KOTWICA DUSZY, BEZPIECZNA I SILNA_o nadziei.doc

(56 KB) Pobierz
KOTWICA DUSZY, BEZPIECZNA I SILNA

KOTWICA DUSZY, BEZPIECZNA I SILNA

 

Napisał ks. Andrzej Siemieniewski   

Przeszliśmy już sporą drogę na naszych rekolekcjach i warto zadać sobie pytanie, czy to wszystko nie złoży się nam w nową całość. Jeszcze raz odwołajmy się do tekstu, który kilka razy nam już towarzyszył: list do Hebrajczyków, rozdział szósty. Apostoł przypominał tam, że Bóg chce byśmy mieli „trwałą pociechę, my którzyśmy się uciekli do uchwycenia zaofiarowanej nam nadziei” (Hbr 6,19) Piękne określenie chrześcijanina: ktoś, komu ofiarowano nadzieję i on się tej nadziei uchwycił. Bóg chce, byśmy mieli pociechę. Ciekawe, że pociechę tę Apostoł nazwał „trwałą” − bywają przecież też pociechy ulotne, które raz są, a raz ich nie ma; raz mam wzniosłe odczucia w sercu, a innym razem czuję się „zdołowany”.

„Byśmy mieli trwałą pociechę, my, którzyśmy się uciekli do uchwycenia zaofiarowanej nam nadziei”: trzymamy się nadziei chrześcijańskiej jak kotwicy, stoimy na pokładzie okrętu naszego życia. Łańcuch kotwicy znika w falach morza i nie widać, co się stało z kotwicą, ale wystarczy w chwilach niebezpieczeństwa, podczas natarcia silnego prądu czy tym bardziej burzy wypróbować, a okaże się, że łódź trzyma się w miejscu. Jesteśmy zakotwiczeni.

„Kotwica duszy, bezpieczna i silna kotwica, która przenika za zasłonę, tam gdzie Jezus Poprzednik wszedł za nas stawszy się arcykapłanem na wieki na wzór Melchizedeka” (por. Hbr 6,19-20). To bardzo ważne, że nasza pociecha może być trwała, silna i bezpieczna, jeśli opiera się na faktach z życia Jezusa Chrystusa: Chrystus umarł, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus powróci. To najważniejsze fakty z życia Jezusa. Te fakty Jezus wniósł poza zasłonę, tam jest koniec kotwicznej liny, która sprawia, że pomimo burz się nie poruszymy. To jest silna i bezpieczna kotwica nadziei.

A na czym opieramy naszą nadzieję po tej stronie kotwicznej liny? Czy opieramy się na tym, że na przykład wczoraj w czasie modlitwy się dobrze poczuliśmy? Albo na tym, że modliłem się i Pan Bóg rozwiązał jakieś moje sytuacje − pracę, pieniądze, zdrowie? To są wielkie błogosławieństwa, na pewno, tylko czy na tym można oprzeć nadzieję? Różnie bywa z takimi błogosławieństwami: praca raz jest, a raz jej nie ma; z pieniędzmi też bywa różnie, a i zdrowie u jednych lepsze, u innych gorsze, a u niektórych w ogóle fatalne. Czy to znaczy, że ludzie chorzy są poza zasięgiem i blaskiem nadziei? Nie, to nie na tym każe nam Apostoł Jezusa Chrystusa oprzeć nadzieję. O błogosławieństwa się modlimy, oczywiście, ale to nie one są fundamentem nadziei bezpiecznej i silnej. Tym fundamentem nie są odczuwane przez nas skutki błogosławieństw, tym fundamentem po naszej stronie, tym uchwyceniem się liny są fakty z życia chrześcijańskiego. Tak samo jak są pewne fundamentalne fakty z życia Jezusa Chrystusa: krzyż, zmartwychwstanie, wstąpienie do nieba i Jego przyjście w chwale, tak samo są pewne fakty w życiu chrześcijanina, które są fundamentem i podstawą nadziei.

Co to za fakty? Muszą to być fakty niezłomne, nieodwołalne. Muszą to być fakty, co do których mamy pewność obietnicy nie ludzkiej, ale obietnicy Bożej, Bożego Słowa. Jeżeli Bóg coś obieca, to ma to moc przysięgi. Ludzie się zaklinają, przysięgają, zapewniają − a Bóg powiedział i tego nie odwołał, bo Jego Słowo trwa na wieki. Widzieliśmy takie fakty z życia chrześcijanina, które są uchwyceniem się liny; widzieliśmy najpierw, że jest taki fakt z życia chrześcijańskiego jak odrodzenie z wody i z Ducha. Dlaczego on jest w ogóle możliwy? Gdyż Jezus został wyniesiony na prawicę Ojca i stamtąd zsyła Ducha Świętego: dlatego jest to możliwe. Zsyłanie Ducha Świętego na pewno jest potrzebne, na pewno przynosi różne odczucia modlitewne: Duch Święty mnie rozpala, Duch Święty mnie przynagla, Duch Święty mnie oświeca, każdy dobrze wie, jakie różne są raz bardziej, raz mniej odczuwane działania Ducha Świętego. Lecz czy my nadzieję opieramy na tych odczuwalnych skutkach? Nie, one mogą falować, potrafią też w ogóle zaniknąć na lata całe. Ale jest pewien fakt niepowątpiewalny: „kto się odrodzi z wody i z Ducha Świętego” (J 3) − fakt, do którego się odwołujemy. Kiedy Apostoł mówił: „jeden Bóg, jeden Pan”, to dodał też: „jeden chrzest” (Ef 4,5). Są więc jakieś fakty po tamtej stronie − fakty z życia Jezusa, są też i fakty po tej stronie − to są fakty z mojego życia na mocy Bożych obietnic. A jeśli Bóg coś obieca, to ma moc przysięgi.

Z łacińska przysięga nazywana jest słowem sacramentum, na przykład sakrament chrztu. Chrzest − od razu trzeba to dopowiedzieć − ma do pary jakiś sakrament nazywany przez nas bierzmowaniem. Ma on łacińską nazwę confirmatio, która oznacza „umocnienie”. Mówimy confirmatio, gdyż przychodzi Duch Święty, aby w wieku dojrzalszym przypieczętować i umocnić dar chrztu. I jedno i drugie jest możliwe, gdyż „Jezus wstąpił na prawicę Ojca, a stamtąd zsyła Ducha Świętego, jak to sami widzicie i słyszycie” (Dz 2,33-34).

Ale widzieliśmy też i inne fakty z życia chrześcijanina, które uzasadniają, dlaczego mamy nadzieję, i to niezłomną, która „przenika za zasłonę”. Na przykład, dlaczego mam nadzieję, że moje grzechy mi odpuszczono, dlaczego mam nadzieję usprawiedliwienia i przebaczenia? Są najpierw jakieś fakty z życia Jezusa, na mocy których to opieram: „krew Jezusa oczyszcza nas z wszelkiego grzechu” (1 J 1,7) oraz „zmartwychwstał dla naszego zbawienia” (por. 1 Kor 15,17). Ale na czym opieram nadzieję po tej stronie, co takiego wydarzyło się w moim życiu? Czy mam nadzieję dlatego, że „czuję”? A co będzie, jak przestanę „czuć”? Albo, co będzie, gdy mnie dopadnie depresja? Co wtedy? Czy wtedy powiem: ja już nie jestem usprawiedliwiony, bo mam depresję? Nie, nie opieram mojej nadziei na odczuciach tylko na faktach: usłyszałem „ja odpuszczam tobie grzechy”. Usłyszałem to od księdza w sakramencie pojednania, a on mógł tak powiedzieć, gdyż Jezus obiecał (i tego nie odwołał!): „komu odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20,22-23): to jest fakt. A wszystkie błogosławione odczucia radości i dziękczynienia są bardzo przydatne i nawet konieczne, ale to później: to są skutki faktu.

Podobnie, jak chrzest i bierzmowanie, tak też − widzieliśmy w księdze Apokalipsy − tworzą parę sakrament pokuty i sakrament Eucharystii. Bardzo dobrze, że czujemy się w przymierzu z Panem Bogiem, że możemy go wielbić, że możemy mu dziękować i wyśpiewywać Jego chwałę, ale czy my na tym opieramy naszą nadzieję? Po tej stronie nieba są jakieś fakty w moim życiu, które pozwalają mi czuć, że trzymam linę bezpiecznej i silnej kotwicy. To nie moje odczucia, tylko Słowo Boga, który w Jezusie Chrystusie powiedział: „to jest kielich nowego przymierza” (Mt 26,27-28). Tym kielichem nie jest to, co ja czuję, nie jest to, co ja sobie wyobrażam, nie jest to, co zawiera się moim sercu. Nie: ten kielich jest tu, na ołtarzu Mszy św., jest to kielich nowego i wiecznego przymierza i właśnie dlatego, „kto spożywa i pije, ma życie w sobie i trwa we mnie a ja w nim” (J 6,56). Sakrament pokuty i sakrament Eucharystii umożliwione są po tamtej stronie przez fakty z życia Jezusa. Są możliwe te sakramenty, bo „on jest arcykapłanem na wieki według obrządku Melchizedeka” (Hbr 6,19). A więc mamy chrzest-bierzmowanie, mamy Eucharystię-pokutę.

Mówiliśmy jednak jeszcze o jakimś innym sacramentum: sakrament małżeństwa. Sacramentum to przecież po łacinie (Boża) przysięga: Bóg coś powiedział i nie odwołał. Bóg na przykład powiedział, że „na początku tak nie było” (Mt 19,8) i oto od czasów Jezusa wraca obietnica dana na początku stworzenia: że „będą dwoje jednym ciałem”. Od tej chwili dyskusje, czy z tego powodu można się rozwieść, czy też z innego − to już nie w tym gronie, to już nie w Kościele Bożym. Jezus powiedział, że jest możliwe, że mąż i żona będą dla siebie znakiem, czyli sakramentem Jezusa Chrystusa i miłości Chrystusa do Kościoła. Tu znowu trzeba dopowiedzieć, że jest jakaś „para” do sakramentu małżeństwa, mianowicie sakrament kapłaństwa. Bardzo podobnie, jak dla żony − mąż, tak dla wspólnoty Kościoła też jest jakiś znak, jakiś sakrament Chrystusa Pasterza. Jest taki znak dla całego Kościoła: papież, dziś akurat Jan Paweł II. Jest taki znak dla mniejszej części Kościoła, dla diecezji: biskup, którego zawsze wspominamy w liturgii („naszego biskupa Mariana”; w Legnicy wspominają „naszego biskupa Tadeusza”). Jest to sakrament obecności Jezusa Pasterza i Kapłana. Podobnie jest też i w parafii z księdzem (kapłanem, czy prezbiterem): różne słowa tutaj pasują.

A więc mamy sakrament chrztu i bierzmowania, sakrament pokuty i Eucharystii, sakrament małżeństwa i kapłaństwa, ale jeszcze nam czegoś brakuje: namaszczenia chorych. W księdze liturgicznej Kościoła dotyczącej sakramentu namaszczenia chorych czytamy: „Panie Jezu Chryste, ty powiedziałeś przez Apostoła Jakuba…” Widzimy jak to się zaczyna? Panie Jezu Chryste, chcemy przystąpić do sprawowania czegoś i opieramy naszą nadzieję nie na tym, że dzisiaj nawiedzili nas bardzo charyzmatyczni ludzie, którzy przyjechali z diecezji legnickiej. Nie, Panie Jezu Chryste, Ty powiedziałeś słowo, które ma moc przysięgi! Ty je powiedziałeś przez Apostoła Jakuba: „choruje ktoś wśród was, niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana, a modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy będą mu odpuszczone” (Jk 5,14-15).

Piękne słowa: „modlitwa będzie ratunkiem i Pan chorego podźwignie”. Podźwignie, bo im cięższa choroba, tym bardziej człowiek czuje się „złożony chorobą”, „przywalony chorobą”, „przygnieciony”. Pan podźwignie człowieka z takiego stanu. Oczywiście, każdy może i powinien, kiedy jest chory, modlić się o zdrowie. Ale dzisiaj chciałem powiedzieć o drugim aspekcie tego ratowania, tego „podźwignięcia przez Pana”. Mianowicie (pamiętając, że każdy chce, powinien i ma modlić się o zdrowie): ludzie chorują i wcale nie jest tak, że ludzie wierzący nie będą chorować.

Sami chorujemy, mamy w rodzinie kogoś, kto choruje, mamy wśród znajomych kogoś, kto choruje. Wśród znajomych czy w rodzinie mamy kogoś, kto bardzo wierzył, a potem zachorował i umarł. Czy to znaczy, że jego nadzieja była nieskuteczna, że jego chrześcijaństwo okazało się nieskuteczne? Od razu czujemy że to nonsens, że tak nie jest. Albo dalej choruję, chociaż była modlitwa i sakrament namaszczenia. To jest ten drugi aspekt o którym dzisiaj będzie słów więcej.

Zajrzymy do listu św. Pawła do Galatów, rozdział 4. Jest tam piękny tekst, który mówi o chorobie. Apostoł napisał coś o swojej chorobie. To jest o tyle ważne, że gdy człowiek jest zdrowy i się dobrze czuje a mówi o chorobach, to chory myśli: „jemu łatwo mówić; on jest zdrowy i będzie się tu wymądrzać”. Św. Paweł mówi jednak o chorobie swojej i pisze tak (Ga 4,13): „wiecie, jak pierwszy raz głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą”. Jest to pierwsze głoszenie Ewangelii wśród Galatów, Galaci jeszcze nie znali Jezusa Chrystusa, jeszcze nie znali Dobrej Nowiny i wśród nich zatrzymał się ktoś dlatego, że był chory. Nie mógł dalej podróżować, więc zatrzymał się tam złożony chorobą i tak głosił Dobrą Nowinę. „Wiecie, jak pierwszy raz głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą i jak mimo próby, na jaką moje niedomaganie cielesne was wystawiło, nie wzgardziliście mną, ani nie odtrąciliście mnie, ale mnie przyjęliście jak anioła Bożego, jak samego Jezusa Chrystusa”.

Dlaczego Apostoł nazywa to próbą? Co to za „próba”, na jaką niedomaganie cielesne Apostoła wystawiło Galatów? W starożytności, tak samo zresztą jak dzisiaj, ideałem było społeczeństwo dobrobytu i wydajności; „kultura, którą cechuje bałwochwalczy kult ciała, wypieranie ze świadomości bólu i cierpienia oraz mit wiecznej młodości” (Jan Paweł II, Ecclesia in Europa). Czy znajdziemy gdzieś na reklamowych bilboardach osobę, który chodzi o kulach? Czy zobaczymy człowieka, który ma dziewięćdziesiąt lat albo człowieka na łóżku szpitalnym? Gdzie oni się podziali? Takich ludzi jest przecież na świecie bardzo dużo, gdzie oni są na reklamach?

To właśnie jest „społeczeństwo dobrobytu i wydajności, kultura, którą cechuje bałwochwalczy kult ciała, wypieranie ze świadomości bólu i cierpienia i mit wiecznej młodości”. Nawet gdy ktoś ma lat dziewięćdziesiąt, to chce chodzić w dżinsach i wyglądać jakby miał 22 lata. To jest ta „próba”, o której mówi św. Paweł: „próba, na jaką wystawiło was moje niedomaganie cielesne”. Zobaczmy, co się stało wśród Galatów − „ani nie wzgardzili, ani nie odtrącili, ale przyjęli jak anioła Bożego”, to jeszcze mało: „jak samego Jezusa Chrystusa”. Dzisiaj rano w czasie wstępu do modlitwy namiotu spotkania, słyszeliśmy historię o chłopcu, który z powodu choroby miał kłopoty z chodzeniem, z jedzeniem i z mówieniem. Został na tyle mocnym świadkiem Jezusa Chrystusa, że jego rówieśnicy i koledzy przez jego świadectwo przyjęli Jezusa jako Pana i Zbawiciela, gdy z trudem powiedział: „Jezus mnie kocha i was kocha”. To jest „Słowo Boże żywe i skuteczne”; okazało się żywe po dwudziestu wiekach. To jest też część Dobrej Nowiny. Czy życie tego chłopca, który z trudnością chodzi, je i mówi − jest nieudane? Czy powiemy: „chrześcijaństwo okazało się nieskuteczne, to może teraz wypróbujemy buddyzm”? Może jeszcze wypróbujemy spirytyzm, może voo-doo, może szamanizm, aż w końcu coś będzie skuteczne? Nie, w jego życiu chrześcijaństwo okazało się skuteczne, bo stał się dla kogoś zwiastunem Dobrej Nowiny. Tego chorego chłopca też przyjęli „jak anioła Bożego i jak samego Jezusa Chrystusa”.

Czy tego chłopca „Pan podźwignął”? Czy „modlitwa pełna wiary stała się dla niego ratunkiem i Pan go podźwignął”? Tak, Pan go podźwignął na swój sposób. Chciałoby się powiedzieć, że go nie tylko podźwignął, ale i wywyższył. Fragment z listu do Kol (1, 24) zaczyna się tak: „Teraz raduję się w cierpieniach”. „Raduję się” i „cierpienia”: to jest zestaw dwóch pojęć, którego ten świat nie zna. Jest jakaś „ewangelia tego świata” i ten świat nie zna innej ewangelii: albo się raduję, albo są cierpienia. Jak są cierpienia, to się nie raduję; jak się raduję, to nie ma cierpień: albo-albo. Taka jest ewangelia tego świata. Ale inna jest Ewangelia, którą przynieśli Apostołowie i której się wyuczyli od Jezusa Chrystusa (tak pisze Paweł: „tej Ewangelii nauczyłem się od samego Jezusa Chrystusa” − to jest początek listu do Galatów). A tutaj w liście do Kolosan pisze: „raduję się w cierpieniach − uwaga! podaje motyw! − za was”. W cierpieniu może być coś, co jest „za kogoś”, a więc pewnie i „dla kogoś”. „Raduję się w cierpieniach za was i ze swojej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24).

„Udręki Chrystusa” to oczywiście określenie, które obejmuje Ogrójec, Drogę Krzyżową, Krzyż: to są udręki Chrystusa. Co to właściwie może znaczyć: „dopełniam braki udręk Chrystusa”? Paweł nagle sobie uświadomił, że Pan Jezus łaskawie pozwala mu, żeby cierpienia Pawła zostały dołączone do krzyża! Tyle razy św. Paweł przecież mówił: „razem z Nim jesteśmy ukrzyżowani”. Tyle razy pisał: „jeśli z Nim współcierpimy, królować będziemy i razem z Nim zmartwychwstajemy”; tyle razy to powtarzał, a tu nagle sobie uświadomił, że Pan Jezus jest tak dobry, jest tak łaskawy, że pozwala mu, jeśli zechcę, dołączyć swoje cierpienie do Jego krzyża. „W moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała” (Kol 1,24). Nagle św. Paweł zorientował się, że za Kościół może się nie tylko modlić, może do modlitwy dołączyć swoje cierpienie.

Z jakiego powodu: czy dlatego, że krzyż Pana Jezusa to było za mało? Nie, dlatego, że Pan Jezus jest taki dobry, że pozwala nam uświadomić sobie, że skoro jesteśmy w Jego ciele, to On łaskawie uzna za swoje, ze swojej dobroci to, co my Mu ofiarujemy. Dlatego ten chory chłopiec z opowiedzianej historii, nie przeżył „nieudanego chrześcijaństwa”, on nie przeżył „nieskutecznego sakramentu chorych”. Chociaż na pewno on i rodzice, i wielu ludzi musiało się modlić, by wszystko wróciło do zdrowotnej normy w jego życiu, on nie został skazany na margines („bo to nieskuteczne i efektów nie przynosi”). Został wywyższony jako współpracownik Boga: wielu innych na jego słowo przyjęło Jezusa Chrystusa. Został przyjęty z jakąś przedziwną mocą do ciała Jezusa Chrystusa: „Raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego ciała, którym jest kościół”.

Powołuję się tu na przykłady innych: przykład chorego chłopca albo przykład chorego św. Pawła, bo to jest orędzie chorego i cierpiącego do cierpiących i chorych. Prawdę mówiąc św. Paweł też tylko jako „megafon” działał, powtórzył tylko to, co wcześniej powiedział Pan Jezus: „niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje”. Wprawdzie ten krzyż jest bardzo różny i tylko Pan Bóg wie, w czyim życiu jaki krzyż i dlaczego, ale to też jest część Dobrej Nowiny o cierpieniu: „Ewangelia cierpienia” (Jan Paweł II, Salvifici doloris). Dlatego modlimy się o zdrowie, o pokój, o urodzaje, ale jeśli dzieje się inaczej, to nie mówimy: „życie ojca Maksymiliana Kolbe się nie udało − on się modlił o pokój, a wybuchła wojna, zamknęli go do obozu i go tam zabili; wiara okazała się nieudana w jego życiu!” Wręcz przeciwnie, on jest kanonizowanym świętym! Modlimy się o urodzaje, ale w Sudanie jest głód i wielu ludzi umiera, w tym także chrześcijan: czy to jest klęska ich wiary? Nie, jeżeli już, to jest klęska wiary całkiem innych chrześcijan: tych którym się dobrze powodzi i którzy nie chcą o tym wiedzieć! To jest klęska, ale na pewno nie tych, którzy żyją w Sudanie i którzy cierpią tam głód.

Modlimy się o pokój, ale jeśli jest wojna, to wielcy święci potrafią i wtedy znaleźć plan Boży. Modlimy się o urodzaje, ale jeśli jest głód, to Duch Święty podpowiada, kto i co ma w tej kwestii zrobić. Modlimy się o zdrowie, ale nie uczymy się od tego świata, czym jest „bałwochwalczy kult zdrowia i wiecznej młodości”; nie: uczymy się od Jezusa Chrystusa i Jego Apostołów, bo na tym polega Kościół. Kościół nowych rzeczy nie wymyśla, tylko powtarza rzeczy stare. Uczymy się od Jezusa Chrystusa i Apostołów i dzisiaj zabrzmiała ta druga strona, bo to jest też sakrament namaszczenia chorych: pewien bardzo szczególny sposób podźwignięcia i uratowania. Ważne słowo: „podźwignąć”; a dziś zobaczyliśmy je od jeszcze innej strony, o której Apostołowie pisali:

„Wiecie przecież, jak pierwszy raz głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą i jak pomimo próby, na którą moje niedomaganie cielesne was wystawiło, nie wzgardziliście mną, ani nie odtrąciliście mnie, ale mnie przyjęliście jako kogoś ważniejszego od samych siebie, mianowicie jak Anioła Bożego i jak samego Jezusa Chrystusa” (por. Kol 1,24).

 

Homilia wygłoszona na rekolekcjach wspólnoty hallelu Jah
Milicz, 20 sierpnia 2004

opracowanie tekstu: ks. A. Siemieniewski, A. Sobkowicz

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin