Witold Makowiecki (1) Przygody Meliklesa Greka.pdf

(1692 KB) Pobierz
Makowiecki Witold - Przygody Meliklesa Greka
224978029.001.png
Witold Makowiecki
Przygody
Meliklesa Greka
Ilustrował Waldemar Andrzejewski
Nasza Ksi ħ garnia Warszawa
Okładka: Zbigniew Rychlicki
Układ typograficzny: Józef Worytkiewicz
 
Cz ħĻę pierwsza
I
Zapadał szybki zmierzch podzwrotnikowy. W ogrodzie pełnym przepysznej,
bujnej ro Ļ linno Ļ ci: wyniosłych palm, tuj, rozło Ň ystych cedrów, rosn Ģ cych k ħ pami
krzaków oleandrów, dzikich ró Ň i wina, Ļ ciemniało si ħ pr ħ dzej ni Ň gdzie indziej.
Spl Ģ tane, pi ħ trami wznosz Ģ ce si ħ korony drzew nie pozwalały resztkom Ļ wiatła
przedrze ę si ħ ni Ň ej, zarzucały sie ę cieni na poło Ň ony w dole pałac, na fontanny i mury
ogrodu. Sie ę g ħ stniała, cienie rosły, sylwetki drzew czerniały, noc, duszna, drapie Ň na
noc afryka ı ska, wychylała si ħ gwałtownie ze wszystkich stron naraz.
Nehurabhed stał w półotwartych drzwiach pałacu. Patrzył w ogród i ja Ļ niej Ģ ce
jeszcze niebo. Czekał. Odblaski bł Ģ kaj Ģ cego si ħ dnia o Ļ wietlały jego twarz such Ģ ,
Ļ ci Ģ Ģ , porysowan Ģ zmarszczkami, o cerze Ļ niadej, odbijaj Ģ cej si ħ ciemn Ģ plam Ģ od
biało Ļ ci siwej brody i g ħ stych, nawisłych brwi. Twarz ta na pierwszy rzut oka czyniła
wra Ň enie starej, ale oczy osadzone gł ħ boko pod krzaczastymi brwiami były
przenikliwe i bystre, w postaci całej, wyniosłej i prostej, nie było nic zgrzybiałego.
Spokojne ruchy pełne były ukrytej i doskonale opanowanej energii. Miał na sobie
wschodnim obyczajem rodzaj sukni opadaj Ģ cej a Ň do kostek, na nogach sandały, na
głowie kaptur. Kaptur ten i długa szata podkre Ļ lały jeszcze wysoko Ļę i powag ħ całej
postaci. Starzec stał czas dłu Ň szy, patrzył i nasłuchiwał. Gdy uznał, Ň e Ļ ciemniło si ħ
dostatecznie, nasun Ģ ł kaptur mocniej na oczy, na piersiach ukrył mały, ale dobrze
wypchany worek, w fałdach szerokiej sukni schował krótki, cienki sztylet o bogato
zdobionej r ħ koje Ļ ci, rzucił jeszcze raz okiem na mroczniej Ģ ce coraz bardziej niebo — i
wyszedł z komnaty.
Cicho, staraj Ģ c si ħ nie robi ę najmniejszego szelestu, przesun Ģ ł si ħ wzdłu Ň muru
do ogrodu i zanurzył si ħ w cie ı , w g ħ stw ħ li Ļ ci, gał ħ zi, traw, w ciepł Ģ fal ħ zielonego
mroku i dusznej, soczystej woni. Tam noc była zupełna. Człowiek szedł Ļ miało, nie
Ģ dz Ģ c. Doszedł do miejsca, gdzie wyniosły platan 1 , złamany niedawn Ģ burz Ģ , obalił
si ħ na mur ogrodu rozkruszaj Ģ c go cz ħĻ ciowo. Ze zr ħ czno Ļ ci Ģ i sił Ģ , o któr Ģ trudno
było pos Ģ dzi ę tak starego człowieka, przedostał si ħ po gał ħ ziach na wyszczerbiony
mur, tam przysiadł i dług Ģ chwil ħ nasłuchiwał. Rozgl Ģ dał si ħ bystro, ale ciemno Ļę ju Ň
była zupełna. Gdy przekonał si ħ , Ň e nie jest Ļ ledzony, uspokoił si ħ , zsun Ģ ł za
ogrodzenie na ulic ħ i ruszył spokojnie naprzód.
Na ulicach Kartaginy nie było jeszcze tak ciemno jak w g ħ stwinie ogrodu;
panował tu ruch i gwar. Ludzie wracali z pracy; gromadki niewolników, p ħ dzonych z
robót przy budowie portu, wlokły si ħ powolnym, um ħ czonym krokiem. ņ ołnierze
jacy Ļ nawoływali si ħ z oddali pijanymi głosami; tu i ówdzie słycha ę było krzyki i
1 platan — drzewo z rodziny jaworowatych; w Polsce spotyka si ħ je najcz ħĻ ciej w parkach. Ma
jasnozielon Ģ kor ħ , szerokie li Ļ cie i kwiaty zebrane w kuliste, osadzone na długich szypułkach
kwiatostany
 
Ļ miechy. Z uchylonych drzwi i okien padały niepewne smugi Ļ wiatła, s Ģ cz Ģ ce si ħ z
lamp oliwnych.
Nehurabhed, doszedłszy do rogu, obejrzał si ħ , a nie usłyszawszy ani nie
ujrzawszy nic podejrzanego skr ħ cił w boczn Ģ , w Ģ sk Ģ ulic ħ i pocz Ģ ł schodzi ę w dół ku
morzu.
Wyszedłszy zza murów min Ģ ł wielkie warsztaty, gdzie budowano wspaniałe
statki fenickie: barki trój Ň aglowe, triremy poruszane setkami wioseł, i brn Ģ c w piasku
nadmorskim doszedł a Ň do małego portu rybackiego. Pełno tu było łodzi Ň aglowych i
zwykłych, cała przestrze ı pozawieszana była sieciami i linami, pod którymi trzeba
było przechodzi ę . Zewsz Ģ d dobiegały głosy ludzkie. Biedni rybacy, nie chc Ģ c
opuszcza ę na noc całego swego dobytku, koczowali w pobli Ň u swych łodzi, beczek i
sieci, Ļ pi Ģ c byle gdzie: w namiotach zrobionych z Ň agli, w wi ħ kszych barkach lub
wprost pod łodziami przewróconymi do góry dnem. Koło ognisk, na których sma Ň ono
ryby i placki w oliwie, skupiały si ħ liczne postacie.
Nehurabhed przechodził z wolna od jednego ogniska dc drugiego, słuchaj Ģ c
rozmów. Szedł tak do Ļę długo, wreszcie usłyszał d Ņ wi ħ k mowy greckiej; wtenczas
przystan Ģ ł. Przed nim przy małym ognisku siedziało trzech ludzi; rozmawiali Ň ywo.
Siedz Ģ cy w Ļ rodku m ħŇ czyzna, widocznie najwa Ň niejszy z nich, rozprawiał
najgło Ļ niej, gestykuluj Ģ c szeroko, wybuchaj Ģ c od czasu do czasu tubalnym, szczerym
Ļ miechem. Opierał si ħ plecami o burt ħ le ŇĢ cej na brzegu łodzi, zapewne był jej
wła Ļ cicielem, Ň eglarzem czy rybakiem. Dostrzegłszy przybysza zamilkł.
Nehurabhed podszedł do niego, dotkn Ģ ł jego ramienia.
— Jeste Ļ Grekiem? — zapytał.
Grek skin Ģ ł głow Ģ .
— I Ň eglarzem.
— Tak jest.
— I wła Ļ cicielem tej łodzi?
— Tak.
— Chc ħ pomówi ę z tob Ģ samym.
Było to powiedziane tonem człowieka przywykłego do rozkazywania.
Zdziwiony Grek podniósł si ħ . Jego pi ħ kna twarz, okolona czarn Ģ brod Ģ , nie
wyra Ň ała l ħ ku; była spokojna, ufna i wzbudzała zaufanie. Nehurabhed patrzył mu w
oczy przenikliwie. Odeszli od ogniska kilkana Ļ cie kroków a Ň na sam brzeg morza,
które le Ň ało spokojne, ciche, li ŇĢ c zaledwie piasek leniw Ģ fal Ģ . Nehurabhed rozejrzał
si ħ jeszcze raz wokoło, a nie widz Ģ c nikogo wypowiedział w paru słowach swoje
ŇĢ dania. Chodzi mu o to, tłumaczył cicho rybakowi, aby wynaj Ģę dobr Ģ łód Ņ , dobrego
Ň eglarza-przewo Ņ nika i przedosta ę si ħ mo Ň liwie jak najpr ħ dzej do kolonii greckich na
Sycylii. To wszystko. Dwa warunki: po Ļ piech i zachowanie tajemnicy. Obiecał
zapłaci ę dobrze.
Grek zafrasował si ħ . Po Ļ piech i tajemnica — to co Ļ jakby znamiona ucieczki.
Grek rozumiał dobrze ludzi, którzy chc Ģ uciec z Kartaginy, ale bał si ħ im pomaga ę .
Nienawidził Fenicjan, narodu handlarzy i rozbójników, chytrych, podst ħ pnych i
m Ļ ciwych. Nienawidził ich tak jak i wszyscy Grecy współzawodnicz Ģ cy z nimi w
handlu na rozległych wybrze Ň ach Morza ĺ ródziemnego. Walczyli ze sob Ģ cz ħ sto,
kłócili si ħ jeszcze cz ħĻ ciej. Handlowali ze sob Ģ rzadko i tylko nadzieja du Ň ych zysków
mogła skłoni ę jego, Greka, do odwiedzenia obmierzłej stolicy Fenicjan — Kartaginy.
 
Za dobry towar, trzeba to przyzna ę , nigdzie nie mo Ň na było dosta ę lepszej ceny.
Kartagi ı czycy byli bogaczami, tak. Ale teraz Grek sprzedał wła Ļ nie cały towar, oliw ħ
i suszone owoce, przewiezione z Sycylii, i miał nazajutrz wraca ę do Syrakuz, wi ħ c
pro Ļ ba nieznajomego dogadzała mu w zupełno Ļ ci. Nieznajomy ten nie był
Fenicjaninem i to było dobrze, lecz nie był te Ň Grekiem, cho ę mówił swobodnie tym
j ħ zykiem. Miał jednak twarz uczciw Ģ i niezwykł Ģ . To był kto Ļ . Nie jaki Ļ kupczyk
drobny ani dozorca robót, ale kto Ļ powa Ň ny, komu mo Ň na ufa ę . To wszystko my Ļ lał
Grek, Ļ widruj Ģ c Nehurabheda oczami, usiłuj Ģ c ze słów i z twarzy jego odgadn Ģę
zagadk ħ nagłego wyjazdu. Rozmowa trwała długo. Grek nie dowiedział si ħ z niej nic
wi ħ cej prócz tego, Ň e mo Ň e naprawd ħ dobrze zarobi ę . Wreszcie zdecydował si ħ . Łód Ņ
miał w porz Ģ dku, Ň agiel, olinowania starannie utrzymane, pogoda była dobra, wiał
lekki wiatr zachodni, troch ħ za słaby, ale w dobrym id Ģ cy kierunku. Przy wietrze tym
spodziewał si ħ w półtorej, najdalej w dwie doby dotrze ę do brzegów Sycylii. Rzucił
jeszcze raz okiem na niebo — spokojne, pełne gwiazd, nie wró ŇĢ ce Ň adnych
niespodzianek — i podał Nehurabhedowi r ħ k ħ na znak zgody.
W dłoni swej, szorstkiej, spracowanej dłoni Ň eglarza, uczuł dło ı mi ħ kk Ģ ,
delikatn Ģ dło ı człowieka, który nie pracował od dawna.
„To wielki pan” — pomy Ļ lał.
Wyjazd miał nast Ģ pi ę o północy. Do tego czasu towarzysze Greka mieli
przygotowa ę łód Ņ — on sam miał jeszcze i Ļę do miasta, odebra ę nale Ň ne pieni Ģ dze i
wróci ę jak najpr ħ dzej. Nehurabhed przyrzekł czeka ę tutaj na wybrze Ň u. Dowiedział si ħ
tylko nazwiska Greka. ņ eglarz nazywał si ħ Kalias. Zalecił mu jeszcze raz zachowanie
zupełnej tajemnicy i prosił o po Ļ piech.
Po odej Ļ ciu Greka Nehurabhed stał przez jaki Ļ czas zamy Ļ lony, patrz Ģ c w
ciemn Ģ dal morza. Potem j Ģ ł si ħ przechadza ę z wolna wzdłu Ň wybrze Ň a po twardym,
wygładzonym przez fale piasku. Białe j ħ zyki piany podpływały leniwie, szepc Ģ c cicho
w ciemno Ļ ci. Nehurabhed te Ň zdawał si ħ szepta ę modlitw ħ .
Spostrzegłszy jednak, Ň e Grek-przewo Ņ nik oddalił si ħ ju Ň znacznie i znika za
odległymi ogniskami rybackimi, zmienił kierunek przechadzki i ruszył w Ļ lad za
odchodz Ģ cym.
Szedł za nim w du Ň ej odległo Ļ ci, nad brzegiem morza, tak aby sam widz Ģ c nie
mógł by ę widziany. Musiał przy tym przy Ļ piesza ę wci ĢŇ kroku, bo Kalias maszerował
ra Ņ no.
Chwilami starzec tracił go zupełnie z oczu, potem jednak spostrzegał znów jego
sylwetk ħ przy nast ħ pnym ognisku b Ģ d Ņ w jakim Ļ Ļ wietle padaj Ģ cym z ukosa.
W ten sposób obszedł koczowiska rybackie, wymin Ģ ł port i zacz Ģ ł wspina ę si ħ
znów po uliczkach prowadz Ģ cych w gł Ģ b miasta. Uliczki były kr ħ te i w Ģ skie, pi ħ ły si ħ
do Ļę stromo ku górze. W zaułkach, zaciemnionych wysokimi murami, panował
zupełny mrok. Rzadcy, zapó Ņ nieni przechodnie patrzyli na siebie podejrzliwie,
obawiaj Ģ c si ħ napa Ļ ci. Nietrudno tu było dosta ę no Ň em w bok. Nehurabhed szedł wi ħ c
ostro Ň nie, Ļ ciskaj Ģ c w gar Ļ ci r ħ koje Ļę sztyletu. Dotarł wreszcie do skrzy Ň owania ulic i
zatrzymał si ħ . Sylwetka Kaliasa znikła gdzie Ļ w cieniu. Zdawało mu si ħ , Ň e zgin Ģ ł za
zakr ħ tem, w pobliskiej bramie. Ale nie był pewien. Chwil ħ namy Ļ lał si ħ , co uczyni ę .
Postanowił zosta ę tutaj. Grek powinien był w ka Ň dym razie wraca ę t ħ dy ku morzu.
Tak. Nehurabhed stan Ģ ł w cieniu, niewidoczny prawie, spokojny, nieruchomy jak
pos Ģ g. Tylko oczy jego obserwowały bacznie ka Ň dego przechodnia. W ten sposób
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin