Caine Rachel - Wampiry z Morganville 4 - Maskarada szaleńców.doc

(888 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1

Zdarzyło  się  wcześniej...

C

laire Danvers chciała studiować na Caltech. Albo może na MIT. Wybrała kilka świetnych uczelni... Ale rodzice nie pa­lili się wysyłać szesnastolatkę w świat, gdzie na młodą, naiwną dziewczynę czyha tyle niebezpieczeństw. Zaproponowali więc kompromis: przez rok Claire miała studiować na Uniwersytecie Texas Prairie, niewielkiej uczelni w Morganville, w stanie Teksas, zaledwie godzinę drogi od domu...

Ale Morganville nie jest zwykłym miastem, jak się z pozoru wydaje. To azyl wampirów, a ludzie, którzy tu mieszkają na sta­łe lub przyjechali na studia, nie są bezpieczni. Miastem rządzą wampiry...

Jakby tego było mało, Claire narobiła sobie wrogów, groź­nych wrogów, i wśród ludzi, i wśród wampirów. Teraz miesz­ka z Michaelem Glassem (od niedawna wampirem), Eve Rosser (od zawsze Gotką) i Shane'em Collinsem (którego chwilowo nieobecny ojciec para się zabijaniem wampirów). Claire jest tu jedyną normalną osobą... Czy raczej byłaby, gdyby nie zaanga­żowała się tak bardzo w życie Morganville. Została współpra­cownicą założycielki miasta, Amelie, i przyjaciółką najniebez­pieczniejszego, a jednocześnie najbardziej bezbronnego wampi­ra ze wszystkich - Myrnina.

I właśnie kiedy wydaje jej się, że gorzej już być nie może... robi się jeszcze gorzej.

Ojciec Amelie, też wampir, przyjeżdża do miasta i jest bardzo niezadowolony.

A kiedy tatuś jest niezadowolony... wszyscy tracą humor.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

Trudno  sobie wyobrazić,  że ten dzień - nawet jak na Morganville - mógłby być gorszy... Ale wampiry, których zakładniczką była Claire, zażyczyły sobie śniadania.

-              Śniadanie? - powtórzyła zdziwiona. Spojrzała za okno, jakby chciała się na wszelki wypadek upewnić, ale faktycznie, było ciemno.

Trzy wampiry spojrzały na nią. Już i tak czuła się nieswojo, kiedy koncentrowała się na niej uwaga tych dwojga, którym nie została przedstawiona jak należy - mężczyzny i bardzo pięknej kobiety. A gdy pan Bishop wbił w nią zimny wzrok, chciała zwinąć się w kłębek i zniknąć.

Wytrzymała jego spojrzenie przez kilka sekund, a potem spuściła oczy. Prawie czuła jego uśmiech.

-              Śniadanie jada się rano - wycedził. - Dla wampirów „rano" nie znaczy wtedy, gdy wschodzi słońce. A poza tym lubię jajka.

-              Jajecznicę czy sadzone? - spytała Claire, próbując nie okazywać zdenerwowania.

-              Proszę, nie mów, że sadzone. Nie wiem, jak się smaży jajka sadzone. Nie mam pojęcia, dlaczego je zaproponowałam. Nie mów, że sadzone...

-              Jajecznicę - powiedział i Claire głęboko odetchnęła. Bishop siedział w salonie w wygodnym fotelu, który zwykle zajmował

Michael, kiedy grał na gitarze. Wampir siedział w fotelu jak na tronie. Claire miała takie wrażenie, bo ona i trzymający się blisko niej Shane, a także' Eve i Michael stali. Claire zaryzykowała i rzuciła okiem na Michaela. Minę miał... obojętną. Był zły, to jasne, ale przynajmniej nad złością panował.

Claire bardziej niepokoiła się o Shane'a. Wiedziała, że gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo jego bliskich, działał impulsywnie, bez zastanowienia. Wzięła go za rękę, a on rzucił jej chmurne spojrzenie. Nie, co do niego pewności wcale nie miała.

Bishop znów przyciągnął jej uwagę, bo zapytał:

-              Dziewczyno, powiadomiłaś Amelie o naszym przyjeździe? To było pierwsze polecenie Bishopa - dać znać jego córce, że przyjechał do miasta. Jego córce?! Claire do głowy nie przyszło, że Amelie, najważniejsza wampirzyca w Morganville, ma rodzinę, nawet tak przerażającą jak ten cały Bishop. Wampirzyca była zimna jak lód, nieludzka.

Ojciec Amelie czekał na odpowiedź, więc Claire szybko wzięła się w garść.

-              Dzwoniłam, ale włączyła się poczta - wyjaśniła. Próbowała mówić stanowczym tonem, żeby Bishop nie sądził, że się tłumaczy z niewykonanego polecenia. Wampir zmarszczył brwi ponuro.

-              Jak rozumiem, zostawiłaś jej wiadomość. — Claire pokiwała głową. — No dobrze. Czekając na Amelię, zjemy. Jak mówiłem, jajecznicę. Poprosimy też o bekon, kawę...

-              Herbatniki - wpadła mu w słowo kobieta, przeciągając samogłoski. Oparła się o fotel, w którym siedział Bishop. – Bardzo lubię herbatniki. Z miodem. - Wampirzyca mówiła ze śpiewnym akcentem z Południa. Bishop spojrzał na nią trochę tak, jak człowiek spogląda na ulubione domowe zwierzę. W oczach miała lodowate ogniki i poruszała się tak szybko i cicho, że w żaden sposób nie można by jej wziąć za zwykłą kobietę. I wcale tego nie ukrywała, tak jak próbowały to robić niektóre wampiry z Morganville.

Kobieta uśmiechała się, nie odrywając oczu od Shane'a. Claire nie spodobał się sposób, w jaki na niego patrzyła. Patrzyła zachłannie.

-              Herbatniki — zgodził się Bishop z dziwnym uśmieszkiem. — Sprawię ci nawet większą przyjemność, dziecko, bo proponuję do nich sos. — Uśmiech zniknął, kiedy znów spojrzał na czwórkę stojących przed nim ludzi. -A wy idźcie do swoich zajęć. Już.

Shane złapał Claire za rękę i właściwie ciągnął ją do kuchni. Michael był szybszy i pierwszy pchnął Eve przez drzwi.

-              Przecież idę! -zaprotestowała.

-              Im szybciej, tym lepiej - powiedział Michael. Jego zwykle miła twarz była surowa, jakby składała się tylko z ostrych linii. Kiedy już schronili się w kuchni, zamknął drzwi. - Dobra. Wie mamy wielkiego wyboru. Róbmy, co nam każe, i miejmy nadzieję, że Amelie załatwi sprawę, kiedy się tu pojawi.

-              A ja myślałem, że to ty jesteś wrednym krwiopijcą... - parsknął Shane. - Przecież to twój dom. Jak to się dzieje, że nie możesz ich wyrzucić? - To było rozsądne pytanie i Shane'owi udało się zadać je tak, żeby nie brzmiało jak wyzwanie. No cóż, przynajmniej nie za bardzo. Claire zauważyła, że w kuchni jest zimno, jakby w całym domu temperatura ciągle się obniżała. Zadrżała.

-              To skomplikowane. - Michael zabrał się do parzenia świeżej kawy. - Tak, to nasz dom... — Claire zauważyła, że położył nacisk na słowo „nasz" - ale jeśli cofnę Bishopowi zaproszenie, on i tak nam skopie tyłki, tyle mogę ci zagwarantować. Shane oparł się o kuchenkę i skrzyżował ramiona na piersi.

-              Ja po prostu myślałem, że powinieneś być silniejszy od nich, grając na własnym boisku.

-              Powinienem, ale nie jestem. Nie wydziwiaj mi tu teraz, nie mamy na to czasu.

-              Stary, wcale nie chciałem wydziwiać. — Claire wyczuła, że tym razem Shane mówi szczerze. Michael też to chyba wiedział, bo rzucił Shane'owi przepraszające spojrzenie. – Próbuję się zorientować, jak głęboko wdepnęliśmy w to łajno. Wcale cię

nie obwiniam, człowieku. - Zawahał się na sekundę, a potem ciągnął: - Skąd wiesz, czy masz szansę, czy nie?

-              Kiedy spotykam wampira, wiem, na czym stoję. Kto jest silniejszy, kto słabszy i czy powinienem stawać z nimi do otwartej walki, gdyby coś się kroiło. - Michael dolał wody do ekspresu i włączył zaparzanie. - Z tymi tam wiem, że nie miałbym najmarniejszej szansy. Nawet przeciwko jednemu, a co dopiero całej trójce, choćby i mając wsparcie domu. Oni są twardzi, człowieku. Naprawdę twardzi. Trzeba będzie Amelie albo Olivera,

żeby sobie z nimi poradzić.

-              A więc - podsumował Shane - tkwimy w tym łajnie po uszy. Dobrze wiedzieć.

Eve odsunęła go na bok i zaczęła wyjmować z szafek rondle.

-              Skoro się nie kłócimy, to może lepiej zacznijmy szykować im śniadanie - powiedziała. - Claire, zabieraj się do jajecznicy, skoro zaproponowałaś nas na kucharzy.

-              Dobrze, że nie zaproponowała nas na śniadanie - stwierdził Shane, a Eve parsknęła.

 

-              Ty - powiedziała i dźgnęła go palcem - ty, szanowny kolego, zrobisz sos.

-              Chcesz, żebyśmy wszyscy zginęli, tak?

-              Zamknij się. Ja przygotuję herbatniki i bekon. Michael... - Obejrzała się i spojrzała na niego wielkimi, ciemnymi oczami, które mocno podkreśliła czarnym eyelinerem, wyglądała jak postać anime. - Kawa. Będziesz naszą wtyczką. Wybacz.

-              Okay, pójdę i zobaczę, co tam robią.

Obarczenie Michaela funkcją kelnera i szpiega wydawało się rozsądne, ale w efekcie śniadanie dla wampirów musieli przygotować we trójkę, a nikt z nich nie miał zadatków na mistrza patelni. Claire smażyła jajecznicę, Eve szeptem wściekle klęła tłuszcz, który wytapiał się z bekonu, a cokolwiek robił Shane, sosu do herbatników na pewno to nie przypominało.

-              Mogę w czymś pomóc?

Wszyscy podskoczyli, a Claire odwróciła się gwałtownie w stronę drzwi.

-              Mama! — Wiedziała, że w jej głosie słychać panikę. Zupełnie zapomniała o swoich rodzicach - przyjechali razem z Bishopem, a przyjaciele Bishopa zaprowadzili ich do mało używanej bawialni od frontu domu. Bishop zajął wygodniejszy pokój. Teraz jej matka stała w drzwiach kuchni, uśmiechała się ner­wowym, niepewnym uśmiechem i wydawała się... bezradna, zmęczona.

-              Proszę pani! - Eve położyła rękę na ramieniu pani Danvers skierowała ją w stronę stołu. — Nie, nie, my tylko... szykujemy coś do jedzenia. Nic pani nie jadła, prawda? A pan Danvers?

Jej matka — wyglądająca na swoje czterdzieści dwa lata, do których nie lubiła się przyznawać - była znużona, półprzytomna, rozkojarzona. I denerwowała się. Wokół jej oczu i ust widać było nowe zmarszczki, które Claire widziała po raz pierwszy. Wystraszyło ją to.

On... - Mama Claire zmarszczyła brwi, a potem oparła czo­ło na dłoni. - Och, głowa mnie boli. Przepraszam, co mówiłaś? Pytałam, gdzie pani mąż.

-              Ja go znajdę - zaoferował się Michael. Wymknął się z kuchni z szybkością wampira, ale on przynajmniej był ich własnym wampirem. Eve usadziła mamę Claire przy stole, wymieniła z Claire bezradne spojrzenia i zaczęła nerwowo mówić długiej drodze samochodem do Morganville, o tym, jaka to miła niespodzianka, że się przeprowadzają do miasta i że Claire będzie się bardzo cieszyła, mając ich tak blisko. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

Claire dalej bezmyślnie mieszała jajka na patelni. To się przecież nie mogło dziać naprawdę! Nie wierzę, że moi rodzice tu są. Nie teraz. Nie, gdy Bishop jest tutaj. Z którejkolwiek strony spojrzeć, to był koszmar.

-              Może wam pomogę - zaproponowała mama bez większe­ go przekonania i zaczęła się podnosić. Eve zerknęła na Claire bezgłośnie rzuciła: „Powiedz coś!" Claire spróbowała mówić spokojnie.

-              Nie, mamo. Nie trzeba. Zrobimy trochę więcej jedzenia, bo ty i tata też pewnie jesteście głodni? Poradzimy sobie, a ty odpoczywaj.

Mama, która zwykle w kuchni dostawała kota i próbowała dyrygować nawet gotowaniem wody, zrobiła taką minę, jakby jej ulżyło.

-              Dobrze, kochanie. Jeśli będę mogła w czymś pomóc, to daj mi znać.

Drzwi do kuchni otworzyły się i stanął w nich Michael z ojcem Claire. O ile jej mama wyglądała na zmęczoną, to tata... był ogłupiały. Oszołomiony. Marszczył brwi i przyglądał się Michaelowi, jakby próbował zorientować się w sytuacji, ale nie mógł sobie tego wszystkiego poukładać.

-              Co się tu dzieje? - warknął. - Ci ludzie tam...

-              Rodzina - wyjaśnił Michael. - Z Europy. Przepraszam pana. Wiem, że chcieli państwo spędzić trochę czasu z Claire, ale może na razie powinniście wrócić do siebie i...

Przerwał, a potem obejrzał się, bo ktoś za nim stanął. Jakby za nim szedł.

-              Nikt nigdzie nie idzie - powiedział drugi z towarzyszących Bishopowi wampirów. Facet. Uśmiechnął się. Jedna wielka rodzina, prawda, Michael? Bo masz na imię Michael, prawda?

-              A co, teraz już jesteśmy na ty? - Michael wprowadził tatę Claire do kuchni i zamknął wampirowi drzwi przed nosem.

-              Dobra. Zabierzmy was stąd- powiedział do rodziców Claire i otworzył tylne drzwi, te, które wychodziły na podwórko za domem. - Gdzie wasz samochód? Od ulicy?

Noc wydawała się czarna, nawet księżyc nie świecił. Tata Claire znów spojrzał na Michaela niechętnie, a potem usiadł przy stole obok żony.

-              Zamknij drzwi, synu - powiedział. - Nigdzie się nie wybieramy.

-              Proszę pana...

Claire też spróbowała:

-              Tato...

-              Nie, kochanie, tutaj dzieje się coś dziwnego i ja nigdzie się stąd nie ruszam. Nie, dopóki nie przekonam się, że nic wam nie grozi. - Ojciec znów przeniósł pochmurne spojrzenie na Michaela. - Kim są ci twoi... krewni?

-              Takimi krewnymi, do których nikt nie lubi się przyznawać - odparł Michael. - W każdej rodzinie tacy są. Ale przyjechali na krótko. Niedługo wyjadą.

-              No to zostaniemy do ich wyjazdu - zapowiedział tata. Claire próbowała skupić się na jajecznicy. Ręce jej się trzęsły.

-              Hej - szepnął Shane, nachylając się do niej blisko. - Wszystko w porządku. Nic nam nie będzie. - Był taki duży, silny. Stał obok niej i mieszał coś, co z całą pewnością nie przypominało sosu. Wiedziała to głównie dlatego, że Shane nie umiał ugotować nic oprócz chili. Ale przynajmniej próbował teraz czegoś nowego, co też chyba wskazywało, jak poważnie traktuje sytuację, w jakiej się znaleźli.

-              Wiem- powiedziała Claire i z trudem przełknęła ślinę.

Shane przysunął się bliżej. Wiedziała, że gdyby nie miał zajętych rąk, objąłby ją. - Michael nie pozwoli im nas skrzywdzić.

-              Nie słuchałeś? - Eve stanęła obok nich przy kuchence i szeptała gorączkowo. Spojrzała gniewnie na smażący się bekon. On ich nie powstrzyma. W najlepszym razie, kiedy będzie próbował, narazi się na poważne niebezpieczeństwo. Może powinnaś jeszcze raz zadzwonić do Amelie i powiedzieć jej, żeby wreszcie ruszyła swój wszechpotężny tyłek i pofatygowała się tutaj.

-              Tak, świetny pomysł, wkurzyć jedynego wampira, który może nam pomóc. Słuchaj, gdyby chcieli nas pozabijać, to wątpię, żeby najpierw zażyczyli sobie jajek - powiedział Shane. —

Nie mówiąc już o herbatnikach. Jeśli ktoś prosi o herbatniki, to widać, że mimo wszystko uważa się za czyjegoś gościa. W sumie miał trochę racji. Ale Claire i tak drżały ręce.

-              Claire, kochanie? - Znów głos jej mamy. Claire podskoczyła i o mały włos nie upuściła pełnej łyżki jajek na blat kuchenki. - Tamci ludzie. Co oni tu właściwie robią?

-              Pan Bishop... Hm, on czeka na córkę, która ma tu po niego przyjechać. - To przecież nie było kłamstwo. Wcale a wcale.

Ojciec Claire wstał od stołu i podszedł do ekspresu do kawy. Nalał napar do dwóch kubków, jeden podał mamie Claire.

-              Napij się, Kathy. Jesteś chyba zmęczona - powiedział.

W jego głosie pojawiła się łagodna nuta, która kazała Claire przyjrzeć mu się uważnie. Jej tata nie zaliczał się do przesadnie uczuciowych facetów, ale teraz minę miał zatroskaną, prawie tak

samo jak jej mama. Tata wypił kawę jak wodę po skoszeniu trawnika. Mama nerwowo słodziła swoją i dolewała śmietanki, a potem zaczęła pić małymi łykami. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem.

Michael zaniósł kawę wampirom. Kiedy wrócił, twarz miał prawie białą, znużoną, wyglądał gorzej niż w tych miesiącach, zanim został zamieniony w wampira. Claire próbowała sobie wyobrazić, co oni mogli mu takiego powiedzieć, że miał teraz taką minę, ale nic jej nie przychodziło do głowy. To musiało być coś złego. Nie, nie złego, strasznego.

-              Michael? - odezwała się zdenerwowana Eve. Skinęła głową w stronę rodziców Claire. - Kawa jeszcze potrzebna?

Pokiwał głową i zrobił krok w kierunku ekspresu, gdy drzwi znów się otworzyły i do kuchni wszedł Bishop ze swoją świtą. Wampiry z wyniosłymi minami rozejrzały się po kuchni. Kobieta i mężczyzna byli młodzi, piękni i przerażający, ale to Bishop tu dowodził, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Kiedy na nią spojrzał, Claire drgnęła i zaczęła nerwowo mieszać jajka na patelni.

Wampirzyca podeszła bliżej i zanurzyła palec w sosie, który robił Shane. Potem oblizała palec. Nie spuszczała Shane'a z oczu. A Shane, co Claire zauważyła z niemiłym, bezradnym zdziwieniem, wcale wzroku nie odwrócił.

-              Usiądziemy teraz do śniadania - oznajmił Bishop. - Michael, będziesz miał przyjemność obsługiwania nas. A jeśli twoi mali przyjaciele zdecydują się spróbować mnie otruć, to wyrwę ci flaki, a wierz mi, że wampir może cierpieć bardzo, bardzo długo, jeśli tego zechcę.

Michael skinął głową. Claire odruchowo zerknęła na swoich rodziców, którym ta uwaga nie mogła przecież umknąć.

 

-              Słucham?! - spytał tata Claire i zaczął wstawać. Czy pan tym dzieciom grozi?

Bishop spojrzał na niego, a Claire z rozpaczą zaczęła się zastanawiać, czy rozgrzana żeliwna patelnia z jajecznicą mogłaby stanowić dobrą broń przeciwko wampirowi. Jej tata zamarł w pół gestu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin