Ewa wzywa 07 - 127 - Kaczorowska Zofia - Szmaragd dla Agaty.pdf

(535 KB) Pobierz
Flash
Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07..
Zofia Kaczorowska
Szmaragd dla Agaty
714027654.001.png
Rozdział I
Blada twarz, przecięta ciemnymi plamami oczodołów, wykrzywiona w złym. triumfującym uśmiechu,
jakby zawieszona w próżni... Wielkie, sine ręce, zbliżające się coraz bardziej, coraz bliżej, zachłanne, nie-
nawistne i nienawidzące... Za chwile zacisną się na jej szyi... Nie ma przed nimi ratunku ani ucieczki... Głos
więźnie w gardle, serce przestaje bić ze strachu...
Agata, usiadła na łóżku zlana potem. Znowu ten sam majak senny, który kiedyś ją prześladował. Wy-
dawało się, że jest już wyleczona, nic pojawił się przecież od dwóch lat ani razu. prawie już o nim zapo-
mniała. Nagle zrobiło się jej zimno. Sięgnęła po szlafrok i zapaliła papierosa. Z mroku wystąpiły stare, zna-
jome sprzęty, uspokajające łykanie zegara wypełniło ciszę.
Mimo woli odżyło wspomnienie tamtego wydarzenia, przed oczyma niespodzianie wyraziście ukazały
się obrazy, zakodowane gdzieś w zakamarkach mózgu, obrazy, które usiłowała raz na zawsze wymazać z
pamięci.
Miała wtedy szesnaście lat. Życie polegało na nieustannym śmiechu, zabawach, zachłystywaniu się
własną urodą i wrażaniem. jakie wywierała na mężczyznach. Niedawno z chudego, mocno piegowatego
podlotka przedzierzgnęła się w urodziwą dziewczynę o smukłych nogach, miedzianych włosach i nieco
zdziwionych, zielonych oczach. Odkrycie, że właśnie spojrzenie tych oczu sieje popłoch wśró3 kolegów i
wielu mężczyzn, przewijających się przez ruchliwy Sopot, zaczęło ją tak niesłychanie bawić, że postanowiła
wypróbowywać jego moc jak najczęściej. Babka Agaty chyba po raz pierwszy od niepamiętnych czasów
wyjechała z Sopotu do Tamowa na pogrzeb swojej siostry, zostawiając ją samą w domu. Niebywała okazja
do prywatki: wolna chata, szkło i czterech hałaśliwych, mocno gestykulujących cudzoziemców w błyszczą-
cych, kolorowych limuzynach. Kiełkujące gdzieś tam w głębi duszy poczucie niewłaściwości takiego za-
chowania zostało szybko zagłuszone przez nienasycona ciekawość i żądzę niecodziennej rozrywki w towa-
rzystwie dorosłych i ekscentrycznych dewizowców. Trzy znajome dziewczęta gorąco namawiały na te eska-
padę. Mocne trunki, głośna muzyka płynąca z taśm magnetofonowych stopniowo zaczęły rozgrzewać atmos-
ferę. Mężczyźni stali się agresywni, a nawet brutalni i wtedy dziewczyny, z których najstarsza miała sie-
demnaście lat. zrozumiały, że nie jest to potańcówka z kolegami.
Ogarnął je strach, zaczęły krzyczeć i wydzierać się z objęć wściekłych z powodu niezrozumiałego dla
nich obrotu sprawy cudzoziemców. Uciekły, a niefortunni podrywacze klnąc i złorzecząc odjechali swoimi
ekskluzywnymi autami.
Agata została sama. Zebrała pośpiesznie naczynia i butelki, żeby babka nie mogła się niczego domyślić
po powrocie. Kiedy weszła raz. jeszcze do pokoju na parterze po ostatnie talerze, zdrętwiała z przerażenia.
Na środku stał jeden z mężczyzn; w niebieskich dżinsach, wysoki, o krótkich, rudych włosach. Na jego bla-
dej, spoconej twarzy o cerze skażonej licznymi wypryskami, malował się wyraz zwierzęcego podniecenia.
Krzyknęła przeraźliwie, a talerz wypadł jej z ręki i rozbił się z trzaskiem. Tamten rzucił się ku niej. wyciąga-
jąc długie, zwinne ręce. Błyskawicznie zasłoniła się fotelem, ale on odepchnął go jednym ruchem. Wtedy
uderzyła go butelką, która stała na stole. Chwycił się ręką za głowę, spod palców wyciekła strużka krwi. Ten
moment wystarczył jej na ucieczkę w drugi koniec pokoju, bliżej drzwi. Usłyszała, że zaklął: Du wnluchte,
durne czy coś w tym rodzaju i jednocześnie skoczył naprzód, roztrącając sprzęty. Może zaślepiła go wście-
kłość, a może zahaczył nogą o skorupę stłuczonego talerza, bo nagle jego długie ciało wykonało akrobatycz-
ne salto i runęło z hukiem na podłogę. W pokoju zapanowała cisza.
Dopiero po piętnastu co najmniej minutach Agata zrozumiała, że musiało się stać coś nieoczekiwanego
i strasznego, bo mężczyzna leżał nieruchomo wzdłuż kredensu, z podkurczonymi nogami i rękami rozrzuco-
nymi wokół głowy. Kiedy pochyliła się nad nim. napotkała spojrzenie szklanych, zimnych oczu i grymas ust
zastygłych w niesamowitym uśmiechu.
Dławiąc w sobie nieludzki zupełnie strach uciekła na ulicę. Przed domem stało zaparkowane auto z za-
graniczną rejestracją. Nie zastanawiała się ani chwili dokąd pójść, wiedziała, że jedynym człowiekiem, któ-
rego mogła prosić o pomoc. był Jacek. Biegła w stronę jego domu z niezłomnym postanowieniem, że o ile
nie stanie się jakiś cud i to obce. potworne ciało nie zniknie z jej domu. odbierze sobie życie przed powro-
tem babki.
Jacek mieszkał na cichej, niewielkiej ulicy niedaleko morza. Była noc. nic wiedziała, jak go wywołać
bez zwrócenia uwagi domowników. Przyszło jej do główmy, żeby zagwizdać fragment melodii, który był
ich umówionym sygnałem. Może usłyszy...
I usłyszał. Miał bladą, spokojną twarz, kiedy mu wszystko opowiadała i zimne ręce, kiedy ją okrywał
swoją marynarką. Chciał zaraz zawiadomić milicję, ale mu zagroziła, że więcej jej nie zobaczy i widocznie
tyle było determinacji w jej oczach, że przestał nalegać.
Jak w koszmarnym śnie przebiegały dalsze wydarzenia tej nocy. Wydawało się jej, że jest aktorką gra-
jącą w jakimi sznurowatym, kryminalnym filmie, kiedy wciągała do samochodu razem ? Jackiem zwłoki
cudzoziemca, podczas gdy jego nogi. obleczone w modne dżinsy, śmiesznie podrygiwały na chodniku. Nic
myśleli nawet o tym. co się stanic, jeśli ktoś ich zauważy, najważniejsze było, że znaleźli kluczyki od auta w
kieszeni marynarki nieboszczyka i że mogli odjechać. W pewnej chwili Jacek powiedział:
— Wracaj do domu. postaram się wypłynąć na morze i tam się go pozbyć, zrobię to dla ciebie, ale pa-
miętaj — nie możesz być taka, nie możesz... Rozumiesz?...
Usta mu drżały.
Od tego czasu minęły prawie cztery lata. Dziwna rzecz, ale zniknięcie nieznajomego nie spowodowało
żadnych brzemiennych w skutki reperkusji. Nikt się nigdy o-nic nie zapytał, jakby fakt ten w ogóle nic miał
miejsca, a obcokrajowiec nie miał twarzy i imienia. Być może, że mężczyźni, uczestniczący w owej prywat-
ce, rozjechali się zaraz do swoich krajów i że łączyła ich tylko przypadkowa znajomość, gdyż żaden z nich
nic pojawił się w mieszkaniu Agaty, aby szukać tam śladów pobytu swego towarzysza. Życie biegło nor-
malnym torem. Uczucie strachu i napięcia zaczęło zanikać, tracić na intensywności, w końcu cale zdarzenie
przestało się zdawać realne, tym bardziej że nigdy z nikim o nim nic rozmawiała, nawet z Jackiem. Tylko
ten majak na pograniczu jawy i snu... Zaczai ją prześladować, męczyć, sprawiać, że bała się nocy Zawsze
taki sam: ohydna twarz — a raczej maska — i drapieżne, sięgające jej szyi dłonie. Ale i to minęło.
I nagle teraz, znowu, kiedy prawie już o wszystkim zapomniała i była pewna, że zdołała tę potworność
wykreślić z pamięci"...
„Nic warto się nad tym zastanawiać — pomyślała. — Przecież nic mi nic grozi, to było tak dawno.
Tylko Jacek wie o tym. co się wtedy stało, ale jemu chyba najwięcej zależy na tym. żeby cała sprawa pozo-
stała w ukryciu na zawsze. Zresztą odkąd wyjechał z Sopotu, bardzo się zmienił.
Szczególnie jego ostatnie listy są jakieś inne. bardziej chłodne, bezosobowe. Widocznie nareszcie prze-
stał myśleć o małżeństwie ze mną i dał mi święty spokój.
Z głębi mieszkania dobiegło głuche pokasływanie babki. Agata obróciła się na bok i tym razem spo-
kojnie zasnęła.
Siedziała na plaży, oparta o puste kosze. Początek kwietnia niespodziewanie rozbłysnął ostrym słoń-
cem, złocącym piasek nadmorski. Kale. jeszcze do niedawna smagane lodowatym wiatrem, leniwie i jakby
ze zdziwieniem uderzały o brzeg, a stada mew zataczały nad nimi nieustannie taneczne, chybotliwe kręgi. O
tej porze roku Sopot był prawie jeszcze pusty, ale już „szykował się do skoku". W kafejkach, cukierenkach,
wszelkiego rodzaju smażalniach, trwały ostre przygotowania do otwarcia, właściciele nadawali im ostatni
szlif i przyciągający oko połysk. Na razie, poza nielicznymi zagranicznymi gośćmi rezydującymi w Grand
Hotelu i pensjonariuszami Domu Pracy Twórczej, „Zaiksu", wytrwale spacerującymi trasą do Orłowa lub do
Jelitkowa z nieodzownym przystankiem na kawę w hotelu „Posejdon", turystów było bardzo niewielu.
Agata, otulona w kosmaty sweter, „wbita" w dżinsowe spodnie, już od godziny poddawała .twarz,
działaniu natarczywych promieni wiosennego słońca. Czyniła tak zawsze co roku, wiedząc, że cera jej na-
bierze głębokiego, brzoskwiniowego odcienia, który zostanie na cale lato. Poprzez zmrużone powieki pa-
trzyła na dobrze sobie znaną panoramę mola. po którym snuło się kilka osób. przyglądających się ptactwu
skłębionemu wokół pali.
Myśli jej nie były wesołe. Powinna natychmiast zabrać się do solidnej nauki, aby ponownie próbować
zdawać na uniwersytet. Tymczasem nie miała na to najmniejszej ochoty, wprost nie mogła przezwyciężyć
ogarniającego ją lenistwa i zniechęcenia. Poza tym gnębiła ją mysi, że ojciec jej od paru miesięcy przestał
płacić alimenty na dorosłą, niepracującą córkę. Wprawdzie babka w dalszym ciągu wynajmowała letnikom
pokoje w ich małym domku, co łącznie z jej wdowią emeryturą dawało im możliwość jakiej takiej spokojnej
egzystencji, ale widoczne było, że z roku na rok coraz bardziej traciła siły. Agata nic podejmowała żadnej
pracy pod pozorem nowego startu na wyższą uczelnię, a w gruncie rzeczy dlatego, że czuła niepohamowany
wstręt do miernych posad biurowych i systematycznego, uporządkowanego życia.
Trzeba przyznać, że babka wcale lego od niej nic wymagała. Przeciwnie — wierzyła, że wnuczka przy
swej niepospolitej urodzie znajdzie ustabilizowanego, zamożnego człowieka, który zapewni jej beztroską
egzystencję. Pogląd ten. oparty o przedwojenne kanony małżeństwa, z biegiem czasu przerodził się w cho-
robliwą niemal obsesję, przejawiającą się w pierwszym rzędzie w negatywnym stosunku do młodych, broda-
tych adoratorów Agaty, których babka uważała za obiboków i wszelkiego rodzaju wyzyskiwaczy, biorących
sobie żony po to. aby je eksploatować i ciągnąć profity z ich pracy.
Agata, aczkolwiek nic podzielała w pełni zdania babki w zakresie priorytetu problemu małżeństwa nad
wszelkimi innymi sprawami doczesnymi, pozwalała na siebie chuchać i dmuchać i skwapliwie odsuwała na
jak najdalszy plan myśl o konieczności usamodzielnienia się. Teraz jednak problem ten wydawał się wyjąt-
kowo nabrzmiały.
,,Babka jest naprawdę chora — myślała, przesiewając między palcami chłodny piasek. — Wygląda z
dnia na dzień gorzej. W końcu trzeba coś postanowić"...
To ,,coś" było jednak jak zwykle mgliste, nieokreślone i tak odlegle, jak obłok żeglujący władnie po
niebie.
„Jak tu teraz nudno —"rozmyślała: —Wszyscy pracują, uczą się albo się żenią! Nawet Krystyna po-
dobno wychodzi za mąż. Niedługo zacznie prać pieluchy, targać wózek i zmywać gary. Pewno weźmie bez-
płatny urlop na trzy lata i będzie co miesiąc czekać z utęsknieniem na wypłatę swojego pana i władcy i speł-
niać wszystkie jego kaprysy. Boże, jakie to okropne! Wolę już zostać starą, panną"
Niespodziewanie powiał chłodny wiatr, Agata mocniej zacisnęła pasek od swetra.
,, Ciekawe czy ten zagraniczny turysta przyjdzie znowu dzisiaj po południu na molo? Właściwie zna-
jomość z nim mogłaby być interesująca, tylko on jest jakiś dziwny..."
Uwaga ta odnosiła się do pewnego intrygującego ją od dwóch tygodni mężczyzny, który pojawił się w
martwym sezonie w Sopocie w białym, imponującym mercedesie i zatrzymał się w Grand Hotelu. Niewąt-
pliwie był bardzo przystojny. Wysoki brunet o smagłej twarzy, rozrośniętych barach zdradzających wyro-
bienie sportowe, na oko trzydziestokilkuletni, a przede wszystkim niezwykle elegancko ubrany. Jak dotąd
spacerowa! całymi godzinami zupełnie samotnie. nic zdradzając najmniejszej ochoty na przygodne znajo-
mości z kobietami. Agata spotykała go bardzo często i z. niemałą satysfakcją zauważyła, że jest przedmio-
tem jego niemego zainteresowania. Wiedziała, że obserwował ją na molo. na ulicach miasta, w kawiarni
Klubu Prasy t Książki, gdzie przesiadywała, aby przejrzeć barwne tygodniki zagraniczne, ale nigdy nic ode-
zwał się ani jednym słowem. Adoracja nieznajomego nie była w zasadzie niczym nadzwyczajnym. Agata
zdawała sobie doskonale sprawę z wrażenia, jakie wywiera na mężczyznach, w sezonie otaczał ją zazwyczaj
rój różnokolorowych wielbicieli, ale w tym przypadku jego powściągliwość, połączona z wyraźnym uzna-
niem dla ki urody, miała jakiś specyficzny, ekscytujący ją wyraz.
Zrobiło się chłodno. Zbliżała się pora obiadu, której babka surowo przestrzegała.
„Pewno niedługo znudzi mu się i wyjedzie pomyślała, chowając puderniczkę do torby. — Już dwa ra-
zy odprowadził mnie aż na sam próg domu i potem długo stał pod oknem. Ciekawy typ. Co on sobie wła-
ściwie myśli?”
Od dłuższego czasu wydawało się jej, że wszędzie napotyka jego spojrzenie, ukryte za ciemnymi
szkłami okularów- w ekscentrycznej oprawie, ale nic nie zwiastowało, jak dotąd, aby zachowanie nieznajo-
mego miało ulec zmianie i wykroczyć poza ramy zwykłego epizodu.
„Pewnie sobie wyobraża, że drżę z niecierpliwości, żeby się z nim poznać i wystawia mnie na próbę.
Niech poczeka. Mogę mu dać dobrą nauczkę".
Na progu kuchni pani Jaskółowska powitała ją z talerzem dymiącej zupy w dłoni.
— Spóźniłaś się. moje dziecko, piętnaście minut, a ja tu musiałam rozprawiać się z twoim wielbicie-
lem.
— Babciu, co się znowu stało? —- zawołała Agata z wyraźnym niepokojem, znając agresywne zapędy
starszej pani wobec swych znajomych.
— Wyobraź sobie, przyszedł Jacek Soklicki. ten który ci tyle lat nie dawał spokoju. Przyjechał w od-
wiedziny do swojej matki. Zaczął się zaraz przechwalać, że zrobił już magisterium i dostał pracę w Krako-
wie, a potem się wypytywał, czy masz zamiar zdawać na uniwersytet w tym roku. Powiedziałam mu, że nie
ma najmniejszej potrzeby, żebyś się zadręczała nauką, bo i tak to ci w życiu nie będzie potrzebne. Na to ten
młokos roześmiał mi się w nos i oświadczył, że takie poglądy to można było mieć przed wojną japońską, a
nie teraz. Obecnie — tak mówił — kobieta pracuje na równi z mężczyzną i przyczynia się do utrzymania
domu. Dla innych nie ma miejsca na świecie.
— A ty co na to?
— Że takie wymagania będzie mógł stawiać swojej narzeczonej z krzywą łopatką i zezem, a nic pięknej,
przyzwoitej dziewczynie. To on uśmiechną! się jadowicie i stwierdził, że lepsza garbata mądra niż ładna,
która psu ogona nie umie zawiązać.
— I co mu odpowiedziałaś?
— Nic. Wypędziłam go. Widziałaś go, jaki bezczelny! Pił wyraźnie do ciebie! I nie ma w ogóle sza-
cunku dla starszych, zazdrośnik jeden. Mam nadzieję, że więcej tu nie przyjdzie!
— Babciu. Jacek to w gruncie rzeczy równy chłopak. I ma rację — powinnam uczyć, się i pracować. A
ty koniecznie musisz pójść do doktor Bolczykowej — Agata, spoglądając na babkę, zaczęła bez apetytu
mieszać łyżką w talerzu z rosołem.
— Też mi pomysł! Nic jestem wcale chora! Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież nie pozwolę, żeby
ci taki smarkacz dogadywał. Agata, a może ty jednak jesteś w nim zakochana i zamierzasz wyjść za niego za
mąż? ?
— Nie bój się, babciu. Nigdy za niego nic wyjdę, ale z zupełnie innych przyczyn. A tak naprawdę, to
ty wcale nic rozumiesz dzisiejszej rzeczywistości.
— Rozumiem, rozumiem. Przed wojną żony nic pracowały i było dobrze, mężczyźni je szanowali, a
teraz chcieliby, żeby ich kobiety utrzymywały, tak jak postąpił twój ojciec z moją córką, twoją nieboszczką
matką.
Agata znała to wszystko na pamięć, ale rozmyślnie prowokowała dyskusję, gdyż śmieszyło ją to. jak
babka wpadała w zapał oratorski.
— Babciu, ty wyszłaś za mąż przed wojną, a przecież teraz musisz pracować.
— To co innego. To były zupełnie inne, powojenne, ciężkie czasy. Obecnie są już mężczyźni ustabili-
zowani, zamożni, przyzwoici, którzy mogą zapewnić żonie dobrą egzystencje i ty takiego spotkasz, zoba-
czysz...
— Przyrzeknij jednak, że nie będziesz robiła awantur moim znajomym. Przecież teraz stara Soklicka
nie zostawi na nas suchej nitki. W końcu mieszkam w Sopocie i muszę jakoś współżyć z ludźmi.
— Widzę, że się na mnie gniewasz, Agatko —-powiedziała pani Jaskółowska dziwnie bezbarwnie i
nagle opadła na wyplatane, dziurawe krzesło, jakby ją zupełnie opuściły siły — a ja chcę tylko twojego do-
bra. Nie dam cię przecież na poniewierkę byle chłystkowi, który cię zapędzi do ciężkiej pracy. Ale jeśli
chcesz się dalej uczyć, to bardzo proszę, mam jeszcze dużo siły. Ja wiem, że to jest piękne, myśmy tego w.
młodości nie mieli... Tylko nie gniewaj się — tu głos pani Cecylii niespodziewanie załamał się i przeszedł w
cichy szloch.
Było to tak nieoczekiwane, że Agata przerwała jedzenie. Jeszcze nigdy — nawet w obliczu najwięk-
szych klęsk — babka nie płakała. Jak daleko sięgała pamięć dziewczyny, była ona zawsze koło niej, torując
jej drogę we wczesnym dzieciństwie i aż po dzień dzisiejszy. Inni członkowie rodziny przeszli jakby obok,
nie pozostawiając nic prócz niejasnych wspomnień: dziadek z sumiastymi wąsami, w postaci dobrotliwego
cienia, anemiczna, zapłakana matka o zimnych, drżących dłoniach — oboje owiani mgłą smutku i melan-
cholii, jaką otacza się bliskich zmarłych i ojciec, jawiący się w jej myślach jako demoniczny symbol zła i
rozpusty, którego się jednak kiedyś kochało rozpaczliwie i beznadziejnie. Babka natomiast trwała, nieznisz-
czalna i do niedawna nie uginająca się pod ciężarem lat, użyczająca ciepła i bezpiecznego azylu.
Agata zdawała sobie sprawę, że życic jej nic było lekkie. Odkąd przy wędrowała tu wraz z mężem i
kilkunastoletnią córką Joasią po powstaniu warszawskim, dotknęło ją wiele ciosów: śmierć męża. którego
serce zrujnował pobyt w obozie koncentracyjnym, niefortunne małżeństwo córki z Zygmuntem Waliczem,
człowiekiem bez większych aspiracji życiowych, za to odznaczającym się niepospolitą urodą, rozpacz Joan-
ny usiłującej za wszelką cenę utrzymać przy sobie niewiernego męża, potem jej kilkuletnia nieuleczalna
choroba zakończona przedwczesnym zgonem, ponadto walka z zarządem miejskim o istnienie ich domku,
przypominającego wyglądem niewydarzone ptasie gniazdo zawieszone pomiędzy dwoma okazałymi doma-
mi. Aczkolwiek w planach urbanistycznych miasta nie leżało utrzymanie tego „obiektu", babka po długolet-
nich, zażartych, nieustępliwych bojach — wygrała.
Agata wiedziała o tym wszystkim, ale w gruncie rzeczy sprawy te były jej obojętne, jako należące do
tracącej myszką przeszłości. Przyzwyczaiła się różnorakie dobrodziejstwa otrzymywane z rąk tej starej, ste-
ranej pracą kobiety, zawsze dbającej o jej dobre odżywianie, modne ubrania i rozrywki, traktować jako coś
oczywistego, nad czym nie warto się było zastanawiać. Po prostu tak było i tak być musiało.
Teraz ten nagły plącz babki zniecierpliwił ją i rozdrażnił. Nic była usposobiona do wysłuchiwania jej
starczych żali. Nie kończąc obiadu stanęła przy oknie i przez dłuższy czas patrzyła na skrawek chmurnego,
ołowianego nieba.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin