Alex Joe -- Cicha jak ostatnie tchnienie.rtf

(930 KB) Pobierz
Cicha jak ostatnie tchnienie

Joe Alex

 

 

 

Cicha jak ostatnie tchnienie

 

Maciej Słomczyński


Któż z nas, żyjących, rzec może:

Dostrzegłem śmierć, gdy wchodziła.

Wiem, któdy wyszła

Pozostawiając za sobą milczenie.”?

Zna Śmierć tysiące drzwi najrozmaitszych,

Którymi w dom nasz wchodzi bez przeszkody,

A nie powstrzyma jej zamek przemyślny,

Zasuwa krzepka ani wierne straże,

Gdyż przymknąć umie przez, mury i kraty,

Śladu żadnego nie pozostawiając,

Zimna, tajemna i nieunikniona,

Mroczna i cicha jak ostatnie tchnienie.

 

George Crosby w. XVII,.

Medytacja moja o narodzinach i śmierci”


I
Morderstwo?
To byłoby zbyt piękne!”

 

Pani Sara Quarendon przystanęła i rozejrzała się.

 Nie widzę psów powiedziała. Nie powinny odbiegać od nas tak daleko. Mogą kogoś przestraszyć.

Idący za nią Melwin Quarendon zbliż się i także przystanął.

 Co powiedział?

Odetchnął głęboko i sięgnął do kieszeni po chusteczkę. Był człowiekiem otyłym, a wijąca się polami ścieżka, po której szli, pięła się ku szczytowi łagodnego wzgórza.

 Nie widzę psów powtórzyła jego żona. Czy możesz je przywoł?

 Oczywiście.

Pan Quarendon zaczerpnął tchu i wydał z siebie ostry, przenikliwy gwizd. Przesunął oczyma po dalekim, przecinającym pola żywopłocie, od którego oderwały się dwie szare, niskie sylwetki i ruszyły ku niemu rosnąc szybko w oczach. Po chwili były tuż przy stojących i znieruchomiały wpatrzone w twarz pana, dwa potężne, płowe wilczury.

 Tristan! powiedział pan Quarendon łagodnie i wyciągnąłkę.

Jeden z wilczurów podszedł i dotknął ciemnym, wilgotnym nosem jego palców, a później przysiadł na zadzie spoglądając wyczekująco w górę.

 Izolda!

Drugi pies podszedł i wszystko powtórzyło się tak dokładnie, jak gdyby cała ta scenka należa do jakiegoś tajemnego rytuału łączącego te trzy żywe istoty. Żaden z psów nie spojrzał nawet na stoją tuż obok kobietę.

 Idźcie teraz za nami! powiedział pan Quarendon i ruszył w kierunku szczytu wzgórza. Psy odczekały krótką chwilę i weszły na ścieżkę.

 Melwin… powiedziała pani Quarendon półosem, jak gdyby chciała, żeby psy nie dosłyszały tego, co ma powiedzieć.

 Tak, kochanie?

 Chwilami przeraża mnie to. Zachowują się, jakby umiały po angielsku, ale tylko wtedy, kiedy ty do nich mówisz.

 Nie chcesz chyba, żeby reagowały na rozkazy obcych ludzi? Nie po to je mam. Czy wolałabyś, żeby towarzyszył nam na spacerze młody człowiek o szczęce boksera, ubrany nawet podczas największego upału w luź marynarkę kryją w olstrach pod pachami dwa ogromne pistolety?

 Ale czy to naprawdę konieczne? Nie jesteś przecież politykiem.

 Ale jestem bardzo bogaty.

Pan Quarendon szybko otarł spocone czoło i spojrzał w kierunku grzbietu wzgórza, który wydał mu sięwnie odległy jak przed kwadransem.

 Jestem bardzo bogaty i coraz starszy. Czy musimy dojść tam?

 Musimy! powiedziała dobitnie jego żona. Nie jesteś jeszcze stary, ale tyjesz. Gdyby nie ja, nie zrobiłbyś z własnej woli nawet dwustu kroków dziennie. Wszędzie cię dowożą. Te przeklęte samochody skracają ci życie. Zapytaj doktora Harcrofta. Potwierdzi każde moje słowo. Powiedział mi, że jeszcze nie masz prawdziwych kłopotów z sercem, ale możesz mieć, jeżeli nie będziesz chciał zmienić trybu życia. Nie jestem jednak pewna, czy to, co robisz, można w ogóle nazwać trybem życia?

Pan Quarendon roześmiał się. Przystanął. Idące za nim psy przysiadły i uniosły głowy, wpatrzone w niego.

 Czy pamiętasz powiedział jak zbieraliśmy pieniądze na naszego pierwszego minimorrisa z drugiej ręki?

 Waż wtedy sześćdziesiąt funtów mniej niż teraz.

Pani Quarendon pokiwała melancholijnie głową. Lekki powiew wiatru poruszył jej krótko przyciętymi, siwymi włosami.

 A teraz masz dwa rollsroycey, nie licząc sfory tych mniejszych. To było czterdzieści lat temu… urwała.

Znowu ruszyli. Przez chwilę szli w milczeniu.

 Byłem chłopcem do wszystkiego w księgarni powiedział nagle pan Quarendon. Zawsze lubiłem książki. Nie czytałem ich początkowo, ale to była przyjemna i czysta praca. Przenosiłem paczki z samochodów do sklepu, później pakowałem towar, myłem szyby, sprzątałem, a w każ sobotę chodziliśmy do kina. A później wzięliśmy ślub i byłem tak samo szczęśliwy jak dziś. Może nawet szczęśliwszy, bo dzień i noc marzyłem, żeby zdobyć to, co mamy dzisiaj.

Pani Quarendon uśmiechnęła się, ale nie dostrzegł tego, gdyż szedł za nią.

 Melwin, nie okłamuj mnie!

Roześmiała się nagle. Jej śmiech nie był śmiechem siwej, starzejącej się kobiety. Byłwięczny i młody.

 Nigdy dotąd cię nie okłamałem! powiedział pan Quarendon z przekonaniem tym większym, że natychmiast w umyśle jego zaczęły pojawiać się bardziej lub mniej zamglone twarze dziewcząt i kobiet, ogniwa łcucha jego mniejszych i większych win, o których na szczęście nie wiedziała i nigdy się nie dowie, jeśli to będzie w jego mocy. Spoważniał nagle, ale jego żona nie zauważa tego.

 Nie myś o żadnych wielkich kłamstwach Sara Quarendon machnęła rę nie odwracając się i nie zwalniając kroku. Powiedział przed chwilą, że marzył wtedy o tym, co masz dziś. To nieprawda, albo, jeśli chcesz, to nie cała prawda, bo marzysz bez przerwy! Nie przestajesz marzyć ani na chwilę, chociaż inny człowiek na twoim miejscu uznałby, że osiągnął już dość sukcesów jak na jedno krótkie ludzkie życie.

 Zaczekaj powiedział Melwin Quarendon. Przystanęli. Psy przysiadły. Grzbiet wzgórza wydał mu się, na szczęście, o wiele bliższy. Odetchnął głęboko.

 Nie wolno przestać marzyć przytaknął sobie zdecydowanym ruchem głowy. Bo co pozostanie? Człowiek, który pracował przez całe życie, jaką radość może znaleźć w tym, że nagle pewnego dnia przestanie pracować tylko dlatego, że zarobił bardzo wiele pieniędzy? Pieniędzmi mierzy się sukces, ale same pieniądze nie są sukcesem. Zarobić milion, kiedy ma się sto milionów jest łatwiej niż zarobić sto funtów, kiedy ma się dziesięć. Już wtedy, na początku, zrozumiałem, że na każdego klienta, który kupił zwykłą powieść albo tomik poezji, wypada dziesięciu kupujących nowości z nieboszczykiem albo na pół rozebraną, ponętną, przerażoną dziewczyną na okładce. Na kogoś, kto umiałby opanować ten rynek i sterować nim, czekały góry złota. Ale miałem dwadzieścia lat i ani pensa przy duszy. Stu innych, bogatych, sprytnych i przedsiębiorczych zajmowało się tym od dziesięcioleci. Pamiętasz nasz pierwszy sklepik? Kupowałem rozsypujące się książki i sklejałem je w nocy, a ty ze mną. Sprzedawali nam je po parę pensów mali chłopcy, a kupowali je inni chłopcy płacąc pensa lub dwa więcej… i zbierałem te pensy nie mówiąc ci, po co je zbieram. Bałem się, że będziesz protestowała, płakała, był wtedy w ciąży, Ryszard miał przyjść na świat. A wszystko wydawało się takie niepewne. Byliśmy biedni. Jak mogłem ci powiedzieć, że chce wydrukować moją pierwszą książ zanim dziecko się urodzi?

Szli bardzo powoli. Sara Quarendon milczała.

 Chciałem zostać wydawcą, a nie miałem nawet szylinga na zapłacenie pierwszemu autorowi. Autora zresztą także nie miałem ani tej wymarzonej książki. A gdybym ich miał, nie miałbym dość pieniędzy na opłacenie papieru, drukarni i kogoś, kto zrobił...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin