 tysięcy nabywców książek
epicki cykl J. R. R. Tolkiena „Władca pierścieni” uzyskał tytuł książki stulecia, wyprzedzając dzieła
T. S. Eliota, Ernesta Hemingwaya, Samuela Becketta i wszystkich pozostałych gigantów literatury.
„Rok 1984” i
„Folwark zwierzęcy” George’a Orwella, które również zaliczają się do fantastyki, uplasowały się na
drugim i trzecim miejscu, „Lew, czarownica i stara szafa” C. S. Lewisa na 21. miejscu,
„Autostopem przez galaktykę” Douglasa Adamsa na 24., „Charlie i fabryka czekolady” Roalda Dahla
na 34., a znakomita saga Mervyna Peake’a - trylogia o Gormenghast -
na 55.
Wniosek nasuwa się sam. Ogromna rzesza czytelników lubi pełną wyobraźni prozę pozwalającą
uciec w inny świat, zwłaszcza świat fantazji, a fantastyka mająca walory humorystyczne również jest
ceniona bardzo wysoko. W tym zbiorku czytelnik znajdzie przykłady najlepszych opowiadań tego
gatunku. Wielu spośród ich autorów zajęło poczesne miejsca we wspomnianym sondażu, m.in. Lewis,
Dahl, Peake, Kurt Vonnegut (jego „Rzeźnia numer pięć” znalazła się na 67. pozycji) i Artur C. Ciarkę
(którego „Odyseja kosmiczna” była w rankingu 87.). Łącznie - jak na rysunku Gahana Wilsona -
obejmują one fantasy, zjawiska nadprzyrodzone i science fiction.
Tytuł zbiorku wziął się stąd, że bohaterowie wielu prezentowanych w nim opowiadań posiedli sztukę
latania - bądź o własnych siłach, bądź z pomocą maszyn, które wynoszą ich w przestworza - albo
popadają w kłopoty za przyczyną latających obiektów pierwszego lub drugiego rodzaju. Mam
nadzieję, że społeczność miłośników UFO wybaczy mi moją grę słów. Mam też nadzieję, że
opowiadania te wprawią państwa - używając słów profesora Tolkiena z jednej z jego wypowiedzi
dotyczących fantastyki - w „zachwyt i zdumienie”, a zarazem rozśmieszą.
Niewiele pozostało do powiedzenia. Może jedynie należałoby na zachętę powtórzyć zawołanie, które
stało się nie wiedzieć kiedy obowiązującym elementem języka młodych ludzi, ilekroć ich rozmowy
schodzą na temat ucieczki w nowe światy frapujących przeżyć.
Zdanie to pochodzi z filmu Walta Disneya „Toy Story” i stanowi sygnał do uruchomienia nakręcanej
zabawki, co wprowadza w czyn misterny plan ucieczki, kulminacyjną sekwencję filmu. A więc -
nakręćmy żabę!
Peter Haining
Boxford, Suffolk
1
HORDY DZIWACZNYCH ISTOT
Fantastyka z przymrużeniem oka
Terry Pratchett
WIRUJĄCE KRĘGI NOCY
Dla nieprzebranej rzeszy czytelników fantastyki najpopularniejszą postacią współczesnej
literatury jest Śmierć Terry’ego Pratchetta - kościsty jegomość z kosą, dosiadający konia o
imieniu Pimpuś. Wciąż zdumiewa go niepojęte i nieludzkie zachowanie ludzkiego rodzaju i Chyc
może z tego powodu) zawsze mówi kapitalikami. We wszystkich bestsellerach Pratchetta z cyklu
„Świat Dysku” rozgrywających się w świecie dryfującym poprzez przestrzeń kosmiczną na
grzbietach czterech słoni oraz żółwiu, pojawia się on na kształt podróżującej w czasie walkirii,
często spotykając innych ulubieńców czytelników tego cyklu, takich jak czarodziej Rincewind,
wiedźma zwana babcią Weatherwax czy Bagaż -
drewniany kufer wyposażony w niezliczone nóżki. W „Wiedżmikołaju” (1966) Śmierć,
nieprzewidywalny i ekscentryczny jak zawsze, postanawia wcielić się w tamtejszy odpowiednik
Świętego Mikołaja, aby udaremnić knowania niesamowitych istot pragnących pokrzyżować
świąteczne plany mieszkańców Świata Dysku. Ludzie mają naprawdę wiele do zawdzięczenia temu
konkretnemu wcieleniu Śmierci.
Według „Timesa” Terry Pratchett (ur. 1948) jest najbardziej uprawnionym pretendentem do tronu
opuszczonego przed wielu laty przez P.G. Wodehouse’a. Opinię tę podziela „The Mail on
Sunday”: „«Świat Dysku»„to najdłuższy cykl humorystyczny o jakiejkolwiek tematyce od 1975
roku, kiedy to, wraz ze śmiercią Wodehouse’a, zamknęły się wrota zamku Blandings” Dla wielu ów
były reporter i rzecznik prasowy Centralnego Zarządu Elektroenergetyki jest po prostu
najpopularniejszym żyjącym pisarzem. Pierwsza humorystyczna powieść Pratchetta, „Kolor
magii”, wydana w 1983 roku, stanowiła punkt zwrotny w rozwoju gatunku, jakim jest fantastyka
komiczna, kładąc podwaliny pod międzynarodowy kult, jaki stał się z czasem udziałem jej autora.
Ze swoją siwiejącą brodą, nieodłącznym czarnym kapeluszem i ujmującym poczuciem humoru
Terry Pratchett jest wyrafinowanym w każdym calu literackim kpiarzem. W „Wirujących kręgach
nocy” Śmierć pojawia się w jednej ze swoich misji, tym razem jako kolekcjoner gwiazd rocka.
Powiedzieć więcej, znaczyłoby jednak zepsuć komizm sytuacyjny i zdradzić niespodzianki, które
autor ma w zanadrzu...
* * *
Wie pan, panie posterunkowy, jednego w tym wszystkim nie rozumiem. Przecież to do Wayne’a
zupełnie niepodobne, żeby się wpakować w jakiegoś zasmarkanego bluesa, prawda?
Bo tym właśnie było jego życie. Bluesowym singlem. Gdyby ludzie byli nagraniami, Wayne byłby jak
jedna z tych starych zdartych płyt, wie pan, przegrywanych po raz setny z oryginalnego cylindra
fonografu, z jakimś starszym gościem, który się nazywa Deaf Orange Robinson czy jakoś tak,
stojącym po kolana w Missisipi i wydającym nosowe jęki.
Człowiek spodziewałby się raczej, że Wayne pójdzie w heavy metal czy coś takiego jak Meat Loaf.
Ale myślę, że w sumie to poszedł we wszystko. Koniec końców.
Proszę? Tak, to jest moja furgonetka, z wymalowanym logo naszej Piekielnej Dyskoteki.
Wayne nie umie prowadzić, wie pan. Takie rzeczy go po prostu nie interesują.
Pamiętam, jak kupiłem swój pierwszy wóz i wybraliśmy się razem na wakacje. Do mnie należało
prowadzenie, no tak, naprawy też, a Wayne zajmował się radiem. Łapał pirackie stacje. Było mu
wszystko jedno, dokąd jedziemy, dopóki byliśmy dostatecznie wysoko, żeby mógł złapać Karolinę
czy Londyn, czy co tam innego. Mnie też było wszystko jedno, dopóki jechaliśmy.
Zawsze bardziej mnie ciągnęło do samochodów niż do muzyki. To znaczy, aż do tej pory.
Nie sądzę, żebym nabrał jeszcze kiedyś ochoty na jazdę. Wciąż bym się zastanawiał, kto nagle może
się pojawić na siedzeniu obok mnie...
Przepraszam. Co to ja... Aha, dyskoteka. No więc umówiliśmy się, że ja daję pojazd, zrzucamy się na
sprzęt, a Wayne dostarcza płyty. Pomysł był mój, jeśli chodzi o ścisłość.
Całkiem niezły pomysł, mogłoby się wydawać. Wayne mieszka z matką, muszą się cisnąć w dwóch
pokojach z powodu jego zbiorów. Wielu ludzi kolekcjonuje płyty, ale wydaje mi się, że Wayne
naprawdę chce - chciał - mieć każdą, jaka kiedykolwiek została wyprodukowana. Rozrywkowy
wypad w jego wydaniu to była jazda do jakiejś zapadłej dziury i grzebanie w starociach. Grzebał, aż
wygrzebał krążek kapeli o nazwie w stylu Sid Sputnik i jego Kosmici. Ale najdziwniejsze i
najśmieszniejsze było w tym wszystkim to, że po powrocie do domu podchodził do regału, rozsuwał
płyty, a tam już czekała schludna brązowa koperta z nazwą, datą i wszystkim co trzeba.
Albo kazał się wieźć kawał świata, żeby odszukać gościa, który dzisiaj naprawia krany i spłuczki,
ale kiedyś tam, w 1961 roku przybrał miano Ronie Seqiun i doszedł do 152.
miejsca na listach przebojów. I po to tam jechaliśmy, żeby Wayne mógł spytać tego faceta, czy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin