Dailey Janet - Grać, żeby żyć.pdf

(1952 KB) Pobierz
- Zawsze powinny być zamknięte - odburknął
Janet Dailey
GRAĆ, ŻEBY ŻYĆ
1
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
P anie i panowie! - Spotęgowany przez megafon głos spikera zabrzmiał ponad
niezbyt gęsto zapełnionymi trybunami i dotarł do rozproszonych na boisku konnych
zawodników. - Pragnę powitać was na finałowym meczu o Memoriał Jacoba L.
Kincaida, rozgrywanym tutaj, w Palm Beach Polo Club. Któż nie znał Jacoba
Kincaida, dla wielu z nas po prostu Jake’a, znakomitego gracza i człowieka, który
przez całe swe życie z zapałem patronował grze w polo. Był nie tylko wybitnym
zawodnikiem, ale też prawdziwym ambasadorem tego sportu. Zawsze będzie nam
go brakowało. - Spiker przerwał na chwilę, a potem kontynuował już nieco mniej
poważnym tonem. - Chciałem zwrócić uwagę państwa na lożę honorową, w której
zgromadził się klan Kincaidów.
- Nie cały klan, George - głośno sprostowała elegancka, szczupła kobieta siedząca
w loży. Jej jasne włosy obronił przed słońcem Florydy biały słomkowy kapelusz.
Chociaż musiała niemalże krzyczeć, by usłyszał ją spiker stojący na odległym
podwyższeniu, jej głos miał w sobie coś wytwornego i zniewalającego jak
znakomite wytrawne bordeaux. - Gdyby nasza rodzina przyszła tu w komplecie,
zapełnilibyśmy połowę trybun.
Widzowie znający Kincaidów roześmiali się. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że
stanowią oni bardzo liczną rodzinę. Sześcioro dzieci, trzy dziewczynki i trzech
chłopców, tworzyło zawsze niesforną, pełną życia gromadę. Byli oczywiście
rozpieszczeni, ale obdarzeni ujmującym urokiem, w dodatku rosnącym wraz z
wiekiem. Niestety, czas uszczuplił ich grono. Najstarszy Andrew zginął tragicznie w
Wietnamie, kiedy jego helikopter wylądował na polu minowym, a Helen przed
dwoma laty poniosła śmierć w wypadku samochodowym spowodowanym przez
pijanego kierowcę. Oboje zostawili swoim rodzicom do wychowania kilkoro dzieci,
2
które dołączyły do licznej już gromady wnucząt.
Swoboda zachowania była cechą tej licznej familii, dobrze więc, że zbyt podniosły
ton uroczystości został przerwany przez kogoś z Kincaidów. W końcu polo, pomimo
swej oficjalnej oprawy, jest sportem nieformalnym, uprawianym przez wąską elitę,
która uważa się za jedną wielką, pasjonującą się tą rozrywką rodzinę.
- Trzeba było przyprowadzić ich ze sobą. Luz. Wreszcie mielibyśmy komplet
widzów - odpowiedział spiker.
- Następnym razem - odrzekła wesoło elegancka kobieta.
Luz Kincaid Thomas miała na imię Leslie, lecz od dawna nikt nie zwracał się do
niej w ten sposób. Wyglądała na trzydzieści lat. Ktoś nieżyczliwy mógłby jej dać
najwyżej trzydzieści siedem. Nieznajomi zawsze byli zaskoczeni, kiedy
informowała ich, że ma czterdzieści dwa. Jej cera miała świeżą młodzieńczą barwę
lekko stonowaną słońcem Florydy, dawkowanym na tyle ostrożnie, by nie stała się
zbyt ciemna. Przyjaciółki, chociaż nieraz dyskretnie przyglądały się Luz, nie mogły
znaleźć na jej twarzy blizn zdradzających przebyte operacje plastyczne.
Kiedy była młodą dziewczyną, rysy miała zbyt wyraziste, ale potem wyrosła na
piękną kobietę. Wiek złagodził mocno zarysowaną szczękę Kincaidów, a modne
ostatnio gęste brwi podkreślały piękno brązowych oczu, największej ozdoby Luz.
Jej długie do ramion włosy, przewiązane jedwabną apaszką w geometryczne
wzory, miał nieokreślony odcień, coś pomiędzy jasnym brązem o kolorem blond.
Jeśli fryzjer stosował specjalne mieszanki by je rozjaśnić i zamaskować ewentualne
pasma musiał to robić iście po mistrzowsku.
Przez lata Luz Kincaid Thomas wypracował swój własny styl i sposób bycia. Los
obdarzył ją szczodrze nie tylko urodą i pozycją, ale i niezależnością, liczną rodziną,
trwałym mai i dwójką dorastających dzieci. Spotykały ją drobne kłopoty, miewała
niekiedy przypływy humoru, lecz w zasadzie uważała, że jej życie pozbawione
sensu i znaczenia, i uznawała je za satysfakcjonujące.
- Jest tutaj z nami Audra Kincaid, wdowa po Jacobie - kontynuował spiker,
zerkając do przygotowanych wcześniej notatek. - Po zakończeniu meczu on wręczy
3
zwycięzcom puchar ufundowany dla pamięci jej męża. Cieszę się, Audro, że jesteś
dzisiaj z nami.
Kątem oka Luz zauważyła, że matka prawdziwie królewskim gestem
odpowiedziała na powitanie, co zebrani nagrodzili krótkotrwałymi oklaskami. Audra
Kincaid była powszechnie poważaną matroną, a przy tym, pomimo sześćdziesięciu
dziewięciu lat, ciągle jeszcze bardzo przystojną kobietą. Trzymała się dobrze. Luz
uważała, że swój młodzieńczy wygląd odziedziczyła po niej.
Odwróciła się dyskretnie, by lepiej przyjrzeć się matce siedzącej obok na
ogrodowym krześle. Zawsze ubrana odpowiednio do okoliczności, tym razem Audra
Kincaid miała na sobie zieloną letnią suknię z krótkimi rękawami ozdobioną białą
lamówką, oraz świetnie dobrany żakiet. Strój był dostosowany do jej wieku,
pasował też na tę okazję, był jednak na tyle sportowy, że inne panie, ubrane w
spodnie lub szorty, mogły czuć się swobodnie w jej towarzystwie. Zieleń, barwa
bujnej roślinności, sugerowała, że życie toczy się dalej, nie zatrzymało się nawet dla
kobiety opłakującej męża zmarłego przed trzema miesiącami.
Czy Audra istotnie go opłakuje? Luz pomyślała o tym i natychmiast poczuła się
winna z powodu trapiących ją wątpliwości. Nikt nie mógł oskarżać Audry, że była
złą żoną czy matką, ale Luz nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz zwróciła się
do niej słowem „mamo”. Pamiętała, jak Audra płakała w jej ramionach, gdy lekarz
oznajmił, że Jacob Kincaid nie przeżył ostatniego ataku apopleksji, ale czy nie były
to łzy ulgi? Ktoś powiedział, że powinny dziękować Bogu, iż ojciec zmarł, a nie
wegetuje, wymagając stałej opieki. Luz nie patrzyła na to w ten sposób. Czy jednak
Audra nie cieszyła się, że mąż odszedł i wreszcie uwolnił ją od ciągłego udawania?
Chyba niemożliwe, aby jeszcze mogła go kochać.
Jacob Kincaid był najlepszym ojcem, jakiego Luz mogła sobie wymarzyć. Matka
często karciła córkę, natomiast ojciec rozpieszczał ją i obrzucał podarkami. Kochał
Luz tak samo, jak żył - zawsze szczodrze. Uwielbiał władzę, polo i kobiety -
niekoniecznie w takiej właśnie kolejności. Jego licznych romansów nigdy nie udało
się długo utrzymać w tajemnicy. Nazwisko Kincaidów zbyt dobrze było znane, zbyt
4
wiele znaczyło. Jeśli nawet jakieś zdarzenie z jego prywatnego życia nie znalazło się
w rubryce towarzyskiej lokalnych gazet, na pewno wiadomość o nim rozeszła się
szybko w formie plotki.
Kiedy Luz miała jedenaście lat, poznała, co znaczy być członkiem znanej rodziny,
a wkrótce potem zrozumiała, jaki ból i upokorzenie przeżywała jej matka. Od tej
pory znienawidziła ojca za wszystko, co zrobił Audrze, a potem również i ją, za to,
że nie potrafiła temu zapobiec. A może była też zła, że matka zbytnio go obwiniała?
Zapamiętała radę, jakiej udzieliła jej matka ślubem z Drewem Thomasem:
„Małżeństwo opiera na zaufaniu. Mężczyźni mają swoje grzeszki, i Drew będzie je
miał, ale musisz wierzyć, że zawsze do ciebie wróci”.
Chociaż w końcu Luz zrozumiała postawę Audry, często zastanawiała się, co matka
naprawdę odczuwa, zwłaszcza teraz, kiedy mąż umarł. Nie mogła jej o to zapytać.
Zakazana była jakakolwiek wzmianka o niewierności ojca i jego śmierć nic tu nie
zmieniła. Nie rozmawiano o tym, kiedy żył, więc tym bardziej teraz, gdy umarł.
- ...a teraz pragnę przedstawić graczy, którzy w finałowym spotkaniu wystąpią w
drużynie Czarnych Dębów.
Głos spikera przerwał rozmyślania Luz. Skierowała uwagę na rozległe, porośnięte
gęstą murawą pole czterokrotnie większe od boiska do piłki nożnej. Jej wzrok
prześlizgnął się po sylwetkach jeźdźców ubranych w czarne koszulki, białe bryczesy
i kaski, po czym spoczął na ich czterech przeciwnikach w niebieskich koszulkach.
Poczuła przypływ dumy, kiedy spostrzegła szczupłego jeźdźca z numerem jeden na
plecach. Długie jasne włosy, tym samym co jej kolorze, zwijały mu się w pukle.
Siedział wyprostowany, trzymając wysoko kij do gry w polo.
- Gdzie jest Drew? - pytanie zadane przez Audrę odwróciło uwagę Luz od boiska. -
Wygląda na to, że nie zdąży na rozpoczęcie meczu.
- Czeka przed wejściem na Phila Eberly i jeszcze na kogoś z biura. Na pewno się
spóźnią. - Luz spojrzała w stronę wejścia, ale nie dostrzegła tam charakterystycznej,
przyprószonej siwizną czupryny męża. - Nawet jeśli zaraz nie przyjdą, to jestem
pewna, że zdążą zobaczyć pierwszego gola.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin