108. ABY 0009 - Thrawn 02 - Ciemna strona mocy_.pdf

(1246 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
GWIEZDNE
WOJNY
CIEMNA STRONA MOCY
TIMOTHY ZAHN
Przekład Anna i Jan Mickiewicz
Tytuł oryginału DARK FORCE RISING
Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna DANUTA BORUC
lustracja na okładce TOM JUNG
Projekt graficzny okładki MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz
wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl
Copyright © 1995 by Lucasfilm Ltd. & ™
All rights reseryed.
Used Under Authorization. Published originally under the title Dark Force Rising by
Bantam Books.
For the Polish edition Copyright © 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83 - 7169 - 358 - 3
ROZDZIAŁ
1
Z tej odległości centralne słońce układu wyglądało jak niewielka,
żółtopomarańczowa kula. Iluminatory automatycznie pociemniały, aby zneutralizować
jego blask. Zarówno słońce, jak i statek były otoczone gwiazdami - błyszczącymi,
białymi punkcikami zawieszonymi w nieskończonej czerni kosmosu. W dole, dokładnie
pod statkiem, nad zachodnią częścią położonej na planecie Myrkr Wielkiej Puszczy
Północnej wstawał dzień.
91902747.002.png
Dla tych, którzy ukrywali się w puszczy, ten dzień miał być ich dniem ostatnim.
Stojąc na mostku imperialnego niszczyciela gwiezdnego “Chimera”, kapitan
Pellaeon obserwował przez iluminator, jak na leżącej pod nim planecie granica miedzy
dniem a nocą przesuwa się powoli w kierunku strefy ataku. Dziesięć minut wcześniej
otaczające cel siły lądowe zameldowały pełną gotowość do akcji. Sama “Chimera” już
od godziny tkwiła w tym samym miejscu, blokując przeciwnikowi możliwość ucieczki.
Teraz potrzebny był już tylko rozkaz do natarcia.
Powoli, niemal ukradkiem, Pellaeon obrócił głowę o parę centymetrów w prawo.
Wielki admirał Thrawn siedział nieruchomo na swoim stanowisku, wpatrując się błysz-
czącymi, czerwonymi oczami w otaczający go rząd monitorów kontrolnych. Jego
bladoniebieska twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Trwał tak w milczeniu od chwili, gdy
ostatnie oddziały zameldowały o dotarciu na pozycje. Kapitan widział, że żołnierze na
mostku zaczynają się niecierpliwić.
Pellaeon już dawno porzucił próby odgadywania sensu działań admirała. Wystarczał
mu fakt, że Imperator uznał niegdyś za stosowne uczynić Thrawna jednym ze swych
dwunastu wielkich admirałów, co było najlepszym dowodem zaufania ze strony
nieżyjącego już władcy - tym bardziej, że Thrawn nie był człowiekiem, a uprzedzenia
Imperatora w tej mierze nie stanowiły dla nikogo tajemnicy. Zresztą przez cały ten rok,
od chwili, gdy admirał przejął dowodzenie “Chimerą” i rozpoczął trudny proces od-
budowy Floty Imperialnej, raz po raz potwierdzał swój geniusz wojenny. Jeżeli do tej
pory wstrzymywał atak, to miał ku temu ważny powód - tego Pellaeon był pewien.
Równie ostrożnie co przedtem odwrócił się z powrotem w stronę iluminatora. Ale
ruch ten nie uszedł uwagi admirała.
- Chciałby pan o coś spytać, kapitanie? - spokojny głos Thrawna przeciął cichy
szmer rozmów.
- Nie, panie admirale - zapewnił Pellaeon, odwracając się do dowódcy.
Przez dłuższą chwilę admirał świdrował go gorejącymi oczami i kapitan odruchowo
przygotował się na ostrą reprymendę - a może i coś gorszego. Ale Thrawn, choć
Pellaeon ciągle jeszcze czasem o tym zapominał, nie miał tak porywczego usposobienia
jak lord Darth Vader.
- Zapewne zastanawia się pan, dlaczego jeszcze nie atakujemy? - podsunął admirał
tym samym uprzejmym tonem.
- Istotnie, panie admirale - przyznał Pellaeon. - Wydaje się, że wszystkie oddziały są
już na pozycjach wyjściowych.
- Oddziały wojskowe: tak - stwierdził Thrawn. - Ale nie wywiadowcy, których
wysłałem do Hyllyard.
- Do Hyllyard? - zdziwił się kapitan.
- Właśnie. Nie sądzę, aby człowiek tak sprytny jak Karrde zdecydował się założyć
bazę w środku lasu, nie zabezpieczywszy sobie przedtem odpowiedniej łączności z
pozostałymi w mieście współpracownikami. Hyllyard leży za daleko od obozu
przemytników, aby ktokolwiek z mieszkańców zdołał zauważyć nasz atak. O ile więc
zaobserwujemy w mieście nagłe przejawy gorączkowej aktywności, będzie to
świadczyło o istnieniu jakiejś specjalnej linii łączności. Na tej podstawie rozszyfrujemy
współpracowników Karrde'a i poddamy ich szczegółowej obserwacji. Po pewnym czasie
sami nas do niego zaprowadzą.
- Rozumiem, panie admirale. - Pellaeon zmarszczył czoło. - A więc zakłada pan, że
w czasie ataku nie zdołamy schwytać żywcem żadnego z jego ludzi.
91902747.003.png
- Powiem więcej - uśmiech zastygł na twarzy Thrawna - jestem przekonany, że
nasze oddziały wkroczą do kompletnie pustej bazy.
Pellaeon spojrzał przez iluminator na znajdującą się w dole, częściowo oświetloną
planetę.
- W takim razie... po co w ogóle atakujemy, panie admirale?
- Z trzech powodów, kapitanie. Po pierwsze, nawet ludzie tacy jak Talon Karrde
popełniają czasem błędy. Mogło się zdarzyć, że w czasie pospiesznej ewakuacji
zostawił w bazie coś ważnego. Po drugie, jak już mówiłem, ten atak może nas
zaprowadzić do jego ludzi w Hyllyard. A po trzecie, dzięki tej akcji nasze siły lądowe
mają okazję zdobyć choć trochę tak im potrzebnego doświadczenia bojowego. Niech
pan nie zapomina, kapitanie - admirał świdrował podwładnego wzrokiem - że naszym
celem nie są już jakieś ograniczone działania nękające w stylu tych, które prowadziliśmy
przez ostatnie pięć lat. Mając w ręku
górę Tantiss i pozostawione przez Imperatora komory spaarti, możemy znowu przejąć
inicjatywę. Już niedługo przystąpimy do odzyskania utraconych na rzecz Rebeliantów
planet. A do tego celu potrzebujemy armii, która pod względem wyszkolenia w niczym
nie będzie ustępować flocie.
- Rozumiem, panie admirale.
- To dobrze. - Thrawn zerknął na monitory. - Już czas. Niech pan przekaże
generałowi Covellowi, że może zaczynać.
- Tak jest. - Pellaeon zajął miejsce na swoim stanowisku. Obrzucił szybkim
spojrzeniem wskazania przyrządów, po czym włączył komunikator. Kątem oka
zauważył, że Thrawn zrobił to samo. “Czyżby jakaś prywatna wiadomość dla szpiegów
w Hyllyard?” - Tu “Chimera”. Przystąpić do ataku.
- Zrozumiałem - rzucił Covell do zamontowanego w hełmie mikrofonu. Starał się,
aby w jego głosie nie zabrzmiała pogarda. Cała ta sytuacja była typowa. Cholernie
typowa i łatwa do przewidzenia. Najpierw człowiek zasuwał jak diabli, byle tylko
żołnierze i pojazdy znalazły się na czas na wyznaczonych pozycjach, a potem... czekał
jak głupi, aż ci napuszeni durnie z floty, ubrani w nieskazitelne mundury i siedzący w
swoich wypucowanych statkach, skończą żłopać herbatkę i dadzą w końcu sygnał do
ataku.
“Cóż, usiądźcie sobie teraz wygodnie w fotelach - pomyślał zgryźliwie, patrząc na
wiszący w górze niszczyciel gwiezdny - bo niezależnie od tego, czy wielkiemu ad-
mirałowi chodzi o rzeczywiste efekty czy zwykły pokaz sprawności, dostanie to, na czym
mu zależy”. Sięgnął do tablicy przyrządów i przełączył się na lokalną częstotliwość
dowodzenia.
- Generał Covell do wszystkich pododdziałów: możemy ruszać.
Odebrał kolejne potwierdzenia przyjęcia rozkazu. W chwilę potem stalowy pokład
zadrżał i olbrzymi robot kroczący ruszył do przodu. Z pozorną ociężałością zaczął się
przedzierać przez las w kierunku odległego o kilometr obozowiska przemytników. Za
szybą pancerną od czasu do czasu migały dwa roboty zwiadowcze, posuwające się w
szpicy w poszukiwaniu stanowisk przeciwnika lub ewentualnych pułapek.
Każda próba oporu ze strony Karrde'a będzie jedynie daremnym gestem. Covell
kierował już w swoim życiu setkami ataków wojsk imperialnych i doskonale znał
śmiercionośną potęgę dowodzonych przez siebie pojazdów bojowych.
91902747.004.png
Wyświetlający się poniżej iluminatora różnobarwny hologram taktyczny wyglądał jak
jakiś element dekoracyjny. Czerwone, białe i zielone błyskające światełka pokazywały
pozycje robotów kroczących, pojazdów zwiadowczych i poduszkowców szturmowych,
zbliżających się ze wszystkich stron do bazy Karrde'a. Atak przebiegał całkiem
sprawnie.
Sprawnie - ale nie idealnie. Atakujący z północy robot kroczący i towarzysząca mu
eskorta zaczynały zostawać nieco w tyle w stosunku do innych pojazdów, tworzących
zaciskającą się pętlę.
- Zespół drugi: przyspieszcie trochę.
- Robimy, co możemy, panie generale - dobiegający z komunikatora głos był dziwnie
zniekształcony z powodu zakłóceń wywoływanych przez zawierającą znaczne ilości
metalu roślinność planety. - Ale napotkaliśmy gęste zarośla, które opóźniają posuwanie
się robotów zwiadowczych.
- Czy wpływa to w jakikolwiek sposób na możliwości pańskiego robota kroczącego?
- Nie, panie generale. Ale chciałem zachować przewidziany szyk...
- O zwarty szyk należy się troszczyć w czasie defilady, majorze - uciął Covell. -
Nigdy nie może się to odbywać kosztem ogólnego planu bitwy. Jeżeli roboty
zwiadowcze nie nadążają, to niech je pan zostawi z tyłu.
- Tak jest.
Generał prychnął i przerwał połączenie. W jednej przynajmniej kwestii Thrawn miał
rację: żołnierze Covella będą jeszcze musieli zdobyć dużo doświadczenia bojowego,
nim osiągną wymagany w Imperium poziom wyszkolenia. Na razie był to zupełnie
surowy materiał. Generał obserwował, jak północna grupa zmienia ustawienie:
poduszkowce wysunęły się do przodu, zajmując miejsce robotów zwiadowczych, a te
ostatnie przejęły osłonę tyłów.
Czujnik źródeł energii zapiszczał ostrzegawczo: zbliżali
się do obozowiska.
- Meldować o sytuacji - polecił Covell swojej załodze.
- Wszystkie działa załadowane i gotowe do strzału - zameldował celowniczy.
- Brak oznak oporu, zarówno czynnego, jak i biernego - dorzucił kierowca.
- Zachować ostrożność - polecił generał i ponownie przełączył się na częstotliwość
dowodzenia. - Wszystkie pododdziały: wchodzimy do bazy.
W chwilę potem, miażdżąc z głośnym trzaskiem roślinność, robot wkroczył na
polanę.
Widok był rzeczywiście imponujący. Dokładnie w tym samym momencie, w bladym
świetle wstającego dnia z lasu wyłoniły się pozostałe trzy roboty kroczące i niemal jak na
paradzie weszły do obozowiska. U ich stóp rozwinęły się szerokim wachlarzem roboty
zwiadowcze i poduszkowce, otaczając ze wszystkich stron ciemną grupę budynków.
Covell szybko, ale bardzo uważnie przebiegł wzrokiem tablicę przyrządów. W bazie
nadal działały dwa źródła energii: jedno znajdowało się w położonym centralnie dużym
gmachu, a drugie w nieco oddalonym budynku przypominającym koszary. Przyrządy nie
wykryły żadnego śladu czujników, broni czy pól ochronnych. Analizator form życia za
pomocą skomplikowanych algorytmów ustalił, że w koszarach nie ma istot żywych.
Natomiast w centralnej budowli...
- Przyrządy wykazują obecność około dwudziestu żywych organizmów w głównym
budynku, panie generale - zameldował dowódca czwartego robota kroczącego. -
Wszystkie znajdują się w środkowej części gmachu.
91902747.005.png
- Tyle, że analizator twierdzi, iż to nie są ludzie - dorzucił kierowca Covella.
- Może stosują jakieś ekrany - mruknął generał, wyglądając przez wizjer. W obozie
wciąż nie było żadnego ruchu. - Lepiej to sprawdzić. Grupy szturmowe: naprzód!
Tylne włazy poduszkowców otworzyły się i z każdego pojazdu wyskoczyło po ośmiu
żołnierzy. Chronieni przez stalowe napierśniki, mocno ściskali w dłoniach karabiny
laserowe. Połowa każdej grupy natychmiast skryła się za osłoną poduszkowców, z
bronią wycelowaną w obozowisko, a w tym czasie pozostali żołnierze rzucili się biegiem
przez otwarty teren w stronę zabudowań. Potem oni z kolei zajęli pozycje osłaniające, a
ich koledzy zaczęli posuwać się do przodu. Cowell dostrzegł, że jego ludzie stosowali tę
starą jak świat taktykę z charakterystyczną dla nowicjuszy przesadną determinacją. Ale
z pewnością stanowili dobry materiał na żołnierzy.
Atakujący zbliżali się skokami do głównego gmachu. Od zasadniczego pierścienia
żołnierzy odrywały się niewielkie grupki, które przeczesywały mijane po drodze
zabudowania. W końcu żołnierze z czołowej grupy dopadli budynku. Polanę rozjaśnił na
moment błysk wybuchu - szturmujący wysadzili drzwi. W chwilę później także pozostali
wdarli się do środka, trochę się przy tym przepychając.
Potem zapadła cisza.
Przerywały ją jedynie krótkie komendy dowódców grup
szturmowych. Covell nasłuchiwał bacznie, obserwując jednocześnie czujniki. Po kilku
minutach napłynął pierwszy meldunek.
- Generale Covell, tu porucznik Barse. Opanowaliśmy cel ataku. Nikogo tu nie ma.
- Świetnie, poruczniku. Jak to wszystko wygląda?
- Wynieśli się stąd w dużym pośpiechu, panie generale - odparł Barse. - Zostawili
sporo rzeczy, ale to chyba same śmieci.
- O tym zadecyduje ekipa przeszukiwawcza - przypomniał mu Covell. - Jakieś
wybuchowe pułapki albo inne niemiłe niespodzianki?
- Nie, panie generale. Aha, te żywe organizmy zarejestrowane przez przyrządy, to
tylko te długie, futrzaste zwierzęta. Mieszkają na ogromnym drzewie, które wyrasta
ponad dach budynku.
“Zdaje się, że nazywają się isalamiry” - pomyślał Covell. Thrawn już od paru
miesięcy poświęcał im mnóstwo uwagi, choć generał nie miał pojęcia, w jaki sposób te
bezmyślne istoty mogły pomóc Imperium w walce. Miał nadzieję, że pewnego dnia
ludzie z floty dopuszczą go wreszcie do tajemnicy.
- Zająć pozycje obronne - polecił porucznikowi. - Kiedy już wszystko będzie gotowe,
niech pan powiadomi ekipę przeszukiwawcza. I niech się pan tam rozgości. Wielki
admirał chce, abyśmy wszystko rozebrali na czynniki pierwsze. I zrobimy to.
- Doskonale, generale Covell - dobiegający z nadajnika głos był ledwie słyszalny,
pomimo olbrzymiego wzmocnienia i komputerowego tłumienia szumów. - Niech pan
kontynuuje demontaż.
Siedząca za sterami “Szalonego Karrde'a” Mara Jade odwróciła się do stojącego za
nią mężczyzny.
- Myślę, że to by było na tyle - powiedziała.
Przez chwilę wydawało się, że Talon Karrde jej nie słyszy. Stał nieruchomo,
wpatrując się w odległą planetę - malutki, bladoniebieski rogalik, ledwie widoczny spoza
postrzępionej krawędzi skąpanej w słońcu asteroidy, za którą przyczaił się “Szalony
91902747.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin