Brown Sandra - W ogniu intryg (Pozory mylą).pdf

(2795 KB) Pobierz
173536234 UNPDF
BROWN SANDRA
W OGNIU INTRYG (POZORY MYLĄ)
1.
Nigdy zanadto nie przepadał za kotami.
A teraz kobieta leżąca u jego boku mruczała niczym kotka, rozmarzona i zadowolona z siebie.
Miała małe, trochę skośne oczy i wciąż lekko kołysała się w miłosnym rytmie. Gdy się
przechadzała, dumnie i wysoko nosiła głowę. Gdy się kochała, wiła się konwulsyjnie, strojąc
dramatyczne miny ... Kiedy szczytowała - zanosiła się krzykiem, wbijając paznokcie w męski kark.
On nie ufał kotkom. Uważał je za chytre i przebiegłe bestie, gotowe w każdej chwili
skoczyć do gardła.
- No i jaka byłam? - zapytała go niskim i roznamiętnionym głosem.
- Niczego sobie.
Key Tackett nie cierpiał także rozmów po kochaniu. Im mniej się wtedy gada, tym lepiej. Ona
uznała jednak jego zdawkowe stwierdzenie za komplement i wysunęła się z szerokiego łóżka. Naga
przeszła przez pokój do toaletki, wzięła papierosa i zapaliła go ozdobioną szlachetnymi kamykami
zapalniczką.
- Chcesz jednego?
- Nie, dziękuję.
- A drinka?
- Jeśli jest coś pod ręką ...
Znudzony wpatrywał się w żyrandol pod sufitem. Uznał, że jest paskudny, całkiem w złym guście.
Za wielki do tej sypialni, pretensjonalny ze swą masą szklanych sopli, rozpraszających światło
żarówek.
Równie irytował go różowy kolor dywanu i kryształowe karafki z barku. Nalała mu szklaneczkę
burbona.
-Nie musisz się spieszyć - rzekła z uśmiechem. - Mój mąż jest za miastem, a córka też spędzi noc
poza domem.
- U kolegi czy koleżanki?
- Jasne, że u koleżanki. Rany, ona ma dopiero szesnaście lat.
Key uznał za stosowne nie wspominać jej, że sama zaskarbiła sobie nie najlepszą reputację właśnie
w takim wieku. Był zobojętniały i nie chciał wszczynać burdy złośliwościami.
- A więc proponuję ... żebyśmy zabawili się do rana - podała mu drinka, usiadła na łóżku i trąciła
Keya biodrem.
Uniósł głowę z poduszki i jednym haustem wypił zawartość szklanki.
- Muszę wracać do domu. Jestem w mieście dopiero od ... - zerknął na zegarek
- trzech i pół godziny. Przydałoby się, żebym zajrzał w rodzinne progi.
- Przecież mówiłeś, że oni nie wiedzą ... Nie wiedzą, że przyjechałeś.
- Zgadza się. Obiecałem sobie jednak, że jak najszybciej dotrę do domu.
Owinęła kosmyk jego ciemnych włosów wokół palca.
- Nie przypuszczałeś tylko, że wcześniej natrafisz na mnie, co? Trącił ją w ramię pustą szklanką.
- Często się tak zabawiasz?
- Czasami.
Key uśmiechnął się złośliwie.
- Kiedy twojego starego nie ma w miasteczku ... ?
- Do licha, kiedy nie mogę już znieść nudy. Mam po dziurki w nosie spokojnego życia, Bóg mi
świadkiem. A nie brak w okolicy interesujących facetów.
Zerknął na jej obfite piersi.
- No chyba ... Założę się, że wyciskasz z nich ostatnie soki.
- Nieźle mnie znasz - zaśmiała się i nachyliła, by pocałować go w usta.
Odwrócił głowę.
- Wcale cię nie znam.
- To nieprawda, Key - zaprotestowała urażonym tonem. - Przecież chodziliśmy razem do szkoły.
- Chodziłem do szkoły z całą masą dzieciaków. To, że mówię im "cześć", nie oznacza jeszcze, że
dobrze się z nimi znam.
- Ale całowałeś się ze mną.
- Bzdura - powiedział i dodał po chwili: - Przed twoimi drzwiami zawsze stała kolejka chłopaków,
chcących wyciągnąć cię na randkę. Aja nie lubiłem stać grzecznie w kolejkach.
W jej kocich oczach pojawił się na sekundę złośliwy błysk. Tak, była jak kotka, która wysunęła
pazury, by momentalnie je schować.
- Rzeczywiście, nigdy nie byliśmy na wspólnej randce - przyznała - ale pamiętam pewien piątkowy
wieczór. Drużyna z naszej budy grała wtedy mecz ze szkołą z Gladewater... Wygraliście. Ty i
pozostali chłopcy zrobiliście rundę honorową wokół boiska. A ja z przyjaciółkami ... i wieloma
innymi ludźmi z naszego Eden Pass ... Wszyscy wiwatowali na waszą cześć.
Trąciła palcem jego nagą pierś i dorzuciła:
- Byłeś najbardziej szałowy ze wszystkich chłopaków. Choć po meczu twoja bluza zrobiła się
całkiem brudna, to i tak nie ujęło ci to słodyczy. Dziewczyny zgadzały się, że jesteś
najprzystojniejszy. I ja też tak uważałam. Myślę, że wiedziałeś o tym.
Przerwała sądząc, iż on zechce coś na to odrzec. Key jednak patrzył na nią tylko otępiałym
wzrokiem. Pamiętał dziesiątki takich piątkowych wieczorów. Uganianie się za piłką w błocie i
pomeczowe wiwaty. Blask świateł na stadionie. Fanfary orkiestry dętej. Zapach prażonej
kukurydzy. Wrzeszczący ludzie na trybunach.
No i samą Jody, swoją nieszczęsną matkę, krzyczącą głośniej od innych. Tylko dla niego. To było
tak dawno.
- Przeszedłeś obok mnie - ciągnęła - objąłeś mnie wpół, poderwałeś z ziemi, przycisnąłeś do siebie i
pocałowałeś w usta. Mocno i gorąco. Jak jakiś barbarzyńca.
- Cóż ... Naprawdę tak było?
- Jasne. Zrobiło mi się wtedy mokro w majtkach.
Przylgnęła do niego, przyciskając do jego piersi nabrzmiałe sutki.
- Tak długo czekałam, żebyś dokończył to, co wtedy zacząłeś.
- No ... Cieszę się, że mogłem ci sprawić przyjemność.
Pacnął ją w tyłek i usiadł.
- Spadam - dodał sięgając po spodnie.
- Serio wychodzisz? - spytała zaskoczona.
- Tak.
Zmarszczyła czoło i zdusiła papierosa w popielniczce.
- Sukinsyn - mruknęła.
Po chwili postanowiła jednak wykorzystać moc swych damskich wdzięków i zatrzymać go przy
sobie. Wyrwała mu z rąk spodnie i otarła się brzuchem o jego krocze.
- Późno już, Key. Wszyscy w domu twojej mamuśki pewnie śpią sobie smacznie. Możesz zostać na
noc u mnie.
Wsunęła dłoń między jego uda i zaczęła go pieścić, śmiało patrząc w twarz. Czekała, aż jego
męskość stwardnieje, a opór osłabnie.
- Musisz się przekonać, co serwuję swoim gościom na śniadanie.
Key uśmiechnął się krzywo.
- Zapewne masz na myśli śniadanie w łóżku?
- Jesteś diabelnie domyślny. Danie główne i przyprawy. A ponadto ...
Urwała naraz, a jej palce zacisnęły się nieco. Key lekko skrzywił się z bólu.
- Hej, ostrożnie. Nie chcesz chyba pozbawić mnie klejnotów ...
- Cicho! - syknęła. Puściła go i na czubkach palców podeszła do uchylonych drzwi sypialni.
Nagle oboje posłyszeli męski głos:
- Kwiatuszku, wróciłem!
- Cholera! - szepnęła. Odwróciła się do Keya, a na jej twarzy nie było nawet śladu uwodzicielskiego
rozmarzenia. - Musisz się stąd wynosić. I to już.
Key zdążył wciągnąć spodnie i schylił się po buty.
- Kochanie! Czy jesteś na górze?
Key dosłyszał kroki na kamiennych schodkach i kolejne słowa:
- Skończyłem dzisiaj wcześniej i postanowiłem wrócić do domu, zamiast czekać do rana.
Gorączkowo popchnęła Keya ku drzwiom wiodącym na balkon. Dopiął koszulę i znalazł się na
zewnątrz. Tam dopiero zorientował się, że znalazł się w małej pułapce. Nie bardzo wiedział, co
dalej. Trudno było wydostać się stąd tak, by nikt tego nie spostrzegł.
Klął pod nosem, zastanawiając się nad swoim położeniem. Cóż, u diabła, przychodziło mu już
stawić czoło większym niebezpieczeństwom. Doświadczył huraganu, przeżył trzęsienie ziemi, wy
lizał się z odniesionych ran. Także mąż wracający wcześniej do domu to dlań nic nowego. Musiał
się stąc zabierać - i tyle.
Wszedł na powrót do sypialni, zaraz jednak stanął jak wryty. Dostrzegł wysuniętą szufladkę w
nocnej szafce. Ujrzał też swoją kochankę w łóżku. Podciągnęła kołdrę pod sam podbródek i
mierzyła z pistoletu wprost w niego.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz?! - spytał.
Odpowiedziała szalonym piskiem. Po chwili rozległ się ogłuszający odgłos wystrzału. Upłynęły
jeszcze sekundy i z trwogą zorientował się, że oberwał. Popatrzył na krwawiący lewy bok, a potem
- z niedowierzaniem - na kobietę ze spluwą w dłoni.
Zza drzwi dobiegły jego uszu krzyki:
- Kwiatuszku! Co się dzieje?!
Znowu pisk. Pisk przerażający, ścinający krew w żyłach. Ponownie wycelowała w Keya.
Uskoczył, zanim padł strzał. Spudłowała, choć początkowo nie był tego taki pewien.
Przewiesił się przez barierkę na balkonie i skoczył.
Zderzenie z pogrążoną w ciemnościach ziemią nie należało do przyjemnych.
Coś stało się z jego prawą kostką. Ból przeszył łydkę, udo, krocze i dotarł do wnętrzności.Key z
trudem chwytał oddech. Pozbierał się jakoś i ruszył, byle dalej od tego fatalnego domu.
*
Walenie do drzwi kuchennych wyrwało Larę ze snu.
Słuchała płyty Bettie Davis i zapadła w drzemkę. Teraz wstała, ściszyła gramofon i nasłuchiwała.
Ponownie to samo łomotanie do drzwi. Bała się trochę. Chciała wrócić na sofę i przykryć się
kocem. Ostatecznie jednak ruszyła do holu, zapalając po drodze wszystkie światła.
Przez okno dostrzegła sylwetkę mężczyzny. Ostrożnie podeszła do drzwi i wyjrzała przez wizjer.
Twarz człowieka na zewnątrz lśniła od potu. Jego policzki i podbródek pokrywała szczecina
dwudniowego zarostu. Wilgotne, ciemne kosmyki włosów przylepiły się do jego czoła. Krzaczaste
brwi skrywały oczy.
- Doktorze! - Uniósł pięść i jeszcze raz huknął w drzwi. - Hej, doktorze, otwieraj! Inaczej
zapaskudzę ci całe drzwi.
Otarł czoło wierzchem dłoni, zostawiając smugę czerwoną od krwi.
Lara otrząsnęła się. Wyłączyła system alarmowy i otworzyła drzwi. Przybysz, potykając się,
wtoczył się bez pytania do środka.
- Długo to trwało - mruknął z wyrzutem. - Mniejsza z tym. Czy jest tu jeszcze ta butelczyna z
whisky?
Podszedł do barku i otworzył go bezceremonialnie.
- Nie ma tu żadnej whisky.
Dopiero teraz, poruszony nie znanym sobie głosem, Key odwrócił się. Gapił się na Larę dobrą
chwilę. Ona natomiast patrzyła na niego. Miał w sobie coś zwierzęcego, co zarazem pociągało ją i
odstręczało. Poczuła charakterystyczną, słodkawą wóń krwi.
Cofnęła się o krok, jednak nie ze strachu. Nadal pilnie wpatrywała się w nocnego przybysza, w
którego oczach kryło się szczere zdumienie.
- Kim jesteś, do cholery? Gdzie doktor? - Marszczył brwi i przyciskał dłoń do zakrwawionego
boku.
- Lepiej niech pan usiądzie. Jest pan ranny.
- Cholera, paniusiu. Powiedz wreszcie, gdzie jest doktor?
- Pewnie śpi w domku nad jeziorem. Przeprowadził się tam przed paroma miesiącami, kiedy
przeszedł na emeryturę.
Zmierzył ją nieprzyjaznym spojrzeniem. W końcu rzekł zdegustowany:
- No to pięknie. Cholerne szczęście - miotał przekleństwa, przeczesując dłonią włosy. Potem
podszedł na miękkich nogach do kozetki.
Lara natychmiast znalazła się przy nim. Odsunąłją od siebie, sam jednak położył się na leżance.
Oddychał ciężko i krzywił się z bólu.
- Czy mogę dostać trochę gorzałki? - zapytał.
- Co się panu stało?
- A co ci do tego?
- Wprowadziłam się do domu doktora Pattonai przejęłam też jego praktykę lekarską.
Spojrzał na nią niebieskimi oczami.
- Jesteś ... lekarzem?
Przytaknęła ruchem głowy i dłonią wskazała pokój, gdzie zwykle przyjmowała pacjentów.
- Niech mnie diabli - zaklął i przyjrzał jej się baczniej. - I kręcisz się po szpitalu w takim stroju?
Chyba wprowadzili jakieś nowe przepisy.
Miała na sobie długą białą koszulę, a pod nią obcisłe rajstopy. Nie zważając na to, odezwała się
poważnym tonem:
- Trudno, żebym po północy kręciła się po domu w fartuchu lekarskim. Proszę jednak przestać
zajmować się moim strojem. Muszę obejrzeć pańską ranę. Co takiego się właściwie stało?
- Mały wypadek.
Ostrożnie ściągnęła mu koszulę z ramion i zauważyła, że jego spodnie musiały być zapinane w
pośpiechu. Następnie zajęła się krwawiącą raną.
- Ależ to postrzał!
- Skąd. Tak jak powiedziałem: drobny wypadek.
Wiedziała dobrze, że kłamie. W dodatku musiał to czynić często, gdyż łgał bez mrugnięcia okiem.
- Wypadek ... jakiego rodzaju? - zapytała.
- Nadziałem się na widelec - zakpił. - Proszę po prostu oczyścić, nałożyć bandaż i jutro będę zdrów
jak ryba.
Wyprostowała się i poważnie spojrzała na jego twarz, wykrzywioną ni to szelmowskim uśmiechem,
ni to grymasem bólu.
- Lubimy bujać, co? Potrafię rozpoznać ranę postrzałową - stwierdziła.
- Niewiele mogę tu wskórać. Musi się pan udać do miejscowego szpitala.
Odwróciła się od niego, podeszła do telefonu i zaczęła wybierać numer.
- Proszę leżeć spokojnie - powiedziała. - Zajmę się panem, dopóki nie przyjedzie ambulans.
Postaram się zatamować krwawienie. Tak ... halo ... ! - Ktoś odezwał się w słuchawce. - Tu doktor
Mallory z Eden Pass - przedstawiła się. - Mam nagły ...
Brutalnym ruchem rozłączył rozmowę. Zaniepokojona spojrzała na niego przez ramię. - Nie pojadę
do żadnego przeklętego szpitala - powiedział twardo. -'Żadnych karetek. Rozumiesz? Zatamuj
krwotok i walnij na wierzch bandaż. Proste jak parasol. Masz trochę gorzałki? - zapytał trzeci raz.
Lara uparcie zaczęła jeszcze raz wybierać numer. Wyrwał jej słuchawkę z dłoni i wściekle klnąc
wyciągnął przewód z gniazdka.
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Obawiała się go. Nawet w tym małym, spokojnym na pozór
miasteczku w Teksasie byli zapewne ludzie gotowi dopuścić się przestępstwa pod wpływem
narkotyków. Zastanawiała się, czy ten człowiek nie jest przypadkiem uzależniony.
Musiał dostrzec jej niepokój. Uśmiechnął się ponuro i spokojnie odłożył słuchawkę na miejsce.
- Posłuchaj no - odezwał się. - Gdybym przyszedł tutaj, żeby zrobić ci krzywdę, to już zdążyłbym
wysłać cię do piekła. Nie chcę po prostu, żeby zjechała się tu banda ludzi ze szpitala. Zapomnijmy
o szpitalu, dobra? Zajmij się mną, a potem grzecznie się stąd zabiorę.
Mówił z wyraźnym wysiłkiem. Bladł. Z trudem wciągał powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Myśli pan, że to przejdzie panu ... tak zwyczajnie?
- Mam nadzieję.
- Boli, prawda?
- Boli - przyznał i powoli pokiwał głową. - Boli jak jasna cholera. Chcesz, żebym się wykrwawił na
śmierć, czy jak?
Jeszcze przez chwilę przyglądała się jego inteligentnej twarzy. Doszła wreszcie do wniosku, że
musi zrobić to, czego on się domaga. Jeśli nadal będą się droczyć, to ten człowiek rzeczywiście
może stracić zbyt wiele krwi. Kazała mu się położyć i rozpiąć spodnie.
- Miałem okazję już nieraz usłyszeć ten tekst - stwierdził ze złośliwym uśmieszkiem, kładąc się na
kozetce.
- Zapewne - odparła, nieporuszona jego dowcipem. Podeszła do kranu i umyła dłonie. - Skoro wie
pan, że doktor Patton lubi whisky, to zapewne jest pan z tych stron.
- Brawo.
- Dlaczego więc nie wiedział pan, że zakończył praktykę?
- Nie było mnie tu jakiś czas.
- A wcześniej? Leczył pana?
- Jasne. Wyleczył mnie z ospy, składał mi połamane kości. Raz też dostałem paskudnego zakażenia
od zardzewiałej puszki. Wyciągnął mnie i z tego, ale do tej pory mam bliznę po skaleczeniu.
- Próbował się pan tu dodzwonić?
- Do pioruna, nie - odparł, jakby jej pytanie było całkiem absurdalne. - Bywało
już wcześniej, że łomotałem w nocy do tych kuchennych drzwi i prosiłem doktora, żeby poskładał
mnie do kupy. Nie był specjalnie zasadniczy ... Zaraz, co ty kombinujesz? - To środek znieczulający
- wyjaśniła spokojnie, podnosząc strzykawkę. Chciała wbić mu igłę w przedramię, które przetarła
wcześniej wacikiem ze spirytusem. Nim zdążyła się zorientować, chwycił ją mocno za nadgarstek.
- Masz mnie za durnia, czy co?
- Panie ...
- Jak chcesz mnie znieczulić, to przynieś mi szklaneczkę wódki. Wpakujesz mi
w żyłę jakieś świństwo, uśpisz jak niemowlę, a potem weźmiesz do szpitala, no nie? Nic z tych
rzeczy.
- W każdym razie mam zamiar dać znać szeryfowi. Muszę powiadomić władze, jeśli zgłosi się ktoś
z postrzałem.
Usiadł z wysiłkiem. Krew znowu popłynęła z otwartej rany. Jęknął głośno. Lara szybko naciągnęła
chirurgiczne rękawiczki i za pomocą gazy zaczęła tamować krwotok. Zerknął na jej dłonie.
- Boisz się, że jestem nosicielem HIV? - zapytał.
- Zawodowa ostrożność.
- Spokojna głowa. - Wyszczerzył w uśmiechu zęby. - Zawsze uważałem na te sprawy.
- Dzisiaj też? Co się właściwie stało? Oszukiwał pan podczas gry w pokera? Flirtował z
nieodpowiednią kobietą? A może przypadkowo wystrzelił pistolet, kiedy go pan czyścił?
- Już mówiłem, że to ...
- Tak, pamiętam. Widelec.
Pracowała szybko i zręcznie.
- Teraz muszę oczyścić ranę - powiedziała. - To będzie bolesne. Konieczne znieczulenie.
- Wykluczone.
Uniósł się z kozetki, jakby miał zamiar wyjść. Lara przytrzymała go. Jej gumowe rękawiczki
uwalane były krwią.
- Myślę o miejscowym znieczuleniu - wyjaśniła. - W porządku?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin