Coulter_Catherine_Pozory.pdf

(1356 KB) Pobierz
106905834 UNPDF
Catherine Coulter
Pozory
106905834.002.png
Rozdział 1
Nowy Jork, 17 stycznia 1989
Pani Carleton, czy uważa pani, że zeznania doktora Huntera pozwolą jej się
wymigać?
– Bez komentarza – rzucił gniewnie Rod Samuels.
– To jak, pani Carleton, myśli pani, że sąd uwierzy psychoanalitykowi?
– Nie ma to jak odpowiedni świadek na podorędziu.
– Prokurator okręgowy jest wściekły, pani Carleton. A co pan o tym sądzi,
panie Samuels? Jaki będzie werdykt?
– Niewinna, to oczywiste – powiedział Rod Samuels. Jej twarz nie wyrażała
żadnych uczuć. Elizabeth nie odzywała się, patrzyła tylko przed siebie, świadoma
mocnego uścisku dłoni Roda, prowadzącego ją do limuzyny. Srebrnego
Rolls-Royce’a jej męża. Timothy był z niej taki dumny. – I co o tym myślisz,
Elizabeth? Tylko dotknij tapicerki. To dopiero coś, prawda? Nawet stary sknera
Drakę by to zaaprobował.
Czy prokurator ma rację, panie Samuels? Przekupił pan tego człowieka?
– Co zrobi Elizabeth X, jeśli zostanie uniewinniona? – krzyknął inny reporter.
– Wyda wszystkie pieniądze swego zmarłego męża, oto co zrobi!
Elizabeth X. Elizabeth Xavier Carleton. Jacy ci reporterzy sprytni i błyskotliwi.
Przez ostatnie sześć miesięcy była osławioną Elizabeth X. Poczuła, że Rod
wzmacnia uścisk. Niemal na niego wpadła, kiedy zatrzymał się raptownie, aby
odsunąć na bok reportera.
Drzwi limuzyny były otwarte, a Drakę stał obok z zaciśniętymi w gniewnym
grymasie ustami i twarzą zmienioną w zastygłą maskę. Co go tak rozgniewało?
Niespodziewane pojawienie się świadka? Niekończące się nękanie ze strony
mediów?
Rod wepchnął ją do samochodu i szybko usiadł obok niej, chwytając za
klamkę.
– Bez komentarza! – krzyknął w kierunku tłumu reporterów, szukając drugą
dłonią przycisku zamykającego okno. Jednak szyby regulowane były elektrycznie i
nie dało się ich zamknąć przy zgaszonym silniku. v Zatrzasnął drzwi. Rozległ się
wrzask. Przyciął rękaw reporterowi. Rod zaklął, otworzył drzwi ponownie i
uwolnił mężczyznę. Elizabeth przyglądała się, jak Drakę szybko przeciska się
przez tłum, okrąża samochód i zajmuje miejsce od strony kierowcy.
106905834.003.png
Nagle oślepiło ją światło flesza, a po nim kilka kolejnych błysków.
Opuściła głowę.
Ile to już razy Rod wykrzykiwał swoje „bez komentarza”? Ile razy oślepiały ją
flesze? Komu jeszcze mogło na niej zależeć? Ciekawe, dlaczego i tym razem Rod
nie miał im nic do powiedzenia. Ponieważ sądzi, że to ty zamordowałaś
Timothy’ego, oto dlaczego.
– Wszystko w porządku, Elizabeth? Skinęła głową.
– Już prawie po wszystkim – powiedział, wzdychając z ulgą, i opadł na
miękkie oparcie, pokryte szarą skórą. – Nie podnoś głowy. Są kamery. Wkrótce
będzie po wszystkim – powtórzył. – Nieważne, do jakich sztuczek ucieknie się
Moretti, i tak nie zdoła złamać Huntera.
Czy rzeczywiście było po wszystkim? Nadal bardzo wyraźnie widziała
pociemniałą z gniewu i niedowierzania twarz Anthony’ego Morettiego,
przysłuchującego się zeznaniom świadka obrony. Ambitny prokurator okręgowy
Nowego Jorku od początku osobiście prowadził tę sprawę i nie miał zamiaru jej
przegrać.
Dopóki nie pojawił się ów niespodziewany świadek.
Dopóki Christian Hunter, zeznający w sposób nie tylko spokojny, ale tak
lakoniczny, iż zakrawało to wręcz na zuchwałość, nie zrobił z niego głupca.
– Jak brzmi pańskie nazwisko? – zapytał Rod Samuels.
– Christian Hunter.
– Czym się pan zajmuje?
– Posiadam tytuł doktora.
– Gdzie pan był wieczorem dziesiątego lipca ubiegłego roku?
– Spacerowałem w dzielnicy Village, sam, od, mniej więcej, ósmej wieczór.
– A po dziewiątej, doktorze Hunter?
– Wstąpiłem do baru „Latający Księżyc” na ulicy Greenwich i pozostałem w
nim do północy.
– Widział pan tam oskarżoną?
– Tak, proszę pana, widziałem. Zagadnąłem ją, zafundowałem jej drinka –
daiquiri – i rozmawialiśmy do północy. Potem odprowadziłem ją do taksówki.
– Czy po tym wieczorze widział się pan jeszcze z oskarżoną, doktorze Hunter?
Albo rozmawiał z nią?
– Nie.
– Jest pan pewny, że to właśnie z oskarżoną, panią Elizabeth Carleton, spędził
pan wówczas wieczór?
106905834.004.png
– Jestem o tym przekonany.
– I nie myli się pan co do godziny?
– Absolutnie nie.
– Doktorze Hunter, sześć miesięcy to sporo czasu. Jak pan może być tak
pewny, że zdarzyło się to właśnie dziesiątego lipca?
– Byłem bardzo przejęty tym, że poznałem panią Carleton – odparł Christian
Hunter. – Jestem jej wielbicielem od kilku lat. Dla mnie to było niczym poznanie
prezydenta.
– Dziękuję panu, doktorze. Panie Moretti, świadek jest pański.
Anthony Moretti przez chwilę uważnie przyglądał się mężczyźnie stojącemu za
barierką dla świadków. Początkowo zamierza! po prostu spojrzeć wymownie w
stronę ławy przysięgłych, wzruszyć ramionami i demonstracyjnie zrezygnować z
zadawania pytań temu bezczelnie kłamiącemu bufonowi. Ale teraz już wiedział, że
nie wolno mu tak tego zostawić. Hunter wydawał się niewzruszony, prawie
znudzony i widać było, że doskonale nad sobą panuje. Kim on w ogóle jest? Do
licha, to niesprawiedliwe, że prokuratura musi przekazywać każdy strzęp
informacji obronie, ta zaś może sobie pozwolić na tego rodzaju chwyty.
Natychmiast się jednak opanował. To była oczywista zmowa. Ktoś przekupił
Huntera. Lecz on rozprawi się z doktorkiem, udowodni, że jest oszustem. Ta suka
trafi do więzienia, a on osobiście ją tam odwiezie.
Podszedł, nie śpiesząc się, do miejsca dla świadków, przystanął i przez chwilę
nie spuszczał wzroku z Huntera. Za sobą słyszał szmer podnieconych głosów.
– Jaka jest pańska specjalizacja, doktorze Hunter?
– Jestem psychologiem.
– Rozumiem. A zatem nie jest pan prawdziwym lekarzem? Nie kończył pan
akademii medycznej?
– Nie, nie kończyłem. – Odchrząknął. – Zrobiłem doktorat na Harvardzie.
To jakaś cholerna imitacja, jakiś przeklęty psychoanalityk.
– Rozumiem. I co takiego pan leczy?
– Co tylko przejdzie przez moje drzwi. Śmiech.
Moretti zachował spokój. Odczekał, aż gwar zupełnie ucichnie.
– Czy leczy pan wielu kłamców – patologicznych kłamców?
– Nigdy się nimi nie zajmowałem, panie Moretti. Nie leczy się własnych
przyjaciół.
Znowu śmiech, tym razem znacznie głośniejszy. Śliski wygadany cwaniak.
A dlaczegóż to, doktorze Hunter, nie pojawił się pan, kiedy pani Carleton
106905834.005.png
została aresztowana?
– Byłem w Grecji. Wróciłem zaledwie przed tygodniem. Nie miałem pojęcia,
co wydarzyło się podczas mojej nieobecności.
– A co porabiał pan w Grecji?
– Trzymałem za rękę moją siostrę, kiedy rodziła trzyipółkilogramowego
chłopaka, a potem rozwodziła się z mężem.
Śmiech. Podczas całego procesu fakt, że rozprawa była dostępna dla
publiczności, działał na korzyść Morettiego, lecz teraz sprawy przybrały inny
obrót.
Moretti przygryzł wargę. Czuł podniecenie i radość, emanujące od Roda
Samuelsa. Przeklęty bękart. Czuł napięcie przy stole prokuratorskim, słyszał, jak
jego współpracownicy szeleszczą papierami.
I widział, jak sędziowie przysięgli, cała dwunastka, pochylają się do przodu, by
nie uronić ani jednego słowa. Moretti uważnie przyjrzał się swoim paznokciom.
Na kciuku oderwany fragment skórki tworzył brzydki zadzior.
– Czy nie powiedziałby pan – zapytał, nie podnosząc wzroku – że sześć
miesięcy to raczej długi okres na trzymanie za rączkę i pozostawienie praktyki bez
opieki?
– Nie zna pan mojej siostry.
Znowu ten śmiech. Sędzia trzy razy zastukał głośno młotkiem.
– Nie czytuje pan gazet, doktorze Hunter?
– Nie, kiedy jestem za oceanem.
– Jednak wydawałoby się, że człowiek wykształcony, psycholog, będzie starał
się być na bieżąco z wydarzeniami, prawda? A to szczególne wydarzenie
opisywały gazety na całym świecie.
Christian Hunter pochylił się nieco do przodu.
– Właśnie dlatego wróciłem, panie Moretti. Moja siostra napomknęła coś o
procesie i rozpoznałem panią Carleton na zdjęciu w gazecie.
– Rozumiem – powiedział Moretti z jawnym niedowierzaniem w głosie. – Nie
chce pan być odpowiedzialny za to, że uznają tę biedną niewinną kobietę za
morderczynię?
– Zgadza się, panie Moretti.
Moretti wbił wzrok w świadka. Umilkł, wyprostował się, spojrzał na doktora z
pogardą.
– Ile zapłacono panu za to, by wrócił pan do Nowego Jorku, doktorze?
– Sprzeciw!
106905834.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin