Krantz_Judith_Ksiezniczka_Daisy.pdf

(2296 KB) Pobierz
Microsoft Word - Krantz Judith - Księżniczka Daisy.rtf
JUDITH KRANTZ
KSIĘŻNICZKA DAISY
Dla Steve'a mojego męża, mojej miłości, mojego najlepszego przyjaciela - na zawsze.
Specjalne podziękowania składam moim dobrym przyjaciołom, którzy odpowiedzieli
na pytania dzieląc się swoimi doświadczeniami: Berniemu Ovettowi Steve'owi Elliotowi
Danowi Dormanowi Aaronowi Shiklerowi a zwłaszcza Rosemary de Courcy oraz jej ogarowi
Jake'owi.
ROZDZIAŁ 1
- Równie dobrze mogliśmy zrobić te zdjęcia na szczycie RCA Building - powiedziała
Daisy idąc wzdłuż parapetu, z którego wyrastała metalowa balustrada, wzniesiona jako
bariera dla potencjalnych samobójców. - Oni nie są ani trochę tak paranoiczni jak wy tutaj, w
Empire State. - Z pogardą wyciągnęła rękę w kierunku fragmentu krawędzi. - Tylko, że widzi
pan, panie Jones, jeśli to nie będzie widok dokładnie z tego miejsca, przestanie być jasne, że
to jest Nowy Jork.
Mężczyzna w mundurze zamarł zaskoczony, kiedy Daisy jednym susem wskoczyła na
parapet i zawisła trzymając się prętu balustrady jedną ręką. Wolną ręką zerwała z głowy
marynarski kapelusz, który przykrywał związane włosy i rzuciła go, aby podryfował z
wiatrem. Posrebrzana wstążka wpadła w silniejszy podmuch, oderwała się i rozdarła na
milion drobnych, lśniących nitek.
- Proszę zejść, proszę pani - poprosił szef platformy widokowej. - Przecież mówiłem,
że to zabronione.
- Po prostu próbuję pokazać panu o co nam chodzi - upierała się Daisy. - To ma być
reklama lakieru do włosów, a czym będzie reklama lakieru do włosów bez wiatru we
włosach, może mi pan powiedzieć? Zostaną zwykłe pukle włosów, będzie to nieciekawe i
nudne. Wiatr jest tu najważniejszy, panie Jones.
Umundurowany urzędnik spojrzał na Daisy z pełnym zakłopotania podziwem, ale i z
konsternacją. Zupełnie nie potrafił jej zrozumieć. Była młoda i tak piękna jak żadna kobieta,
jaką dane mu było spotkać, ale ubrana była w męską, znoszoną kurtkę baseballową ze
smutnym wspomnieniem BROOKLYN DOGDERS na plecach, marynarskie spodnie
Marynarki Stanów Zjednoczonych i brudne tenisówki. Nie miał w sobie nic z romantyka, ale
poruszyła jego wyobraźnię i niezwykle zafascynowała. Nagle stwierdził, że nie może oderwać
od niej oczu. Była jego wzrostu, ale coś w jej wyważonym chodzie nasuwało skojarzenie z
wytrenowaną sportsmenką, na długo przedtem, nim popisała się skokiem na parapet, z
którego właśnie machała, nieustraszona, natchniona, jakby rzeczywiście próbowała złapać
promień słońca. Nadzorca dachu świadom był szczególnej jasności i zwięzłości w jej
sposobie wysławiania się, który kazał mu podejrzewać, że nie jest Amerykanką, ale z drugiej
strony, czy kobieta nie będąca Amerykanką mogłaby tak się ubierać? Kiedy przyszła
pierwszy raz, poprosiła tylko o zgodę na nakręcenie reklamy filmowej na jego dachu i oto
wisiała tam jak jakiś cholerny aniołek na choince. Dzięki Bogu, że przynajmniej budynek był
zamknięty tego dnia dla turystów.
- Nie może pani tam wchodzić. Nie wspomniała pani o tym, kiedy ostatnio
rozmawialiśmy - zwrócił się do niej z wymówką, starając się ostrożnie podejść bliżej. - Nie
wydajemy takich zezwoleń. Byłoby to zbyt niebezpieczne.
- Ależ prawdziwa sztuka zawsze wymaga łamania reguł - odkrzyknęła z góry Daisy
pamiętając, że kiedy tydzień wcześniej po raz pierwszy przyszła sprawdzić czy jest to
właściwe miejsce, dwa banknoty dwudziestodolarowe przekonały pana Jonesa do współpracy.
Miała jeszcze sporo takich banknotów w kieszeni. Kilka lat pracy na stanowisku producenta
reklam nauczyło ją, że zawsze należy mieć przy sobie gotówkę.
Daisy wdrapała się jeszcze wyżej i głęboko odetchnęła. Był świeży, jasny wiosenny
dzień 1975 roku i wiatr wymiótł z miasta sadze; rzeki okalające wyspę były tak błękitne i
pełne życia jak sam ocean, a Central Park wyglądał jak wielki orientalny dywan rozwieszony
u stóp szarych budynków mieszkalnych Piątej Alei.
Uśmiechnęła się do mężczyzny, który obserwował ją z dołu.
- Proszę posłuchać, panie Jones, znam wszystkie trzy modelki, które wezmą udział w
zdjęciach. Jedna z nich je wyłącznie surowe jarzyny i stara się o czarny pas karate, druga
właśnie podpisała kontrakt na swój pierwszy film, a trzecia jest instruktorem zarządzania i
ostatnio zaręczyła się z właścicielem odwiertów naftowych. Czyż takie Amerykanki z krwi i
kości mogłyby wpaść na pomysł, aby skoczyć? Wybudujemy im mocny, całkowicie
bezpieczny podest. Gwarantuję to osobiście.
- Podest! Nie było mowy o...
Daisy zeskoczyła i stanęła tuż koło niego. W jej ciemnych oczach, nie czarnych, ale o
odcieniu szkarłatnego bratka, wyraźnie odbijało się światło późnego popołudnia, kiedy
niepostrzeżenie wcisnęła mu do ręki dwa zwinięte banknoty.
- Przepraszam, jeśli pana przestraszyłam, panie Jones. Proszę mi wierzyć, nie jest to
bardziej niebezpieczne niż w innych budynkach. Powinien pan sam sprawdzić.
- Nie, nie wiem.
- Ojej, naprawdę - przekonywała Daisy. - Czyż nie obiecał pan, że wszystko będzie
gotowe na poniedziałek? Czyż nie obiecał mi pan specjalnej windy towarowej, czynnej od
szóstej rano?
- Ale nigdy nie wspomniała pani o wspinaczce powyżej poziomu dachu - odburknął.
- Poziom dachu! - w głosie Daisy brzmiała obojętność. - Gdyby potrzebny nam był po
prostu widok z wysoka, znaleźlibyśmy co najmniej kilkanaście odpowiednich budynków w
tym mieście, ale nam chodzi o pański dach, panie Jones, a nie czyjś tam.
Zleceniodawcy wyraźnie zażyczyli sobie Empire State Building. Revlon po
mistrzowsku komplikował jej życie. Sięgając do kieszeni po jeszcze jedną dwudziestkę, Daisy
przypomniała sobie, jak to w czasie, kiedy była jeszcze asystentką producenta, pewien
taksówkarz chętnie przyjął czterdzieści dolarów za wyłączenie licznika i zgodę na
wykorzystanie jego wozu przez sześć godzin jako tła dla sceny kręconej na ulicy. „Ależ to
jest przekupywanie ludzi”, zaoponowała wówczas. „Jeśli chcesz się utrzymać w tym
zawodzie, traktuj to jako zapłatę za wynajęcie”, ostrzeżono ją, i posłuchała tej rady. Teraz,
jako doświadczona producentka wielu najdoskonalszych reklam jakie kiedykolwiek
wyprodukowano - przy założeniu, że lubi się reklamy - Daisy była już uodporniona na tego
rodzaju zahamowania i nawet jeżeli pan Jones był nieco trudniejszy niż wielu przed nim,
wiedziała, że bywali też bardziej oporni. Miała w rękawie jeszcze jednego asa, który zwykle
wygrywał.
- Aha, zapomniałam panu powiedzieć - oświadczyła podchodząc jeszcze bliżej. -
Reżyser pytał, czy zgodzi się pan wystąpić w tej reklamie. Stałby pan w tle, jak klucznik
nadzorujący przekraczanie bram zamku. Płacimy za to minimalną stawkę związku
zawodowego aktorów ekranu, więc może się pan nie zgodzić, wtedy zatrudnimy aktora, który
odegra pańską rolę, ale pan byłby znacznie bardziej naturalny.
- Co...
- Oczywiście, będzie to wymagało pewnego makijażu - zagrała swoją najsilniejszą
kartą.
- No cóż, chyba nic się nie stanie. Faktycznie, po co komu lakier do włosów, jeżeli nie
ma wiatru? Ma pani rację. Makijaż, co? A czy byłbym w kostiumie?
- Pański mundur świetnie się do tego nadaje. Do widzenia, panie Jones. Do zobaczenia
w poniedziałek z samego rana.
Daisy pomachała mu, odchodząc w kierunku zabudowanej centralnej części budynku.
Czekając na windę, która miała ją zawieźć na osiemdziesiąte szóste piętro, ta blondynka w
baseballowej kurtce, z urodzenia księżniczka Marguerite Alexandrowna Valensky pomyślała,
że na szczęście jest choć jedna rzecz na tym świecie, na którą można liczyć: wszyscy pragną
kontaktów ze światem rozrywki.
Pan Jones był tylko jednym z długiego szeregu mężczyzn zafascynowanych tym
czymś w Daisy Valensky. Na początku tego szeregu był sławny fotograf Philipe Halsman,
człowiek, który był autorem zdjęć drukowanych na okładce Life znacznie częściej niż
pozostali współpracownicy pisma. Późnym latem roku 1952 otrzymał zadanie wykonania
pierwszego oficjalnego zdjęcia Daisy na okładkę Life, ponieważ absolutnie wszyscy, a
przynajmniej tak wydawało się redaktorom magazynu, chcieli wiedzieć jak wygląda dziecko
księcia Stasia Valensky'ego i Francesci Vernon. Nagłe małżeństwo wielkiego bohatera
wojennego i niedoścignionego gracza polo z niezrównaną, romantyczną gwiazdą filmową z
Ameryki, intrygowało świat i wywoływało plotki, które rozprzestrzeniały się i urastały do
przesadnych rozmiarów, do czego niewątpliwie przyczyniało „się odosobnione życie, jakie
książę i księżniczka Valenscy prowadzili od kwietniowych narodzin swego pierwszego
dziecka.
Teraz, w sierpniu, Francesca Vernon Valensky siedziała z dzieckiem w ramionach na
szwajcarskiej łące porośniętej wysoką trawą. Halsman zauważył, że aktorka była zamyślona,
wręcz melancholijna. Już dwukrotnie robił jej zdjęcia, ostatnio po tym jak zdobyła Oscara za
rolę Julii. Ale bardziej niż tajemniczość matki intrygowało go roześmiane dziecko. Ta
dziewczyneczka przypominała hybrydę róży, łącząc różne barwy. Zgodnie z naturą, pomyślał,
tylko pokolenia wybiórczej hodowli mogły dać potomka, który miał typowo włoskie, ciemne
oczy matki, ale cerę emanującą toskańskim ciepłem, tak jak szczególne miejsce na
brzoskwini, od którego zaczyna się ją jeść wiedząc, że jest to najdojrzalsza część owocu.
Dziecięcą główkę przykrywały saksońsko - białe loczki otaczające żywą buźkę, jak korona
kwiatu.
Stara mamka Stasia Valensky'ego, Masha, która nadal była jednym z domowników, z
typowym dla siebie poczuciem ważności poinformowała fotografa, że księżniczka Daisy ma
dokładnie takie same włosy jak jej ojciec w dzieciństwie. - To jest prawdziwy kolor blond -
oznajmiła z dumą - może z czasem nabrać nieco złotawego odcienia, ale nigdy nie ściemnieje
do przyprószonego brązu. Chełpiła się włosami Valenskych, które występowały w każdym
pokoleniu od początku dziejów rodu, aż od najwcześniejszych, szlacheckich generacji
rosyjskich bojarów, którzy zawsze towarzyszyli carom, od prawie tysiąclecia przed Piotrem
Wielkim. Czyż jej pan nie pochodził w prostej linii od Runka, skandynawskiego księcia,
który zapoczątkował dynastię carską w dziewiątym wieku? Halsman szybko zgodził się z nią,
że Daisy zawsze będzie blondynką. Pamiętając o władczym zachowaniu Mashy i zdając sobie
sprawę, że wkrótce przyjdzie zabrać małą na kolację, pracował w pośpiechu, chcąc w pełni
wykorzystać czas jaki mu jeszcze pozostał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin