Wbrew rozsÄ…dkowi 21-24.pdf

(230 KB) Pobierz
Wbrew rozsądkowi 21-24
Tłumaczenie: Marsi
Beta: Ewelina
21.Fantazjairzeczywistość
W poniedziałkowy poranek wydawało mi się jakbym była w domu duchów. Panowała taka
niesamowita cisza. Przyzwyczaiłam się po prostu do tego, że Renee hałasowała w kuchni przez
dwadzieścia cztery godziny dziennie, siedem dni w tygodniu. No tak, może to była lekka przesada, ale
dziwiłam się często, co ona tam ciągle czyści.
W każdym bądź razie przez tę ciszę pojechałam wcześniej do szkoły. Chyba rzeczywiście nadawałam z
Angelą na tych samych falach, gdyż kiedy zajechałam na miejsce, ona już tam była. Musiałam jej
dokładnie zdać relację z rozmowy z Jacobem. Bardzo się ucieszyła.
- W tak razie musimy jeszcze tylko otworzyć oczy Edwardowi - powiedziała zdecydowanie, a ja
zaśmiałam się żałośnie.
- Gdyby to było takie proste... - wymruczałam. - Widziałaś przecież, że nie zareagował na frezje. Co
powinnam jeszcze zrobić? Kazać wydrukować w gazetce szkolnej: Edwardzie, chcesz być ze mną?
Twój łabędź - dodałam sarkastycznie i potrząsnęłam głową.
- To nie jest głupi pomysł - powiedziała Angela i spojrzałam się na nią zdumiona.
- Nawet nie próbuj! - prawie krzyknęłam, a ona się wyszczerzyła.
- W porządku. Znam cię przecież i nadal mam głowę na karku - powiedziała, śmiejąc się.
- Więc musisz mnie tak straszyć? - W dalszym ciągu byłam podburzona. Że też wpadłam na taki
pomysł, zdziwiłam się. Jak zrozpaczony musiał być człowiek, który chwyta się takich środków?
Odpowiedź była prosta: tak zrozpaczony jak ja. Westchnęłam i położyłam czoło na stole. Angela
ostrożnie mnie pogłaskała.
- Zyskałyśmy już więcej uwagi - oznajmiła współczująco. Miałam nadzieję, że jest to prawda. Przez
ostatnie dni modliłam się, żeby powiedział te zbawcze słowa „zostańmy przyjaciółmi”. To byłby
początek, podstawa, możliwość na więcej...
I wtedy jakiś głos szepnął mi do ucha, że moja jedyna szansa na bycie z Edwardem legła w gruzach, że
był lśniącą gwiazdą na niebie, której nie dało się dosięgnąć, a ja mogłam do końca życia gapić się w
nocne niebo.
- O wilku mowa - szepnęła Angela. Podniosłam głowę pytająco i dokładnie w tym momencie
uświadomiłam sobie co albo raczej kogo miała na myśli. Wkrótce krzesło obok mnie zostało
przesunięte po ziemi, a ja usiadłam w bardziej subtelnej pozycji. Już od tygodnia pożyczałam od
Angeli lusterko. Pokazywała mi krótkimi gestami czy Edward jakkolwiek inaczej zachowywał się niż
zwykle. I także dziś potrząsnęła rozczarowująco głowę. Stłumiłam westchnięcie, skinęłam jej z
wdzięczności i obróciłam znowu do swojego stolika.
Rzuciłam spojrzenie w jego stronę, a wzrok Edwarda jak zawsze był zapierający dech w piersiach. Jego
włosy... w nieładzie... dzikie... prawie zwierzęco potargane tak, że najchętniej rzuciłabym się na niego,
by zakopać w nich moje palce przez tę pokusę...
Zamiast tego trzymałam palce kurczowo uczepione u spodni i poświęcałam jak największą uwagę
temu, co działo się za oknem i szukałam na niebie kształtów z chmur.
Była to jedyna rzecz, która powstrzymywała mnie przed gapieniem się na niego przez cały czas.
Jednak na prawie co drugiej chmurze widziałam twarz Edwarda. Z jednej strony, potem drugiej,
bezpośrednio przede mną albo ze spojrzeniem ponad moimi ramionami i zielone oczy wwiercające
się w moje. Prawdopodobnie gdybym wyszła na ulicę, rzucałabym się przechodniom do szyj, bo mój
umysł płatał mi figle i wszędzie widziałam jego. Znowu stłumiłam westchnie.
Podczas lekcji moje myśli nadal wirowały wokół niego. Zamknęłam na moment oczy i spróbowałam
zapanować nad sobą. Miałam już wystarczająco dużo takich scen podczas snów, że nie
potrzebowałam kolejnych epizodów na jawie, które tak czy inaczej na nic się nie zdadzą.
Nie wyczuł tych wszystkich spojrzeń, jakie na niego rzucałam?
Nie wyczuwał napięcia, jakie we mnie się potęgowało, ilekroć tylko przechodził obok mnie?
Nie słyszał bicia mojego serca, które wzmagało się z każdą godziną spędzoną obok niego?
Nie widział mojego bardziej niż zadowolonego uśmiechu, zawsze wtedy, kiedy byłam przekonana, że
mnie obserwuje?
Jak się okazuje: nie. Także kiedy byłam wystarczająco pewna, że niepokoił się o mnie i troszczył. W
takim razie temu sprytnemu chłopakowi na mnie nie zależało, bo przecież moje zachowanie było
bardzo widoczne.
Nie podczas lekcji! - upomniałam się po raz kolejny. Dom czekał na mnie pusty. Nie musiałam
pracować, więc miałam wystarczająco czasu na rozmyślania.
Skrzywiłam się, kiedy poczułam rękę na ramieniu i spojrzałam pełna nadziei, jednak zobaczyłam tylko
Angelę, która wyrwała mnie z moich fantazji, ponieważ lekcja dobiegła końca. Dałam upust
westchnieniu, a ona wyszeptała: przykro mi. Wiedziałam, że życzyła mi, abym powróciła z Edwardem
na zwykłą drogę relacji.
Podczas przerwy obiadowej trafiłam na zaskakujący obraz. Edward rozmawiał z trzema kolegami z
paczki. Czwartego nigdzie nie widziałam. Siedziałam z przyjaciółmi, a moje spojrzenie lepiło się cały
czas w stronę stołu Edwarda i przerwałam w środku rozmowy.
- Gdzie jest Matt? - Mike wyszczerzył zęby i obrócił głowę w przeciwnym kierunku. Przekręciłam się i
widziałam go, jak siedział przy stole i drętwo wpatrywał się w okno. Edward musiał go wyrzucić z
paczki. Moje serce zrobiło fikołka. Mimo że całą trójka była zamieszana w niedawne zajście, to
przyszło mi do głowy, że to Matt był inicjatorem akcji. I pomimo że był unikany przez wszystkich, to
cieszyłam się z cudzej krzywdy. Byłam niezmiernie wdzięczna za to Edwardowi. Uśmiechnęłam się
zadowolona i spojrzałam krótko na obiekt moich westchnień, który grzecznie rozmawiał z
pozostałymi chłopakami, więc poświęciłam uwagę na rozmowy z przyjaciółmi. Angela szczerzyła się
tak samo jak ja. Tak, dobrze się tak stało.
Biologia wydawała się dzisiaj interesująca. Pan Banner wyjaśnił nam co nieco o chromosomach i
resztę lekcji mieliśmy spędzić nad mikroskopami. Więc znowu musieliśmy pracować w dwójkach i
byłam całkowicie przygotowana na bycie miłą dla Edwarda. Może przyniesie to jeszcze jakiś
nieoczekiwany zwrot akcji.
Kiedy nauczyciel skończył mówić o dzisiejszym materiale, objaśnił, co mamy zrobić z mikroskopami i
prawdę mówiąc, zabrzmiało to całkiem parszywie. Wykrzywiłam parę razy twarz ze wstrętu, jednak
podczas eksperymentowania z Edwardem mogłam się spokojnie tego podjąć. Na zakończenie pan
Banner powiedział, że mamy wziąć po jednym mikroskopie z szafy i pincety, a preparaty z larwami
much z jego biurka.
Zebrałam w sobie całe męstwo i zagadnęłam do Edwarda o podział pracy.
- Pójdę po preparaty - powiedziałam i patrzyłam przy tym bezpośrednio na niego.
- Hm - wymruczał tylko, wstał i poszedł w kierunku szafy. To nie wyglądało dobrze. Jednak były też
plusy. Mogło być już tylko lepiej. Sprowadziłam z biurka potrzebne narzędzia i usiadłam z powrotem
do naszego stolika. Edward tymczasem ustawił mikroskop na środku. Złożyłam wszystko i
spróbowałam ponownie szczęścia.
- Chciałbyś zacząć? - spytałam lekko i odchrząknęłam.
- Hm - ponownie zamruczał i przyciągnął mikroskop do siebie. Nałożył preparat, wziął pincety do rąk i
spojrzał przez okular. Obserwowałam, jak powoli przysuwał narzędzie bliżej larwy, jedną z nich złapał
mocno preparat, a drugą przystawił do głowy larwy. Przynajmniej próbował to zrobić. Jego ręka
drżała tak bardzo, że nie był w stanie jej uspokoić.
Oparł się o mikroskop, jego dłoń zatrzęsła się krótko, a ja parsknęłam przy tym. Zastanawiałam się czy
obstawiał na takie same powody jak ja, że miał te trudności.
Przyglądał się znowu preparatowi, przystawił pincetę i... ponownie klęska. Wykrzywił twarz w
grymasie, odłożył narzędzia i bez słowa przesunął mikroskop do mnie. Byłam przede wszystkim
zaskoczona, bo nie liczyłam się z tym, że tak szybko się podda, jednak nie mogłam zrobić nić więcej,
jak tylko zachichotać.
Błąd. Głowa Edwarda strzeliła w moją stronę i wyglądał na złego. Szybko oniemiałam i poświęciłam
całą uwagę mikroskopowi. Chciałam być miła, a znowu wszystko popsułam.
Wzięłam pincety i obejrzałam preparat. Parszywe bydło. Pokręciłam nosem z niesmakiem i
przełożyłam narzędzia, co udało mi się za jednym zamachem. Zadowolona wyszczerzyłam zęby.
Pociągnęłam delikatnie jedną pincetę i oddzieliłam głowę larwy od ciała z przewodem pokarmowym.
Z każdym milimetrem, z którym przesuwałam główkę, mój grymas stawał się większy ze wstrętu. To
było po prostu takie... ugh.
I wtedy usłyszałam dźwięk, przy którym moje serce zabiło szybciej. Powoli spojrzałam w górę ponad
mikroskop i przyjrzałam się Edwardowi, którego przelotny uśmiech zamienił się gwałtownie w surową
linię. Jego mina po chwili była zupełnie bez wyrazu. Nie mogłam odwrócić spojrzenia. Wiedziałam
dobrze, że cały czas mnie obserwował tak jak ja jego wcześniej. I także on się nie odwrócił.
Wzajemnie patrzyliśmy się sobie w oczy. Spokój i zadowolenie narastało we mnie bardziej niż
mogłam to sobie wyobrazić.
Patrzy na mnie, głos odzywał się ciągle w mojej głowie. Zanim nie mogłabym się kryć z uczuciami,
skierowałam się znowu w stronę mikroskopu i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na lekki uśmiech.
Wprawdzie miałam nadzieję, że nie zauważył tego. Nie chciałam, żeby wiedział, że uśmiecham się
przez niego.
Skupiłam się znowu na larwie i pokręciłam nosem. Przezornie obróciłam główkę tak, że mogłam
poznać gruczoły ślinowe, które wcześniej naszkicował pan Banner. W prawej ręce trzymałam pincetę
w jednym miejscu, spojrzałam w górę i zabrałam drugą ręką kolejny preparat. Przekręciłam śruby w
mikroskopie, dzięki czemu mogłam oglądać gruczoły bliżej. Spojrzałam przez okular, ustawiłam
ostrość i zobaczyłam natychmiast olbrzymie chromosomy. To było nieprawdopodobne. Mimo woli
uśmiechnęłam się.
Kiedy się napatrzyłam, wzięłam pincetę i odchyliłam się do tyłu. Odłożyłam używane narzędzia i
przysunęłam wyzywająco mikroskop do Edwarda.
- Twoja ko... - przerwałam i oniemiałam, kiedy na niego spojrzałam i zauważyłam, że w dalszym ciągu
mnie obserwuje. Jego wyraz twarzy nie zmienił się wprawdzie, jednak nadal patrzył mi w oczy, a mój
brzuch był pełen motyli. Znowu pożądanie dało o sobie znać. Chciałam zakopać palce się w jego
włosach, chciałam naciskać moimi wargami na jego, chciałam poczuć ogień, który towarzyszyłby przy
tym, moje ciało idealnie dopasowane do niego, moje ręce wędrujące w dół, na jego piersi, która z
pewnością była milsza w dotyku bez t-shirtu.
Edward przerwał kontakt wzrokowy i odwrócił się w stronę mikroskopu, a moja fantazja zniknęła.
Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam w bok, by zebrać się w sobie. Rzeczywiście wyglądałam jakbym
polowała na łakocie? Tak, na pewno. Jakie to męczące! Z pewnością nabrałam rumieńców.
Przymknęłam oczy, oddychałam głęboko i spróbowałam przyglądać mu się jak najbardziej możliwie
bez zainteresowania.
Pozostało doświadczenie. Podczas gdy Edward, tym razem ze spokojniejszą ręką, rozdzielał przed
sobą larwę, opuściłam na niego wzrok. Ta, zupełnie dobrze. Niestety, jedyne, co mogłam zauważyć,
to zarys jego mięśni, które odznaczały się pod koszulką. Również jego biceps wyglądał pokaźnie. Z
emocji - a może raczej podniecenia? - przygryzłam nerwowo dolną wargę i kazałam mojemu
spojrzeniu rozkosznie wędrować w... hmm... dalsze regiony... Przynajmniej tak daleko jak było to
tylko możliwe. Gdyby nie te wszystkie pary uszu otaczające mnie, z pewnością zaczęłabym mruczeć.
To, co widziałam, bardzo mi się podobało.
Ziemia do Belli! - upomniałam się i spojrzałam na mikroskop. Edward patrzył się prosto na niego i
obstawiałam, że mógł poznać już parę chromosomów. I dopiero teraz rzuciło mi się w oczu, że
szczerzył zęby. Przeoczyłam jakiś dowcip? Rzucił krótkie spojrzenie w moją stronę, nim powrócił do
okularu i lekko zachichotał.
O Boże! Chwilowo zdrętwiałam. Musiał zobaczyć, że połykałam go wzrokiem. Nie wiedziałam czy
miałam powody, by zapaść się pod ziemię, że w ogóle zrobiłam coś takiego czy raczej być
zadowolona, ponieważ najwidoczniej rozkoszował się tym. Rozważyłam środkową drogę,
popatrzyłam się w stronę okna i nie żałowałam sobie dużego uśmiechu. Wierzyłam, że w końcu
odnajdziemy wspólny język i będziemy się normalnie ze sobą obchodzić... tak daleko jak można
nazwać to normalnym.
Nie minęło pięć minut, kiedy zadzwonił dzwonek kończący lekcję. Pan Banner zażądał jeszcze,
żebyśmy uprzątnęli mikroskopy i pincety. Jak wcześniej się umówiliśmy, Edward odniósł mikroskop,
podczas gdy ja złapałam narzędzia. Kiedy obróciłam się znowu, zauważyłam, że pakował już swoje
rzeczy. Najchętniej przebiegłabym dzielącą nas przestrzeń, by choć jeszcze przez chwilę przy nim
postać. Wydawał się, jakby czegoś szukał, aż jego spojrzenie padło na mnie. Przez moment trwający
wieczność patrzyliśmy się na siebie, nim odwrócił się i z lekkim uśmiechem wyszedł na zewnątrz.
W środku wydawałam radosne okrzyki bez końca. Wszystko wskazywało, że idziemy w dobrym
kierunku. I to w dość interesującym... Byłam ciekawa, co przyniosą najbliższe godziny. Jedno było
pewne - żadnej nudy. Pozbierałam swoje rzeczy i zebrałam się do odejścia w stronę hali sportowej.
Tym razem byłam tą, która była myślami całkowicie gdzie indziej, i dlatego trener po jakimś czasie
zmienił mnie z inną dziewczyną. Godzinę później Jessica podeszła do mnie i spytała, jak się mają
sprawy. Wzruszyłam ramionami.
- Mam dobry humor - odpowiedziałam sucho, a Jess posłała mi znany uśmiech.
- Dobry humor nie wystarczy, by ktoś był w siódmym niebie - stwierdziła dosadnie. To jasne, że
zauważyła coś. Kiedy w grę wchodzili chłopacy, wiedziała o wszystkim.
- Skoro tak mówisz - powiedziałam tylko i próbowałam zadźwięczeć z obojętnością. - Moich rodziców
nie ma w tym tygodniu i rozmyślałam, co mogę robić - dodałam. Jessica przez chwilę nad czymś
rozmyślała, co było u niej rzadkością, i ostatecznie skinęła głową. Byłam zaskoczona, jednak miałam
nadzieję, że nie zauważyła tego, ponieważ uwierzyła mi. Miała wyjątkowo rację, ale tak po prostu
odpuściła.
Odpowiadało mi to. Jeśli wiedziałaby, że rozmawiam z Edwardem to... tak, to cóż właściwie? Coś się
działo między nami? Przecież nie zabrnęliśmy jeszcze tak daleko. Więc... kiedy opowiedziałabym jej,
że zrobiłam z siebie głupka przy Edwardzie, cała szkoła by się o tym dowiedziała. Właściwie uważałam
to nawet za coś... drażliwego jak tajemnicę, jak gdybyśmy musieli za każdym razem, kiedy ktoś nas
spotka, zamykać się jakimś pomieszczeniu i wtedy...
Okej, wystarczy! Dosyć materiału dla moich snów na dzisiejszą noc!
Szczerząc zęby, poszłam do mojego samochodu i pojechałam do domu. Byłam na tyle rozkojarzona,
że nie dałabym rady długo siedzieć nad pracami domowymi i potrzebowałam długiego snu. I jak
oczekiwałam, śniłam o Edwardzie... o mnie... o nas...
**
Nazajutrz rano byłam już całkowicie gotowa, żeby opowiedzieć o wszystkim Angeli. Ledwo
przybyłyśmy na parking, przywitałyśmy się i zaczęłam składać całą relację na jednym wdechu. Była to
nowina dobra, bardzo dobra. Opowiadałam dziewczynie po drodze na angielski i także jeszcze w
klasie, kiedy było dość głośno i nikt nie mógł usłyszeć naszej rozmowy. Była zaskoczona i zarazem
cieszyła się razem ze mną.
- Przyszedł - szepnęła nagle. Czekałam w napięciu na to, co tym razem zrobi. Uważnie patrzyłam na
Angelę, która w dalszym ciągu obserwowała Edwarda. Wydawała się być całkowicie skołowana i
wyciągnęła powoli głowę w górę, aż... jej usta otworzyły się zupełnie w wielkim szoku. Coś dziwnego
musiało się przydarzyć. Patrzyłam na nią pytającym wzorkiem, jednak ona rzucała tylko spojrzenia
między mną a Edwardem. Wzruszyłam ramionami, by dać znać, że nic nie rozumiem. Ręką pokazała
mi, że mam się obrócić. Kiwnęłam krótko, zrobiłam się aż za bardzo spokojna i obróciłam krzesło.
Podczas gdy wykonywałam ten manewr, odsuwając się od stolika, zobaczyłam Edwarda i jego książkę
od angielskiego otworzoną na stole. Z zaskoczenia moje ręce wypuściły oparcie krzesła i siła ciążenia
zadbała o to, żebym straciła równowagę i runęła głową naprzód. Widziałam już płytę stołu, która
nieubłaganie miała się zderzyć z moim czołem, jednak silna ręka złapała mnie za ramię i uchroniła
przed wypadkiem. Zszokowana gapiłam się na blat tylko centymetr przede mną, przekręciłam lekko
głowę z powodu bólu, którzy szybko pojawił się w moim ramieniu. Zobaczyłam na nim długie palce,
które mocno mnie trzymały... te zawsze zręczne ręce, pewne uchwytu.
Musiałam ciężko przełknąć ślinę. Wyczułam gorąco, które rozpłynęło się po moim ciele, ponieważ
fantazja znowu nadeszła. Moje spojrzenie wędrowało powoli od ramienia w górę na napięte mięśnie
w ręce, która była łatwa do poznania i którą życzyłam sobie móc dotykać. Ramię, do którego chciałam
się przytulać. Szyja, na której występowała widoczna żyła, na której najchętniej złożyłabym wargi.
Twarz, która wyrażała troskliwość bijącą z oczu, a te wwiercały się w moje, poprzez jedyną w swoim
rodzaju zieleń.
Trwaliśmy w namacalnej wieczności z pewnością w bardziej niż niedorzecznej pozycji, jednak żadne z
nas nie miało chęci czegokolwiek zmieniać. Ostatecznie Edward przezornie rozluźnił się i jeszcze
wolniej puszczał moje ramię. Położyłam stopy na ziemi, by złapać równowagę i podniosłam się
powoli. Zwolnił uchwyt całkowicie dopiero wtedy, gdy usiadłam porządnie na krześle. Wpatrywaliśmy
się sobie nieprzerwanie w oczy.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, w dalszym ciągu zszokowana, kiedy kącik ust Edwarda uniósł się w
górę i podarował mi nieodparty uśmiech.
- Nie ma sprawy. - Przy dźwięku jego głosu, tym razem przyjaznym, byłam odurzona, że prawie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin