Binchy Maeve - Czerwony buk.pdf

(1387 KB) Pobierz
314534774 UNPDF
Victoria Holt
CZERWONY BUK
Dla Cjordona, który uczynił moje życie
dobrym i szczęśliwym
z wdzięcznością i miłością
Szkoła w Shancarńg
Ojciec Gunn zdawał sobie sprawę, że jego gospodyni, pani Kennedy, potrafiłaby
zrobić wszystko znacznie lepiej niż on sam. Rzeczywiście, umiałaby
wywiązywać się lepiej ze wszystkiego, niezależnie od tego, czy chodziłoby o
wysłuchiwanie spowiedzi, rozgrzeszanie, odśpiewanie „Tantum er-go" przy
okazji udzielania błogosławieństw czy też przy chowaniu zmarłych. Pani
Kennedy miała również stosowny ku temu wygląd: była wysoka i kanciasta jak
biskup, a nie pulchna i niska jak ojciec Gunn. A jej oczy, pełne uczucia,
sprawiały wrażenie, jakby rozumiały smutek świata.
Ojciec Gunn czuł się zazwyczaj bardzo szczęśliwy w Shan-carrig, cichej,
spokojnej miejscowości w środkowej części kraju. Większość ludzi słyszała o
tym miejscu jedynie ze względu na olbrzymi głaz wieńczący wzgórze, u
podnóża którego rozciągał się las Barna. Kiedyś ów głaz budził spore
zainteresowanie, intrygował swoją obecnością. Może był dawniej fragmentem
czegoś większego? Może przedstawiał jakąś dużą wartość pod względem
geologicznym? Ale eksperci, którzy przybyli na miejsce, orzekli, że nawet jeśli
wznosiły się tu kiedyś mury jakiegoś domu, ulewy i burze stuleci zmyły
wszelkie jego ślady. W każdym razie nie wspominały o czymś takim żadne
podręczniki do historii. Jedyną rzeczą, której istnienia nikt nie kwestionował,
był ów głaz. A ponieważ irlandzkim odpowiednikiem słowa „głaz" jest „carrig",
tak właśnie nazwano miejscowość: Shancarrig, Stary Głaz.
Życie w kościele pod wezwaniem Świętego Zbawiciela w Shancarrig biegło
spokojnym trybem. Proboszcz parafii
Czerwony buk
monsinior 0'Toole, człowiek uprzejmy i delikatny, pozostawiał wikaremu wolną
rękę, nie narzucał mu niczego. Ojciec Gunn ubolewał, że dla parafian nie robi
się czegoś więcej, tak aby nie musieli, jak to się często zdarzało, stawać na
peronie stacji kolejowej i machać na pożegnanie synom i córkom, emigrującym
do Anglii lub Ameryki. Ubolewał, że jest tu tak dużo zawilgoconych domów,
stanowiących pożywkę dla gruźlicy, która nie przestaje zapełniać cmentarza
ludźmi zbyt jeszcze młodymi, aby umierać. Ubolewał, że zapracowane,
pozbawione sił kobiety muszą wydawać na świat tak wiele dzieci i utrzymywać
je potem z trudem. Wiedział jednak, że jego rówieśnicy, którzy ukończyli
seminarium wraz z nim i osiedli w podobnych parafiach, miewają obecnie takie
same problemy jak on. Nie uważał się za człowieka zdolnego zmienić świat.
Przede wszystkim nie wyglądał wcale jak ktoś, kto mógłby tego dokonać. Oczy
ojca Gunna przywodziły na myśl dwa rodzynki w pulchnej, słodkiej bułeczce.
Dawno temu, na długo przed nastaniem w parafii ojca Gunna, żył tu pan
Kennedy, zmarł jednak na zapalenie płuc. Co roku w rocznicę śmierci odbywała
się msza w jego intencji i co roku smutek na twarzy pani Kennedy pogłębiał się
z tej okazji bardziej, choć wydawało się to już niemożliwe. Teraz jednak, choć
do rocznicy śmierci jej męża brakowało jeszcze dużo czasu, twarz pani Kennedy
była szczególnie posępna - a fakt ten wiązał się ze szkołą w Shancarrig.
Zbliżał się termin przyjazdu biskupa, a ona była do tej pory przekonana, że w
takiej sytuacji jej jako gospodyni proboszcza przysługuje przywilej trzymania
ręki na pulsie. Nie zamierzała niczego narzucać, powtarzała to wielokrotnie, ale
czy ojciec Gunn wie, co robi. Dlaczego całą ceremonię organizują nauczyciele,
ci świeccy nauczyciele z tutejszej szkoły wraz z uczącymi się tam dziećmi?
- Oni nie nawykli do obcowania z biskupem - protestowała, dając do
zrozumienia, że jadała już śniadania, obiady i podwieczorki z reprezentantami
wyższych sfer duchowieństwa.
Jednak ojciec Gunn okazał się nieugięty. Biskup miał przyjechać po to, aby
poświęcić szkołę, a więc na kolejną ce-
Szkoła w SHancarrig
remonię związaną z obchodami Roku Świętego. Do przygotowania uroczystości
należy jednak zaangażować dzieci i nauczycieli. Nie jest to zadanie dla
Kościoła.
- Ale wszystkim kieruje przecież monsinior OToole - nie dawała za wygraną
pani Kennedy. Proboszcz, człowiek cichy i już w podeszłym wieku, nie
uczestniczył jednak zbyt aktywnie w życiu parafii; wyręczał go w tym jego
żwawy, tryskający energią wikary, ojciec Gunn.
Pod wieloma względami byłoby oczywiście znacznie prościej zlecić wszystko
pani Kennedy, pozwolić jej wprawić całą maszynę w ruch, zająć się
nieśmiertelnymi biszkoptami i dużymi dzbankami herbaty, podawanymi
zazwyczaj na uroczystościach tego rodzaju. Jednak ojciec Gunn nie dał się
przekonać. To wydarzenie było związane ze szkołą i do szkoły należała
organizacja imprezy.
Pomyślał na moment o pani Kennedy, stojącej tam w kapeluszu, w
rękawiczkach i z pełnym dezaprobaty wyrazem twarzy - i natychmiast zaczął po
cichu prosić Boga, aby wszystko poszło jak należy, aby nauczyciele Jim i Nora
Kelly, poprowadzili uroczystość składnie, a także aby ta zgraja młodych
dzikusów, których oboje uczą, nie wymknęła się spod kontroli.
Przecież w końcu Bóg też jest chyba zainteresowany odpowiednim przebiegiem
całej ceremonii, tak aby parafia uczciła w odpowiedni sposób Rok Święty. Z
pewnością Bóg chce, aby wszystko się powiodło; chodzi nie tylko o to, żeby
biskup był usatysfakcjonowany, lecz także aby uczniowie zapamiętali na zawsze
swoją szkołę i sens wartości, jakie tu poznali. Ojciec Gunn lubił bardzo tę
szkołę, niewielki murowany dom pod olbrzymim, czerwonym bukiem. Z
przyjemnością składał tam wizyty i spoglądał na głowy dzieci, pochylone nad
zeszytami.
„Odkładanie spraw na później to marnowanie czasu", pisali posłusznie
uczniowie.
- Jak myślicie, co to znaczy? - zapytał kiedyś.
- Tego nie wiemy, ojcze. Mamy to tylko przepisać do zeszytów - pośpieszył z
wyjaśnieniem jeden z uczniów.
Te dzieciaki naprawdę nie były złe - regularnie wysłuchiwał przecież ich
spowiedzi. Największym grzechem, za jaki
10
CzLrwony buk
mógł im wyznaczyć stosowną pokutę, było czepianie się ciężarówek. Jeśli ojciec
Gunn rozumiał należycie charakter tego uczynku, dzieci chwytały się tyłu
samochodu i bez wiedzy kierowcy przejeżdżały w ten sposób kawałek drogi.
Nic więc dziwnego, że wywoływało to gniew i dezaprobatę u rodziców i
przechodniów, on natomiast musiał potępiać zło tkwiące w tego typu
wybrykach, zadając do odmówienia dziesiątek różańca; pokutę rzadko
stosowaną wobec dzieci. Ale pomijając czepianie się samochodów, dzieciaki
naprawdę nie były złe. Z pewnością nie przyniosą wstydu szkole ani całemu
Shancarrig, kiedy przyjedzie biskup.
Uczniowie rozmawiali niemal wyłącznie o czekającym ich spotkaniu z
biskupem. Nauczyciele zapewniali ich bezustannie, że to dla nich wielki
zaszczyt: biskup zazwyczaj nie odwiedza tak małych szkół. Będą mieli okazję
gościć go pod swoim dachem, nie tak jak inne dzieci w kraju, które mogą ujrzeć
biskupa dopiero podczas ceremonii bierzmowania w dużym mieście.
Całymi dniami porządkowano szkołę. Odmalowano drzwi i okna, szopę na
rowery odnowiono nie do poznania, klasy wysprzątano do połysku. Może Jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin