Boswell Barbara - Sekret i zdrada.pdf

(498 KB) Pobierz
188826376 UNPDF
Barbara Boswell
SEKRET I ZDRADA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pan Halford czeka na pana, panie McGrath. - Uprzejmy i oficjalny ton panny Phyllis York,
sekretarki Arthura Halforda, nie zdradzał nawet cienia niechęci czy dezaprobaty.
Garrett McGrath nauczył się jednak nie polegać jedynie na tym, co widział lub słyszał.
Uliczne bijatyki, w których często uczestniczył w dzieciństwie, wyrobiły w nim instynkt, który
wykorzystywał w dziedzinie, będącej teraz jego pasją, to znaczy w hotelarstwie.
Wcześnie zrozumiał, że uśmiech na twarzy nierzadko maskuje wrogość lub pogardę, i
rozpoznawał oba te uczucia w chłodnym i beznamiętnym tonie panny York. Nie budziło to
jednak jego niechęci. Podziwiał lojalność sekretarki wobec swojego szefa i miejsca pracy -
ekskluzywnego, pięciogwiazdkowego zespołu hotelowego Halford House.
Wiedział, że dla panny York, wieloletniej pracownicy Halford House, jego obecność tutaj była
równie miła jak pojawienie się zarazy. Nazwisko McGrath brzmiało niczym przekleństwo dla
Arthura Halforda i jemu podobnych na przeciwległym krańcu hotelowego biznesu, jako że
McGrathowie byli właścicielami Family Fun Inns, sieci tanich moteli najmniej poważanych w
turystycznej branży. Family Fun Inns rozrastała się jednak coraz bardziej, doskonale
prosperując mimo recesji, która poważnie zmniejszyła zyski wielu ich rywali. Hotelowe rekiny
nie mogły dłużej ignorować sukcesu rodziny McGrath.
Family Fun Inns pojawiały się w najatrakcyjniejszych rejonach zdominowanych dotąd przez
ekskluzywne, elitarne hotele. Widok kolorowych budynków z każdymi drzwiami w innym
odcieniu wywoływał głosy oburzenia właścicieli drogich zakładów i ich gości.
- Chwast zaśmiecający ogród - orzekli przedstawiciele Blue Springs, gdy zajazdy Family Fun
Inns wyrosły wśród bujnej przyrody prywatnej dotąd wyspy.
Garrett McGrath, najbardziej uporczywy z chwastów, zbudował swą karierę, wdzierając się na
tereny coraz to nowych ogrodów. Na początku pracował bardzo ciężko, po osiemnaście godzin
dziennie, jeżdżąc, targując się, planując, przekonując, zdobywając sprzymierzeńców, ale jego
trud się opłacił. Ostatnio sukces przychodził mu wręcz zbyt łatwo. Nuda wkradała się do jego
życia i Garrett czuł, że potrzebuje odmiany i nowego wyzwania.
Dzisiejszy dzień bez wątpienia obfitował w wydarzenia niezwykłe. Oto on, Garrett McGrath,
zarządzający Family Fun Inns, był wprowadzany do gabinetu dyrektora legendarnego Halford
House, niezwykle popularnego wakacyjnego kurortu bogatych, sławnych i wszystkich tych,
którzy gotowi byli zapłacić astronomiczną cenę za przywilej znalezienia się w pobliżu swoich
idoli.
Garrett zastanawiał się, czy przypadkiem jego dziadek, p świętej pamięci Jack McGrath, nie
przyczynił się w jakiś sobie tylko wiadomy sposób do dzisiejszego triumfu swojego wnuka.
Sytuacja ta w ulubiony przez McGrathów sposób łączyła mistycyzm i czarny humor. Oto
Garrett McGrath kupował Halford House, w którym niegdyś odmówiono pracy Jackowi i Kate
McGrathom, gdyż nie uznano ich za godnych obsługiwania wyśmienitych gości. Garrett
rozkoszował się każdą minutą swego zwycięstwa. Arthur Halford, jeden z najwytworniejszych i
najbardziej dystyngowanych hotelarzy w mieście, przeciwnie, nie miał powodów do
zadowolenia. Jego uśmiech był wymuszony, a twarz wyrażała zmęczenie i rezygnację, kiedy
ściskał podaną przez McGratha dłoń. Wyniosła panna York stała z boku, mierząc Garretta
chłodnym spojrzeniem.
- A więc dziś nadszedł ten dzień, Arthurze - oznajmił z uśmiechem Garrett. - Czy masz dla
mnie papiery do podpisania?
- Panie McGrath, sądziłem, że może zjemy wcześniej lunch, a potem usiądziemy z
prawnikami, by po raz ostatni... - Arthur Halford przerwał na chwilę i odetchnął głęboko -
przejrzeć warunki kontraktu. Kiedy... - znów zaczerpnął oddechu - złożymy podpisy, chciałbym
uczcić naszą umowę kieliszkiem koniaku.
Kieliszkiem koniaku? Oczy Garretta błysnęły wesoło. Nie wątpił, że Halford najchętniej
poczęstowałby go kieliszkiem kwasu solnego. Propozycja toastu była jednak eleganckim
gestem. Świadczyła o klasie. Musi o tym pamiętać.
- Chętnie zjem z tobą lunch, Arthurze, ale czy rzeczywiście muszą kręcić się przy nas
prawnicy? Zresztą moich i tak nie ma ze mną dzisiaj. Wydaje mi się poza tym, że adwokaci już
wystarczająco wiele uwagi poświęcili temu kontraktowi. Mój główny doradca potrafi z pamięci
wyrecytować wszystkie warunki umowy. Rozumiem, że nie wprowadzono żadnych zmian od
czasu, gdy... - Garrett urwał i przyjrzał się uważnie Arthurowi Halfordowi.
Twarz starszego pana okryła się czerwienią. Odwrócił głowę, najwyraźniej chcąc uniknąć
spotkania ze wzrokiem Garretta. Jakiż marny byłby z niego pokerzysta, pomyślał Garrett.
- Pozwól, że zgadnę - zaczął spokojnie Garrett. - Były jednak jakieś zmiany?
- Cóż, może nie do końca. Prawdę mówiąc... - jąkał się Halford.
- Nie stosuj żadnych wybiegów. Podaj mi po prostu fakty. - Na twarzy Garretta nie było już
uśmiechu. Potrafił być czarujący, lecz nienawidził krętactwa i chytrych podstępów. - O co
chodzi, Halford?
- To jest pan Halford, panie McGrath. - Panna York przybrała wojowniczą postawę niczym
smok na widok wroga u wrót swego zamku. - Szczęśliwie nie znam środowiska, w którym pan
normalnie prowadzi interesy, ale tutaj w Halford House nie zwracamy się do siebie po imieniu,
jak w szkole, ani też po nazwisku, jak w piwiarni. W tym gabinecie używamy właściwych form
i dopóki nie nastąpi zmiana właściciela... - już sama myśl o tym wywołała w niej dreszcz -
chcielibyśmy zachować nasze zwyczaje.
- Panno York, proszę... - Halford przerwał jej niepewnym głosem. - Wszystko jest w
porządku. - Na chwilę jego wzrok spoczął na Garretcie. - Panie McGrath, mam nadzieję, że
wybaczy pan mojej sekretarce jej...
- Wybaczyć pannie York? Składam jej głęboki ukłon! Jeśli ma pani ochotę pozostać na swoim
stanowisku, panno York, ta posada należy do pani. - Garrett uśmiechnął się, na moment
odzyskując dobry humor. Tylko babcia McGrath, kiedy była jeszcze w swojej najlepszej
formie, potrafiła zbesztać go w ten sposób. W jego myślach zagościło wspomnienie kobiety o
kamiennej twarzy i sercu z granitu. Kochana, dobra babcia! Prawdę mówiąc, brakowało mu jej
ostrych i trzeźwych słów, których nie słyszał, odkąd babcia uznała, że jej najstarszy wnuk
wkroczył na właściwą drogę.
- Nie, dziękuję - odmówiła stanowczo panna York, nie kryjąc dezaprobaty. - Kiedy pojawi się
tutaj pański zespół, odejdę na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna, panie McGrath.
- Szkoda. Zapewne nie ma pani podobnej do siebie siostry? Nie? - Garrett wzruszył
ramionami. - Cóż, wierzę, że emerytura będzie dla pani miłym, a bez wątpienia zasłużonym
odpoczynkiem. A gdyby zatrzymała się pani kiedyś w Family Fun Inn, gwarantuję bonifikatę,
która jest przywilejem wszystkich przyjaciół rodziny McGrath.
Wręczył jej wizytówkę.
- Proszę jedynie okazać to. Bonifikata zapewniona. Panna York podejrzliwie przyglądała się
trzymanej w ręku kartce.
- Panno York, jeśli nam pani wybaczy, chciałbym omówić z panem McGrathem pewne sprawy
w cztery oczy - poprosił Arthur Halford swoim uprzejmym, starannie modulowanym głosem.
Panna York wycofała się bez słowa. Garrett uśmiechnął się. Gotów był założyć się o stawkę
dzisiejszego kontraktu, że panna York nieraz skorzysta z gościny Family Fun Inns. I z
pewnością polubi te motele, a zwłaszcza ich jakże przystępne ceny. Kolejna osoba znajdzie się
po jego strome barykady. Te rozważania przypomniały mu o celu dzisiejszej wizyty.
- Chcę wiedzieć, co zmieniłeś w umowie, Art - zażądał cierpko Garrett.
Dotąd opanowany, Arthur opadł teraz na skórzane obicie kanapy, przeczesując dłonią swoje
siwe włosy.
- Moja córka! - zawołał żałośnie. - Wróciła! Oto co się stało.
Garrett patrzył na niego, nie rozumiejąc nic z tego, co usłyszał.
- A co twoja córka ma z tym wspólnego? I skąd wróciła? Z kosmosu? Z więzienia?
- Z Kalifornii! - jęknął Halford. Garrett był całkowicie zdezorientowany.
- Wybacz, Art, ale nic z tego nie rozumiem. Siedzisz tutaj zrozpaczony, ponieważ twoja córka
wróciła z Kalifornii?
- Gdybyś znał Shelby, zrozumiałbyś, co czuję - odparł ponuro Halford. - Kiedy dowie się, że
sprzedaję Halford House... - Jego głos załamał się, jakby Halford bał się mówić dalej.
Garrett poczuł, że odzyskuje panowanie nad sytuacją.
- Czuje sentyment do tego miejsca, tak? - Usiadł obok Halforda. - Hej, pozwól mi z nią
porozmawiać. Mam pięć młodszych sióstr, potrafię rozmawiać z kobietami. Może popłynie
kilka łez...
- Łez? Ha! Shelby nie płacze! Nie pamiętam, by kiedykolwiek płakała, nawet jako dziecko.
Wie, czego chce, dąży wytrwale do celu i niech niebo ma w swojej opiece tego, kto spróbuje
stanąć jej na drodze. Wykazuje wtedy delikatność nuklearnego pocisku. - Arthur potrząsnął gło-
wą. - Są tak różne z Laney, niczym... szakal i uroczy, mały foksterier. Laney ma dwa małe
pieski. Uwielbia je. - Jego twarz rozjaśnił uśmiech pełen ojcowskiej dumy. Garrett przyglądał
się mu z uwagą. Nigdy dotąd nie słyszał, by ojciec porównywał córkę do szakala. Choć on sam
złościł się czasami na swoje siostry, nigdy nie nazwałby ich szakalami. Psotnicami, tak.
Wariatkami, bardzo prawdopodobne. Nigdy jednak nie przyrównałby żadnej z nich do bestii.
Próbował wyobrazić sobie Shelby Halford, ale jedyne co przychodziło mu na myśl, to postać
o ostrych zębach, długich czerwonych paznokciach i małych szklistych oczkach. Ale interes, to
interes. Chciał podjąć wyzwanie i podnieść prestiż swojej firmy, dołączając do Family Fun Inns
hotel klasy Halford House. Stanie się on koronnym klejnotem sieci proponującej najniższe w
kraju ceny. I nie pozwoli by jakaś rozpieszczona panienka pokrzyżowała jego plany. Nawet
jeśli nazywano ją szakalem.
Arthur Halford wstał i wyraźnie podenerwowany zaczął przemierzać pokój.
- Shelby ma trochę doświadczenia w naszej branży. Ukończyła hotelarstwo i pracowała w
Kalifornii. Nasze stosunki w ostatnich latach bardzo się poprawiły, kiedy mieszkaliśmy nad
dwoma różnymi oceanami. Ale w zeszłym tygodniu Shelby zadzwoniła, że wraca na Florydę.
- Aby zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem, a ty zapomniałeś powiedzieć jej, że sprzedajesz
Halford House.
- A więc wiesz już wszystko - mruknął ponuro Halford. - Pamiętasz, że zgodziliśmy się
utrzymać naszą umowę w tajemnicy do czasu podpisania dokumentów. Dotąd wie o niej
jedynie moja żona. Kiedy więc zadzwoniła Shelby... - Potrząsnął głową i jęknął. - Shelby
dominuje w rozmowie. Zanim zdołałem wtrącić słowo, poinformowała mnie, że rzuciła pracę,
zrezygnowała z mieszkania i zorganizowała przeprowadzkę. Podała mi datę swojego przyjazdu
do Port Key, oświadczając, że jest gotowa, by razem ze mną zarządzać Halford House, a po
moim odejściu na emeryturę zamierza przejąć hotel.
- A teraz twoja córka jest już na Florydzie wciąż niczego nieświadoma?
Halford potwierdził przypuszczenie Garretta skinieniem głowy.
- Nie, potrzebuję... więcej czasu. Pomału przygotowuję grunt.
- A jak to zrobisz? - zainteresował się Garrett. Zawsze intrygowali go eleganccy faceci
pokroju Halforda. Byli dżentelmenami i umieli zachować klasę, lecz nigdy nie zawahali się też
przed zadaniem ostatecznego ciosu w plecy. Garrett musiał przyznać, że jemu samemu
zdecydowanie brakowało subtelności i umiejętności zwodzenia przeciwnika. Od pierwszych
chwil życia otwarcie domagał się tego, czego chciał, od pierwszego krzyku, jak twierdziła jego
matka.
- Przykro mi, że obrana przeze mnie taktyka jest trochę... nietypowa. - Arthur Halford
wydawał się bardzo zmieszany. - I dość trudna do wyjaśnienia.
- Zapowiada się ciekawie - odrzekł Garrett. - No, Art. Wyduś to z siebie. Co powiedziałeś
wybuchowej Shelby o Halford House?
- Jak cudownie być znów w domu! - cieszyła się Shelby, spacerując wśród wspaniałej zieleni
Zgłoś jeśli naruszono regulamin