Colin Forbes - Na Szczytach Zervos.pdf

(1342 KB) Pobierz
Colin Forbes - Na Szczytach Zervos
Colin Forbes
NA SZCZYTACH ZERVOS
(The Heights of Zervos)
(przełoŜył: Marek Gołębiowski)
Warszawa 1991
Rozdział 1
Czwartek, 3 kwietnia 1941 roku
Do punktu zero, momentu detonacji, pozostało mniej niŜ dziesięć minut. Macomber, który leŜał
na brzuchu na wierzchu wagonu cysterny, nasłuchiwał, jak zbliŜa się niemiecki patrol
dokonujący obchodu bukareszteńskiej stacji towarowej. Droga ucieczki była zablokowana, ciało
przemarzło mu do szpiku kości wskutek padającego przez całą noc śniegu, a bębenki uszu
rozsadzało straszliwe ujadanie owczarków, przerywane przez głosy Niemców wywrzaskujących
rozkazy.
- UwaŜajcie na druty...! Zobaczycie ruch, to strzelajcie...! Günther, zajmij się nastawnią -
będziesz widział stamtąd, co się dzieje...!
Była trzecia noc kwietnia, a Rumunia ciągle trwała w okowach zimy, ciągle kuliła się przed
lodowatym wichrem wiejącym ze wschodu, ze stepów Rosji, znad Syberii. śadne oznaki nie
zapowiadały nadejścia wiosny. Przenikliwe zimno godziny drugiej nad ranem przesączało się
przez skórzany płaszcz Macombera, kiedy leŜał tak rozciągnięty na krzywiźnie cysterny. Bał się
nawet poruszyć palcem w rękawiczce, gdy w dole wzdłuŜ toru przechodził niemiecki Ŝołnierz, a
skrzypienie butów na ubitym śniegu dolatywało do schwytanego w potrzask Szkota jak dźwięk
łamanych gałązek.
Temperatura poniŜej zera, świadomość, Ŝe ramiona, nogi, stopy tracą stopniowo wszelką
zdolność odczuwania, tupot Ŝołnierzy przechodzących koło wagonu - wszystko to przestało go
martwić, kiedy przypomniał sobie, na czym spoczywa jego niepewnie zawieszone ciało. LeŜał
na kilku tysiącach galonów wysokooktanowego paliwa lotniczego znajdującego się juŜ w drodze
do Luftwaffe - chociaŜ Wehrmacht dopiero niedawno zajął Rumunię - a do brzucha tej ogromnej
cysterny przymocowany był dziesięciokilogramowy składany ładunek wybuchowy. Zapalnik
czasowy nastawiony przez samego Macombera, zsynchronizowany z innymi ładunkami
rozmieszczonymi wzdłuŜ całego pociągu z benzyną, odmierzał czas do zera. I właśnie teraz
pojawił się patrol; Ŝołnierze sprawdzali, czy nie zakradł się jakiś intruz, i szukali sabotaŜysty -
chociaŜ być moŜe sabotaŜ jeszcze nie przyszedł im do głowy, skoro tak systematycznie krąŜyli
wokół pociągu z benzyną.
Śnieg - wilgotny i paraliŜująco zimny - tworzył na odkrytym karku lodowaty kołnierz tam, gdzie
wełniany szalik rozstawał się z gołą skórą, Macomber jednakŜe trwał w doskonałym bezruchu,
dziękując Bogu, Ŝe przynajmniej głowę ma osłoniętą miękkim kapeluszem wciśniętym na czoło.
Jest mnie cholernie duŜo do tej gry w chowanego, myślał sobie. Przy wzroście ponad sześć stóp i
wadze dobrych stu dziewięćdziesięciu funtów, było go o wiele za duŜo, lecz przegnał tę myśl z
głowy, kiedy tylko popatrzył na fosforyzujące wskazówki swego zegarka, przesuniętego na
wewnętrzną stronę nadgarstka, tak aby świecąca tarcza nie zdradzała jego połoŜenia.
Pozostawało osiem minut do momentu zero. Osiem minut i wybuchną ładunki - a cysterny o
sekundy później - przekształcając dworzec w płonącą czeluść, która pochłonie Iana Macombera.
Jeszcze jedno niebezpieczeństwo uniemoŜliwiało mu ochronę przed Ŝywiołami, które powoli
pokrywały go całunem zamarzającego śniegu, jakby przygotowując jego ciało do nieuchronnej
kremacji. Na metalowej powierzchni cylindrycznej cysterny tworzył się lód, po którym mógł
zjechać w dół pod nogi patrolujących Ŝołnierzy, gdyby ośmielił się zmienić pozycję chociaŜ o
cal. LeŜał więc jak martwy i obserwował postacie w mundurach feldgrau, które pod lampą w
pobliŜu drutów wspinały się po schodkach prowadzących do nastawni i wchodziły do chatki na
palach, skąd był dobry widok na pociąg.
Zarówno ta lampa, jak i wszystkie latarnie na terenie dworca, zostały osłonięte, by nie było
moŜna dostrzec ich z góry, z lecącego samolotu. Jednocześnie zmniejszało to ryzyko
naprowadzenia bombowców alianckich, które mogły się pojawić, lecąc w kierunku waŜnych pól
naftowych w Ploesti. Co nie znaczyło, Ŝe Macomber spodziewał się nalotu RAF-u - stały deficyt
bombowców, wręcz brak maszyny, która mogłaby pokonać taki dystans, gwarantowały
Niemcom bezpieczeństwo ich świeŜo zdobytych rezerw ropy - stąd konieczność dokonywania
sabotaŜu niemieckiego surowca. Znów czyjeś kroki zaskrzypiały w śniegu i ucichły dokładnie
poniŜej miejsca, w którym leŜał Macomber. Mimowolnie napiął mięśnie, ale zaraz je rozluźnił.
Metalowa drabinka przyspawana do boku cysterny kończyła się o kilka cali od jego głowy, a
ostatni szczebel na tyle zbliŜał się do otworu wlewowego, Ŝe go zasłaniał. CzyŜby ktoś wchodził
po drabinie, aby tu się rozejrzeć? Mózg szkota jeszcze się zmagał z tą ewentualnością, kiedy
padł nowy cios: coś metalicznie szczęknęło o koło. Ładunek wybuchowy zaś ukryty był za
przednim kołem. O Jezu, znaleźli go!
- Wejdźcie pod wagon, przejdźcie na drugą stronę i tam zaczekajcie. - Głos przemawiał po
niemiecku, w języku, który Macomber rozumiał i którym płynnie mówił. Podoficer wydający
rozkaz Ŝołnierzowi - a więc było ich dwóch, i stali od agenta w odległości mniejszej niŜ
piętnaście stóp. Głos, szorstki i napięty w mroźnym powietrzu, ciągnął: - Jeśli będzie uciekał,
pobiegnie w kierunku drutów. Rozstawiam ludzi wzdłuŜ całego pociągu...
A więc wiedzieli, Ŝe ktoś jest na terenie stacji. Macomber zamrugał, kiedy podmuch śnieŜycy
wcisnął się pod jego kapelusz i zamglił oczy. Obawiając się, Ŝe śnieg moŜe zamrozić mu
powieki, znów mrugnął kilka razy, czekając, aŜ Ŝołnierz wczołga się pod cysternę. Musi, to
oczywiste, znaleźć ładunek wybuchowy. Przynajmniej nie było oznak działania ze strony
nastawni, gdzie dostrzegał dwa cienie, oświetlone przez niebieską lampę za oknem - to zapewne
Günther rozglądał się u nastawniczego. Znów zaskrzypiały buty na śniegu i wkrótce oddaliły się
wraz z podoficerem rozstawiającym wzdłuŜ pociągu ludzi, którzy nieuchronnie zamkną drogę
ucieczki. A to nie oznaczało szansy na przebycie stu jardów dzielących go od dziury w drutach,
którą wyciął przy wejściu. NoŜyce do cięcia drutu - teraz juŜ zbędny balast - spoczywały w jego
kieszeni; kiedy miejsce było tak obsadzone, nie mógł mieć nadziei na zrobienie nowej dziury bez
zwrócenia na siebie uwagi. Posłyszał na dole nowy dźwięk - zgrzytanie metalu o cysternę - to
Ŝołnierz zaczął się gramolić pod wagon. Jakiś niezdarny Szwab. MoŜe nawet i głupi, ale nie na
tyle głupi, aby przegapić ładunek...
Coraz więcej odgłosów gramolenia się, pośpiesznych szmerów spod cysterny. Niemcowi nie
podobało się przechodzenie w poprzek toru w obliczu moŜliwości, Ŝe pociąg moŜe nagle ruszyć.
Lęk ten był irracjonalny, poniewaŜ nie przetaczano by wagonów w trakcie przeszukiwań,
niemniej Macomber rozumiał reakcję, jakiej sam uprzednio doświadczył. Zastanawiając się, czy
jeszcze kiedykolwiek będzie zdolny choćby drgnąć, leŜał bez ruchu i oczekiwał nagłego ustania
dźwięków. Byłby to sygnał, Ŝe znaleziono ładunek. Potem znów oczekiwanie - tym razem
krótsze - na okrzyk Ŝołnierza oznajmiającego o swym śmiercionośnym odkryciu. Odgłosy
przepychania ustały i Macomber wstrzymał oddech, jednakŜe rozległ się jedynie chrypiący
kaszel i przytupywanie zziębniętych stóp. Dzięki Bogu, cholerny głupek go przegapił. Stał teraz
po drugiej stronie cysterny - tej od nastawni - oddzielając Macombera od drutów. Szkot
sprawdził godzinę. Pięć minut do punktu zero.
Niesamowita cisza zimowego mroku ponownie zapanowała na stacji. Psy odciągnięto od torów,
ucichł odgłos butów skrzypiących w śniegu, a wiatr ustawał. Scena była gotowa, Wehrmacht
znajdował się na miejscach, teraz juŜ tylko miały zawieść nerwy Macombera, by dał się
schwytać w czasie schodzenia po drabince, co zakończyłoby jego karierę agenta na torach
odludnego węzła kolejowego, o którym słyszało niewielu ludzi. PoniewaŜ śnieg padał rzadziej i
wszędzie panowała kompletna cisza, moŜna było usłyszeć z oddali, jak węgiel zsuwa się po
zsypie do węglarek we wschodniej części stacji. Tę ciszę przerwał dźwięk otwieranego okna i
rozłupywanego na kawałki lodu pokrywającego parapet. Gunther wychylił się z okna i patrzył
wprost na pokryty całunem śniegu garb na ostatniej cysternie.
Macomber równie intensywnie wpatrywał się w sylwetkę Gunthera, poruszając jedynie oczami,
aby ocenić to nowe zagroŜenie. Był w pułapce - obserwowany z odległości i uwięziony przez
Ŝołnierza z dołu. Oczy jego przesunęły się znów na zegarek. Cztery minuty do zera i ciągle
Ŝadnej szansy ucieczki, nawet cienia moŜliwości odwrócenia uwagi poszukujących, co dawałoby
jakąś nadzieję. To jego łabędzi śpiew jako brytyjskiego sabotaŜysty, koniec niebezpiecznego
przejścia przez Bałkany: szlaku rozświetlanego nie tylko serią destrukcyjnych wybuchów, które
zniszczyły znaczne ilości strategicznych materiałów wojennych - lecz takŜe szlaku, po którym
podąŜała słuŜba wywiadowcza Abwehry. Była zawsze tuŜ o krok za nim. RozwaŜył swoje
szanse.
Przy ogromnej dozie szczęścia parabellum, które miał w kieszeni, mogło wyeliminować
Ŝołnierza pod wagonem, lecz wtedy pozostawał Niemiec w nastawni, który, jak się wydawało,
nie zauwaŜył nic niewłaściwego i odszedł od okna na dalszą pogawędkę z sygnalistą. Były
jeszcze druty niemoŜliwe do przeskoczenia i wielu Ŝołnierzy Wehrmachtu rozstawionych wzdłuŜ
pociągu - równieŜ po to, aby obserwować druty i strzelać bez ostrzeŜenia. Umysł Macombera,
oceniając szanse, pracował jak oszalały, ale jeszcze bardziej szalał jego zegarek. Pozostawały
trzy minuty i trzydzieści sekund. RozwaŜył wszystkie "za" i "przeciw" i stwierdził, Ŝe układają
się nieproporcjonalnie źle dla niego. Dźwięk zapuszczanego silnika samochodu tak go
zaskoczył, Ŝe niemal stracił równowagę; nie zdawał sobie sprawy z obecności pojazdu. Teraz
jednak, gdy kierowca włączył wewnętrzne oświetlenie, Macomber ujrzał wóz zaparkowany w
pobliŜu nastawni po drugiej stronie drutów. Mercedes. Kierowca miał kłopoty z zapuszczeniem
silnika. Jedna szansa na tysiąc - ale powtarzające się grzechotanie uruchamianego silnika
ogromnie oŜywiło nadzieje Szkota i przyspieszyło krąŜenie krwi w jego na pół zamarzniętym
ciele. Zastanawiał się, jak wykorzystać to niespodziewane zrządzenie losu.
Pomiędzy kichnięciami opornego silnika słyszał przytupywanie nóg Ŝołnierza, który starał się
przywrócić normalny obieg krwi w swoim zmarzniętym organizmie, oraz jego chrypiący kaszel.
Stopy zaczęły brnąć przez śnieg, oddaliły się od wagonu przez pusty sąsiedni tor - Macomber
odgadł, Ŝe Ŝołnierz improwizuje własny obchód w celu zneutralizowania okropnego zimna.
Otwarte okno nastawni ciągle świeciło pustką, a Niemiec oddalał się coraz bardziej; gdyby tylko
ten cholerny silnik zechciał zaskoczyć, uruchomić mercedesa - bo samochód stojący był
bezuŜyteczny. Czuł jak z desperackiej niecierpliwości drŜą mu nerwy, gdy kierowca ponawiał
próby rozbudzenia martwego motoru. Zmaganiom kierowcy towarzyszyły modlitwy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin